niedziela, 24 kwietnia 2016
Nie wiem, co się dzieje...
Hej! :( Dziś na smutno. Jak już wiecie, jest po egzaminach i teoretycznie chill i nadmiar wolnego czasu. W praktyce jednak u mnie wygląda to odrobinę inaczej. Mam do narysowania dwie prace konkursowe, muszę posprzątać pokój, napisać rozdział...Jednak wszystkie moje plany poszły się srać. Nie potrafię nic napisać. Czuje się, jakbym robiła to pierwszy raz...Nie chcę wstawiać wam jakiegoś gniota do dupy. Mam problemy rodzinne i nie wiem, czy dam radę coś wam dziś opublikować. Wiem, tydzień temu też nie było rozdziału. Przepraszam was bardzo mocno. Nie chcę odchodzić z bloga, ani go zawieszać. Ale nie potrafię....och, nawet nie wiem co napisać. Wybaczcie mi. Wybaczcie bardzo serdecznie...
niedziela, 10 kwietnia 2016
Rozdział XIX
Elsa
-Jeszcze jedno okrążenie!-krzyknął Jack. Nie wiem ile czasu już biegłam, ale miałam dość. Od rana biegałam wokół polany znajdującej się po drugiej stronie lasu. Wiedziałam, że trening nie będzie łatwy, ale moje mięśnie odmawiały posłuszeństwa.
-Ja już nie daję rady!-wyjęczałam i zatrzymałam się, opierając ręce na kolanach. Kiedyś biegałam dość często, ale w pewnym momencie przestałam. Teraz, kiedy dyszałam i miałam ochotę zemdleć, żałowałam, że nie kontynuowałam. Kiedy moje oszalałe serce zatrzymało się uniosłam wzrok.
-Jack?-zawołałam, ale kiedy nie odpowiedział, ponowiłam okrzyk.-Jack!
Rozejrzałam się dookoła. Byłam sama po środku nicości. Zostawił mnie! Co za dupek! Tupnęłam nogą zdenerwowana. Nagle usłyszałam szelest. Obróciłam się gwałtownie w stronę dochodzącego dźwięku. Nie zobaczyłam nic. Dookoła mnie znajdował się ciemny las, pełen dzikich zwierząt, a ten idiota śmiał mnie zostawić!
Już miałam usiąść, kiedy usłyszałam krzyk. Prawie niedosłyszalny, cichy, ale bardzo wyraźny. Dźwięk, który pobudził mnie do działania.
-Elsa, uciekaj!
Wystarczyły dwa słowa, abym ruszyła biegiem w przeciwną stronę głosu Jack'a. Może powinnam mu pomóc, ale panika i strach przed Mrokiem sprawiły, że w moich żyłam popłynęła adrenalina, a ja zaczęłam pędzić przed siebie. Nogi odmawiały mi posłuszeństwa, ale kiedy usłyszałam, że ktoś biegnie za mną, biegłam jeszcze szybciej. Nie chciałam znów być złapana. Dopiero zaczęłam trenować. Nie byłam gotowa, by z nim walczyć.
Ktoś, kto mnie gonił był tuż za mną. Nie chciałam się poddać, ale nie miałam już więcej siły. Już chciałam się zatrzymać, kiedy poczułam czyjeś ręce na talii. Potknęłam się i upadłam na umięśnioną klatkę piersiową. Dopiero teraz zauważyłam, że miałam zamknięte oczy. Powoli otworzyłam je i...
Ujrzałam uśmiechniętą twarz Jack'a.
-Widzisz?-powiedział.-Mówiłem, że dasz radę.
W tym momencie coś we mnie pękło. Zmrużyłam oczy i zaczęłam okładać go pięściami.
-Ty dupku!-krzyczałam.-Wiesz jak się przestraszyłam?! Nigdy więcej nie rób czegoś takiego! Co ty sobie w ogóle wyobrażasz?!
Złapał mnie za nadgarstki i przewrócił nas tak, że teraz to ja leżałam pod nim.
-Muszę mieć stuprocentową pewność, że będziesz bezpieczna.-odgarnął kosmyk z mojego czoła. To muśnięcie jego palców sprawiło, że zniknęła złość.- A będziesz bezpieczna, jeżeli uciekniesz. Nie odstąpię cię na krok. Będę cię bronił, dopóki będę miał siły. Ale ty musisz uciec.
Przełknęłam głośno ślinę. Chciałam zignorować jego boski zapach, to, jak idealnie wygląda z tej perspektywy i jego słowa, ale nie potrafiłam. To było dla mnie zbyt dużo. Ta chwila mogła trwać wiecznie. Ale kiedy spojrzał na moje usta i zaczął się do mnie zbliżać wszystko pękło jak bańka mydlana.
Odepchnęłam go i pośpiesznie wstałam. Spojrzał na mnie pytająco i już otworzył usta, by coś powiedzieć, ale przerwałam mu.
-Nie, Jack. Jeszcze nie...To koniec treningu? Jestem już zmęczona.
Włożył ręce do kieszeni i zacisnął usta.
-Na razie tak.-powiedział ze wzrokiem wbitym w ziemię.-Odpocznij, ale będziemy musieli jeszcze poćwiczyć panowanie nad twoją mocą.
Nawet nie spoglądając na mnie odleciał. Przewróciłam oczami. Znowu mnie zostawił! Rozejrzałam się dookoła i zobaczyłam, że byłam tuż obok domu. Uśmiechnęłam się z ulgą i natychmiast się do niego udałam.
Po powrocie wzięłam kąpiel, przebrałam się i zjadłam spóźnione śniadanie. Obiadem tego nie można było nazwać, bo było jeszcze dużo za wcześnie. Potem poszłam do salonu i usiadłam na kanapie, na której spał Jack. Zamknęłam oczy i zdałam się tylko na zmysł dotyku i zapachu. Pachniała nim. Jego świeżym, lekko miętowym zapachem, który nigdy go nie opuszcza. Była miła w dotyku. Przesuwałam dłońmi po jej siedzeniu wyobrażając sobie, że jeszcze kilka godzin temu leżał na niej chłopak. Uśmiechnęłam się mimowolnie.
-Jak już skończysz obmacywać moją kanapę, możemy iść poćwiczyć...-powiedział Jack, który pojawił się znikąd. Otworzyłam gwałtownie oczy przestraszona. Poczułam, jak palą mnie policzki, ale nie zamierzałam dawać mu tej satysfakcji. Wstałam z kanapy i przeciągnęłam się.
-Idziemy-powiedziałam podchodząc do niego i udając, że teoretycznie nic się nie stało.-I wcale jej nie obmacywałam.-dodałam i wyszłam do korytarza po buty. Podążył za mną.-To gdzie idziemy?
-Nie wychodzimy z domu-stwierdził, a ja ściągnęłam buty. Trochę się zirytowałam, ale nie dałam tego po sobie poznać.
-No to co będziemy robić?
-Chodź-powiedział tylko i ruszyliśmy do salonu. Jack podszedł do kominka i przyglądał się przez chwilę figurkom. Potem zaczął dotykać każdej z nich, a ja zmarszczyłam brwi. Co on do cholery robi? Już miałam iść usiąść na kanapie, kiedy jego ręka spoczęła na kamieniu. Wtedy, tuż obok mnie na podłodze otworzył się właz i pojawiły się schody. Wpatrywałam się w nie zahipnotyzowana.
-Wiedziałem, że gdzieś to musi być.-powiedział jakby sam do siebie.
-Ukryte schody?-spojrzałam na niego z uniesioną brwią.-Serio?
-No co?-uśmiechnął się.-Element tajemniczości musi być.-Stanął przy przejściu i wystawił rękę-panie przodem.
Przewróciłam oczami, ale wykonałam polecenie. Po chwili byłam w dużym, drewnianym pomieszczeniu pełnym poduszek. Spojrzałam na Jack'a który jakby nigdy nic usiadł na jednej z nich. Zrobiłam to co on i usiadłam na przeciwko niego.
Czekałam, aż wyda jakieś polecenie, ale on tylko się mi przypatrywał.
-No co?-zapytałam z wyrzutem.
-Nie nic...-poruszył się i zatopił bardziej w poduszce.-Okej, wiesz po co tu jesteśmy?-pokręciłam głową na "nie"-Kiedyś Mrok zawładnął snami dzieci i sprawił, że dzieci przestały w nas wierzyć. Bo widzisz, naszym źródłem i siłą są dzieci i ich wiara. Bez niej stajemy się całkowicie bezsilni. Udało na się go powstrzymać i byliśmy niemal stuprocentowo pewni, że Mrok już nigdy więcej nie powróci. Ale North, to znaczy Mikołaj, jest przezorny. Na całym świecie kazał zbudować miejsca takie jak te-domy w pełni zaopatrzone w broń i pożywienie. Mówił, że jeżeli Czarny Pan wróci zdołamy ukryć dzieci i je obronić. Oczywiście my uważaliśmy to za brednie. No dobra, ja tak uważałem. Nie sądziłem, że takie miejsca się przydadzą.
Zaśmiałam się krótko. Cała opowieść była przerażająca a jednocześnie tak nieprawdopodobna, że aż śmieszna.
-Co cię śmieszy?-spytał i ściągnął brwi.
-Hmm...-udałam, że się zastanawiam.-jest kilka takich rzeczy. Na początek to, że Mikołaj ma na imię North. Po drugie...Czarny Pan? Serio? Coś jak Voldemort w Harrym Potterze?Widać, że koleś ma nierówno pod sufitem. No ale do rzeczy. Skoro byliście prawie pewni, że zniknął, to po co się pojawił? I czego chce ode mnie?
-Nie wiem. Nie wiem w jaki sposób wrócił i jak bardzo niebezpieczny jest. Dlatego zależy mi na twojej ochronie. Dopóki nie odkryjemy jego celów musisz nauczyć się bronić.
-No dobra, to co mam robić?
Uśmiechnął się wyzywająco.
-Na początek zacznijmy od czegoś prostego. Powtarzaj za mną.
Wyciągnął rękę przed siebie i stworzył malusieńką śnieżynkę. Obrócił ją kilkakrotnie wokół palców i sprawił, że zniknęła. Do tej pory nie byłam w stanie zrozumieć tego, że mamy takie same moce. Spojrzał na mnie jakby mówił: "Teraz ty".
Wyciągnęłam rękę przed siebie i spróbowałam odzwierciedlić jego ruch. Ku mojemu zirytowaniu, nie potrafiłam stworzyć tak niewielkiego przedmiotu. Jasne, potrafiłam tworzyć zabawki, ciuchy, buty, a nawet biżuterię, ale stworzenie czegoś tak małego było dla mnie nierealne.
-Jak to zrobiłeś?-spytałam podenerwowana.
-Jak to jak? Normalnie.To najprostsze ćwiczenie jakie zdołałem wymyślić. No dobra, w takim razie sama pokaż, co potrafisz.
Wstałam i potarłam palce. Co ja mu miałam pokazać? Odetchnęłam głęboko. Machnęłam ręką wokół siebie. Moja koszulka w błyskawicznym tempie zmieniła się w błękitną bluzkę, a dżinsy-w zielone, połyskujące spodnie. Dotknęłam jeszcze swoich bosych stóp i zaraz pojawiły się na nich fioletowo-błękitne tenisówki. Uniosłam ręce, machnęłam palcami i moje włosy zamieniły się w skrupulatnie upiętą fryzurę z powpinanymi śnieżynkami. Przejechałam dłonią od ucha, w stronę szyi do drugiego ucha i zaraz miałam na sobie kolczyki i naszyjnik. Spojrzałam na Jack'a. Wpatrywał się we mnie z lekko otwartymi ustami. Po jego minie nie można było wywnioskować, czy o to mu chodziło, czy nie. Machnęłam szybko dłońmi i wszystko, co do tej pory stworzyłam zniknęło. '
-Potrafię jeszcze tak-powiedziałam, by wyrwać chłopaka z transu, w którym obecnie się znajdował. Obróciłam się do niego bokiem. Znów potarłam palce i machnęłam nimi do góry. Dwie poduszki, będące moim celem, podniosły się do góry. Kiwnęłam palcami, a poduszki szybko podleciały i spoczęły na moich rękach. Rzuciłam je pod swoje stopy i odwróciłam się do Jack'a. Usta miał całkowicie otwarte i patrzył na mnie z szeroko otwartymi oczami.
-Co?-wzruszyłam ramionami i usiadłam na poprzednim miejscu. Chłopak potrząsnął głową i uśmiechnął się.
-Nic, tylko...jak to zrobiłaś? Jak zmieniłaś kolor lodu? I jak sprawiłaś, że poduszki się poruszyły?
Odwróciłam wzrok.
-To...żeby to wiedzieć, musiałbyś poznać moją przeszłość. A...a ja chyba nie jestem na to gotowa.
Patrzyłam wszędzie, byle nie na niego. Chciałam mu zaufać, ale...ale nie potrafiłam. Oczekiwałam, że zacznie mi tłumaczyć, że mogę mu zaufać. Nie chciałam jednak by to zrobił, bo nie mogłam zaufać komuś na siłę. Zamknęłam oczy. Nie chciałam go zranić.
Niespodziewanie poczułam dotyk na swoich dłoniach. Uniosłam wzrok i napotkałam zatroskane spojrzenie chłopaka.
-Chodź, pokaże ci coś-powiedział tylko. Nie było długich wywodów i wyznań. Miałam ochotę dziękować mu za to. Wstałam i podążyłam za nim na górę. Nie puścił mojej ręki, ale nie przeszkadzało mi to. Wręcz przeciwnie było przyjemne. Byłam pewna, że mogłabym się do tego przyzwyczaić.
Wyszliśmy na zewnątrz. W pewnym momencie Jack zatrzymał się i odwrócił w moją stronę. Ponownie złapał mnie za rękę, którą musiał uwolnić na czas ubierania butów. Zmusiłam go, żeby też je ubrał, chodź upierał się przy tym, że ich nie potrzebuje. W końcu jednak wygrałam
-Obejmij mnie-powiedział kierując moje ręce na jego kark. Bóg mi świadkiem jak bardzo chciałam to teraz zrobić. Odsunęłam się jednak gwałtownie, a on uśmiechnął się uroczo.-Spokojnie. Chcę cię gdzieś zabrać, ale musimy tam polecieć.
