niedziela, 23 października 2016

Rozdział XLI

Elsa
Mój umysł był otumaniony i otępiały. Nie czułam się sobą. Jednym ciałem. Praktycznie nic nie czułam, nie wiedziałam gdzie jestem ani ile  czasu znajdowałam się w tym stanie.
W końcu zaczęły do mnie docierać pojedyncze odgłosy kroków, pikania a także mojego własnego oddechu. Poczułam swoje ciało. Poruszyłam palcami, choć był to wysiłek większy, niż mogłam sobie wyobrazić. Zaczęłam odczuwać ból, ale nie potrafiłam jeszcze określić, w której części mojego ciała się znajdował. Uniosłam powieki, ale ostre światło od razu zniechęciło mnie do dalszych prób. Zaczęły do mnie docierać wydarzenia z niedalekiej przeszłości. Najpierw, przypomniałam sobie groźbę Mroka. Przeszedł mnie dreszcz, ale również to wydawało się bolesne. Potem przypomniałam sobie Jack'a. Mojego Jack'a. Moją miłość. A potem dziecko. Ból, który poczułam przez sen. Krzyk, który wydawałam. Echo, które  towarzyszyło każdemu skurczowi. Musiałam wiedzieć, że z moim maleństwem wszystko dobrze. Zebrałam się w sobie i znów spróbowałam otworzyć oczy.
Biel, która mnie oślepiła, przytłaczała i kojarzyła się z najgorszym. Wzrok miałam cały czas zamglony, a ciało odrętwiałe. Moja percepcja widzenia była całkowicie zaburzona.
Zdołałam dojrzeć kołdrę, którą byłam przykryta. Miała brzydki, zielony kolor i była rozkopana w każdym miejscu. Ujrzałam jej wzniesienie w okolicy brzucha. Mojemu dziecko nic się nie stało. Było bezpieczne.
Chciałam unieść rękę i pogłaskać to miejsce, ale nie mogłam się poruszyć. Otwarcie oczu było dla mnie wystarczająco męczące. Zamknęłam je z powrotem i znów odpłynęłam w sen. Wydawało mi się, że słyszę otwieranie drzwi i poczułam chłód oplatający moje palce.
-Czas wstać.-usłyszałam miękki i ciepły kobiecy głos. Był zupełnie podobny do głosu mojej babci, którą pamiętałam z dzieciństwa. Czyżbym umarła?
-Kochanie, proszę, otwórz oczy.-usłyszałam szept Jack'a. Jego głos wydawał się być tak pogrążony w smutku, że zapragnęłam otworzyć oczy i pocieszyć go, że nic mi nie jest. Że nasze dziecko jest już bezpieczne. A potem pragnęłam mu wszytko opowiedzieć. O Mroku i o jego groźbach. Chciałam, by mój narzeczony go znalazł i zabił za opowiadanie takich bzdur.
Zebrałam w sobie wszystkie siły i otworzyłam oczy. Ujrzałam twarz starszej kobiety, która spoglądała na mnie z wymuszonym uśmiechem. W jej oczach jednak czaił się smutek.
-Witam-powiedziała.-Jestem Debby Wint. Jestem twoim lekarzem prowadzącym i chciałabym zadać ci kilka pytań. Potem zostawię cię z twoim narzeczonym.-wzięła w swoją ciepłą rękę moją dłoń.-Ściśnij moją rękę, jeżeli boli cię głowa.
Ścisnęłam.
-Dobrze. Wiesz jak się nazywasz?
-Elisabeth...-nie dokończyłam, kiedy poczułam jak bardzo zdarte mam gardło. Zupełnie jakbym naruszyła niedawno zaschnięte strupy.
-Dobrze, nie kończ. Posłuchaj, czy boli cię...coś jeszcze oprócz głowy?
Pokiwałam głową.
-Dobrze, co to takiego?
Wzruszyłam ramionami. Moje ciało było obolałe i bolało mnie wszytko, a jednocześnie nie potrafiłam wymienić choćby jednego bolącego miejsca.
-Nie wiesz...Dobrze, zostawiam cię z Jack'iem.-powiedziała, po czym puściła moją rękę i zwróciła się do Jack'a.-Nie męcz jej za bardzo. Musi teraz dużo odpoczywać.
-Mogę...mogę jej powiedzieć?-spytał schrypniętym głosem. Co się stało?
-Tak, ale...zrób to delikatnie.
Usłyszałam zamykanie drzwi, a potem Jack usiadł zaraz obok mnie. Moja uwaga oparła się zupełnie na jego lodowych, błękitnych oczach, w których czaił się smutek. Chciałam wyciągnąć ku niemu rękę i pogłaskać go po twarzy, ale nie miałam na to siły. Widząc, że chcę podnieść rękę chłopak złapał ją i ucałował paliczki palców. Przeszedł mnie dreszcz i uśmiechnęłam się nie znacznie. Nie odwzajemnił mojego uśmiechu.
-Bardzo mocno cię kocham-powiedział. W jego oczach zaszkliły się łzy.-Bardzo, rozumiesz? I nic tego nie zmieni. NIC. Rozumiesz?
Pokiwałam głową na tak. Dlaczego był taki smutny? Przecież wszystko było w porządku. Czyżby...czy moje dziecko było chore? Może lekarze wykryli jakąś chorobę? To dlatego był smutny?
-Co z dzieckiem?-wyszeptałam tak cicho, że bałam się, ze mnie nie usłyszy. Widziałam jednak jak się wzdryga, kiedy o tym wspomniałam, więc jednak o to chodziło.-Co z nim?
Pokręcił głową, a po jego policzkach spłynęły łzy.
-Nie udało się.-powiedział, nie otwierając oczu.
-Co?-moje gardło błagało, bym nie mówiła już nic więcej, ale ja musiałam wiedzieć, dlaczego jest taki smutny.
-Nie żyje. Nasza córka zmarła.
