Kochani!(#gfDarwin)
Jak pewnie zdołaliście zobaczyć zakończyliśmy tą opowieść. Jak obiecałam-będą bonusy. Yay! Napiszę też podziękowania czy coś, ale to gdzie indziej i kiedy indziej.
Do czego zmierzam... Jestem chora na tyle, że do końca tygodnia siedzę w domu. I mam w cholerę wolnego czasu na pisanie. WIĘC...tak sobie pomyślałam, że może macie do mnie jakieś życzenia, co byście chcieli dostać jako uzupełnienie opowieści? Mam zaplanowane kilka, ale niektóre są naprawdę naciągane. Well...
JEŻELI MACIE JAKIEŚ POMYSŁY NA BONUSOWE ROZDZIAŁY CHĘTNIE POSŁUCHAM.
No to tyle chyba...
Pozdrawiam ;*
środa, 30 listopada 2016
niedziela, 27 listopada 2016
Epilog
https://www.youtube.com/watch?v=6ThQkrXHdh4 <--muzyka dla zainteresowanych ;)
Elsa
Otworzyłam oczy. Przytulałam właśnie Jack'a tańcząc na środku sali. Mój mąż nie mógł spuścić ze mnie wzroku. MĄŻ. Właśnie dziś powiedzieliśmy sobie tak. A teraz, podczas pierwszego tańca, czułam się jak najszczęśliwsza kobieta na świecie.
Wszystko, co do tej pory się wydarzyło nauczyło nas, że nie mogliśmy czekać z tym wszystkim. Chciałam życia, jakiego zawsze pragnęłam. U boku mężczyzny, którego kocham, w naszym domu. Brakowało nam tylko dziecka, ale...może kiedyś, niedługo...
Wiedzieliśmy o krwi Scarlett niewiele. Leczyła choroby, ale dziewczyna miała jej w sobie zbyt mało, by ją pobierać. Być może to był skutek chorych eksperymentów Mroka, a być może miała tak od urodzenia. Ona sama nie była tego pewna.
Dobrze mi się z nią rozmawiało. Lata męki, przez które przeszła sprawiła że była pokorna i miała ciekawe podejście do życia. Nie było w niej ani krztyny zła, co utwierdziło nas, że była córką Strażnika. Poza tym chciała wiedzieć o swoich rodzicach jak najwięcej. Mówiła mi, że ma żal do ojca, ze ją zostawił, ale rozumiała, że chciał wrócić do swojej ukochanej. W tych słowach kryło się jakieś drugie dno, ale nie mogłam poznać o co chodzi. Mówiła, że bardzo przykro jej, że nie poznała matki. Widziała jej zdjęcia, ja też je widziałam. Była do niej zaskakująco podobna. Jedyne czym się różniły to odcieniem skóry i wiekiem.
Tak jak Scarlett była pewna, tak bardzo nie ufaliśmy Sedricowi. On sam nie chciał z nami rozmawiać, a ilekroć zapytałam o nią dziewczynę, rumieniła się i zmieniała temat. Tę dwójkę coś łączyło, ale nie mogłam rozgryźć co to było...
-To nasze wesele, gdzie odleciałaś w najszęśliwszym dniu każdej kobiety?-zapytał Jack łapiąc w swoje palce mój podbródek.
-Moim najszczęśliwszym dniu?-droczyłam się.-A już myślałam, że to też twój najszczęśliwszy dzień...
-Nasz. To nasz najszczęśliwszy dzień.-powiedział obejmując mnie mocno w pasie. Piosenka już się skończyła, a kilka par wkroczyło na parkiet. Widziałam w tłumie Sophie, która uśmiechała się radośnie do jakiegoś chłopaka. Scarlett i Sedric również tańczyli w ciemnym rogu. Przywykliśmy, ze nie lubili światła i rozgłosu. Cóż, czego się spodziewać, po ludziach, którzy całe swoje życie spędzili w podziemiach...
Jack pociągnął mnie na balkon wychodzący na piękny ogród. Stanął za mną i objął mnie od tyłu. Oparł głowę na mojej i razem wpatrywaliśmy się w zachodzące słońce.
Ta uroczystość nie była idealna. Brakowało mi tu mojej rodziny. Mojej Ani.
Miesiąc temu napisaliśmy do niej list. Królestwo Arendelle pozostawało bez władcy, a ja nie mogłam zasiąść na tronie. Byłam nieśmiertelna i nie mogłam rządzić państwem przez wieki. Królestwo potrzebowało silnej dynastii, potomków i reform. Ania zapewniłaby to. Razem z tą wiadomością wysłaliśmy jej zaproszenie na nasz ślub.
W wiadomości zwrotnej napisała, że obejmie tron, bo tego chcieli by rodzice. Osiągnęła pełnoletność i razem z Kristoffem zamierzali zasiąść na tronie. Odesłała też zaproszenie, na którym napisała: "Dopiero wtedy, kiedy powiesz prawdę".
Moja własna siostra mi nie wierzyła. Nie zjawiła się w najważniejszym dniu mojego życia. Bolało.
-Nadal coś jest nie tak.-Jack musiał zobaczyć mój wyraz twarzy.-Nie mogę na ciebie patrzyć, kiedy tak się smucisz...
-To zamknij oczy.-mruknęłam, na co ten się zaśmiał.
-Wtedy musiałbym stracić widok najpiękniejszej kobiety na świecie.
Okej, to zadziałało. Odwróciłam się w jego stronę i położyłam ręce na jego klatce piersiowej, po czym go pocałowałam.
-Słońce...-mruknął odrywając się ode mnie i spoglądając spod półprzymkniętych powiek.-Całowaniem mnie nie zwiedziesz. Chociaż czekaj... Może trochę. Ale chcę wiedzieć, co cię tak gryzie.-kiedy nie odpowiedziałam, westchnął.-Chodzi o Anię, prawda?