Momentalnie wszystkie moje mięśnie się napięły.
-Po..polecieć?-wyjąkałam. Bałam się wysokości. Nigdy tego nie lubiłam i chociaż wizja lotu z Jack'iem była kusząca, nadal się tego bałam.
-Tak. Ale spokojnie. Obejmij mnie mocno i zamknij oczy. Obiecuję, że cię nie puszczę.
Jego obecność sprawiała, że naprawdę się uspokajałam. Zamrugałam kilka razy a potem objęłam go. Wziął mnie na ręce, a kiedy poczułam jak się unosimy, ścisnęłam go mocniej. Zaczął głaskać mnie po plecach. To sprawiło, że moje mięśnie się rozluźniły, a ja przetrwałam lot bez ataków paniki.
Kiedy wylądowaliśmy usłyszałam wesołe śmiechy dzieci. Otworzyłam oczy i rozejrzałam się dookoła. Znajdowaliśmy się na jakiejś dzielnicy, na której dzieci wesoło ganiały. Jack, który stał tuż obok mnie, zagwizdał głośno. Wszystkie dzieci zatrzymały się gwałtownie i spojrzały w naszą stronę. Nagle zerwały się do biegu i rzuciły się na chłopaka.
-Jack! Jack!-krzyczały. Zaśmiałam się zastanawiając, jak wytrzymuje nacisk tylu, niewielkich co prawda, ciał.
-Dosyć dosyć!-śmiał się Jack powoli wstając.
-Jack, chodź pokażę ci moje rysunki dla ciebie!-zawołała jedna dziewczynka.
-Jack, Jack! Kiedy zrobisz zimę? Bo to na razie jest strasznie kiepskie.-zawtórował jej chłopczyk.
-No! Tylko błoto! I co nim się mamy rzucać?-oburzył się jakiś inny chłopiec.
-Zwariowałeś?! Mama by nas sprała, gdybyśmy wrócili ubrudzeni błotem.-szturchnęła go jakaś dziewczynka.
Przypatrywałam się tej scenie z uśmiechem. Jack znał te dzieci, a one znały jego. I uwielbiały go. Chłopak wstał i otrzepał się.
-Powoli, powoli!-powiedział, kiedy dzieci zaczęły zasypywać go kolejnymi pytaniami.-Chciałbym wam kogoś przedstawić. Cisza!
Dzieci spojrzały na mnie z zaciekawieniem i momentalnie ucichły.
-Moi drodzy-to jest Elsa, moja...przyjaciółka.
Dzieci zaczęły szeptać między sobą i chichotać. Uśmiechnęłam się i powiedziałam nieśmiałe "cześć".
-No dobra, idziemy lepić bałwana!-krzyknął Jack.-Kto pierwszy na górce, ten stawia ostatnią kulę!
Maluchy, jakby usłyszały rozkaz, od razu pobiegły w jedną stronę.
-Jamie, ty zaczekaj-powiedział cicho chłopak. Tak cicho, że ledwo ja byłam w stanie to dosłyszeć. Jeżeli powiedział to do jakiegoś dzieciaka, nie usłyszałby. Ku mojemu zaskoczeniu, kiedy wszyscy zniknęli na środku został chłopak z brązową czupryną, wpatrujący się intensywnie we mnie.
-I tak bym został-powiedział.
-Jamie-to Elsa, Elsa-to Jamie.-przedstawił nas sobie Jack. Jamie podszedł do mnie. Kucnęłam i uścisnęłam mu rękę. Zaraz w moje ślady podążył Jack i też kucnął.-Elsa, kiedyś, zanim zostałem Strażnikiem, nie widziało mnie żadne dziecko-powiedział ze smutkiem.-Nikt mnie nie widział. To właśnie Jamie zobaczył mnie po raz pierwszy. Jako pierwszy we mnie uwierzył. Pomógł pokonać Mroka. I wierzył do końca.
Mówił to wszystko z wielką dumą. Uśmiechnęłam się na myśl o odwadze tej niewielkiej duszyczki.
-Nie słodź, nie słodź.-przewrócił oczami i otworzył jakiś zeszyt.
-No dobra, idziemy na górkę. Reszta pewnie tam czeka!-krzyknął Jack i pobiegł przed siebie. Ja nie zamierzałam biec, tym bardziej, że była obolała po porannym treningu. Szłam obok Jamie'go, który uparcie coś notował z swoim notatniku.
-Co tam tak zapisujesz, co?-spytałam, kiedy dotarliśmy w miejsce, gdzie bawiły się dzieci i Jack.
-Wszystko.-odpowiedział i usiadł pod drzewem, więc zrobiłam to samo.- Chcę wiedzieć jak to jest możliwie, że Jack panuje nad śniegiem. Kiedy już będę to wiedział, wynajdę maszynę, która sprawi, że też będę taki.
Uśmiechnęłam się, kiedy usłyszałam jak wielką wyobraźnię ma ten mądry chłopak. Mógł mieć jakieś 9-10 lat, ale wydawał się być dojrzały jak na swój wiek.
-Hm...Jack panuje nad śniegiem?-udałam, że o tym nie wiem.
-Nie udawaj, że o tym nie wiesz. Musiał ci o tym powiedzieć. Widziałem jak na ciebie patrzy.
Wydawał się...zazdrosny. Zazdrosny o mnie.
-No dobra, powiedział mi. Mogę ci zdradzić tajemnicę?
Uniósł głowę w ekscytacji. Pokiwał nią i czekał, aż powiem mu sekret. Nachyliłam się w jego stronę, wyciągnęłam rękę i potarłam palce. Machnęłam placami, wokół których zatańczyły śnieżynki. Chłopak wpatrywał się w to z ogromnym uśmiechem na twarzy.
-Wow...Masz taką samą moc jak on?!-krzyknął z ekscytacją w głosie. Zaraz jednak posmutniał tak bardzo, że sama straciłam humor.- Teraz będzie spędzał czas z tobą, prawda?
-Nie, dlaczego tak myślisz?
-Już dawno powinna być zima.-mruknął spuszczając wzrok.-Jak na razie nigdzie oprócz północy nie ma prawdziwej zimy. On już nas zostawia. Jeszcze trochę i w ogóle nie będzie chciał się z nami spotykać.
Uderzyły mnie jego słowa. Nie chciałam, żeby tak myślał, a już na pewno nie chciałam zabierać im przyjaciela.
-Jamie, nie zamierzam zabrać wam Jack'a. Nie przeżyłby bez was. Bez ciebie. To, że mam taką samą moc nie oznacza, że zabronię mu spotkań z tobą. Ale co do tej zimy to masz racje. Jest strasznie kitowa. Obiecuję, że od jutra każę Jack'owi zrobić najbardziej śnieżną zimę jaką zna ten świat.
Chłopak uśmiechnął się uroczo, a ja mu zawtórowałam. I nagle, ni stąd, ni zowąd przytulił mnie. Do oczu napłynęły mi łzy i objęłam go.
-Fajna jesteś-powiedział i pobiegł w stronę rozbieganych dzieci, które lepiły bałwana. Poczułam chęć bycia sama. Ruszyłam przed siebie.
Robiło się już ciemno, a zachodzące słońce sprawiało, że niebo przyjęło piękne kolorowe barwy. Myślałam na dzisiejszym dniem. Jack poznał mnie z Jamie'm. Pokazał mi swój skarb. Bo byłam pewna, że chłopak nim był. Miałam dość zgrywania tego, że nic do niego nie czuję. Chciałam móc normalni i bez skrępowania się do niego przytulić. Pragnęłam jego dotyku. I bardzo pragnęłam mu zaufać. I pierwszy raz miałam wrażenie, że mogłam. Wiedziałam, że to by oznaczało, że będę musiała cofnąć się do przeszłości, chodź przysięgłam sobie, ze tego nie zrobię. Ale miałam wrażenie, że przy nim mogę to zrobić. On dawał mi na to nieme pozwolenie. Przystanęłam wpatrując się w zachodzące słońce. Oddychałam głęboko i podejmowałam decyzje.
Nagle poczułam, jak ktoś obraca mnie błyskawicznie i przytula mocno. Wiedziałam, że to Jack, ponieważ wyczułam jego zapach. Wtuliłam się w jego klatkę piersiową, kiedy głaskał mnie uspokajająco po włosach.
-Nigdy więcej tak nie rób-wyszeptał w moje włosy.-Martwiłem się. Bardzo. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało.
Przejął się mną. Wdychałam jego zapach i podjęłam decyzję. Zaufam mu.
-Chodźmy do domu-szepnęłam nie odrywając się od niego i oplatając jego szyję.-Chcę...chcę byś poznał moją przeszłość.
Kiedy uniósł się w górę nie bałam się już. Cieszyłam się tym, że jestem w jego ramionach. Ufałam mu.
Jack
Może i byłem okrutny, ale musiała być bezpieczna. Nie miałem ochoty uczyć ją walki. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że znów stanie twarzą w twarz z Mrokiem. Musiała być szybka, a jej mięśnie musiały być gotowe na ucieczkę w każdej chwili.
-Jeszcze jedno okrążenie!-krzyknąłem. Wyciągnąłem ją rano na bieganie. Biegła już od jakichś 15 minut bez przerwy. Była silna. Ale nie wiedziałem, czy wystarczająco.
-Ja już nie daję rady!-jęknęła i zatrzymała się. Przewróciłem oczami. Dyszała ciężko, ale zależało mi, żeby nawet kiedy będzie zmęczona potrafiła uciec. Schowałem się w krzakach i obserwowałam. Kiedy uniosła wzrok i zobaczyła, że mnie nie ma zaczęła mnie wołać.
-Jack? Jack!
Zaczęła rozglądać się dookoła. Myślałem, że zacznie panikować i płakać, ale ona tylko tupnęła nogą jak obrażona sześciolatka. Muszę przyznać, że był to niesamowicie uroczy widok. Zaszeleściłem stopami.
-Elsa, uciekaj!-krzyknąłem, a dziewczyna natychmiast rzuciła się do biegu.
Nie dawała rady? Ha! Teraz uciekała, tak szybko, że mimo, że biegłem za nią, nie nadążałem. Dobra była. Uśmiechnąłem się na tę myśl. Kiedy zaczęła słabnąć, czego spodziewałem się szybciej, wytężyłem wszystkie mięśnie, podbiegłem do niej i złapałem w pasie. Upadliśmy na twardy grunt. Elsa, uparta o moją klatkę piersiową, oddychała ciężko i miała zamknięte oczy. Kiedy je powoli otwarła, miały intensywny niebieski kolor przepełniony strachem.
-Widzisz?-powiedziałem.-Mówiłem, że dasz radę.
Strach, którym jeszcze przed chwilą była napełniona przerodził się w furie. Zaczęła mnie walić piąstkami w klatkę piersiową. Oczywiście nic sobie z tego zrobiłem, bo nie bolało.
-Ty dupku!-krzyczała, nie przestając mnie bić.-Wiesz jak się przestraszyłam?! Nigdy więcej nie rób czegoś takiego! Co ty sobie w ogóle wyobrażasz?!
Okej, była zmęczona i zaraz padła by z sił, gdyby nadal próbowałaby mi zrobić krzywdę. Musiałem to przerwać. Złapałem ją za nadgarstki i okręciłem nas tak, że teraz ona leżała pode mną. Podobała mi się ta pozycja. Bardzo.
-Muszę mieć stuprocentową pewność, że będziesz bezpieczna.-Złapałem kosmyk włosów, który zawsze, niezależnie od fryzury opadał jej na czoło i odsunąłem do do góry. Kiedy musnąłem palcami jej czoło poczułem jak momentalnie się odpręża. Miło wiedzieć, że nie była odporna na mój dotyk.- A będziesz bezpieczna, jeżeli uciekniesz. Nie odstąpię cię na krok. Będę cię bronił, dopóki będę miał siły. Ale ty musisz uciec.
Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie. Była taka śliczna. Najpiękniejsza. Chciałem, by ta chwila trwała wiecznie. Byśmy mogli tak leżeć i patrzeć na siebie. Ale oczywiście musiałem coś zepsuć. Chłonąc każdy szczegół jej twarzy przez chwilę spojrzałem na jej usta. Zerwała się gwałtownie i wstała.
-Nie, Jack. Jeszcze nie...To koniec treningu? Jestem już zmęczona.
Włożyłem ręce do kieszeni i zacisnąłem usta. Brawo, Jack. Nagroda największego idioty na świecie na pewno jest twoja, ale to już chyba wiesz?
-Na razie tak.-powiedziałem nie podnosząc wzroku.-Odpocznij, ale będziemy musieli jeszcze poćwiczyć panowanie nad twoją mocą.
I odleciałem. Musiałem wszystko przemyśleć. Zastanowić się nad kolejnym krokiem. Musiałem porozmawiać z Zębuszką. Może to głupie, ale była dla mnie jak mama. Albo siostra. Jak rodzina. Poleciałem tam najszybciej jak mogłem.
-Nie, nie-usłyszałem jej głos kiedy tylko przyleciałem.-Te idą tam. Tak, dokładnie. Pięknie.
-Cześć-powiedziałem. Obróciła się do mnie i uśmiechnęła troskliwie.
-Cześć Jack. Co cię do mnie sprowadza?
Spuściłem wzrok. Po co tak właściwie tu przyleciałem? Miałem się jej spytać, jak przekonać Elsę do siebie?
-Chodzi o Elsę?-spytała i dotknęła mojego ramienia.
-Nie wybaczy mi, prawda?-szepnąłem zaciskając oczy.-Za bardzo ją zraniłem, nie?
-Och, Jack...Zależy ci na niej prawda?
-Najbardziej na świecie.