W tamtym momencie w moje ciało wstąpił jakiś inny duch. Duch matki, którą nie byłam.
-Jack, co ty mówisz, przecież ono żyje...Przecież...Patrz...Ono...-odkryłam kołdrę. Nie było tam brzucha. Nie było tam mojego dziecka. Mojej córki. Naszej córki.
-Jack?! Gdzie ono jest?! Oddaj mi ją!-krzyczałam i szarpałam się, chcąc zejść z łóżka. Czułam jak moje znikome siły ustępują, ale musiałam znaleźć moje dziecko!
-Elsa, uspokój się. Ono nie żyje.-próbował mnie przytulić. Po mojej twarzy samoistnie spływały łzy, a gardło zdarło się ponownie sprawiając, że nie mogłam nawet oddychać.
A wtedy wszystko pękło. Mój świat. Moje serce. Moje ciało. Poczułam się otumaniona. Zaczęłam krzyczeć.
Jack
Siedzenie na tamtym miejscu bez żadnych wieści o ukochanych osobach to najgorsze co mogło przytrafić się komuś takiemu jak ja. Na korytarzu panowała kompletna cisza, a ja od czasu do czasu słyszałem wrzask Elsy. Chciałem rwać sobie włosy z głowy, ze nie zareagowałem wcześniej. Zaraz, kiedy tylko zaczęła się dziwnie zachowywać.
Z sali wybiegła pielęgniarka ubrudzona krwią.
-Co z nią? Co z dzieckiem? Przeżyli? Proszę mi odpowiedzieć!-zalewałem pielęgniarkę pytaniami, a ta przełknęła ślinię i odezwała się szybko.
-Proszę pana. Proszę się uspokoić.
-Nie, nie uspokoję się! Chce wiedzieć co z dzieckiem...
-Proszę pana...
-Niech pani tak do mnie nie mówi! Niech pani mi powie, co z Elsą!
-Ogarnij się!-krzyknęła. W tamtym momencie uznałbym ją za babcie, albo mamę karcącą syna, ale byłem zbyt otępiały z bólu i niepewności, by to zauważyć.-Twoja dziewczyna umiera nam właśnie na stole operacyjnym! Musisz zdecydować, czy chcesz uratować ją, czy dziecko!
Moje serce zamarło, by potem przyspieszyć maksymalnie.
-C-co...?
-Oboje nie przeżyją. Musisz się zdecydować na jedno z nich. Teraz. Nie mamy dużo czasu, inaczej oboje zginą!
Nie mogłem sobie wyobrazić życia bez Elsy. Ale zabicie maluszka też było nie do pomyślenia. Nie wiedziałem co zrobić. PO mojej twarzy lały się łzy bezsilności. To było straszne. Decydowanie o śmierci.
Zamknąłem oczy i z całej siły zacisnąłem zęby. Ona mi tego nie wybaczy. Nigdy mi tego nie wybaczy.
-Niech pani uratuje matkę.-szepnąłem i upadłem bezsilnie na ziemię.
W chwili, w której ja zalewałem się płaczem, moje maleńkie dziecko umierało. Elsa nie mogła się dowiedzieć. Gdyby dowiedziała się, że to ja jestem odpowiedzialny za jego śmierć, nie darowałaby mi. Byłem odpowiedzialny za jego śmierć. Zabiłem własne dziecko.
-Proszę wstać-usłyszałem. Nie wiedziałem, ile czasu tak leżę. Ale po prostu nie potrafiłem wstać. Byłem zbyt bezsilny.
Spojrzałem w górę i ujrzałem twarz tej samej pielęgniarki, która wcześniej do mnie wyszła.
-Czy to...-próbowałem zacząć, ale nie potrafiłem odnaleźć odpowiednich słów.
-Zapraszam pana do mojego gabinetu. Tam spokojnie porozmawiamy.
Wzięła mnie pod ramię i udaliśmy się w nieznanym mi kierunku.
  To nie była pielęgniarka. Okazało się, że to lekarka, która miała teraz prowadzić moja ukochaną.
-Mogę mówić ci Jack?-spytała, a ja pokiwałem głową. Była ode mnie dużo starsza, więc kiedy mówiła do mnie pan, czułem się dziwnie.
-Elsa to twoja dziewczyna, czy...
-Narzeczona.-powiedziałem.
-Dobrze. Twoja narzeczona poroniła. Niestety mogliśmy uratować tylko jedno z nich. Gdyby było to dziecko, utrzymywalibyśmy matkę w stanie uśpienia tylko ze względu na dziecko. Nie było by z nią jednak żadnego kontaktu, a po urodzeniu, od razu by zmarła. Jednak zdecydowałeś się ją uratować, co oznacza, że musieliśmy pozwolić dziecku odejść.
-Możemy już o tym nie wspominać?-spytałem czując jak gula rośnie mi w gardle.
-Oczywiście. Elsa jest teraz nieprzytomna, ale kiedy się obudzi, będzie trzeba poinformować ją o tym, że...sam wiesz. Chcesz, żebym ja to zrobiła, czy wolisz zrobić to sam?
-Sam. Czy...mogę iść ją zobaczyć?
-Oczywiście. Sala 209.-dotknęła mojej ręki.-przykro mi, Jack.
-Mnie też. Nawet nie wie pani jak bardzo.-powiedziałem i natychmiast wyszedłem.
  Wyglądała jakby spała. Gdybym położył się obok niej mógłbym sobie wyobrazić, że to po prostu kolejny poranek i nasze dziecko nadal żyje. Przeciągnąłbym się i położył dłoń na brzuchu. Dziecko by kopnęło, a ja uśmiechnąłbym się i zaczął wielbić każdy skrawek ciała mojej narzeczonej.
Rzeczywistość była jednak dużo straszniejsza i okropna. Spędziłem przy Elsie tyle czasu. A ona nawet się nie poruszyła. Oddychała tylko miarowo, a ja oddychałem razem z nią. W pewnym momencie zaczęła się szarpać i kręcić. Już myślałem, że wstaje, ale ona tylko rozkopała kołdrę i znów zanurzyła się w sen.