Odeszłam od niego. Nie chciałam, by martwił się jeszcze bardziej.
-Po prostu...-zaczęłam opierając się o barierkę..-tęsknię za nią. I..ciężko mi, że ona mi nie wierzy.
-Czy gdyby ona uwierzyła, byłabyś szczęśliwa?-spytał, wpatrując się we mnie uważnie.
-To byłby najlepszy prezent ślubny.-powiedziałam instynktownie, nie wiele myśląc. Może gdzieś w głębi serca oczekiwałam, że moja siostra wyjdzie gdzieś zza pleców mojego mężczyzny, ale to się nie stało. Wręcz przeciwnie-spuścił głowę i westchnął długo.
-Posłuchaj mnie teraz uważnie.-podszedł do mnie i złapał mnie za ręce, splatając swoje palce z moimi. -Żeniąc się z tobą nie zrobiłem nic nowego. W chwili, w której cię zobaczyłem po raz pierwszy mnie urzekłaś. Każdy dzień, nie, każda sekunda spędzona z tobą była i jest dla mnie najważniejsza. Już dawno wiedziałem, choć nie do końca zdawałem sobie z tego sprawę, to chcę z tobą spędzić moje życie. Zabrałaś moje serce i moją duszę i nic nie zapowiada się, że mi je oddasz. A nawet jeżeli byś chciała to zrobić, nie przyjąłbym ich. Wiem, że gadam bez sensu, ale zmierzam do ważnych wniosków. Wystarczy, że kiwniesz palcem, że mrugniesz, że powiesz słowo, a nie mógłbym przejść obojętnie i natychmiast wykonałbym twoją prośbę. Wiem, jak bardzo pragniesz spotkać się z Anią. Wiem, jak bardzo za nią tęsknisz. Dlatego chcę spełnić to życzenie...
-Co...
-Daj mi dokończyć. Ania nie uwierzy, dopóki nie zobaczy na własne oczy. Ciężko byłoby pokazać jej nieśmiertelność. W końcu by się o tym przekonała, ale bez sensu byłoby czekać. Więc postanowiłem podarować ci ostatnią rzecz, jakiej ci nie oddałem.
Sięgnął do kieszeni wewnątrz garnituru i wyjął podłużny, złoty walec. Przekręciłam głowę z niezrozumieniem. Nie miałam pojęcia co to jest ani do czego służy, dlatego czekałam na wyjaśnienia.
-Podaj mi rękę.-powiedział przejętym głosem. Czymkolwiek był przedmiot, musiał mieć dla niego duże znaczenie.
Złapał moją dłoń w swoją. Widziałam błysk aprobaty i dumy kiedy zobaczył obrączkę na moim palcu. Położył moją rękę na przedmiocie wtedy...
...ujrzałam młodego chłopca, wyglądającego prawie jak Jack. Jedyne co ich różniło to kolor włosów oraz oczu a także karnacja. Bawił się wesoło z jakąś młodą dziewczynką, która skakała wokół niego i wołała do niego "Jack!". Zorientowałam się, że to był on. To był mój mąż. W poprzednim życiu.
Nie rozmawialiśmy o tym za często. Wiedziałam, że umarł, by narodzić się znowu. Po 300 latach samotności w końcu stał się Strażnikiem. Ale nic poza tym. Nie lubił o tym mówić, a ja nie naciskałam.
Ale teraz to widziałam. Widziałam na własne oczy jak przytula małą dziewczynkę, jak się z nią bawi i z jaką miłością na nią patrzy. To musiała być jego siostra. Byli bardzo podobni. Zastanawiałam się, czy tak samo wyglądałby z naszą córką...
...Wróciłam do teraźniejszości. Nie zauważyłam, że po mojej twarzy płynęły łzy. Podzielił się ze mną swoją przeszłością. Tym, kim kiedyś był. Poczułam się z nim związana bardziej niż ktokolwiek.
-Miałeś siostrę...-zdołałam wykrztusić zadławionym głosem.
Uśmiechnął się na jej wspomnienie.
-Miała na imię Emma. Przywoływanie uczuć i wspomnień przed staniem się Strażnikiem jest trudne. Widzę je i wiem, że istniały, ale nie mogę ich poczuć. Wracając do Emmy...kochałem ją. Wiem to. ilekroć je oglądam-wskazuje na złoty przedmiot.-widzę jakim uczuciem ją darzę, a właściwie darzyłem. Wiesz jak zostałem Strażnikiem?-zmienia nagle temat.
-Uratowałeś jakieś dziecko ceną swojego życia, jak każdy.-odpowiadam zgodnie z prawdą.
-Masz rację. Uratowałem ją. Uratowałem Emmę. Wyszła na lód, a wtedy on się pod nią załamał. Nie mogłem pozwolić, żeby moja mała siostrzyczka wpadła do lodowatej wody. Tak bardzo się bała...Ja też. Ale uratowałem ją, sam ginąc. Potem Księżyc sprawił że znów zacząłem żyć. Tułałem się przez 300 lat, aż w końcu zostałem Strażnikiem.
Przytuliłam go. Nie byłam w stanie dłużej na niego patrzyć. Nie mogłam wyobrazić sobie 300 długich lat tułania się po świecie. Ale nigdy już nie będzie sam. Już zawsze będę z nim.
-Pokażemy to Ani i uwierzy. Pogodzisz się z siostrą.
-Jack, nie.-zaprzeczyłam odsuwając się od niego i patrząc mu w twarz.-Ujawnisz się!
-Tak, wiem. Ale chcę to zrobić. Chcę byś była szczęśliwa.
-Nie, nie ma mowy. Jestem szczęśliwa. Mogę być szczęśliwa...