-Dobra z niej dziewczyna. Jeżeli naprawdę chcesz jej zaufania musisz jej pokazać, że też jej ufasz. Pokaż jej, że to, co się wydarzyło, nie powinno się wydarzyć. Pokaż jej jak bardzo ją...kochasz.
-Skąd to wiesz?
Uśmiechnęła się.
-To widać Jack. Powiedz, z iloma dziewczynami się spotykałeś, zanim się pojawiła.
-No...trochę ich było...
-No właśnie. A którą z nich traktowałeś tak jak Elsę? Na którą z nich tak patrzyłeś? Na której tak bardzo ci zależało?
Nie musiałem odpowiadać. Nie mogłem się wypierać. Bo to była prawda. Najprawdziwsza. Uścisnąłem jeszcze Wróżkę i odleciałem. Byłem zdeterminowany. Elsa musiała mi zaufać. Chciałem się do niej przytulać, całować i dotykać. Chciałem przy niej być. O każdej porze. Każdej godziny. Każdej minuty. Każdej sekundy. Chciałem złamać wszystkie zasady byleby tylko z nią być.
Kiedy dotarłem do domu zastałem Elsę siedzącą na kanapie, na której spałem i gładzącą jej powierzchnie. Wyglądała tak spokojnie i naturalnie, że przez chwilę nie mogłem się ruszyć. Obserwowałem jak ze spokojem śledzi kształt kanapy. Jedyną przeszkodą były jej zamknięte oczy. Chciałem znów ujrzeć ich błękit.
-Jak już skończysz obmacywać moją kanapę, możemy iść poćwiczyć...-powiedziałem. Otworzyła oczy przestraszona. Na jej policzki wypłynął delikatny rumieniec, który dodawał jej uroku. Przeciągnęła się
-Idziemy-powiedziała przechodząc obok mnie.-I wcale jej nie obmacywałam.-dodała a ja się uśmiechnąłem na jej arogancki ton. Kiedy poszła po buty musiałem ją zatrzymać.-To gdzie idziemy?
-Nie wychodzimy z domu-odpowiedziałem, a ona ściągnęła buty, które już zdążyła założyć.
-No to co będziemy robić?
-Chodź
Poszedłem do salonu i podszedłem do kominka. W każdym domu był ukryty pokój. W tym też był. Dotykałem kolejnych figurek szukając przycisku, który otwierałby przejście. Kiedy zorientowałem się, ze żadna z nich nim nie była, dotknąłem kamienia, który wystawał lekko ponad inne/
-Wiedziałem, że gdzieś to musi być.-powiedziałem, zadowolony z siebie.
-Ukryte schody?-Popatrzyła na mnie i uniosła brew.-Serio?
-No co?-uśmiechnąłem się.-Element tajemniczości musi być.-Panie przodem.
Przewróciła zabawnie oczami, ale wykonała polecenie. Kiedy zeszliśmy na dół usiadłem na jednej z licznych tam poduszek. Elsa rozglądała się chwilę po pomieszczeniu, a w końcu usiadła bez słowa naprzeciwko mnie.
Przypatrywałem się jej uważnie. Byłem ciekaw tak wielu rzeczy. Co potrafi? Jak rozległa jest jej moc? Czy też potrafiłaby latać? Nie no, z tym jej lękiem wysokości to odpadało.
-No co?-zapytała wyrywając mnie z zamyślenia.
-Nie nic...-poruszyłem się niespokojnie-Okej, wiesz po co tu jesteśmy?-zapytałem, a kiedy pokręciła głową kontynuowałem.-Kiedyś Mrok zawładnął snami dzieci i sprawił, że dzieci przestały w nas wierzyć. Bo widzisz, naszym źródłem i siłą są dzieci i ich wiara. Bez niej stajemy się całkowicie bezsilni. Udało na się go powstrzymać i byliśmy niemal stuprocentowo pewni, że Mrok już nigdy więcej nie powróci. Ale North, to znaczy Mikołaj, jest przezorny. Na całym świecie kazał zbudować miejsca takie jak te-domy w pełni zaopatrzone w broń i pożywienie. Mówił, że jeżeli Czarny Pan wróci zdołamy ukryć dzieci i je obronić. Oczywiście my uważaliśmy to za brednie. No dobra, ja tak uważałem. Nie sądziłem, że takie miejsca się przydadzą.
Kiedy skończyłem oczekiwałem na jej reakcję. Oczekiwałem...no w sumie wszystkiego, oprócz śmiechu. Tymczasem ona zaśmiał się krótko.
-Co cię śmieszy?-spytałem.
-Hmm...jest kilka takich rzeczy. Na początek to, że Mikołaj ma na imię North. Po drugie...Czarny Pan? Serio? Coś jak Voldemort w Harrym Potterze?Widać, że koleś ma nierówno pod sufitem. No ale do rzeczy. Skoro byliście prawie pewni, że zniknął, to po co się pojawił? I czego chce ode mnie?
-Nie wiem. Nie wiem w jaki sposób wrócił i jak bardzo niebezpieczny jest. Dlatego zależy mi na twojej ochronie. Dopóki nie odkryjemy jego celów musisz nauczyć się bronić.
-No dobra, to co mam robić?
Uśmiechnąłem się. Zaczynamy zabawę.
-Na początek zacznijmy od czegoś prostego. Powtarzaj za mną.
Nie chciałem kazać jej robić czegoś trudniejszego. Stworzyłem więc niewielką śnieżynkę i okręciłem ją kilka razy wokół palców. Standardowa sztuczka. Banalnie prosta. Spojrzałem na nią jakby mówiąc, że teraz jej kolej.
Wyciągnęła rękę i potarła palce. Potem próbowała powtórzyć mój ruch. Niestety nie potrafiła tego zrobić. Jej śnieżynka nie była wystarczająco mała, by przelecieć pomiędzy jej palcami. Byłem zdziwiony. Bardzo.
-Jak to zrobiłeś?-spytała ze zdenerwowaniem w głosie.
-Jak to jak? Normalnie.To najprostsze ćwiczenie jakie zdołałem wymyślić. No dobra, w takim razie sama pokaż, co potrafisz.
Wstała i potarłam palce. Znowu. Czy to był jakiś nawyk? Tego też musiałem się dowiedzieć. Kiedy zaczęła machać zwinnie palcami byłem oszołomiony. Jej ubranie zaczęło się zmieniać. Przybierać tą samą formę, jaką miała jej sukienka, którą miała u Northa. Dotknęła swoich stóp, na których pojawiły się buty. Potem zmieniła fryzurę. Najdziwniejsze, a zarazem najfajniejsze było to, że ona zmieniała kolor lodu. Jak to w ogóle było możliwe? Spojrzała na mnie. Byłem zahipnotyzowany jej umiejętnościami. Znów machnęła energicznie ręką i wszystko, co do tej pory stworzyła, zniknęło.
-Potrafię jeszcze tak-powiedziała. Co ona jeszcze umiała?! Znów potarła palce. Dwie poduszki do niej PODLECIAŁY. Jakby ożywione znalazły się w jej rękach. Jak ona to...
Odwróciła się do mnie i rzuciła poduszki w dół i odwróciła się w moją stronę.
-Co?-spytała jakby nigdy nic i usiadła. Potrząsnąłem głową i uśmiechnąłem się.
-Nic, tylko...jak to zrobiłaś? Jak zmieniłaś kolor lodu? I jak sprawiłaś, że poduszki się poruszyły?
Wyraźnie posmutniała i odwróciła wzrok.
-To...żeby to wiedzieć, musiałbyś poznać moją przeszłość. A...a ja chyba nie jestem na to gotowa.
Unikała mojego wzroku. Nie chciałem, żeby się stresowała i myślała, że na nią naciskam. Mogłem poczekać. Nawet całe wieki. Dotknąłem jej zaciśniętych dłoni. Spojrzała na mnie oczami pełnymi smutku.
-Chodź, pokaże ci coś-powiedziałem i ujrzałem na jej twarzy ulgę. Weszliśmy na górę. Nie puściłem jej ręki, a ona jej nie wyrwała. To był postęp. I choćby to miałby być jedyny dotyk, jakim by mnie obdarzyła, mogłem trzymać ją za rękę już zawsze.
Oczywiście zanim wyszliśmy musieliśmy się posprzeczać o to, że nie potrzebuję butów. Nie czułem zimna, nie mogłem być chory, więc po co mi one? Była troskliwa i potrafiła postawić na swoim. I oczywiście tak było tym razem.
Kiedy wyszliśmy na zewnątrz znów złapałem ją za rękę
-Obejmij mnie-powiedziałem pewnie i zacząłem zbliżać jej ręce do mojej szyi. Odsunęła się szybko a ja uśmiechnąłem się na jej nadmierną ostrożność.-Spokojnie. Chcę cię gdzieś zabrać, ale musimy tam polecieć.
Momentalnie się spięła.
-Po..polecieć?
-Tak. Ale spokojnie. Obejmij mnie mocno i zamknij oczy. Obiecuję, że cię nie puszczę.
Zamrugała kilka razy i objęła mnie. Kolejny postęp. Uniosłem się gwałtownie. Spięła się jeszcze bardziej, ale kiedy zacząłem głaskać ją po plecach, uspokoiła się zdecydowanie.
Kiedy dotarliśmy do Burgess, gdzie mieszkał Jamie usłyszałem śmiechy dzieciaków. Puściłem Elsę i gwizdnąłem głośno. Odwróciły się do mnie i podbiegły powalając mnie na ziemie.
-Jack! Jack!-krzyczały.
-Dosyć dosyć!-zaśmiałem się.
-Jack, chodź pokażę ci moje rysunki dla ciebie!-zawołała Sophie.
-Jack, Jack! Kiedy zrobisz zimę? Bo to na razie jest strasznie kiepskie.-wtrącił się Monty.
-No! Tylko błoto! I co nim się mamy rzucać?-mruknął Caleb.
-Zwariowałeś?! Mama by nas sprała, gdybyśmy wrócili ubrudzeni błotem.-na wołała go do porządku Pippa.
Dzieci zeszły za mnie, a ja wstałem i otrzepałem się.
-Powoli, powoli!-powiedziałem, bo nie nadążałem im odpowiadać.-Chciałbym wam kogoś przedstawić. Cisza!
Wszyscy ucichli spojrzeli na dziewczynę stojąca obok mnie, jakby dopiero teraz ją zauważyli.
-Moi drodzy-to jest Elsa, moja...przyjaciółka.
Dziewczyna powiedziała ciche cześć. Dzieci nie odpowiedziały jej, tylko szeptały między sobą, a dziewczynki chichotały.
-No dobra, idziemy lepić bałwana!-krzyknąłem, bo zaczęło robić się niezręcznie.-Kto pierwszy na górce, ten stawia ostatnią kulę!
Wszyscy pobiegli w umówione miejsce natychmiast.
-Jamie, ty zaczekaj-powiedziałem cicho. Wiedziałem, że chłopak mnie usłyszy. Zawsze słyszał. Tak było tym razem. Jamie stanął na środku przypatrując się nam intensywnie.
-I tak bym został-powiedział.
-Jamie-to Elsa, Elsa-to Jamie.-dziewczyna kucnęła i uścisnęła rękę w powitaniu, powtórzyłem jej ruch i zacząłem opowiadać o chłopaku..-Elsa, kiedyś, zanim zostałem Strażnikiem, nie widziało mnie żadne dziecko.Nikt mnie nie widział. To właśnie Jamie zobaczył mnie po raz pierwszy. Jako pierwszy we mnie uwierzył. Pomógł pokonać Mroka. I wierzył do końca.
-Nie słodź, nie słodź.-przewrócił oczami i otworzył swój nieodłączny zeszyt. Był dziwnie przygaszony. Nigdy taki nie był. Coś musiało byc nie tak.
-No dobra, idziemy na górkę. Reszta pewnie tam czeka!-krzyknąłem Jack i pobiegłem przed siebie.
Elsa rozmawiała z Jamie'm, kiedy my bawiliśmy się w najlepsze i lepiliśmy bałwana. Oczywiście musiałem stworzyć śnieg, bo ostatnio zaniedbałem swoje obowiązki. Przez chwilę spojrzałem w stronę chłopaka i dziewczyny, którzy się przytulali. Uśmiechnąłem się ze spokojem. Kiedy do mnie podbiegł, nie odzywał się do mnie, ale wydawał się być zadowolony. Przygaszenie, które widziałem wcześniej zniknęło, a pojawił się szczery uśmiech.
Kiedy nasze zabawy się skończyły, na górce stały trzy bałwany i kilka kupek śnieżek. Zaczynało robić się ciemno, a dzieci poszły już do domu. Oczywiście Jamie i Sophie zostali, więc postanowiłem ich odprowadzić. Zupełnie nie zauważyłem zniknięcia Elsy. Wziąłem dziewczynkę na barana. Mała zaczęła się bawić moimi włosami. PO chwili ziewnęłam oparła się o moją głowę i zasnęła.
-Fajna jest.-powiedział nagle Jamie, przerywając ciszę.
-Kto?-zapytałem głupio.
-No...Elsa. I ma taką moc jak ty. To fajne.
Uśmiechnąłem się szeroko i zdałem sobie z czegoś sprawę.
-Gdzie ona jest?!
-Spokojnie, widziałem ją, jak idzie do parku. Lubisz ją?-zapytał.
-Bardzo.
-Ona też cię lubi.
Dotarliśmy do ich domu. Musiałem obudzić Sophie. Nie była z tego zadowolona, ale nie miałem wyjścia.
Przytuliłem dziewczynkę, która potem pobiegła prosto do domu. Potem przytuliłem chłopaka.
-Przyprowadź ją jeszcze kiedyś.-szepnął chłopak i również pobiegł do domu.
Uśmiechnąłem się. Zaakceptował ją i polubił. Na tym właśnie mi zależało.
Poleciałem natychmiast do parku. Nie było jej tam. Przestraszyłem się. Jeżeli coś jej się stało...
Zauważyłem ją, jak wpatrywała się w zachodzące słońce. Była cała i zdrowa. Bezpieczna. Podbiegłem do niej i przytuliłem mocno. Przylgnęła do mojej klatki piersiowej.