W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że nie poznałem płci dziecka. Otarłem łzy, które nie przestawały płynąć i ruszyłem do gabinetu. Z jednej strony nie chciałem zostawiać jej samej, a z drugiej nie potrafiłem znieść tego, że jest sama. Beż drugiego życia.
Zaraz, gdy wyszedłem z sali natknąłem się na panią doktor.
-Przepraszam.-powiedziałem, zatrzymując ją. Musiałem wyglądać okropnie, bo kiedy tylko mnie zobaczyła popatrzyła na mnie zmartwionym wzrokiem.
-Coś się stało, Jack?-spytała.
-Nie, ja tylko...chciałem zapytać...czy...to był chłopiec, czy...dziewczynka?-w końcu przeszło mi przez gardło.
Uśmiechnęła się smutno.
-Dziewczynka.
  Wróciłem do sali. Mogłem mieć córkę. Miałem córkę. Małą księżniczkę. Na pewno byłaby tak piękna jak jej matka. Boże, dlaczego ona musiała umrzeć?! Jak mogłem na to pozwolić?!
Położyłem głowę na nogach Elsy i głośno zapłakałem. Nie mogłem sobie wybaczyć, że pozwoliłem umrzeć mojemu małemu słoneczku.
  Nie wiem ile tak leżałem, ale w pewnym momencie do sali wkroczyła pani doktor mówiąc, że będą wybudzać Elsę. Wstałem i złapałem ją za bezwładną rękę. Lekarka wstrzyknęła dziewczynie jakiś płyn i zaczęła delikatnie nią potrząsać.
-Czas wstać.-powiedziała, a moja ukochana zaczęła poruszać powiekami
-Kochanie, proszę, otwórz oczy.-wyszeptałem, nie mogąc się już doczekać jej pięknych oczu, które wkrótce zobaczyłem. Zabarwione były zdezorientowaniem.
-Witam-powiedziała pani doktor.-Jestem Debby Wint. Jestem twoim lekarzem prowadzącym i chciałabym zadać ci kilka pytań. Potem zostawię cię z twoim narzeczonym.-złapała jej drugą rękę-Ściśnij moją rękę, jeżeli boli cię głowa.
Zrobiła dokładnie to, co powiedziała lekarka.
-Dobrze. Wiesz jak się nazywasz?
-Elisabeth...-zaczęła, ale przez schrypnięty głos nie powiedziała nic więcej. Był taki przerażający, rzężący, przyprawiający o ciarki.
-Dobrze, nie kończ. Posłuchaj, czy boli cię...coś jeszcze oprócz głowy?
Pokiwała.
-Dobrze, co to takiego?
Wzruszyła ramionami, a ja zastanawiałem się, co ma oznaczać ta odpowiedź.
-Nie wiesz...Dobrze, zostawiam cię z Jack'iem.-powiedziała, po czym zwróciła się do mnie..-Nie męcz jej za bardzo. Musi teraz dużo odpoczywać.
-Mogę...mogę jej powiedzieć?-spytałem.
-Tak, ale...zrób to delikatnie.
Pani Debby wyszła, a my zostaliśmy sami. Usiadłem i wpatrywałem się w jej zdezorientowaną twarz. Poruszyła dłonią, więc natychmiast ją złapałem i pocałowałem. Uśmiechnęła się. Boże, naprawdę się uśmiechnęła. Czy to był ostatni uśmiech jaki miałem zobaczyć? Miałem przecież spuścić na nią wiadomość, niczym kubeł zimnej wody. Nie chciałem tego robić. Ale ie miałem wyjścia. Musiałem.
-Bardzo mocno cię kocham-powiedziałem, a słowa nie chciały przejść mi przez gardło-Bardzo, rozumiesz? I nic tego nie zmieni. NIC. Rozumiesz?
Pokiwała głową.
-Co z dzieckiem?-wyszeptała, a ja się wzdrygnąłem. Co miałem jej powiedzieć? Co powinno się mówić w takich sytuacjach?
-Co z nim?-spytała ponownie, tyle że głośniej. Nie chciałem by mówiła, ponieważ wiedziałem, że ją to bolało. Miała zdarte struny głosowe, co musiało potwornie boleć.
Pokręciłem głową, nie umiejąc dobrać odpowiednich słów. Czułem, że zaczynam pękać.
-Nie udało się.-powiedziałem nie wiedząc, czy ona zrozumie.
-Co?-spytała jeszcze głośniej. Błagałem, by nic już nie mówiła.
-Nie żyje. Nasza córka zmarła.
-Jack, co ty mówisz, przecież ono żyje...Przecież...Patrz...Ono...-odkryła błyskawicznie kołdrę, a ja zastanawiałem się, skąd te jej siły.
-Jack?! Gdzie ono jest?! Oddaj mi ją!-zaczęła krzyczeć i się szarpać, a ja byłem całkowicie bezsilny.
-Elsa, uspokój się. Ono nie żyje.-chciałem ją przytulić, powiedzieć, ze wszytko będzie dobrze, chodź z pewnością nie miało być.
Nigdy nie zapomnę jej zachowania z tamtego momentu. Krzyczała tak głośno, że miałem wrażenie, że jej gardło wcale nie jest zdarte. Ale kiedy zaczęła kaszleć krwią i płakać jeszcze głośniej, chciałem lecieć po lekarza. Ale nie mogłem jej zostawić. Błagałem, by ktoś ją usłyszał i przyszedł jej pomóc.
W pewnym momencie zaczęła łapać się za włosy, jakby chciała je wyrwać. Złapałem jej nadgarstki i przyszpiliłem do łóżka. Z oczu lały się łzy, a z ust krew. Zamknąłem oczy nie mogąc znieść widoku mojej Elsy w takim stanie.
W końcu pojawiła się pai doktor, która podała Elsie środek uspokajający, a także przeciw bólowy. jeszcze długo wstrząsał nią szloch, aż w końcu zasnęła. A ja miałem ochotę się zabić, za to, że to ja do tego dopuściłem...