-Elsa.-przerwał mi łapiąc moją twarz w swoje duże dłonie.-Ja straciłem swoją siostrę. Nie poznałem jej jako Frost. Nie chcę, by z tobą było tak samo...
-Ale...
-To MOJA decyzja. Mój prezent dla ciebie.
Pocałowałam go mocno przelewając w czynność to, jak bardzo go kocham. Wsunęłam ręce w jego włosy i przeczesałam je czując wiecznie utrzymujące się tam kryształki lodu. Odsunął się ode mnie tylko na tyle, by mógł coś powiedzieć.
-Jeżeli chcemy jeszcze dziś iść do Ani, powinniśmy się pośpieszyć-mruknął, muskając swoimi wargami moje.
-Dziś?-spytałam zaskoczona.
-Słońce, chcę cię mieć dziś całą długą noc. A potem poranek. A potem cały następny dzień i całą wieczność. Musimy załatwić to szybko.-powiedział i znów mnie pocałował. Zachichotałam. Za to właśnie go kochałam.
Nic nie mówiąc pociągnął mnie z stronę sali balowej, w której odbywało się przyjęcie. Wynajął pałac wiedząc, że właśnie w takim miejscu spędzałam dzieciństwo. To była jego kolejna zaleta względem mnie-zawsze wiedział, czego pragnę.
-Pamiętasz jak kiedyś zapomniałaś pracy zaliczeniowej?-zapytał, a ja uśmiechnęłam się na to wspomnienie. Wziął mnie wtedy na ręce i kazał udawać mdlejącą a potem zaniósł mnie do pielęgniarki. Był doskonałym aktorem.
-Jasne, że tak-odszepnęłam.-Nie mogłabym zapomnieć twojego debiutu aktorskiego.
-To teraz czas na mój drugi występ.-widziałam, jak bardzo powstrzymuje się przed wybuchnięciem śmiechem.
Szybko wziął mnie na ręce i przeniósł przez całą salę. Schowałam twarz w jego klatkę piersiową i zaśmiałam się.
-Musimy państwa przeprosić-zaczął głośno Jack.-...ale ja i moja żona mamy sprawę do załatwienia. W sypialni.-po tych słowach wyszedł z sali w towarzystwie śmiechów gości. Był niemożliwy.
-Jack, oszalałeś?!-krzyknęłam, kiedy w końcu postawił mnie na ziemi. Cały czas byłam rozbawiona.-Przecież oni teraz pomyślą, ze my...no wiesz...
-Oj, słońce, jesteśmy już małżeństwem...-objął mnie w talii i przyciągnął moje ciało do swojego.-Teraz możemy pieprzyć się jak króliki.
Nie mogłam powstrzymać śmiechu, ani rumieńcu zawstydzenia, więc wybuchnęłam śmiechem, przyciskając twarz do torsu chłopaka. On również się zaśmiał.
-Ale na to przyjdzie jeszcze pora, obiecuję.-złapał mnie za podbródek.-A teraz lecimy do tej twojej niewiernej siostruni...
-Ej!-znów się zaśmiałam, ale od razu przestałam, kiedy wziął w posiadanie moje usta.
Kilka minut później znaleźliśmy się w naszym apartamencie. Jack zajrzał do walizki i wyciągnął z niej normalne ubranie dla siebie i dla mnie.
-Zaplanowałeś to wszystko!-krzyknęłam, kiedy rzucił we mnie ubraniami.-A jak bym się nie zgodziła?
-Słońce, nie przyjąłbym odmowy.-cmoknął mnie przelotnie w usta i zaczął ściągać garnitur-A teraz ściągaj tą kieckę i przebieraj się.
Zmrużyłam oczy. Nie wiem czy bardziej byłam na niego wściekła, czy zauroczona nim. Postawiłam na coś pomiędzy. Postanowiłam go jednak trochę ukarać.
Moja suknia wiązana była z tyłu, więc nie było szans, żebym sama się z niej wyplątała.
-Kochanie, pomógłbyś mi z suknią?-spytałam niewinnym głosem, kiedy ściągnął koszulę i został w samych spodniach.
Odwróciłam się do niego tyłem czekając na to, aż rozwiąże sznur. Biedaczek jeszcze nie wiedział, co czeka go w środku.
Kiedy poczułam, że gorset jest rozluźniony pozwoliłam mu swobodnie opaść na ziemię. Nie miałam stanika, więc miałam na sobie tylko skąpe majtki i pończochy.
-Słońce...-wychrypiał mi do ucha Jack, przyciskając mnie do jego nagiego torsu. Przeszedł mnie dreszcz kiedy całował moją szyję, a jego ręce błądziły po moim niemal nagim ciele.
-Musimy się zbierać...-wysapałam opierając o niego głowę.
-Mhm...-mruknął całując moje ramię i schodząc rękami coraz niżej.
-Możemy tu zostać. Ania poczeka.-szepnęłam, kiedy złapał mnie za pośladek. Nie miałabym nic przeciwko, gdybyśmy zostali i to dokończyli.
Nagle odsunął się ode mnie. Przestałam czuć zimno i już chciałam odwrócić się i sprawdzić, co się stało, kiedy poczułam jak wsuwa na mnie biustonosz. Starannie przełożył go przez moje ręce, a potem zapiął go. Potem włożył mi koszulkę.
-Spodnie będziesz musiała założyć sobie sama, słońce.-mruknął gardłowo. Odwróciłam się do niego. W oczach miał takie samo podniecenie, jakie z pewnością ja miałam w swoich. Założył koszulkę przez głowę, kiedy ja zakładałam swoje spodnie. W końcu ściągnął spodnie i włożył inne, wygodniejsze. Wciągnął na siebie swoją granatową bluzę, a potem włożył do przedniej kieszeni złoty przedmiot. Nadal nie do końca wiedziałam jak to się dzieje, że kiedy się go dotyka widzi się przeszłość.