-Nigdy więcej tak nie rób-wyszeptałem.-Martwiłem się. Bardzo. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało.
-Chodźmy do domu-szepnęła i objęła mnie za szyję.-Chcę...chcę byś poznał moją przeszłość.
Kiedy tylko usłyszałem te słowa moje serce podskoczyło gwałtownie. Kiedy lecieliśmy zrozumiałem, ze coś się w niej zmieniło. Zaufała mi.
Heeeeej! Witam was w 19 już rozdziale! Mam dla was dość przykrą wiadomość. Otóż za tydzień będę miała bierzmowanie, potem egzaminy i nie ma mowy o tym, żebym zdołała wyrobić się z rozdziałem. Za tydzień wiec go nie będzie, ale za dwa dostaniecie porządny (w końcu) rozdział wyjaśniający co nieco. Jak spojler, mogę powiedzieć, że w końcu dowiemy się czym jest fioletowy pudełko, kim jest Peter i co ukrywa Elsa... Nic więcej nie powiem :D Mam nadzieję, ze się nie gniewacie i wybaczycie, ale naprawdę nie będę miała czasu na choćby połowę rozdziału.
Kocham was bardzo i dziękuję, za każde słowo, które po sobie zostawiacie! ;* ;* ;*
-Jeszcze jedno okrążenie!-krzyknął Jack. Nie wiem ile czasu już biegłam, ale miałam dość. Od rana biegałam wokół polany znajdującej się po drugiej stronie lasu. Wiedziałam, że trening nie będzie łatwy, ale moje mięśnie odmawiały posłuszeństwa.
-Ja już nie daję rady!-wyjęczałam i zatrzymałam się, opierając ręce na kolanach. Kiedyś biegałam dość często, ale w pewnym momencie przestałam. Teraz, kiedy dyszałam i miałam ochotę zemdleć, żałowałam, że nie kontynuowałam. Kiedy moje oszalałe serce zatrzymało się uniosłam wzrok.
-Jack?-zawołałam, ale kiedy nie odpowiedział, ponowiłam okrzyk.-Jack!
Rozejrzałam się dookoła. Byłam sama po środku nicości. Zostawił mnie! Co za dupek! Tupnęłam nogą zdenerwowana. Nagle usłyszałam szelest. Obróciłam się gwałtownie w stronę dochodzącego dźwięku. Nie zobaczyłam nic. Dookoła mnie znajdował się ciemny las, pełen dzikich zwierząt, a ten idiota śmiał mnie zostawić!
Już miałam usiąść, kiedy usłyszałam krzyk. Prawie niedosłyszalny, cichy, ale bardzo wyraźny. Dźwięk, który pobudził mnie do działania.
-Elsa, uciekaj!
Wystarczyły dwa słowa, abym ruszyła biegiem w przeciwną stronę głosu Jack'a. Może powinnam mu pomóc, ale panika i strach przed Mrokiem sprawiły, że w moich żyłam popłynęła adrenalina, a ja zaczęłam pędzić przed siebie. Nogi odmawiały mi posłuszeństwa, ale kiedy usłyszałam, że ktoś biegnie za mną, biegłam jeszcze szybciej. Nie chciałam znów być złapana. Dopiero zaczęłam trenować. Nie byłam gotowa, by z nim walczyć.
Ktoś, kto mnie gonił był tuż za mną. Nie chciałam się poddać, ale nie miałam już więcej siły. Już chciałam się zatrzymać, kiedy poczułam czyjeś ręce na talii. Potknęłam się i upadłam na umięśnioną klatkę piersiową. Dopiero teraz zauważyłam, że miałam zamknięte oczy. Powoli otworzyłam je i...
Ujrzałam uśmiechniętą twarz Jack'a.
-Widzisz?-powiedział.-Mówiłem, że dasz radę.
W tym momencie coś we mnie pękło. Zmrużyłam oczy i zaczęłam okładać go pięściami.
-Ty dupku!-krzyczałam.-Wiesz jak się przestraszyłam?! Nigdy więcej nie rób czegoś takiego! Co ty sobie w ogóle wyobrażasz?!
Złapał mnie za nadgarstki i przewrócił nas tak, że teraz to ja leżałam pod nim.
-Muszę mieć stuprocentową pewność, że będziesz bezpieczna.-odgarnął kosmyk z mojego czoła. To muśnięcie jego palców sprawiło, że zniknęła złość.- A będziesz bezpieczna, jeżeli uciekniesz. Nie odstąpię cię na krok. Będę cię bronił, dopóki będę miał siły. Ale ty musisz uciec.
Przełknęłam głośno ślinę. Chciałam zignorować jego boski zapach, to, jak idealnie wygląda z tej perspektywy i jego słowa, ale nie potrafiłam. To było dla mnie zbyt dużo. Ta chwila mogła trwać wiecznie. Ale kiedy spojrzał na moje usta i zaczął się do mnie zbliżać wszystko pękło jak bańka mydlana.
Odepchnęłam go i pośpiesznie wstałam. Spojrzał na mnie pytająco i już otworzył usta, by coś powiedzieć, ale przerwałam mu.
-Nie, Jack. Jeszcze nie...To koniec treningu? Jestem już zmęczona.
Włożył ręce do kieszeni i zacisnął usta.
-Na razie tak.-powiedział ze wzrokiem wbitym w ziemię.-Odpocznij, ale będziemy musieli jeszcze poćwiczyć panowanie nad twoją mocą.
Nawet nie spoglądając na mnie odleciał. Przewróciłam oczami. Znowu mnie zostawił! Rozejrzałam się dookoła i zobaczyłam, że byłam tuż obok domu. Uśmiechnęłam się z ulgą i natychmiast się do niego udałam.
Po powrocie wzięłam kąpiel, przebrałam się i zjadłam spóźnione śniadanie. Obiadem tego nie można było nazwać, bo było jeszcze dużo za wcześnie. Potem poszłam do salonu i usiadłam na kanapie, na której spał Jack. Zamknęłam oczy i zdałam się tylko na zmysł dotyku i zapachu. Pachniała nim. Jego świeżym, lekko miętowym zapachem, który nigdy go nie opuszcza. Była miła w dotyku. Przesuwałam dłońmi po jej siedzeniu wyobrażając sobie, że jeszcze kilka godzin temu leżał na niej chłopak. Uśmiechnęłam się mimowolnie.
-Jak już skończysz obmacywać moją kanapę, możemy iść poćwiczyć...-powiedział Jack, który pojawił się znikąd. Otworzyłam gwałtownie oczy przestraszona. Poczułam, jak palą mnie policzki, ale nie zamierzałam dawać mu tej satysfakcji. Wstałam z kanapy i przeciągnęłam się.
-Idziemy-powiedziałam podchodząc do niego i udając, że teoretycznie nic się nie stało.-I wcale jej nie obmacywałam.-dodałam i wyszłam do korytarza po buty. Podążył za mną.-To gdzie idziemy?
-Nie wychodzimy z domu-stwierdził, a ja ściągnęłam buty. Trochę się zirytowałam, ale nie dałam tego po sobie poznać.
-No to co będziemy robić?
-Chodź-powiedział tylko i ruszyliśmy do salonu. Jack podszedł do kominka i przyglądał się przez chwilę figurkom. Potem zaczął dotykać każdej z nich, a ja zmarszczyłam brwi. Co on do cholery robi? Już miałam iść usiąść na kanapie, kiedy jego ręka spoczęła na kamieniu. Wtedy, tuż obok mnie na podłodze otworzył się właz i pojawiły się schody. Wpatrywałam się w nie zahipnotyzowana.
-Wiedziałem, że gdzieś to musi być.-powiedział jakby sam do siebie.
-Ukryte schody?-spojrzałam na niego z uniesioną brwią.-Serio?
-No co?-uśmiechnął się.-Element tajemniczości musi być.-Stanął przy przejściu i wystawił rękę-panie przodem.
Przewróciłam oczami, ale wykonałam polecenie. Po chwili byłam w dużym, drewnianym pomieszczeniu pełnym poduszek. Spojrzałam na Jack'a który jakby nigdy nic usiadł na jednej z nich. Zrobiłam to co on i usiadłam na przeciwko niego.
Czekałam, aż wyda jakieś polecenie, ale on tylko się mi przypatrywał.
-No co?-zapytałam z wyrzutem.
-Nie nic...-poruszył się i zatopił bardziej w poduszce.-Okej, wiesz po co tu jesteśmy?-pokręciłam głową na "nie"-Kiedyś Mrok zawładnął snami dzieci i sprawił, że dzieci przestały w nas wierzyć. Bo widzisz, naszym źródłem i siłą są dzieci i ich wiara. Bez niej stajemy się całkowicie bezsilni. Udało na się go powstrzymać i byliśmy niemal stuprocentowo pewni, że Mrok już nigdy więcej nie powróci. Ale North, to znaczy Mikołaj, jest przezorny. Na całym świecie kazał zbudować miejsca takie jak te-domy w pełni zaopatrzone w broń i pożywienie. Mówił, że jeżeli Czarny Pan wróci zdołamy ukryć dzieci i je obronić. Oczywiście my uważaliśmy to za brednie. No dobra, ja tak uważałem. Nie sądziłem, że takie miejsca się przydadzą.
Zaśmiałam się krótko. Cała opowieść była przerażająca a jednocześnie tak nieprawdopodobna, że aż śmieszna.
-Co cię śmieszy?-spytał i ściągnął brwi.
-Hmm...-udałam, że się zastanawiam.-jest kilka takich rzeczy. Na początek to, że Mikołaj ma na imię North. Po drugie...Czarny Pan? Serio? Coś jak Voldemort w Harrym Potterze?Widać, że koleś ma nierówno pod sufitem. No ale do rzeczy. Skoro byliście prawie pewni, że zniknął, to po co się pojawił? I czego chce ode mnie?
-Nie wiem. Nie wiem w jaki sposób wrócił i jak bardzo niebezpieczny jest. Dlatego zależy mi na twojej ochronie. Dopóki nie odkryjemy jego celów musisz nauczyć się bronić.
-No dobra, to co mam robić?
Uśmiechnął się wyzywająco.
-Na początek zacznijmy od czegoś prostego. Powtarzaj za mną.
Wyciągnął rękę przed siebie i stworzył malusieńką śnieżynkę. Obrócił ją kilkakrotnie wokół palców i sprawił, że zniknęła. Do tej pory nie byłam w stanie zrozumieć tego, że mamy takie same moce. Spojrzał na mnie jakby mówił: "Teraz ty".
Wyciągnęłam rękę przed siebie i spróbowałam odzwierciedlić jego ruch. Ku mojemu zirytowaniu, nie potrafiłam stworzyć tak niewielkiego przedmiotu. Jasne, potrafiłam tworzyć zabawki, ciuchy, buty, a nawet biżuterię, ale stworzenie czegoś tak małego było dla mnie nierealne.
-Jak to zrobiłeś?-spytałam podenerwowana.
-Jak to jak? Normalnie.To najprostsze ćwiczenie jakie zdołałem wymyślić. No dobra, w takim razie sama pokaż, co potrafisz.
Wstałam i potarłam palce. Co ja mu miałam pokazać? Odetchnęłam głęboko. Machnęłam ręką wokół siebie. Moja koszulka w błyskawicznym tempie zmieniła się w błękitną bluzkę, a dżinsy-w zielone, połyskujące spodnie. Dotknęłam jeszcze swoich bosych stóp i zaraz pojawiły się na nich fioletowo-błękitne tenisówki. Uniosłam ręce, machnęłam palcami i moje włosy zamieniły się w skrupulatnie upiętą fryzurę z powpinanymi śnieżynkami. Przejechałam dłonią od ucha, w stronę szyi do drugiego ucha i zaraz miałam na sobie kolczyki i naszyjnik. Spojrzałam na Jack'a. Wpatrywał się we mnie z lekko otwartymi ustami. Po jego minie nie można było wywnioskować, czy o to mu chodziło, czy nie. Machnęłam szybko dłońmi i wszystko, co do tej pory stworzyłam zniknęło. '
-Potrafię jeszcze tak-powiedziałam, by wyrwać chłopaka z transu, w którym obecnie się znajdował. Obróciłam się do niego bokiem. Znów potarłam palce i machnęłam nimi do góry. Dwie poduszki, będące moim celem, podniosły się do góry. Kiwnęłam palcami, a poduszki szybko podleciały i spoczęły na moich rękach. Rzuciłam je pod swoje stopy i odwróciłam się do Jack'a. Usta miał całkowicie otwarte i patrzył na mnie z szeroko otwartymi oczami.
-Co?-wzruszyłam ramionami i usiadłam na poprzednim miejscu. Chłopak potrząsnął głową i uśmiechnął się.
-Nic, tylko...jak to zrobiłaś? Jak zmieniłaś kolor lodu? I jak sprawiłaś, że poduszki się poruszyły?
Odwróciłam wzrok.
-To...żeby to wiedzieć, musiałbyś poznać moją przeszłość. A...a ja chyba nie jestem na to gotowa.
Patrzyłam wszędzie, byle nie na niego. Chciałam mu zaufać, ale...ale nie potrafiłam. Oczekiwałam, że zacznie mi tłumaczyć, że mogę mu zaufać. Nie chciałam jednak by to zrobił, bo nie mogłam zaufać komuś na siłę. Zamknęłam oczy. Nie chciałam go zranić.
Niespodziewanie poczułam dotyk na swoich dłoniach. Uniosłam wzrok i napotkałam zatroskane spojrzenie chłopaka.
-Chodź, pokaże ci coś-powiedział tylko. Nie było długich wywodów i wyznań. Miałam ochotę dziękować mu za to. Wstałam i podążyłam za nim na górę. Nie puścił mojej ręki, ale nie przeszkadzało mi to. Wręcz przeciwnie było przyjemne. Byłam pewna, że mogłabym się do tego przyzwyczaić.