No to na koniec totalny rozpierdziel. Przykro mi, że musiałam uśmiercić to biedne dziecko, ale niestety taka kolej rzeczy. Mam nadzieję, że nie chcecie mnie zabić...aż tak bardzo.
Mam też dla was takie pytanko, po prostu chciałabym poznać waszą opinię na ten temat:
Gdybyście stanęły na miejscu Jack'a, uratowałybyście matkę, czy dziecko?
Kocham was <3
Pozdrawiam ;*

Rozdział XL

Elsa
Pierwszy dzień minął bez zmian. Starałam się ograniczyć stres do minimum. Nie pozwoliłam Jack'owi ruszać się z domu dłużej niż na dziesięć minut. Kiedy mijały, zaczynałam panikować.  Nie lubił tego, więc nie zostawiał mnie. Dzięki temu, czułam się bezpieczniejsza.
Drugiego dnia zaczęłam przyzwyczajać się, że nic mi nie może się stać. Mrok bredził i nie mógł kontrolować małego życia wewnątrz mnie.
Trzeciego dnia znów zaczęłam się stresować. Dziecko od rana nie kopnęło ani razu, a ja zestresowałam się jeszcze bardziej.
-Przestań-usłyszałam zirytowany głos Jack'a. Nie zrozumiałam, o co mu chodzi, dopóki nie wyjął mojego kciuka z ust. Obgryzałam paznokcie. Nigdy mi się to nie zdarzyło, zawsze dbałam o dłonie, ale teraz dosłownie szalałam ze strachu.
-Przepraszam.-popatrzyłam na niego przepraszającym wzrokiem. Wziął w swoje dłonie moją rękę.
-Nie przepraszaj, tylko mi powiedz o co chodzi.
-Nie...jeszcze nie teraz. Proszę, nie męcz mnie. Jutro...jutro już będzie dobrze, tylko dziś...wytrzymaj jeszcze dziś, proszę...
Popatrzył na mnie z bólem w oczach. Wiem, że chciał mi pomóc, ale nie mógł. Gdyby się dowiedział...zdenerwował by się, co zdenerwowało by mnie i dziecko.
-Elsa...
-Nie, Jack. Proszę, daj mi dziś spokój. Prosze...
Westchnął i puścił moją rękę niemal agresywnie, a potem zszedł na dół, zostawiając mnie samą.
       Jack wszedł do pokoju i spojrzał na mnie. Leżałam już w łóżku i czekałam na niego. Cały dzień unikaliśmy siebie, ale tak bardzo mi go brakowało...Położył się obok mnie, a potem przeniósł tak, że po chwili zwisał nade mną.
-Elsa-powiedział przesuwając palcami po mojej twarzy. Czułam kojące zimno i niemal zapłakałam z przyjemności
-Jack.
-Cokolwiek się dzieje, możesz mi ufać. Kocham cię. Wiesz o tym. Słońce, boli mnie to, że coś się dzieje, a ja nie mogę ci pomóc. Kochanie, proszę, PROSZĘ, powiedz mi, co jest?
Boże, ona tak bardzo mnie kochał, a ja byłam dla niego taka okropna. Poczułam jak ściera moje łzy. Już chciałam mu powiedzieć, ale poczułam chęć bliskości.
-Przytul mnie. I nie wypuszczaj.-szepnęłam, a kiedy mnie przytulił poczułam się bezpiecznie
-Nigdy.-szepnął i cmoknął mnie w czoło, a przeze mnie przeleciała fala miłości.
   Minęła 23:30. Mrok mnie okłamał. Moje maleństwo było bezpiecznie. Praktycznie zostało mi jeszcze pół godziny, ale przez trzy dni nic się nie działo, więc te pół godziny nie robiło mi różnicy.
Chciałam poczekać do północy, ale oczy same mi się zamykały. Byłam zmęczona po trzech dniach oczekiwania i szybko zasnęłam.
  Wydawało mi się, że nie przespałam pięciu minut. Obudził mnie potworny ból w dole brzucha. Pisnęłam i zwinęłam się w kłębek. Tak bardzo mnie bolało...
-Elsa, słońce, co się dzieje?!-usłyszałam głos Jack'a, ale nie byłam w stanie otworzyć oczu, z których i tak ciekły łzy bólu.
-Dziecko...-zdołałam wyszeptać, po czym po złapał mnie kolejny skurcz, a ja krzyknęłam.
-O Boże...-usłyszałam, a potem poczułam jak mnie podnosi.
  Nie wiem gdzie byłam. Bolało mnie wystarczająco, by oderwać mnie od rzeczywistości. Czułam w gardle ogromną suchość i wydawało się, że spływa krwią, ale najgorszy był ból niżej.
Moje dziecko...Moje maleństwo...Uratują je...Będziemy bezpieczni...Oboje...
Poczułam ukłucie na ramieniu. Ostatnie co widziałam to zegar. 23:59.
Jack