-Gotowa?-spytał tylko, a ja pokiwałam głową. Objął mnie w pasie i wylecieliśmy przez okno. Czas spotkać się z siostrą.
Jack
Elsa wzięła moje wszystko. Byłem cały jej. Ale mimo to nie zdołałem oddać jej jednego-moich wspomnień. Nikt nigdy ich nie poznał. Ale pragnąłem, by to ona je ujrzała. By poznała tego innego Jack'a, którym byłem.
-To nasze wesele, gdzie odleciałaś w najszęśliwszym dniu każdej kobiety?-zapytałem moją żonę, łapiąc jej podbródek tak, by na mnie spojrzała. Jej wzrok wydawał się odległy, a ja chciałem by była tu teraz, przy mnie, na naszym weselu.
-Moim najszczęśliwszym dniu?-na jej twarzy pojawił się zuchwały uśmieszek. -A już myślałam, że to też twój najszczęśliwszy dzień...
-Nasz. To nasz najszczęśliwszy dzień.-przyznałem jej obejmując ją w talii. Rozejrzała się po sali łapiąc wzrokiem konkretne osoby. Powoli wyprowadziłem ją na zewnątrz.
Przytuliłem Elsę od tyłu i razem wpatrywaliśmy się w zachód słońca. Przez chwilę wpatrywała się z zachwytem w dal, a potem jej spojrzenie zaszkliło się i ponownie odleciała. Doskonale wiedziałem, o czym myślała. Jej siostra nie przyjęła naszego zaproszenia. Nie było jej tu. Została królową Arendelle. Z tego co wiedziałem, nie była nią jeszcze oficjalnie, bo oficjalna uroczystość miała odbyć się kiedy wszystkie formalne sprawy zostaną rozwiązanie. Anna chciała wprowadzić na dwór Kristoffa, a temu nie uśmiechało się życie królewskie. Jednak dziewczyna była zdeterminowana i chciała ratować królestwo.
Wszystko to wiedziałem dzięki Strażnikom. Mieli możliwości by to sprawdzać. Obserwowali zamek szczególnie pod kątem tego, że wcześniej był siedzibą Mroka, a ja mogłem pilnować Annę. Nie mówiłam tego jednak Elsie. Wspomnienie o siostrze bolało ją, a ja zamierzałem to naprawić.
-Nadal coś jest nie tak.-przerwałem ciszę.-Nie mogę na ciebie patrzyć, kiedy tak się smucisz...
-To zamknij oczy.-mruknęła niezadowolona, a ja zaśmiałem się szczerze.
-Wtedy musiałbym stracić widok najpiękniejszej kobiety na świecie.
Odwróciła się do mnie najwyraźniej udobruchana, po czym położyła swoje dłonie na moim torsie i pocałowała mnie.
-Słońce...-przerwałem pocałunek.-Całowaniem mnie nie zwiedziesz. Chociaż czekaj... Może trochę. Ale chcę wiedzieć, co cię tak gryzie.-odpowiedź nie nadchodziła, a ja westchnąłem.-Chodzi o Anię, prawda?
Odsunęła się ode mnie, a mi nie spodobało się to za bardzo. Pozwoliłem jej jednak mówić.
-Po prostu...-oparła się o barierkę.-...tęsknię za nią. I..ciężko mi, że ona mi nie wierzy.
-Czy gdyby ona uwierzyła, byłabyś szczęśliwa?-spytałem. Zamierzałem spełnić jej życzenie.
-To byłby najlepszy prezent ślubny.-powiedziała a w jej oczach pojawiła się nadzieja. Chciałem zrobić wszystko, ale nie to. Nie wzbudzenie nadziei było moim celem. Westchnąłem przeciągle.
-Posłuchaj mnie teraz uważnie.-podszedłem do niej i splotłem nasze palce.-Żeniąc się z tobą nie zrobiłem nic nowego. W chwili, w której cię zobaczyłem po raz pierwszy mnie urzekłaś. Każdy dzień, nie, każda sekunda spędzona z tobą była i jest dla mnie najważniejsza. Już dawno wiedziałem, choć nie do końca zdawałem sobie z tego sprawę, to chcę z tobą spędzić moje życie. Zabrałaś moje serce i moją duszę i nic nie zapowiada się, że mi je oddasz. A nawet jeżeli byś chciała to zrobić, nie przyjąłbym ich. Wiem, że gadam bez sensu, ale zmierzam do ważnych wniosków. Wystarczy, że kiwniesz palcem, że mrugniesz, że powiesz słowo, a nie mógłbym przejść obojętnie i natychmiast wykonałbym twoją prośbę. Wiem, jak bardzo pragniesz spotkać się z Anią. Wiem, jak bardzo za nią tęsknisz. Dlatego chcę spełnić to życzenie...
-Co...
-Daj mi dokończyć. Ania nie uwierzy, dopóki nie zobaczy na własne oczy. Ciężko byłoby pokazać jej nieśmiertelność. W końcu by się o tym przekonała, ale bez sensu byłoby czekać. Więc postanowiłem podarować ci ostatnią rzecz, jakiej ci nie oddałem.
Sięgnąłem do kieszeni i wyjąłem moje mleczaki w efektownym, złotym opakowaniu. Elsa nie wiedziała, co to jest. Doskonale widziałem to w jej spojrzeniu. Ale dla mnie ten przedmiot miał większą wartość niż cokolwiek innego.
-Podaj mi rękę.-powiedziałem, a ona wykonała moje polecenie. Położyłem jej drobne palce na przedmiocie.
Doskonale widziałem moment, w którym "weszła" w moje wspomnienia. Jej spojrzenie się przyćmiło, a wyraz twarzy zmienił w pusty i odległy. W pewnym momencie w jej oczach pojawiły się łzy. Nie wiedziałem, co tam zobaczyła, nikt nie miał na to wpływu-zawsze to było coś innego.