Wyszliśmy na zewnątrz. W pewnym momencie Jack zatrzymał się i odwrócił w moją stronę. Ponownie złapał mnie za rękę, którą musiał uwolnić na czas ubierania butów. Zmusiłam go, żeby też je ubrał, chodź upierał się przy tym, że ich nie potrzebuje. W końcu jednak wygrałam
-Obejmij mnie-powiedział kierując moje ręce na jego kark. Bóg mi świadkiem jak bardzo chciałam to teraz zrobić. Odsunęłam się jednak gwałtownie, a on uśmiechnął się uroczo.-Spokojnie. Chcę cię gdzieś zabrać, ale musimy tam polecieć.
Momentalnie wszystkie moje mięśnie się napięły.
-Po..polecieć?-wyjąkałam. Bałam się wysokości. Nigdy tego nie lubiłam i chociaż wizja lotu z Jack'iem była kusząca, nadal się tego bałam.
-Tak. Ale spokojnie. Obejmij mnie mocno i zamknij oczy. Obiecuję, że cię nie puszczę.
Jego obecność sprawiała, że naprawdę się uspokajałam. Zamrugałam kilka razy a potem objęłam go. Wziął mnie na ręce, a kiedy poczułam jak się unosimy, ścisnęłam go mocniej. Zaczął głaskać mnie po plecach. To sprawiło, że moje mięśnie się rozluźniły, a ja przetrwałam lot bez ataków paniki.
Kiedy wylądowaliśmy usłyszałam wesołe śmiechy dzieci. Otworzyłam oczy i rozejrzałam się dookoła. Znajdowaliśmy się na jakiejś dzielnicy, na której dzieci wesoło ganiały. Jack, który stał tuż obok mnie, zagwizdał głośno. Wszystkie dzieci zatrzymały się gwałtownie i spojrzały w naszą stronę. Nagle zerwały się do biegu i rzuciły się na chłopaka.
-Jack! Jack!-krzyczały. Zaśmiałam się zastanawiając, jak wytrzymuje nacisk tylu, niewielkich co prawda, ciał.
-Dosyć dosyć!-śmiał się Jack powoli wstając.
-Jack, chodź pokażę ci moje rysunki dla ciebie!-zawołała jedna dziewczynka.
-Jack, Jack! Kiedy zrobisz zimę? Bo to na razie jest strasznie kiepskie.-zawtórował jej chłopczyk.
-No! Tylko błoto! I co nim się mamy rzucać?-oburzył się jakiś inny chłopiec.
-Zwariowałeś?! Mama by nas sprała, gdybyśmy wrócili ubrudzeni błotem.-szturchnęła go jakaś dziewczynka.
Przypatrywałam się tej scenie z uśmiechem. Jack znał te dzieci, a one znały jego. I uwielbiały go. Chłopak wstał i otrzepał się.
-Powoli, powoli!-powiedział, kiedy dzieci zaczęły zasypywać go kolejnymi pytaniami.-Chciałbym wam kogoś przedstawić. Cisza!
Dzieci spojrzały na mnie z zaciekawieniem i momentalnie ucichły.
-Moi drodzy-to jest Elsa, moja...przyjaciółka.
Dzieci zaczęły szeptać między sobą i chichotać. Uśmiechnęłam się i powiedziałam nieśmiałe "cześć".
-No dobra, idziemy lepić bałwana!-krzyknął Jack.-Kto pierwszy na górce, ten stawia ostatnią kulę!
Maluchy, jakby usłyszały rozkaz, od razu pobiegły w jedną stronę.
-Jamie, ty zaczekaj-powiedział cicho chłopak. Tak cicho, że ledwo ja byłam w stanie to dosłyszeć. Jeżeli powiedział to do jakiegoś dzieciaka, nie usłyszałby. Ku mojemu zaskoczeniu, kiedy wszyscy zniknęli na środku został chłopak z brązową czupryną, wpatrujący się intensywnie we mnie.
-I tak bym został-powiedział.
-Jamie-to Elsa, Elsa-to Jamie.-przedstawił nas sobie Jack. Jamie podszedł do mnie. Kucnęłam i uścisnęłam mu rękę. Zaraz w moje ślady podążył Jack i też kucnął.-Elsa, kiedyś, zanim zostałem Strażnikiem, nie widziało mnie żadne dziecko-powiedział ze smutkiem.-Nikt mnie nie widział. To właśnie Jamie zobaczył mnie po raz pierwszy. Jako pierwszy we mnie uwierzył. Pomógł pokonać Mroka. I wierzył do końca.
Mówił to wszystko z wielką dumą. Uśmiechnęłam się na myśl o odwadze tej niewielkiej duszyczki.
-Nie słodź, nie słodź.-przewrócił oczami i otworzył jakiś zeszyt.
-No dobra, idziemy na górkę. Reszta pewnie tam czeka!-krzyknął Jack i pobiegł przed siebie. Ja nie zamierzałam biec, tym bardziej, że była obolała po porannym treningu. Szłam obok Jamie'go, który uparcie coś notował z swoim notatniku.
-Co tam tak zapisujesz, co?-spytałam, kiedy dotarliśmy w miejsce, gdzie bawiły się dzieci i Jack.
-Wszystko.-odpowiedział i usiadł pod drzewem, więc zrobiłam to samo.- Chcę wiedzieć jak to jest możliwie, że Jack panuje nad śniegiem. Kiedy już będę to wiedział, wynajdę maszynę, która sprawi, że też będę taki.
Uśmiechnęłam się, kiedy usłyszałam jak wielką wyobraźnię ma ten mądry chłopak. Mógł mieć jakieś 9-10 lat, ale wydawał się być dojrzały jak na swój wiek.
-Hm...Jack panuje nad śniegiem?-udałam, że o tym nie wiem.
-Nie udawaj, że o tym nie wiesz. Musiał ci o tym powiedzieć. Widziałem jak na ciebie patrzy.
Wydawał się...zazdrosny. Zazdrosny o mnie.
-No dobra, powiedział mi. Mogę ci zdradzić tajemnicę?
Uniósł głowę w ekscytacji. Pokiwał nią i czekał, aż powiem mu sekret. Nachyliłam się w jego stronę, wyciągnęłam rękę i potarłam palce. Machnęłam placami, wokół których zatańczyły śnieżynki. Chłopak wpatrywał się w to z ogromnym uśmiechem na twarzy.
-Wow...Masz taką samą moc jak on?!-krzyknął z ekscytacją w głosie. Zaraz jednak posmutniał tak bardzo, że sama straciłam humor.- Teraz będzie spędzał czas z tobą, prawda?
-Nie, dlaczego tak myślisz?
-Już dawno powinna być zima.-mruknął spuszczając wzrok.-Jak na razie nigdzie oprócz północy nie ma prawdziwej zimy. On już nas zostawia. Jeszcze trochę i w ogóle nie będzie chciał się z nami spotykać.
Uderzyły mnie jego słowa. Nie chciałam, żeby tak myślał, a już na pewno nie chciałam zabierać im przyjaciela.
-Jamie, nie zamierzam zabrać wam Jack'a. Nie przeżyłby bez was. Bez ciebie. To, że mam taką samą moc nie oznacza, że zabronię mu spotkań z tobą. Ale co do tej zimy to masz racje. Jest strasznie kitowa. Obiecuję, że od jutra każę Jack'owi zrobić najbardziej śnieżną zimę jaką zna ten świat.
Chłopak uśmiechnął się uroczo, a ja mu zawtórowałam. I nagle, ni stąd, ni zowąd przytulił mnie. Do oczu napłynęły mi łzy i objęłam go.
-Fajna jesteś-powiedział i pobiegł w stronę rozbieganych dzieci, które lepiły bałwana. Poczułam chęć bycia sama. Ruszyłam przed siebie.
Robiło się już ciemno, a zachodzące słońce sprawiało, że niebo przyjęło piękne kolorowe barwy. Myślałam na dzisiejszym dniem. Jack poznał mnie z Jamie'm. Pokazał mi swój skarb. Bo byłam pewna, że chłopak nim był. Miałam dość zgrywania tego, że nic do niego nie czuję. Chciałam móc normalni i bez skrępowania się do niego przytulić. Pragnęłam jego dotyku. I bardzo pragnęłam mu zaufać. I pierwszy raz miałam wrażenie, że mogłam. Wiedziałam, że to by oznaczało, że będę musiała cofnąć się do przeszłości, chodź przysięgłam sobie, ze tego nie zrobię. Ale miałam wrażenie, że przy nim mogę to zrobić. On dawał mi na to nieme pozwolenie. Przystanęłam wpatrując się w zachodzące słońce. Oddychałam głęboko i podejmowałam decyzje.
Nagle poczułam, jak ktoś obraca mnie błyskawicznie i przytula mocno. Wiedziałam, że to Jack, ponieważ wyczułam jego zapach. Wtuliłam się w jego klatkę piersiową, kiedy głaskał mnie uspokajająco po włosach.
-Nigdy więcej tak nie rób-wyszeptał w moje włosy.-Martwiłem się. Bardzo. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało.
Przejął się mną. Wdychałam jego zapach i podjęłam decyzję. Zaufam mu.
-Chodźmy do domu-szepnęłam nie odrywając się od niego i oplatając jego szyję.-Chcę...chcę byś poznał moją przeszłość.
Kiedy uniósł się w górę nie bałam się już. Cieszyłam się tym, że jestem w jego ramionach. Ufałam mu.
Jack
Może i byłem okrutny, ale musiała być bezpieczna. Nie miałem ochoty uczyć ją walki. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że znów stanie twarzą w twarz z Mrokiem. Musiała być szybka, a jej mięśnie musiały być gotowe na ucieczkę w każdej chwili.
-Jeszcze jedno okrążenie!-krzyknąłem. Wyciągnąłem ją rano na bieganie. Biegła już od jakichś 15 minut bez przerwy. Była silna. Ale nie wiedziałem, czy wystarczająco.
-Ja już nie daję rady!-jęknęła i zatrzymała się. Przewróciłem oczami. Dyszała ciężko, ale zależało mi, żeby nawet kiedy będzie zmęczona potrafiła uciec. Schowałem się w krzakach i obserwowałam. Kiedy uniosła wzrok i zobaczyła, że mnie nie ma zaczęła mnie wołać.
-Jack? Jack!
Zaczęła rozglądać się dookoła. Myślałem, że zacznie panikować i płakać, ale ona tylko tupnęła nogą jak obrażona sześciolatka. Muszę przyznać, że był to niesamowicie uroczy widok. Zaszeleściłem stopami.
-Elsa, uciekaj!-krzyknąłem, a dziewczyna natychmiast rzuciła się do biegu.
Nie dawała rady? Ha! Teraz uciekała, tak szybko, że mimo, że biegłem za nią, nie nadążałem. Dobra była. Uśmiechnąłem się na tę myśl. Kiedy zaczęła słabnąć, czego spodziewałem się szybciej, wytężyłem wszystkie mięśnie, podbiegłem do niej i złapałem w pasie. Upadliśmy na twardy grunt. Elsa, uparta o moją klatkę piersiową, oddychała ciężko i miała zamknięte oczy. Kiedy je powoli otwarła, miały intensywny niebieski kolor przepełniony strachem.
-Widzisz?-powiedziałem.-Mówiłem, że dasz radę.
Strach, którym jeszcze przed chwilą była napełniona przerodził się w furie. Zaczęła mnie walić piąstkami w klatkę piersiową. Oczywiście nic sobie z tego zrobiłem, bo nie bolało.
-Ty dupku!-krzyczała, nie przestając mnie bić.-Wiesz jak się przestraszyłam?! Nigdy więcej nie rób czegoś takiego! Co ty sobie w ogóle wyobrażasz?!
Okej, była zmęczona i zaraz padła by z sił, gdyby nadal próbowałaby mi zrobić krzywdę. Musiałem to przerwać. Złapałem ją za nadgarstki i okręciłem nas tak, że teraz ona leżała pode mną. Podobała mi się ta pozycja. Bardzo.
-Muszę mieć stuprocentową pewność, że będziesz bezpieczna.-Złapałem kosmyk włosów, który zawsze, niezależnie od fryzury opadał jej na czoło i odsunąłem do do góry. Kiedy musnąłem palcami jej czoło poczułem jak momentalnie się odpręża. Miło wiedzieć, że nie była odporna na mój dotyk.- A będziesz bezpieczna, jeżeli uciekniesz. Nie odstąpię cię na krok. Będę cię bronił, dopóki będę miał siły. Ale ty musisz uciec.
Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie. Była taka śliczna. Najpiękniejsza. Chciałem, by ta chwila trwała wiecznie. Byśmy mogli tak leżeć i patrzeć na siebie. Ale oczywiście musiałem coś zepsuć. Chłonąc każdy szczegół jej twarzy przez chwilę spojrzałem na jej usta. Zerwała się gwałtownie i wstała.
-Nie, Jack. Jeszcze nie...To koniec treningu? Jestem już zmęczona.
Włożyłem ręce do kieszeni i zacisnąłem usta. Brawo, Jack. Nagroda największego idioty na świecie na pewno jest twoja, ale to już chyba wiesz?
-Na razie tak.-powiedziałem nie podnosząc wzroku.-Odpocznij, ale będziemy musieli jeszcze poćwiczyć panowanie nad twoją mocą.
I odleciałem. Musiałem wszystko przemyśleć. Zastanowić się nad kolejnym krokiem. Musiałem porozmawiać z Zębuszką. Może to głupie, ale była dla mnie jak mama. Albo siostra. Jak rodzina. Poleciałem tam najszybciej jak mogłem.
-Nie, nie-usłyszałem jej głos kiedy tylko przyleciałem.-Te idą tam. Tak, dokładnie. Pięknie.
-Cześć-powiedziałem. Obróciła się do mnie i uśmiechnęła troskliwie.
-Cześć Jack. Co cię do mnie sprowadza?
Spuściłem wzrok. Po co tak właściwie tu przyleciałem? Miałem się jej spytać, jak przekonać Elsę do siebie?
-Chodzi o Elsę?-spytała i dotknęła mojego ramienia.
-Nie wybaczy mi, prawda?-szepnąłem zaciskając oczy.-Za bardzo ją zraniłem, nie?