Mogłem spokojnie powiedzieć, że Elsie odbiło przez te ciążę. Zachowywała się jak psychopatka. Ciągle zaglądała na zegar. Obgryzała paznokcie. Głaskała się po brzuchu częściej niż to konieczne. A co najgorsze: nie pozwalała opuszczać domu. Kiedyś wyszedłem do ogrodu.  Kiedy wróciłem zrobiła mi tyradę o tym, jak bardzo ją denerwuje. Po pół godzinie krzyków  rozpłakała się i przez resztę dnia nie odstępowała mnie na krok. Kochałem ją jak szalony, ale zachowywała się jak nie ona...
Chcąc ją odstresować puściłem nam jakiś film w telewizji i przytuliłem ją na łóżku. Wtuliła się we mnie od razu, a ja poczułem się lepiej.
Jednak już po kilku minutach zaczęła obgryzać kciuk. Jej twarz napięła się i wyglądała nienaturalnie.
-Przestań.-powiedziałem, a ona popatrzyła na mnie z niezrozumieniem. Westchnąłem i wyjąłem jej palec z ust. Elsa zaczerwieniła się odrobinę i spojrzała na mnie przepraszającym wzrokiem.
-Przepraszam.-powiedziała i zaczęła bawić się rękami. Złapałem jej dłoń w swoje.
-Nie przepraszaj, tylko mi powiedz o co chodzi.
-Nie...jeszcze nie teraz. Proszę, nie męcz mnie. Jutro...jutro już będzie dobrze, tylko dziś...wytrzymaj jeszcze dziś, proszę...
Zawsze tak było. Ja ją pytałem, a ona mnie zbywała. Ja chciałem pomóc, a ona nie chciała mojej pomocy. Wkurzało mnie to i bolało bardziej niż cokolwiek innego.
-Elsa...-chciałem spróbować, ale ona znów mnie zbyła.
-Nie, Jack. Proszę, daj mi dziś spokój. Prosże...
Puściłem jej rękę i niemal wybiegłem z pokoju. Byłem tak wkurzony, że nie mogłem ustać na nogach. Ma swój spokój. Beze mnie.
 Myśl, że coś mogło być nie tak prześladowała mnie przez cały czas. Do końca dnia nie odzywaliśmy się do siebie, ale kiedy wieczorem wszedłem do sypialni moja narzeczona już leżała w łóżku przygotowana do snu. Chociaż w sumie wcale tak nie wyglądała. Mięśnie miała napięte, oczy żywe, a oddech szybki. Okej, to było już nie do pomyślenia.
Położyłem się obok niej.
-Elsa-powiedziałem zawisając nad nią i głaszcząc ją po twarzy. Prąd zimna przeleciał przez moje palce.
-Jack.-jej głos był napięty i zmysłowy.
-Cokolwiek się dzieje, możesz mi ufać. Kocham cię. Wiesz o tym. Słońce, boli mnie to, że coś się dzieje, a ja nie mogę ci pomóc. Kochanie, proszę, PROSZĘ, powiedz mi, co jest?
Spojrzała na mnie z łzami w oczach. Starłem je, kiedy spłynęły z jej twarzy.
-Przytul mnie. I nie wypuszczaj.-powiedziała i zapłakała. Zgarnąłem ją w swoje ramiona.
-Nigdy.-szepnąłem i pocałowałem ją w czoło.
   Obudził mnie przeraźliwy krzyk mojej ukochanej. Natychmiast zerwałem się, gotowy do działania. Elsa zwijała się z bólu obok mnie. Jej oddech był szybki, świszczący.
-Elsa, słońce, co się dzieje?!-zapytałem widząc jak zaciska oczy.
-Dziecko...-usłyszałem, a moje serce zabiło tysiąc razy szybciej kiedy znów przeraźliwie krzyknęła.
Odkryłem ją, a moje serce stanęło. Poczułem jak niewidzialna siła ściska mi płuca, nie pozwalając oddychać.
Moja narzeczona leżała w kałuży krwi.
-O Boże...-wyszeptałem i natychmiastowo wziąłem ją na ręce. Wybiegłem z domu w samych spodniach od piżamy i uniosłem się w górę. Musieliśmy być w szpitalu. NATYCHMIAST.
Elsa znów krzyknęła, kiedy przekroczyliśmy próg najbliższego szpitala. Od razu podleciały do nas pielęgniarki wypytując o najróżniejsze rzeczy, a ja po prostu chciałem, żeby pomogły Elsie. W końcu jedna z nich podjechała z wózkiem, na którym posadziłem moje słońce. Kazały mi czekać. I się uspokoić. Tylko jak ja się miałem uspokoić, kiedy nie wiedziałem co się dzieje?!
Usiadłem na jednym z krzeseł pod salą, w której zniknęła Elsa i spojrzałem na swoje dłonie ubrudzone jej krwią. Cały byłem nią umazany. Boże, nasze dziecko...Przyłożyłem dłonie do twarzy i zapłakałem.