W końcu wróciła do mnie.
-Miałeś siostrę...-powiedziała tak, jakby to było coś niewiarygodnie ważnego. i faktycznie było.
Uśmiechnąłem się myśląc o tej małej brunetce.
-Miała na imię Emma. Przywoływanie uczuć i wspomnień przed staniem się Strażnikiem jest trudne. Widzę je i wiem, że istniały, ale nie mogę ich poczuć. Wracając do Emmy...kochałem ją. Wiem to. ilekroć je oglądam-wskazałem na opakowanie z mleczakami.-widzę jakim uczuciem ją darzę, a właściwie darzyłem. Wiesz jak zostałem Strażnikiem?
-Uratowałeś jakieś dziecko ceną swojego życia, jak każdy
-Masz rację. Uratowałem ją. Uratowałem Emmę. Wyszła na lód, a wtedy on się pod nią załamał. Nie mogłem pozwolić, żeby moja mała siostrzyczka wpadła do lodowatej wody. Tak bardzo się bała...Ja też. Ale uratowałem ją, sam ginąc. Potem Księżyc sprawił że znów zacząłem żyć. Tułałem się przez 300 lat, aż w końcu zostałem Strażnikiem.
Przytuliła mnie, a ja objąłem ją mocno. Chyba nareszcie zrozumiała, jak ważnym elementem dla mnie była. Dzięki niej nie musiałem być już sam. Czułem, że kolejne 300 lat spędzone z moją Elsą będą o wiele lepsze niż 300 poprzednich.
-Pokażemy to Ani i uwierzy. Pogodzisz się z siostrą.-doskonale wiedziałem, że to oznaczałoby złamanie zasad Strażników, ale miałem to gdzieś.
-Jack, nie.-zaprzeczyła patrząc na mnie tymi swoimi błękitnymi oczami-Ujawnisz się!
-Tak, wiem. Ale chcę to zrobić. Chcę byś była szczęśliwa.
-Nie, nie ma mowy. Jestem szczęśliwa. Mogę być szczęśliwa...
-Elsa.-przerwałem jej łapiąc jej twarz w swoje dłonie-Ja straciłem swoją siostrę. Nie poznałem jej jako Frost. Nie chcę, by z tobą było tak samo...
-Ale...
-To MOJA decyzja. Mój prezent dla ciebie.
Pocałowała mnie, a mi się to spodobało. Teraz całowała mnie jak żona i miałem pełne prawo do jej ust. Były tylko moje.
-Jeżeli chcemy jeszcze dziś iść do Ani, powinniśmy się pośpieszyć-mruknąłem niechętnie przerywając pocałunek.
-Dziś?-spytała zaskoczonym głosem. No chyba nie sądziła, ze nie zamierzałem czekać?
-Słońce, chcę cię mieć dziś całą długą noc. A potem poranek. A potem cały następny dzień i całą wieczność. Musimy załatwić to szybko.-stwierdziłem znów ją całując. Zachichotała, a ja cieszyłem się, że była zadowolona.
Ale musieliśmy iść. Nie zamierzałem tracić czasu. Chciałem mieć ją tylko dla siebie.
-Pamiętasz jak kiedyś zapomniałaś pracy zaliczeniowej?-zapytałem z radością wspominając tamtą sytuację.
-Jasne, że tak. Nie mogłabym zapomnieć twojego debiutu aktorskiego.
-To teraz czas na mój drugi występ.
Wziąłem ją na ręce. Ta suknia zdecydowanie przeszkadzała mi w chodzeniu, ale kiedy moja żona przytuliła się do mnie i zaśmiała myślałem tylko o tym, jak szybko ją stamtąd wynieść.
-Musimy państwa przeprosić-powiedziałem, a wszyscy odwrócili się w moją stronę. Chciałem się trochę zabawić.-...ale ja i moja żona mamy sprawę do załatwienia. W sypialni.
Goście zaśmiali się znacząco. O to chodziło.
W końcu wyprowadziłem moją drugą połówkę na zewnątrz i postawiłem na ziemi.
-Jack, oszalałeś?!-krzyknęła rozbawiona.-Przecież oni teraz pomyślą, ze my...no wiesz...
-Oj, słońce, jesteśmy już małżeństwem...-objąłem ją i przyciągnąłem-Teraz możemy pieprzyć się jak króliki.
Zaśmiała się i znów schowała twarz. Odpowiedziałem jej rozbawionym śmiechem.
-Ale na to przyjdzie jeszcze pora, obiecuję.-złapałem ją za podbródek. -A teraz lecimy do tej twojej niewiernej siostruni...
-Ej!-znów się zaśmiała, a ja znów ją pocałowałem. Uwielbiałem takie momenty.
Zabrałem ją do naszego pokoju po rzeczy które wcześniej ze sobą zabrałem. Planowałem to zrobić i dokładnie wiedziałem, że odwiedzimy Ankę. A ta musiała uwierzyć. Z reszta nie będzie miała wyboru. Nie z takimi dowodami.
Wyciągnąłem ubrania Elsy i rzuciłem nimi do niej wyciągając własne. Miałem serdecznie dość tego garnituru.
-Zaplanowałeś to wszystko!-krzyknęła.-A jak bym się nie zgodziła?
-Słońce, nie przyjąłbym odmowy.-cmoknąłem ją i zacząłem się rozbierać.-A teraz ściągaj tą kieckę i przebieraj się.
Byłem właśnie w trakcie rozpinania i ściągania niewygodniej koszuli, kiedy usłyszałem słodki, niewinny głosik, zupełnie różny od poprzedniego.