-Och, Jack...Zależy ci na niej prawda?
-Najbardziej na świecie.
-Dobra z niej dziewczyna. Jeżeli naprawdę chcesz jej zaufania musisz jej pokazać, że też jej ufasz. Pokaż jej, że to, co się wydarzyło, nie powinno się wydarzyć. Pokaż jej jak bardzo ją...kochasz.
-Skąd to wiesz?
Uśmiechnęła się.
-To widać Jack. Powiedz, z iloma dziewczynami się spotykałeś, zanim się pojawiła.
-No...trochę ich było...
-No właśnie. A którą z nich traktowałeś tak jak Elsę? Na którą z nich tak patrzyłeś? Na której tak bardzo ci zależało?
Nie musiałem odpowiadać. Nie mogłem się wypierać. Bo to była prawda. Najprawdziwsza. Uścisnąłem jeszcze Wróżkę i odleciałem. Byłem zdeterminowany. Elsa musiała mi zaufać. Chciałem się do niej przytulać, całować i dotykać. Chciałem przy niej być. O każdej porze. Każdej godziny. Każdej minuty. Każdej sekundy. Chciałem złamać wszystkie zasady byleby tylko z nią być.
Kiedy dotarłem do domu zastałem Elsę siedzącą na kanapie, na której spałem i gładzącą jej powierzchnie. Wyglądała tak spokojnie i naturalnie, że przez chwilę nie mogłem się ruszyć. Obserwowałem jak ze spokojem śledzi kształt kanapy. Jedyną przeszkodą były jej zamknięte oczy. Chciałem znów ujrzeć ich błękit.
-Jak już skończysz obmacywać moją kanapę, możemy iść poćwiczyć...-powiedziałem. Otworzyła oczy przestraszona. Na jej policzki wypłynął delikatny rumieniec, który dodawał jej uroku. Przeciągnęła się
-Idziemy-powiedziała przechodząc obok mnie.-I wcale jej nie obmacywałam.-dodała a ja się uśmiechnąłem na jej arogancki ton. Kiedy poszła po buty musiałem ją zatrzymać.-To gdzie idziemy?
-Nie wychodzimy z domu-odpowiedziałem, a ona ściągnęła buty, które już zdążyła założyć.
-No to co będziemy robić?
-Chodź
Poszedłem do salonu i podszedłem do kominka. W każdym domu był ukryty pokój. W tym też był. Dotykałem kolejnych figurek szukając przycisku, który otwierałby przejście. Kiedy zorientowałem się, ze żadna z nich nim nie była, dotknąłem kamienia, który wystawał lekko ponad inne/
-Wiedziałem, że gdzieś to musi być.-powiedziałem, zadowolony z siebie.
-Ukryte schody?-Popatrzyła na mnie i uniosła brew.-Serio?
-No co?-uśmiechnąłem się.-Element tajemniczości musi być.-Panie przodem.
Przewróciła zabawnie oczami, ale wykonała polecenie. Kiedy zeszliśmy na dół usiadłem na jednej z licznych tam poduszek. Elsa rozglądała się chwilę po pomieszczeniu, a w końcu usiadła bez słowa naprzeciwko mnie.
Przypatrywałem się jej uważnie. Byłem ciekaw tak wielu rzeczy. Co potrafi? Jak rozległa jest jej moc? Czy też potrafiłaby latać? Nie no, z tym jej lękiem wysokości to odpadało.
-No co?-zapytała wyrywając mnie z zamyślenia.
-Nie nic...-poruszyłem się niespokojnie-Okej, wiesz po co tu jesteśmy?-zapytałem, a kiedy pokręciła głową kontynuowałem.-Kiedyś Mrok zawładnął snami dzieci i sprawił, że dzieci przestały w nas wierzyć. Bo widzisz, naszym źródłem i siłą są dzieci i ich wiara. Bez niej stajemy się całkowicie bezsilni. Udało na się go powstrzymać i byliśmy niemal stuprocentowo pewni, że Mrok już nigdy więcej nie powróci. Ale North, to znaczy Mikołaj, jest przezorny. Na całym świecie kazał zbudować miejsca takie jak te-domy w pełni zaopatrzone w broń i pożywienie. Mówił, że jeżeli Czarny Pan wróci zdołamy ukryć dzieci i je obronić. Oczywiście my uważaliśmy to za brednie. No dobra, ja tak uważałem. Nie sądziłem, że takie miejsca się przydadzą.
Kiedy skończyłem oczekiwałem na jej reakcję. Oczekiwałem...no w sumie wszystkiego, oprócz śmiechu. Tymczasem ona zaśmiał się krótko.
-Co cię śmieszy?-spytałem.
-Hmm...jest kilka takich rzeczy. Na początek to, że Mikołaj ma na imię North. Po drugie...Czarny Pan? Serio? Coś jak Voldemort w Harrym Potterze?Widać, że koleś ma nierówno pod sufitem. No ale do rzeczy. Skoro byliście prawie pewni, że zniknął, to po co się pojawił? I czego chce ode mnie?
-Nie wiem. Nie wiem w jaki sposób wrócił i jak bardzo niebezpieczny jest. Dlatego zależy mi na twojej ochronie. Dopóki nie odkryjemy jego celów musisz nauczyć się bronić.
-No dobra, to co mam robić?
Uśmiechnąłem się. Zaczynamy zabawę.
-Na początek zacznijmy od czegoś prostego. Powtarzaj za mną.
Nie chciałem kazać jej robić czegoś trudniejszego. Stworzyłem więc niewielką śnieżynkę i okręciłem ją kilka razy wokół palców. Standardowa sztuczka. Banalnie prosta. Spojrzałem na nią jakby mówiąc, że teraz jej kolej.
Wyciągnęła rękę i potarła palce. Potem próbowała powtórzyć mój ruch. Niestety nie potrafiła tego zrobić. Jej śnieżynka nie była wystarczająco mała, by przelecieć pomiędzy jej palcami. Byłem zdziwiony. Bardzo.
-Jak to zrobiłeś?-spytała ze zdenerwowaniem w głosie.
-Jak to jak? Normalnie.To najprostsze ćwiczenie jakie zdołałem wymyślić. No dobra, w takim razie sama pokaż, co potrafisz.
Wstała i potarłam palce. Znowu. Czy to był jakiś nawyk? Tego też musiałem się dowiedzieć. Kiedy zaczęła machać zwinnie palcami byłem oszołomiony. Jej ubranie zaczęło się zmieniać. Przybierać tą samą formę, jaką miała jej sukienka, którą miała u Northa. Dotknęła swoich stóp, na których pojawiły się buty. Potem zmieniła fryzurę. Najdziwniejsze, a zarazem najfajniejsze było to, że ona zmieniała kolor lodu. Jak to w ogóle było możliwe? Spojrzała na mnie. Byłem zahipnotyzowany jej umiejętnościami. Znów machnęła energicznie ręką i wszystko, co do tej pory stworzyła, zniknęło.
-Potrafię jeszcze tak-powiedziała. Co ona jeszcze umiała?! Znów potarła palce. Dwie poduszki do niej PODLECIAŁY. Jakby ożywione znalazły się w jej rękach. Jak ona to...
Odwróciła się do mnie i rzuciła poduszki w dół i odwróciła się w moją stronę.
-Co?-spytała jakby nigdy nic i usiadła. Potrząsnąłem głową i uśmiechnąłem się.
-Nic, tylko...jak to zrobiłaś? Jak zmieniłaś kolor lodu? I jak sprawiłaś, że poduszki się poruszyły?
Wyraźnie posmutniała i odwróciła wzrok.
-To...żeby to wiedzieć, musiałbyś poznać moją przeszłość. A...a ja chyba nie jestem na to gotowa.
Unikała mojego wzroku. Nie chciałem, żeby się stresowała i myślała, że na nią naciskam. Mogłem poczekać. Nawet całe wieki. Dotknąłem jej zaciśniętych dłoni. Spojrzała na mnie oczami pełnymi smutku.
-Chodź, pokaże ci coś-powiedziałem i ujrzałem na jej twarzy ulgę. Weszliśmy na górę. Nie puściłem jej ręki, a ona jej nie wyrwała. To był postęp. I choćby to miałby być jedyny dotyk, jakim by mnie obdarzyła, mogłem trzymać ją za rękę już zawsze.
Oczywiście zanim wyszliśmy musieliśmy się posprzeczać o to, że nie potrzebuję butów. Nie czułem zimna, nie mogłem być chory, więc po co mi one? Była troskliwa i potrafiła postawić na swoim. I oczywiście tak było tym razem.
Kiedy wyszliśmy na zewnątrz znów złapałem ją za rękę
-Obejmij mnie-powiedziałem pewnie i zacząłem zbliżać jej ręce do mojej szyi. Odsunęła się szybko a ja uśmiechnąłem się na jej nadmierną ostrożność.-Spokojnie. Chcę cię gdzieś zabrać, ale musimy tam polecieć.
Momentalnie się spięła.
-Po..polecieć?
-Tak. Ale spokojnie. Obejmij mnie mocno i zamknij oczy. Obiecuję, że cię nie puszczę.
Zamrugała kilka razy i objęła mnie. Kolejny postęp. Uniosłem się gwałtownie. Spięła się jeszcze bardziej, ale kiedy zacząłem głaskać ją po plecach, uspokoiła się zdecydowanie.
Kiedy dotarliśmy do Burgess, gdzie mieszkał Jamie usłyszałem śmiechy dzieciaków. Puściłem Elsę i gwizdnąłem głośno. Odwróciły się do mnie i podbiegły powalając mnie na ziemie.
-Jack! Jack!-krzyczały.
-Dosyć dosyć!-zaśmiałem się.
-Jack, chodź pokażę ci moje rysunki dla ciebie!-zawołała Sophie.
-Jack, Jack! Kiedy zrobisz zimę? Bo to na razie jest strasznie kiepskie.-wtrącił się Monty.
-No! Tylko błoto! I co nim się mamy rzucać?-mruknął Caleb.
-Zwariowałeś?! Mama by nas sprała, gdybyśmy wrócili ubrudzeni błotem.-na wołała go do porządku Pippa.
Dzieci zeszły za mnie, a ja wstałem i otrzepałem się.
-Powoli, powoli!-powiedziałem, bo nie nadążałem im odpowiadać.-Chciałbym wam kogoś przedstawić. Cisza!
Wszyscy ucichli spojrzeli na dziewczynę stojąca obok mnie, jakby dopiero teraz ją zauważyli.
-Moi drodzy-to jest Elsa, moja...przyjaciółka.
Dziewczyna powiedziała ciche cześć. Dzieci nie odpowiedziały jej, tylko szeptały między sobą, a dziewczynki chichotały.
-No dobra, idziemy lepić bałwana!-krzyknąłem, bo zaczęło robić się niezręcznie.-Kto pierwszy na górce, ten stawia ostatnią kulę!
Wszyscy pobiegli w umówione miejsce natychmiast.
-Jamie, ty zaczekaj-powiedziałem cicho. Wiedziałem, że chłopak mnie usłyszy. Zawsze słyszał. Tak było tym razem. Jamie stanął na środku przypatrując się nam intensywnie.
-I tak bym został-powiedział.
-Jamie-to Elsa, Elsa-to Jamie.-dziewczyna kucnęła i uścisnęła rękę w powitaniu, powtórzyłem jej ruch i zacząłem opowiadać o chłopaku..-Elsa, kiedyś, zanim zostałem Strażnikiem, nie widziało mnie żadne dziecko.Nikt mnie nie widział. To właśnie Jamie zobaczył mnie po raz pierwszy. Jako pierwszy we mnie uwierzył. Pomógł pokonać Mroka. I wierzył do końca.
-Nie słodź, nie słodź.-przewrócił oczami i otworzył swój nieodłączny zeszyt. Był dziwnie przygaszony. Nigdy taki nie był. Coś musiało byc nie tak.
-No dobra, idziemy na górkę. Reszta pewnie tam czeka!-krzyknąłem Jack i pobiegłem przed siebie.
Elsa rozmawiała z Jamie'm, kiedy my bawiliśmy się w najlepsze i lepiliśmy bałwana. Oczywiście musiałem stworzyć śnieg, bo ostatnio zaniedbałem swoje obowiązki. Przez chwilę spojrzałem w stronę chłopaka i dziewczyny, którzy się przytulali. Uśmiechnąłem się ze spokojem. Kiedy do mnie podbiegł, nie odzywał się do mnie, ale wydawał się być zadowolony. Przygaszenie, które widziałem wcześniej zniknęło, a pojawił się szczery uśmiech.
Kiedy nasze zabawy się skończyły, na górce stały trzy bałwany i kilka kupek śnieżek. Zaczynało robić się ciemno, a dzieci poszły już do domu. Oczywiście Jamie i Sophie zostali, więc postanowiłem ich odprowadzić. Zupełnie nie zauważyłem zniknięcia Elsy. Wziąłem dziewczynkę na barana. Mała zaczęła się bawić moimi włosami. PO chwili ziewnęłam oparła się o moją głowę i zasnęła.
-Fajna jest.-powiedział nagle Jamie, przerywając ciszę.
-Kto?-zapytałem głupio.
-No...Elsa. I ma taką moc jak ty. To fajne.
Uśmiechnąłem się szeroko i zdałem sobie z czegoś sprawę.
-Gdzie ona jest?!
-Spokojnie, widziałem ją, jak idzie do parku. Lubisz ją?-zapytał.
-Bardzo.
-Ona też cię lubi.
Dotarliśmy do ich domu. Musiałem obudzić Sophie. Nie była z tego zadowolona, ale nie miałem wyjścia.
Przytuliłem dziewczynkę, która potem pobiegła prosto do domu. Potem przytuliłem chłopaka.
-Przyprowadź ją jeszcze kiedyś.-szepnął chłopak i również pobiegł do domu.
Uśmiechnąłem się. Zaakceptował ją i polubił. Na tym właśnie mi zależało.
Poleciałem natychmiast do parku. Nie było jej tam. Przestraszyłem się. Jeżeli coś jej się stało...