Wybaczcie małe spóźnionko, zagapiłam się na Rio 2 xD
Kolejny rozdział zaraz jak skończę go pisać ;)

Rozdział XXXIX

Elsa
Wyszłam z toalety wycierając twarz. Od kilku dni, regularnie co rano zwracałam wszytko co zjadłam. Dziś miałam udać się na wizytę u ginekologa by dowiedzieć się, czy wszystko w porządku. Mieliśmy też dowiedzieć się o płci dziecka, ale mdłości i zmęczenie nie dawały mi spokoju. Ledwo zdołałam się podnieść z łóżka, więc musieliśmy przełożyć naszą wizytę. Mój ginekolog powiedział, żeby odpoczywała i piła dużo wody.
Położyłam się na plecach i zamknęłam oczy. Ta ciąża wysysała ze mnie życie i sprawiała, że byłam uziemiona. A to było nie do zniesienia.
Usłyszałam, że ktoś stawia szklankę na stoliku obok łóżka. Otworzyłam oczy i zobaczyłam zmartwioną twarz Jack'a.
-Słońce, napij się wody-powiedział pomagając mi usiąść.
Zimny płyn przelał się przez  moje gardło sprawiając, że uciążliwe pieczenie nieco zmalało. Nie miałam siły siedzieć, więc od razu się położyłam. Chciało mi się płakać z bezsilności.
-Martwię się-powiedział głaszcząc mnie po brzuchu. Dziecko od niedawna zaczęło kopać, przez co ręce mojego narzeczonego znajdowały się na moim brzuchu częściej niż to konieczne.
-Ja też.-wyszeptałam i poczułam łzy pod powiekami. Cokolwiek zjadłam, wszystko zwracałam kilka godzin potem. Bałam się, że dziecko nie będzie rosło przez brak składników odżywczych.
-Może powinniśmy jechać do szpitala co?-zapytał a ja gwałtownie się skrzywiłam. Nie chciałam. Szpital oznaczał, że było naprawdę źle, a ja nie chciałam by było źle.
-Proszę cię nie. Lekarz powiedział, że powinno mi przejść. Przyjmuję tyle pokarmu ile tylko mogę. I biorę witaminy.
-No dobrze-westchnął.-Ale jeżeli w ciągu najbliższych dni ci się nie poprawi, jedziemy do szpitala.
     Te kilka dni okazały się zbawienne. Zaczęłam przyjmować coraz więcej jedzenia, nie byłam tak bardzo zmęczona i co najważniejsze-w końcu przestałam wymiotować. Niestety nadal nie mogłam chodzić do pracy, a bardzo mi na tym zależało. Jack widząc, że mi zależy zaproponował, że mnie zastąpi. Dzieciaki już go znały i lubiły, a to było najważniejsze. Na początku martwił się, czy może mnie zostawiać samą w domu, ale zdołałam go przekonać.
Więc od kilku dni od rana do popołudnia bywałam w domu sama. Najczęściej się leniłam, spałam, a czasami wychodziłam do ogrodu.
Mieszkaliśmy w miejscu, gdzie nie było zbyt wielu ludzi, więc zawsze miałam ciszę i spokój. W naszej okolicy mieszkała jedna kobieta z mężem, ale i tak trzeba było przejść spory kawałek. Cieszyłam się, że nasze życie pozbawione jest wścibskich sąsiadów i ich niewyparzonych gęb.
Weszłam do kuchni i zrobiłam sobie herbatę imbirową. Przeczytałam, że to pomaga na ciążowe mdłości, więc wypróbowałam i naprawdę mi zasmakowało. Oczywiście, nie mogłam pić gorącej herbaty, ale z moimi mocami szybko stała się chłodna.
Złapałam koc i książkę, którą ostatnio czytałam i udałam się do ogrodu. Usiadłam na huśtawce i przykryłam brzuch kocem. Nie było mi zimno, ale martwiłam się o dziecko. Nadal nie było wiadomo, czy będzie miało takie same moce jak ja czy Jack, ale wolałam nie ryzykować. Rozsiadłam się wygodnie i zagłębiłam się w lekturze.
-John Green? Czy to nie lektura dla nastolatek?-usłyszałam jego głos. Moje mięśnie napięły się niebezpiecznie, a serce przyspieszyło. Nienawidziłam jego tonu głosu-zbyt podniosłego i zbyt mrocznego.  Przełknęłam ślinę i wzięłam głęboki oddech starając się uspokoić. Wiedziałam, że stres nie był dobry dla dziecka.
-Czego tu chcesz?-spytałam powoli podnosząc głowę. Stał zdecydowanie za blisko mnie. Odruchowo złapałam się za brzuch chcąc ochronić życie wewnątrz mnie.
-Tego, czego zawsze chciałem. Ciebie.-odezwał się i spojrzał na mój brzuch z nieoczekiwaną satysfakcją i radością.-Ciebie i twojego dziecka.
Wstałam gwałtownie.
-Spróbuj mu coś zrobić, a Jack cię zabije.-wysyczałam przez zaciśnięte zęby.
-Tak jak zrobił to ostatnim razem? Proszę cię, nie oszukujmy się. Spokojnie, nie zamierzam krzywdzić ani ciebie ani twojego dziecka. Potrzebuję go. Ale musisz iść ze mną inaczej wszystko będzie źle.
Przerażał  mnie jego spokojny ton głosu. Zachowywał się tak, jakby prosił mnie o szklankę cukru.
-Nigdzie z tobą nie pójdę.-powiedziałam.
-Pójdziesz. A jak nie, dziecko umrze.
Wydawało mi się, ze krew odpływa mi z ciała.
-Nie wierzę ci-powiedziałam słabszym głosem niż zamierzałam.-Nie wierzę w ani jedno twoje słowo!
-Ten dzieciak umrze w ciągu trzech kolejnych dni!-wykrzyczał, a mnie przeszedł dreszcz.-Nie rozumiesz tego, głupia?! MUSISZ iść ze mną!
W środku dygotałam ze strachu, ale nie zamierzałam mu tego pokazywać. Nachyliłam się ku niemu.