-Kochanie, pomógłbyś mi z suknią?-spytała. Coś było nie tak. Wyczułem to w jej głosie. Ale wykonałem jej prośbę odwijając sznurek i poluzowując go po kolei. W końcu był rozluźniony całkowicie i opadł swobodnie na ziemię. Ujrzałem nagie plecy Elsy. Nie miała stanika. Coś czułem, że nie wyjdziemy stąd szybko. Tym bardziej, kiedy zobaczyłem jej nogi odziane w seksowne pończochy. Ona mnie kiedyś zabije, pomyślałem.
-Słońce...-wychrypiałem. Byłem bardziej podniecony niż bym tego chciał. przycisnąłem jej ciało do swojego i poczułem na torsie ukłucie zimna. Całowałem jej smukłą szyję jednocześnie przesuwając rękami po jej ciele.
-Musimy się zbierać...-wysapała, opierając na moim ramieniu swoją głowę.
-Mhm...-mruknąłem nie słuchając jej. Byłem facetem i jej nagie ciało sprawiało, że mój mózg się wyłączał, a ja zaczynałem myśleć zupełnie inną częścią ciała. Pocałunkami schodziłem coraz niżej. Jej skóra była taka delikatna i zimna, że nie mogłem powstrzymać się od trzymania ust na niej.
-Możemy tu zostać. Ania poczeka.-szepnęła, a ja złapałem ją za tyłek. Miała naprawdę niezły tyłek. Nie brzmiała, jakby chciała żebym przestał, ja z resztą też nie, ale kiedy dotarł do mnie sens jej słów natychmiast przestałem. Odsunąłem się od niej i kiedy była jeszcze oszołomiona złapałem stanik i zacząłem jej go zakładać. Nie sądziłem, że ubieranie jej spodoba mi się równie co rozbieranie. Ale kiedy stała tam tak bezwładnie i pozwalała mi na wszystko nie mogłem się nie uśmiechnąć. Założyłem jej koszulkę. Zostały tylko spodnie, ale nie zamierzałem jej pomagać. Z resztą, nie zdołałbym. Nie, widząc te pończochy i majtki.
-Spodnie będziesz musiała założyć sobie sama, słońce.-mruknąłem, a ona odwróciła się do mnie. Skończyłem się ubierać, a przedmiot, który był dziś bardzo ważny schowałem w przedniej kieszeni bluzy.
-Gotowa?-spytałem bojąc się, ze jeżeli powiem coś więcej, zostaniemy w pokoju i cała ta "misja" się nie powiedzie. Kiwnęła głową, a ja złapałem ją w talii i polecieliśmy w górę. Czas, żeby spotkać się z rudą...
Anna
Kręciłam się w łóżku. Spałam w nim już dobrych kilka dni, ale nadal miałam wrażenie, że należy do rodziców. Dodatkowo ten mój brzuch. Myśl, że kryło się tam dziecko była cudowna w dzień. W nocy pojawiał się problem jak ułożyć się, by było mi wygodnie.
Kris miał twardy sen. Nigdy nie dało się go obudzić. Ale z drugiej strony, kiedy tak leżał i opiekuńczym, niemal zaborczym gestem obejmował moją talię nie byłabym w stanie go obudzić.
Dziś był dzień jej ślubu. Tak bardzo chciałabym jej uwierzyć. Byłam dużą dziewczynką i dawno przestałam wierzyć w super-bohaterów i Świętego Mikołaja. Elsa mogła powiedzieć mi prawdę. Gdyby powiedziała mi, że chciała odpocząć. Że ktoś ją porwał. Ze była na coś chora...Gdyby powiedziałaby mi prawdę, nawet tą straszną i bolesną...uwierzyłabym. Ale nie w bzdury, które mi wmawiali.
Nagle wielkie okno po mojej stronie otworzyło się z hukiem. Zadrżałam, ale wstałam by zamknąć okno. Nie będę przecież marzła przez jakiś mocniejszy podmuch wiatru. Podeszłam do okna i zamarłam.
-Elsa...-zdołało mi się tylko wykrztusić. Nie wiem, czy byłam bardziej zaskoczona tym, że tu jest, czy tym, ze unosi się w powietrzu. To przecież nie było możliwe...
Uśmiechnęła się do mnie smutno. Była moją siostrą i potrafiłam dokładnie rozpoznać jak się czuje. W jej oczach nie było złości, chociaż powinna tam być. Widziałam tam za to smutek i ogromny ból. Jej wzrok prześlizgnął się na mój brzuch, a ja instynktownie objęłam go rekami. Chyba nie przyszła tutaj, żeby się mścić...Prawda?
-Wejdźmy do środka-powiedziała do Jacka, który trzymał ją na ramionach.-Przeciąg nie jest dobry dla dziecka.
Nie przyszła się mścić. Martwiła się o mnie. Byłam zła na siebie, ze w ogóle tak pomyślałam. Jack postawił ją na parapecie, a ona zeskoczyła z niego na podłogę. Poszedł w jej ślady, po czym machnął ręką, a okno zamknęło się podmuchem wiatru. Nie wiedziałam co się działo. Bałam się.
-Przepraszam.-szepnęła Elsa najwyraźniej nie chcąc budzić Krisa. Ja nie miałabym nic przeciwko. Dlaczego mnie przepraszała? TO chyba ja...-Nie byłam z tobą szczera od początku. Myślę...myślę, że muszę ci wiele wyjaśnić.
Założyłam ręce na piersi i podniosłam głowę do góry chcąc pokazać, jak pewna siebie jestem, a tak naprawdę cała dygotałam w środku.
-Dawaj.-powiedziałam drżąc bardziej, niż bym chciała.
-Posiadam magiczną moc. Jack też.
Zaśmiałam się. A więc dalej wracaliśmy do tych kłamstw. Najpierw próbowała wmówić ci ponad-ludzi, a teraz magię. Nie miałam już 6 lat!