Zauważyłem ją, jak wpatrywała się w zachodzące słońce. Była cała i zdrowa. Bezpieczna. Podbiegłem do niej i przytuliłem mocno. Przylgnęła do mojej klatki piersiowej.
-Nigdy więcej tak nie rób-wyszeptałem.-Martwiłem się. Bardzo. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało.
-Chodźmy do domu-szepnęła i objęła mnie za szyję.-Chcę...chcę byś poznał moją przeszłość.
Kiedy tylko usłyszałem te słowa moje serce podskoczyło gwałtownie. Kiedy lecieliśmy zrozumiałem, ze coś się w niej zmieniło. Zaufała mi.
Heeeeej! Witam was w 19 już rozdziale! Mam dla was dość przykrą wiadomość. Otóż za tydzień będę miała bierzmowanie, potem egzaminy i nie ma mowy o tym, żebym zdołała wyrobić się z rozdziałem. Za tydzień wiec go nie będzie, ale za dwa dostaniecie porządny (w końcu) rozdział wyjaśniający co nieco. Jak spojler, mogę powiedzieć, że w końcu dowiemy się czym jest fioletowy pudełko, kim jest Peter i co ukrywa Elsa... Nic więcej nie powiem :D Mam nadzieję, ze się nie gniewacie i wybaczycie, ale naprawdę nie będę miała czasu na choćby połowę rozdziału.
Kocham was bardzo i dziękuję, za każde słowo, które po sobie zostawiacie! ;* ;* ;*
niedziela, 3 kwietnia 2016
Rozdział XVIII
Elsa
Obudziły mnie promienie wschodzącego słońca. Może to brzmi jak w jakiejś książce lub na filmie, ale zawsze wstawałam równo ze słońcem. Przetarłam oczy i spojrzałam na miejsce w którym byłam. Nie była to ta kanapa, na której zasypiałam, ale bardzo wygodne i duże łóżko. Oparłam się na łokciach i rozejrzałam po pomieszczeniu. Na pewno była to sypialnia. Bardzo ładna sypialnia pasująca do całego domu. Połączenie przytulnego, drewnianego domku i nowoczesnej willi. Nie wiedziałam, jak się tu znalazłam, ale budzenie się w dziwnych miejsce ostatnio weszło mi w nawyk. Stwierdzałam, ze to Jack musiał mnie tu jakimś cudem przenieść, bo przy szafie leżała jakaś torba i fioletowe pudełko. Spięłam się, kiedy je zobaczyłam. Ale właśnie tego chciałam, prawda? Prawda?!
Zeszłam z łóżka i podeszłam do fioletowej mini walizki, w której znajdowała się kwintesencja istnienia mojego i mojego ojca. Złapałam je i przesunęłam dłonią po charakterystycznym wzorku wyrytym na wieczku. Czując chropowaty materiał do moich oczu napłynęły łzy. Odłożyłam natychmiast pudełko, jakby mnie oparzyło. Nie, jeszcze nie teraz. Jeszcze nie byłam gotowa. Otworzyłam torbę leżącą obok i zobaczyłam swoje ubrania. Złapałam czystą bieliznę, czarną koszulkę i dżinsy. Znalazłam łazienkę, która była zaraz obok sypialni, wykonałam poranną toaletę i przebrałam się. Wróciłam do pokoju po koszulę w kratę, którą przewiązałam sobie w pasie. Rozczesałam włosy i spięłam je w niedbałego koka. Odpuściłam sobie makijaż.
Chciałam zrobić śniadanie. I przy okazji porozmawiać z Jack'iem. Miałam do niego tyle pytań. Każde bez odpowiedzi. Każde trudne. Jedno najważniejsze. Dlaczego? Dlaczego to robi? Dlaczego mi pomaga, skoro mnie nie chce?
Kiedy znalazłam już kuchnię postanowiłam zrobić jajecznicę. Przygotowując potrzebne składniki cały czas byłam nieobecna. Zastanawiałam się jakie zadam mu pytania. Jakie uzyskam odpowiedzi? I czy w ogóle je uzyskam. Nie mogłam mu powiedzieć o tym, że jestem nieśmiertelna. Nieśmiertelna tak jak on.
Chciałabym go nienawidzić. Chciałabym móc patrzeć na niego i nie czuć zupełnie nic. Chciałabym móc normalnie spojrzeć mu w oczy nie widząc w nich tego, ze on mnie nie chce. Ale nie mogę. Kocham go tak bardzo, że to aż boli. Oczywiście nie mogę mu tego powiedzieć, bo on mnie nie chce. A to oznacza, że będę musiała spędzić z nim czas i przyzwyczaić się, że kiedyś odejdzie.
Kiedy jajecznica była już gotowa nałożyłam ją na talerze. Właśnie się obracałam, by położyć je na blacie, kiedy zobaczyłam siedzącego Jacka. Przestraszyłam się i prawie upuściłam talerze.
-Zwariowałeś?!-krzyknęłam zła na niego.-Prawie dostałam zawału!
-Przepraszam.-powiedział z uśmiechem-Nie miałem serca ci przerwać.
Przewróciłam tylko oczami i podałam mu talerz.
-Na drugi raz, nie będę taka dobra.-powiedziałam i zaczęliśmy jeść w ciszy.
Po skończonym posiłku zabrałam się za zmywanie naczyń. Wiem, powinnam zacząć rozmowę, ale tak cholernie się tego bałam. Odłożyłam talerz, który właśnie myłam i zacisnęłam pięści. Odwróciłam się do niego opierając się plecami o blat. Nadal siedział w tym samym miejscu i wpatrywał się we mnie.
-Dlaczego tu jesteśmy?-zapytałam w końcu.
Spojrzał na mnie i przekrzywił głowę.
-Dlaczego mnie tu zabrałeś? Dlaczego mnie uratowałeś? Dlaczego nie chcesz zostawić mnie w spokoju?-krzyknęłam, a ostatnie zdanie wyszeptałam.- Dlaczego mnie nie chcesz?
Nie wytrzymałam. Po moich policzkach popłynęły pojedyncze łzy. Podeszłam do okna i spojrzałam na drzewa poruszające się miarowo w rytm wiejącego wiatru.
-Mrok może cię zaatakować musisz nauczyć się bronić. Poza tym, nie jesteś mnie ciekawa? Nie jesteś ciekawa jak bardzo jesteśmy podobni? Posłuchaj mnie-usłyszałam jak wstał i podszedł do mnie. Złapał mnie za ramiona i obrócił delikatnie.-Wiesz dlaczego z tobą zerwałem?-wyszeptał, a mnie ścisnęła się serce. Właśnie miałam usłyszeć prawdę. Bałam się jej, a jednocześnie tak bardzo chciałam ją poznać. Kiwnęłam głową w odpowiedzi i spuściłam wzrok. On jednak złapał mój podbródek i podniósł tak, że musiałam na niego spojrzeć. W te jego lodowato-piękne oczy.
-Powiedziałem to, bo tego wymagają zasady. Zniknąłbym z tej szkoły, a ty nie znalazłabyś mnie nigdy. Nie chciałem, żebyś cierpiała. Żebyś się zamartwiała. Chciałem, żebyś była szczęśliwa. Ale nie potrafię tak. Elsa, mam gdzieś to, że jestem Strażnikiem. Zależy mi cholernie na tobie.
-Co?-byłam zszokowana jego wyznaniem. Stał blisko. Za blisko. Miałam ochotę utonąć w jego ramionach. Miałam ochotę dać mu z liścia. Miałam ochotę go pocałować. Miałam ochotę wyrwać mu serce.
-Proszę, Elsa-wyszeptał biorąc moją twarz w dłonie.-Proszę, daj mi drugą szansę...
Chciałam krzyknąć: "Tak!". Ale nie mogłam. Głos ugrzązł mi w gardle. Łzy, toczące szlak po moim policzku paliły straszliwie. A serce gwałciło mi płuca.
-Jack, ja...-spuściłam wzrok i uwolniłam się od niego.-Daj mi czas. To...to dla mnie za dużo.
-Dostaniesz go tyle, ile będziesz go potrzebowała, a nawet więcej. Ale ja nie przestanę się o ciebie starać.
Uśmiechnęłam się na te słowa.
-Elsa?
Spojrzałam na niego.
-Anna kazała ci przekazać, że cię kocha i tęskni.
Zacisnęłam usta i udałam się do sypialni. Opadłam na łóżko i zaczęłam płakać. Nie byłam beksą, ale miałam już tego wszystkiego dość. Pozwoliłam sobie na słabość, na zakochanie się w Jack'u. A on mnie chciał. Naprawdę mnie chciał. A ja chciałam jego.
Nie wiem ile tak leżałam. Kiedy łzy przestały płynąć, a oddech stał się spokojny wstałam i ruszyłam do łazienki. Dziękowałam Bogu, że nie nakładałam makijażu. Umyłam twarz zimną wodą.
Jacka nie było już w domu. No tak, dał mi czas. Weszłam do kuchni i zamurowało mnie. Na blacie leżała lodowa róża. Przepiękna, lodowa róża. Podeszłam i złapałam ją w dłonie. Wydawała się taka delikatna. Machnęłam ręką nadal wpatrując się w różę. Na blacie utworzył się lodowy wazonik. Wsadziłam ją tam i uśmiechnęłam się. "Nie przestanę się o ciebie starać". Tak powiedział. Boże, kochałam go tak bardzo, że to aż bolało.
Jack
Nie byłem rannym ptaszkiem. Wstawanie rano była co najmniej tak kłopotliwe jak wspinanie się na najwyższy szczyt. Dlatego spałem tak długo jak to możliwe.
Tego dnia obudziły mnie piękne zapachy. Podniosłem głowę znad niewygodniej kanapy. Z kuchni dochodziły odgłosy krzątania się, co oznaczało, że Elsa już wstała. Od razu udałem się tam ciekaw, co ona robi tam tak wcześnie.
Kiedy już tam dotarłem, usiadłem na stołku i wpatrywałem się w dziewczynę. Wzrok miała nieobecny, ale doskonale wiedziała, co robiła. Wyglądała prześlicznie, jak zawsze. Nie wiem co ja sobie myślałem, kiedy ją odrzuciłem. Ale chciałem to wszystko naprawić. Musiałem. Może byłem samolubny, ale nie zniósłbym myśli, że jest kochana przez innego. Chciałem ją kochać, rozpieszczać, troszczyć się o nią i o nią dbać. Chciałem budzić się razem z nią. I chciałem zasypiać obok niej.
Moje rozmyślania przerwał jej krzyk. Odwróciła się do mnie i przestraszyła się, prawie upuszczając talerze z jajecznicą.
-Zwariowałeś?!-krzyknęła.-Prawie dostałam zawału!
-Przepraszam.-powiedziałem, powstrzymując śmiech.-Nie miałem serca ci przerwać.
No i byłaś cholernie seksowna-pomyślałem.
W odpowiedzi przewróciła tylko oczami i podała mi talerz.
-Na drugi raz, nie będę taka dobra.-mruknęła. Jajecznicę, którą zrobiła była najpyszniejszą, jaką jadłem.
Elsa była wyjątkowo milcząca i czymś się martwiła. Ale podczas posiłku nie odezwała się ani razu.
-Dlaczego tu jesteśmy?-zapytała cicho. Przekrzywiłem głowę i zastanawiałem się o co jej chodzi.
-Dlaczego mnie tu zabrałeś? Dlaczego mnie uratowałeś? Dlaczego nie chcesz zostawić mnie w spokoju?!-wrzasnęła i ściszyła głos do najcichszego szeptu jaki słyszałem.- Dlaczego mnie nie chcesz?
Bolało mnie to, co mówi. Chciałem ją całym sobą. Kiedy zaczęła płakać miałem ochotę podejść do niej i mocno ją przytulić.
-Mrok może cię zaatakować musisz nauczyć się bronić.-wyjaśniłem.- Poza tym, nie jesteś mnie ciekawa? Nie jesteś ciekawa jak bardzo jesteśmy podobni? Posłuchaj mnie-No i nie wytrzymałem. Wstałem i szybkim krokiem podszedłem do niej. Stała tyłem, więc delikatnie ją odwróciłem.-Wiesz dlaczego z tobą zerwałem?-szepnąłem, jakbym mówił jej jakiś sekret. Kiwnęła głową i spuściła wzrok. Ja niestety miałem inne plany. Chciałem powiedzieć to patrząc w jej oczy. Ująłem jej podbródek i podniosłem do góry. Kiedy na mnie spojrzała poczułem ogromną siłę. -Powiedziałem to, bo tego wymagają zasady. Zniknąłbym z tej szkoły, a ty nie znalazłabyś mnie nigdy. Nie chciałem, żebyś cierpiała. Żebyś się zamartwiała. Chciałem, żebyś była szczęśliwa. Ale nie potrafię tak. Elsa, mam gdzieś to, że jestem Strażnikiem. Zależy mi cholernie na tobie.
-Co?-zamrugała kilkakrotnie. Była przestraszona.
-Proszę, Elsa-Złapałem jej twarz kładąc kciuki na na policzkach-Proszę, daj mi drugą szansę...
-Jack, ja...-uwolniła się ode mnie i odeszła kawałek. -Daj mi czas. To...to dla mnie za dużo.
-Dostaniesz go tyle, ile będziesz go potrzebowała, a nawet więcej. Ale ja nie przestanę się o ciebie starać.
Mówiłem szczerze. Kiedy jej kąciki ust podniosły się w delikatnym uśmiechu moje serce zaczęło bić szybciej.
-Elsa?-powiedziałem, a kiedy spojrzała na mnie dokończyłem-Anna kazała ci przekazać, że cię kocha i tęskni.
Zacisnęła usta i poszła do sypialni. Spięła się na wspomnienie o siostrze. Potem słyszałem szloch. Chciałem do niej iść, ale zrezygnowałem. Potrzebowała spokoju. A ja musiałem iść. W końcu zima sama się nie zrobi.