-Pieprz się.-wysyczałam i szybko udałam się do domu. Zniknął. Oparłam się o ścianę i zapłakałam. Nie chciałam mu wierzyć. Wszytko co mówił musiało być perfidnym kłamstwem.
Weszłam do sypialni po telefon. Zadzwoniłam natychmiastowo do Jack'a.
-Słońce?-słysząc jego głos poczułam spokój.
-Wracaj do domu, proszę.-powiedziałam płaczliwym tonem.
-Elsa, co się stało?-spytał zmartwiony.-Nie ważne, już lecę. Wytrzymaj kochanie.
Rozłączyłam się i usiadłam na łóżku. Podkuliłam nogi pod brodę. Będę musiała mu powiedzieć. Nie chciałam. Za bardzo się bałam.
Brzęk otwierania drzwi kluczami wyrwał mnie z otępienia. Zerwałam  się z łóżka i popędziłam ku drzwiom, w których stał Jack. Rzuciłam mu się w ramiona czując bezpieczeństwo.
-Co się stało, kochanie?-spytał, głaszcząc mnie po włosach.
"Był tu Mrok i powiedział, że nasze dziecko zginie"
-Tęskniłam.
To było kłamstwo, ale strach przed powiedzeniem prawdy był zbyt duży.
-Ja też tęskniłem. Stało się coś jeszcze?-spytał dotykając mojego brzucha, a ja zamknęłam oczy z ulgą czując delikatnie kopnięcia.
-Nie. To tylko hormony ciążowe. Ale...chciałabym, byś ze mną został.
-Jasne, słońce. Ile tylko będziesz chciała.
Jack
Usłyszałem spłukiwanie wody w toalecie na górze. Elsa od kilku dni co rano wymiotowała. Cieszyłem się z tego dziecka bardziej niż z czegokolwiek innego. Ale widok Elsy w stanie opłakanym było najgorszym co mogło być. Chciałem skrócić jej cierpienie, ale nie mogłem nic zrobić.
Była odwodniona i mało jadła, ale i tak wszytko zwracała. Lekarz powiedział, ze to normalne w ciąży i że ma dużo pić i odpoczywać. Miałem gdzieś tego pożal się boże doktorka. Jeżeli mojej narzeczonej albo naszemu dziecku coś by się stało, zabiłbym go gołymi rękami.
Nalałem wody do szklanki i wszedłem po schodach do mojej ukochanej. Leżała bezwładnie na łóżku i oddychała ciężko. Patrząc na nią bolało mnie serce.
Postawiłem szklankę na stoliku.
-Słońce, napij się wody-powiedziałem, podnosząc ją do pozycji siedzącej. Nie potrafiła nawet siedzieć, więc od razu po wypiciu całej szklanki położyła się z powrotem. Miałem ochotę coś rozwalić.
-Martwię się-szepnąłem, kładąc rękę na brzuchu i głaszcząc delikatnie. Dziecko kopało, co utwierdzało mnie, ze wszystko jest w porządku.
-Ja też.-odszepnął, a ja zmartwiłem się jeszcze bardziej. Nie powinna się stresować.
-Może powinniśmy jechać do szpitala co?-zapytałem, ale widząc jak się skrzywiła, doskonale wiedziałem, jaka będzie odpowiedź.
-Proszę cię nie. Lekarz powiedział, że powinno mi przejść. Przyjmuję tyle pokarmu ile tylko mogę. I biorę witaminy.
-No dobrze-westchnąłem.-Ale jeżeli w ciągu najbliższych dni ci się nie poprawi, jedziemy do szpitala.
Wolałem zabrać ją tam od razu. Ale może faktycznie miało być lepiej. Postanowiłem poczekać.
  Opłacało się. Kilka dni po naszej rozmowie mdłości zaczęły ustawać, a mnie rosło serce. Myśl, że moje słońce wracało do zdrowia była dla mnie jak tlen.
Chciałem z nią zostać, ale uparła się, bym szedł do ośrodka za nią. Z jednej strony nie zamierzałem nigdzie iść, bo chciałem mieć pewność, że czuje się dobrze. Z drugiej jednak dzieciaki w ośrodku musiały bardzo tęsknić i nie chciałem, by były nieszczęśliwe. Niedawno umarło kolejne dziecko, ale nie chciałem nic mówić Elsie, bo to zestresowałoby ją, a nie chciałem do tego dopuścić. Zgodziłem się.
  Tego dnia dzieciaki były wyjątkowo spokojne, więc nie musiałem robić nic wielkiego. Kiedy wychodziłem, moja narzeczona wydawała się czuć doskonale, więc zdziwiłem się, kiedy do mnie zadzwoniła około południa.
-Słońce?-spytałem, kiedy słyszałem jej nierówny oddech. Biegła?
-Wracaj do domu, proszę.-słysząc jej płaczliwy ton ścisnęło mnie w dołku.
-Elsa, co się stało?-spytałem, ale nie chciałem słyszeć odpowiedzi przez telefon.-Nie ważne, już lecę. Wytrzymaj kochanie.
Coś było nie tak. Czułem jak moje serce bije nierówno. Boże, jeżeli to było coś  dzieckiem...Nie, to nie to. Po prostu się czegoś przestraszyła. Może pająka. Ale to nie mogło być dziecko!
Kiedy znalazłem się pod domem ręce trzęsły mi się tak bardzo, że nie potrafiłem utrzymać kluczy.
Bałem się, że jest za późno. Że stało się coś okropnego...Ale kiedy Elsa wbiegła w moje ramiona poczułem ulgę. Była bezpieczna i co najważniejsze, nasze dziecko też.
-Co się stało, kochanie?-spytałem, głaszcząc ją po włosach chcąc uspokoić.
-Tęskniłam.-szepnęła słabym głosem. Tak, jasne. I to dlatego płakała i wydawała się przerażona.
-Ja też tęskniłem. Stało się coś jeszcze?-nie mogąc się oprzeć położyłem dłonie na jej brzuchu. Delikatne kopnięcia sprawiły, że moje ciało odprężyło się. Moje maleństwo było bezpieczne. Tak jak jego cudowna mamusia.
-Nie. To tylko hormony ciążowe. Ale...chciałabym, byś ze mną został.
-Jasne, słońce. Ile tylko będziesz chciała.