Już chciałam zaprzeczyć, ale ona natychmiast mi przerwała.
-Kiedy byłyśmy małe i bawiłyśmy się ugodziłam cię moją mocą. Udało się ciebie uratować, ale straciłaś wspomnienia o mojej mocy. Pamiętałaś tylko zabawę. Rodzice wypłynęli za morze, żeby odkryć przyczynę tego, że byłam inna. Zginęli, bo chcieli mi pomóc. Wszystko co mówię jest prawdą.-powiedziała, za pewne widząc moją sceptyczną minę.-Olaf. Pamiętasz go? Tego śmiesznego bałwanka, którego stworzyłam magią. Nie chciałaś się go pozbyć, ale po tamtym incydencie musiałam pozwolić mu się rozpuścić. Był tylko bałwankiem, ale był też naszym przyjacielem.
Olaf. Złapałam się za brzuch. Tam w środku mój mały synek też miał mieć na imię Olaf. To imię krążyło w mojej głowie z niewiadomych przyczyn. A teraz już wiedziałam dlaczego.
-Jack ma taką samą moc jak ja-kontynuowała.-Ale jest kimś więcej. Jest Strażnikiem Marzeń. Strażnikiem dzieci. Żyje już ponad 300 lat. Jest nieśmiertelny. Ja też jestem.-już chciałam jej przerwać, ale ona nie dopuszczała mnie do słowa.-Istnieje ich więcej. Strażników. Jeden z nich był zły. Był Anty-Strażnikiem. Porwał mnie. Dwa razy. Za pierwszym byłam bliska śmierci. I właśnie wtedy stałam się nieśmiertelna. Tylko w ten sposób zdołałam przeżyć. Za drugim razem porwał mnie na dłużej. To co tam robił...jest nieważne. Ale to dlatego zniknęłam. Nie chciałam się zbliżać do ciebie, bo cię chroniłam. Znalazłby cię i dopadł, a ja nie zamierzałam do tego dopuścić. Potem znalazł mnie Jack i znów się zeszliśmy.
Patrzyłam na nią. To wszystko...nie dość, ze nie miało sensu, to było nierealne. Mama czytała mi w dzieciństwie bajki o Strażnikach i wydawało mi się, że to właśnie stamtąd Elsa wzięła te historię.
-Dlaczego wciąż mnie okłamujesz?-spytałam czując, jak w moich oczach zbierają się łzy.
Pokiwała bezradnie głową i odwróciła się do Jack'a, który stał z boku wszystko uważnie obserwując.
-Mogę...?-spytała, a ten pokiwał głową i wyciągnął z kieszeni mieniący się, złoty przedmiot. Delikatnie wzięła go w swoje ręce, jakby był najcenniejszą rzeczą jaką miała. Tak z resztą wyglądał.
-Udowodnię ci, że mówię prawdę. Wiem, że proszę o zbyt wiele, ale proszę, zaufaj mi.
Poczułam jak ściska mnie w gardle, kiedy wyciągnęła rękę przed siebie. Kiedyś podałabym jej swoją bez wahania, ale teraz...sama nie byłam pewna. Ale w jej oczach nie kryło się nic niepokojącego. Tylko smutek.
Podałam jej swoją dłoń, a ona położyła ją na przedmiocie. A wtedy rzeczywistość zniknęła...
...Zobaczyłam chłopaka i dziewczynkę na lodzie. Mieli identyczny kolor włosów. Może byli rodzeństwem? Kiedy chłopak odwrócił się w moją stronę zobaczyłam, że to Jack. Tak jakby...Wyglądał jak on, ale kolor włosów i oczu się nie zgadzał. Wiedziałam, że był farbowany!
Nagle usłyszałam pękanie lodu. Tak głośnie i rozrywające, że ciężko było w to uwierzyć.
-Jack, boję się!-krzyknęła dziewczynka, a ja zapragnęłam ją uratować. Ale zorientowałam się, ze nie mogę nic zrobić. A to tylko wspomnienia chłopaka.
Potem wszystko wydawało się zbyt szybkie. Jack odepchnął dziewczynkę ratując ją, a sam wpadł do wody. Nie wynurzył się. Umarł. Więc...jak to możliwe, że żył?
Nagle czas jakby poruszył się szybko. Była noc. Księżyc oświetlił miejsce, w którym zginął chłopak. Nie wierzyłam, że to powiedziałam, ale wyglądało to niemal magicznie. Szczególnie, że jego ciało zaczęło się wynurzać spod lodu. A on wyglądał już tak jak teraz. Miał siwe oczy, bladą skórę i błękitne oczy. Jednak nie był farbowany.
Wspomnienia chłopaka zaczęły przelatywać mi przed oczami zbyt szybko, abym mogła na jakimkolwiek się skupić, a tym bardziej je zrozumieć. W końcu wszystko zniknęło...
...Zobaczyłam wpatrujących się we mnie Jack'a i Elsę. Miała rację. Nadal nie wiedziałam, jak to mogło być możliwe, ale doskonale zdawałam sobie sprawę, że mówiła prawdę.
-Uwierzyłaś...-szepnęła moja siostra przejętym głosem. Pokiwałam tylko głową. Wierzyłam. Już tak.
-Przepra...-zaczęłam, ale ona błyskawicznie mi przerwała.
-Nie. Nie rób tego. Nie przepraszaj, bo nie jestem pewna, czy potrafiłabym ci wybaczyć. A nie chcę cię ranić. Zniknę teraz z twojego życia po raz ostatni. Ale tym razem będziesz o tym wiedziała. Wiesz, gdzie mieszkam. Wróć, kiedy będziesz gotowa.-powiedziała, a okno znów się otworzyło. Jack znów wziął ją na ręce i razem wylecieli przez okno. A ja wpatrywałam się w ślad za nimi. Nie mogłam uwierzyć, że byłam, że jestem taka głupia. Żałowałam, ze wcześniej nie uwierzyłam. Że dorosłam.