Ale zanim wyszedłem stworzyłem na blacie lodową różę. Miałem się o nią starać i nie zamierzałem rzucać słów na wiatr.
Hejjjj! Na początku chciałam was przeprosić. Spędziłam cały weekend z przyjaciółkami i byłam w doskonałym humorze. Ale wszystko zniszczyło się, kiedy zobaczyłam ocenę z egzaminu z matematyki. Za dwa tygodnie egzamin właściwy i nauczyciele dosłownie chcą nas zadźgać. Nie mamy prawa chorować. Zapieprzać, zapieprzać, zapieprzać. Martwię się, bo od tego zależy moja przyszłość. Dlatego ten rozdział jest tak późno i jest tak denny. Obiecuję, że za dwa tygodnie będzie lepiej. Przysięgam. Na razie, ne stać mnie na nic więcej.
Obudziły mnie promienie wschodzącego słońca. Może to brzmi jak w jakiejś książce lub na filmie, ale zawsze wstawałam równo ze słońcem. Przetarłam oczy i spojrzałam na miejsce w którym byłam. Nie była to ta kanapa, na której zasypiałam, ale bardzo wygodne i duże łóżko. Oparłam się na łokciach i rozejrzałam po pomieszczeniu. Na pewno była to sypialnia. Bardzo ładna sypialnia pasująca do całego domu. Połączenie przytulnego, drewnianego domku i nowoczesnej willi. Nie wiedziałam, jak się tu znalazłam, ale budzenie się w dziwnych miejsce ostatnio weszło mi w nawyk. Stwierdzałam, ze to Jack musiał mnie tu jakimś cudem przenieść, bo przy szafie leżała jakaś torba i fioletowe pudełko. Spięłam się, kiedy je zobaczyłam. Ale właśnie tego chciałam, prawda? Prawda?!
Zeszłam z łóżka i podeszłam do fioletowej mini walizki, w której znajdowała się kwintesencja istnienia mojego i mojego ojca. Złapałam je i przesunęłam dłonią po charakterystycznym wzorku wyrytym na wieczku. Czując chropowaty materiał do moich oczu napłynęły łzy. Odłożyłam natychmiast pudełko, jakby mnie oparzyło. Nie, jeszcze nie teraz. Jeszcze nie byłam gotowa. Otworzyłam torbę leżącą obok i zobaczyłam swoje ubrania. Złapałam czystą bieliznę, czarną koszulkę i dżinsy. Znalazłam łazienkę, która była zaraz obok sypialni, wykonałam poranną toaletę i przebrałam się. Wróciłam do pokoju po koszulę w kratę, którą przewiązałam sobie w pasie. Rozczesałam włosy i spięłam je w niedbałego koka. Odpuściłam sobie makijaż.
Chciałam zrobić śniadanie. I przy okazji porozmawiać z Jack'iem. Miałam do niego tyle pytań. Każde bez odpowiedzi. Każde trudne. Jedno najważniejsze. Dlaczego? Dlaczego to robi? Dlaczego mi pomaga, skoro mnie nie chce?
Kiedy znalazłam już kuchnię postanowiłam zrobić jajecznicę. Przygotowując potrzebne składniki cały czas byłam nieobecna. Zastanawiałam się jakie zadam mu pytania. Jakie uzyskam odpowiedzi? I czy w ogóle je uzyskam. Nie mogłam mu powiedzieć o tym, że jestem nieśmiertelna. Nieśmiertelna tak jak on.
Chciałabym go nienawidzić. Chciałabym móc patrzeć na niego i nie czuć zupełnie nic. Chciałabym móc normalnie spojrzeć mu w oczy nie widząc w nich tego, ze on mnie nie chce. Ale nie mogę. Kocham go tak bardzo, że to aż boli. Oczywiście nie mogę mu tego powiedzieć, bo on mnie nie chce. A to oznacza, że będę musiała spędzić z nim czas i przyzwyczaić się, że kiedyś odejdzie.
Kiedy jajecznica była już gotowa nałożyłam ją na talerze. Właśnie się obracałam, by położyć je na blacie, kiedy zobaczyłam siedzącego Jacka. Przestraszyłam się i prawie upuściłam talerze.
-Zwariowałeś?!-krzyknęłam zła na niego.-Prawie dostałam zawału!
-Przepraszam.-powiedział z uśmiechem-Nie miałem serca ci przerwać.
Przewróciłam tylko oczami i podałam mu talerz.
-Na drugi raz, nie będę taka dobra.-powiedziałam i zaczęliśmy jeść w ciszy.
Po skończonym posiłku zabrałam się za zmywanie naczyń. Wiem, powinnam zacząć rozmowę, ale tak cholernie się tego bałam. Odłożyłam talerz, który właśnie myłam i zacisnęłam pięści. Odwróciłam się do niego opierając się plecami o blat. Nadal siedział w tym samym miejscu i wpatrywał się we mnie.
-Dlaczego tu jesteśmy?-zapytałam w końcu.
Spojrzał na mnie i przekrzywił głowę.
-Dlaczego mnie tu zabrałeś? Dlaczego mnie uratowałeś? Dlaczego nie chcesz zostawić mnie w spokoju?-krzyknęłam, a ostatnie zdanie wyszeptałam.- Dlaczego mnie nie chcesz?
Nie wytrzymałam. Po moich policzkach popłynęły pojedyncze łzy. Podeszłam do okna i spojrzałam na drzewa poruszające się miarowo w rytm wiejącego wiatru.
-Mrok może cię zaatakować musisz nauczyć się bronić. Poza tym, nie jesteś mnie ciekawa? Nie jesteś ciekawa jak bardzo jesteśmy podobni? Posłuchaj mnie-usłyszałam jak wstał i podszedł do mnie. Złapał mnie za ramiona i obrócił delikatnie.-Wiesz dlaczego z tobą zerwałem?-wyszeptał, a mnie ścisnęła się serce. Właśnie miałam usłyszeć prawdę. Bałam się jej, a jednocześnie tak bardzo chciałam ją poznać. Kiwnęłam głową w odpowiedzi i spuściłam wzrok. On jednak złapał mój podbródek i podniósł tak, że musiałam na niego spojrzeć. W te jego lodowato-piękne oczy.
-Powiedziałem to, bo tego wymagają zasady. Zniknąłbym z tej szkoły, a ty nie znalazłabyś mnie nigdy. Nie chciałem, żebyś cierpiała. Żebyś się zamartwiała. Chciałem, żebyś była szczęśliwa. Ale nie potrafię tak. Elsa, mam gdzieś to, że jestem Strażnikiem. Zależy mi cholernie na tobie.
-Co?-byłam zszokowana jego wyznaniem. Stał blisko. Za blisko. Miałam ochotę utonąć w jego ramionach. Miałam ochotę dać mu z liścia. Miałam ochotę go pocałować. Miałam ochotę wyrwać mu serce.
-Proszę, Elsa-wyszeptał biorąc moją twarz w dłonie.-Proszę, daj mi drugą szansę...
Chciałam krzyknąć: "Tak!". Ale nie mogłam. Głos ugrzązł mi w gardle. Łzy, toczące szlak po moim policzku paliły straszliwie. A serce gwałciło mi płuca.
-Jack, ja...-spuściłam wzrok i uwolniłam się od niego.-Daj mi czas. To...to dla mnie za dużo.
-Dostaniesz go tyle, ile będziesz go potrzebowała, a nawet więcej. Ale ja nie przestanę się o ciebie starać.
Uśmiechnęłam się na te słowa.
-Elsa?
Spojrzałam na niego.
-Anna kazała ci przekazać, że cię kocha i tęskni.
Zacisnęłam usta i udałam się do sypialni. Opadłam na łóżko i zaczęłam płakać. Nie byłam beksą, ale miałam już tego wszystkiego dość. Pozwoliłam sobie na słabość, na zakochanie się w Jack'u. A on mnie chciał. Naprawdę mnie chciał. A ja chciałam jego.
Nie wiem ile tak leżałam. Kiedy łzy przestały płynąć, a oddech stał się spokojny wstałam i ruszyłam do łazienki. Dziękowałam Bogu, że nie nakładałam makijażu. Umyłam twarz zimną wodą.
Jacka nie było już w domu. No tak, dał mi czas. Weszłam do kuchni i zamurowało mnie. Na blacie leżała lodowa róża. Przepiękna, lodowa róża. Podeszłam i złapałam ją w dłonie. Wydawała się taka delikatna. Machnęłam ręką nadal wpatrując się w różę. Na blacie utworzył się lodowy wazonik. Wsadziłam ją tam i uśmiechnęłam się. "Nie przestanę się o ciebie starać". Tak powiedział. Boże, kochałam go tak bardzo, że to aż bolało.
Jack
Nie byłem rannym ptaszkiem. Wstawanie rano była co najmniej tak kłopotliwe jak wspinanie się na najwyższy szczyt. Dlatego spałem tak długo jak to możliwe.
Tego dnia obudziły mnie piękne zapachy. Podniosłem głowę znad niewygodniej kanapy. Z kuchni dochodziły odgłosy krzątania się, co oznaczało, że Elsa już wstała. Od razu udałem się tam ciekaw, co ona robi tam tak wcześnie.
Kiedy już tam dotarłem, usiadłem na stołku i wpatrywałem się w dziewczynę. Wzrok miała nieobecny, ale doskonale wiedziała, co robiła. Wyglądała prześlicznie, jak zawsze. Nie wiem co ja sobie myślałem, kiedy ją odrzuciłem. Ale chciałem to wszystko naprawić. Musiałem. Może byłem samolubny, ale nie zniósłbym myśli, że jest kochana przez innego. Chciałem ją kochać, rozpieszczać, troszczyć się o nią i o nią dbać. Chciałem budzić się razem z nią. I chciałem zasypiać obok niej.
Moje rozmyślania przerwał jej krzyk. Odwróciła się do mnie i przestraszyła się, prawie upuszczając talerze z jajecznicą.
-Zwariowałeś?!-krzyknęła.-Prawie dostałam zawału!
-Przepraszam.-powiedziałem, powstrzymując śmiech.-Nie miałem serca ci przerwać.
No i byłaś cholernie seksowna-pomyślałem.
W odpowiedzi przewróciła tylko oczami i podała mi talerz.
-Na drugi raz, nie będę taka dobra.-mruknęła. Jajecznicę, którą zrobiła była najpyszniejszą, jaką jadłem.
Elsa była wyjątkowo milcząca i czymś się martwiła. Ale podczas posiłku nie odezwała się ani razu.
-Dlaczego tu jesteśmy?-zapytała cicho. Przekrzywiłem głowę i zastanawiałem się o co jej chodzi.
-Dlaczego mnie tu zabrałeś? Dlaczego mnie uratowałeś? Dlaczego nie chcesz zostawić mnie w spokoju?!-wrzasnęła i ściszyła głos do najcichszego szeptu jaki słyszałem.- Dlaczego mnie nie chcesz?
Bolało mnie to, co mówi. Chciałem ją całym sobą. Kiedy zaczęła płakać miałem ochotę podejść do niej i mocno ją przytulić.
-Mrok może cię zaatakować musisz nauczyć się bronić.-wyjaśniłem.- Poza tym, nie jesteś mnie ciekawa? Nie jesteś ciekawa jak bardzo jesteśmy podobni? Posłuchaj mnie-No i nie wytrzymałem. Wstałem i szybkim krokiem podszedłem do niej. Stała tyłem, więc delikatnie ją odwróciłem.-Wiesz dlaczego z tobą zerwałem?-szepnąłem, jakbym mówił jej jakiś sekret. Kiwnęła głową i spuściła wzrok. Ja niestety miałem inne plany. Chciałem powiedzieć to patrząc w jej oczy. Ująłem jej podbródek i podniosłem do góry. Kiedy na mnie spojrzała poczułem ogromną siłę. -Powiedziałem to, bo tego wymagają zasady. Zniknąłbym z tej szkoły, a ty nie znalazłabyś mnie nigdy. Nie chciałem, żebyś cierpiała. Żebyś się zamartwiała. Chciałem, żebyś była szczęśliwa. Ale nie potrafię tak. Elsa, mam gdzieś to, że jestem Strażnikiem. Zależy mi cholernie na tobie.
-Co?-zamrugała kilkakrotnie. Była przestraszona.
-Proszę, Elsa-Złapałem jej twarz kładąc kciuki na na policzkach-Proszę, daj mi drugą szansę...
-Jack, ja...-uwolniła się ode mnie i odeszła kawałek. -Daj mi czas. To...to dla mnie za dużo.
-Dostaniesz go tyle, ile będziesz go potrzebowała, a nawet więcej. Ale ja nie przestanę się o ciebie starać.
Mówiłem szczerze. Kiedy jej kąciki ust podniosły się w delikatnym uśmiechu moje serce zaczęło bić szybciej.
-Elsa?-powiedziałem, a kiedy spojrzała na mnie dokończyłem-Anna kazała ci przekazać, że cię kocha i tęskni.
Zacisnęła usta i poszła do sypialni. Spięła się na wspomnienie o siostrze. Potem słyszałem szloch. Chciałem do niej iść, ale zrezygnowałem. Potrzebowała spokoju. A ja musiałem iść. W końcu zima sama się nie zrobi.
Ale zanim wyszedłem stworzyłem na blacie lodową różę. Miałem się o nią starać i nie zamierzałem rzucać słów na wiatr.
Hejjjj! Na początku chciałam was przeprosić. Spędziłam cały weekend z przyjaciółkami i byłam w doskonałym humorze. Ale wszystko zniszczyło się, kiedy zobaczyłam ocenę z egzaminu z matematyki. Za dwa tygodnie egzamin właściwy i nauczyciele dosłownie chcą nas zadźgać. Nie mamy prawa chorować. Zapieprzać, zapieprzać, zapieprzać. Martwię się, bo od tego zależy moja przyszłość. Dlatego ten rozdział jest tak późno i jest tak denny. Obiecuję, że za dwa tygodnie będzie lepiej. Przysięgam. Na razie, ne stać mnie na nic więcej.
Subskrybuj:
Posty (Atom)