HEJOOOO! Zaczynamy maraton taką małą dramą...Spokojnie, potem będzie tylko gorzej ;) xD
Kolejny rozdział już za TRZY GODZINY o 14:00.
PS. Boże, jak ja za wami tęskniłam <3

sobota, 22 października 2016

Co powiecie na maraton?

Wracam do świata żywych! A skoro tak dawno mnie nie było, to co powiecie na...mały maraton? Jutro zamierzam wstawić aż trzy rozdziały! Czy mi się to uda, nie wiem, ale będę się bardzo starać. No ale czekają na nas trzy niesamowicie interesujące rozdziały, ale nadal będę potrzebowała waszego wsparcia <3
Kocham was
Pozdrawiam ;*

niedziela, 9 października 2016

Co się dzieje?

Nawet...nawet nie wiem jak zacząć.
Nie chce wam pisać, że mam ciężko w życiu, że źle się czuję, że nie mam weny...
Bo to takie proste.
Nie chcę wstawiać czegoś, co wymusiłam. Tydzień temu nie było rozdziału. Teraz też go nie będzie. Obiecuję, że kiedy tylko jakoś się zrehabilituje zrobimy jakiś super maraton. Jakoś wam to wynagrodzę.
Ale jak na razie nie potrafię napisać nic.
Wiem, że często to robię, ale niestety tak to już jest.
Przepraszam, że znowu was zawiodłam.
Kocham was.
Pozdrawiam.