Zamknęłam okno i wróciłam do łóżka. Objęłam mocno Krisa, a ten odwzajemnił mój uścisk przez sen. Mimo, że biło od niego ciepło w środku czułam się zimna. Wiedziałam, że nie mogę już nic naprawić. Zepsułam to. I już nigdy nic nie wróciłoby do normy, nawet, gdybym tego pragnęła.
Nie wiem dlaczego tekst jest zielony. Nie jest to zrobione celowo. Przepraszam za te niedogodności.
Elsa
Otworzyłam oczy. Przytulałam właśnie Jack'a tańcząc na środku sali. Mój mąż nie mógł spuścić ze mnie wzroku. MĄŻ. Właśnie dziś powiedzieliśmy sobie tak. A teraz, podczas pierwszego tańca, czułam się jak najszczęśliwsza kobieta na świecie.
Wszystko, co do tej pory się wydarzyło nauczyło nas, że nie mogliśmy czekać z tym wszystkim. Chciałam życia, jakiego zawsze pragnęłam. U boku mężczyzny, którego kocham, w naszym domu. Brakowało nam tylko dziecka, ale...może kiedyś, niedługo...
Wiedzieliśmy o krwi Scarlett niewiele. Leczyła choroby, ale dziewczyna miała jej w sobie zbyt mało, by ją pobierać. Być może to był skutek chorych eksperymentów Mroka, a być może miała tak od urodzenia. Ona sama nie była tego pewna.
Dobrze mi się z nią rozmawiało. Lata męki, przez które przeszła sprawiła że była pokorna i miała ciekawe podejście do życia. Nie było w niej ani krztyny zła, co utwierdziło nas, że była córką Strażnika. Poza tym chciała wiedzieć o swoich rodzicach jak najwięcej. Mówiła mi, że ma żal do ojca, ze ją zostawił, ale rozumiała, że chciał wrócić do swojej ukochanej. W tych słowach kryło się jakieś drugie dno, ale nie mogłam poznać o co chodzi. Mówiła, że bardzo przykro jej, że nie poznała matki. Widziała jej zdjęcia, ja też je widziałam. Była do niej zaskakująco podobna. Jedyne czym się różniły to odcieniem skóry i wiekiem.
Tak jak Scarlett była pewna, tak bardzo nie ufaliśmy Sedricowi. On sam nie chciał z nami rozmawiać, a ilekroć zapytałam o nią dziewczynę, rumieniła się i zmieniała temat. Tę dwójkę coś łączyło, ale nie mogłam rozgryźć co to było...
-To nasze wesele, gdzie odleciałaś w najszęśliwszym dniu każdej kobiety?-zapytał Jack łapiąc w swoje palce mój podbródek.
-Moim najszczęśliwszym dniu?-droczyłam się.-A już myślałam, że to też twój najszczęśliwszy dzień...
-Nasz. To nasz najszczęśliwszy dzień.-powiedział obejmując mnie mocno w pasie. Piosenka już się skończyła, a kilka par wkroczyło na parkiet. Widziałam w tłumie Sophie, która uśmiechała się radośnie do jakiegoś chłopaka. Scarlett i Sedric również tańczyli w ciemnym rogu. Przywykliśmy, ze nie lubili światła i rozgłosu. Cóż, czego się spodziewać, po ludziach, którzy całe swoje życie spędzili w podziemiach...
Jack pociągnął mnie na balkon wychodzący na piękny ogród. Stanął za mną i objął mnie od tyłu. Oparł głowę na mojej i razem wpatrywaliśmy się w zachodzące słońce.
Ta uroczystość nie była idealna. Brakowało mi tu mojej rodziny. Mojej Ani.
Miesiąc temu napisaliśmy do niej list. Królestwo Arendelle pozostawało bez władcy, a ja nie mogłam zasiąść na tronie. Byłam nieśmiertelna i nie mogłam rządzić państwem przez wieki. Królestwo potrzebowało silnej dynastii, potomków i reform. Ania zapewniłaby to. Razem z tą wiadomością wysłaliśmy jej zaproszenie na nasz ślub.
W wiadomości zwrotnej napisała, że obejmie tron, bo tego chcieli by rodzice. Osiągnęła pełnoletność i razem z Kristoffem zamierzali zasiąść na tronie. Odesłała też zaproszenie, na którym napisała: "Dopiero wtedy, kiedy powiesz prawdę".
Moja własna siostra mi nie wierzyła. Nie zjawiła się w najważniejszym dniu mojego życia. Bolało.
-Nadal coś jest nie tak.-Jack musiał zobaczyć mój wyraz twarzy.-Nie mogę na ciebie patrzyć, kiedy tak się smucisz...
-To zamknij oczy.-mruknęłam, na co ten się zaśmiał.
-Wtedy musiałbym stracić widok najpiękniejszej kobiety na świecie.
Okej, to zadziałało. Odwróciłam się w jego stronę i położyłam ręce na jego klatce piersiowej, po czym go pocałowałam.
-Słońce...-mruknął odrywając się ode mnie i spoglądając spod półprzymkniętych powiek.-Całowaniem mnie nie zwiedziesz. Chociaż czekaj... Może trochę. Ale chcę wiedzieć, co cię tak gryzie.-kiedy nie odpowiedziałam, westchnął.-Chodzi o Anię, prawda?
Odeszłam od niego. Nie chciałam, by martwił się jeszcze bardziej.
-Po prostu...-zaczęłam opierając się o barierkę..-tęsknię za nią. I..ciężko mi, że ona mi nie wierzy.
-Czy gdyby ona uwierzyła, byłabyś szczęśliwa?-spytał, wpatrując się we mnie uważnie.
-To byłby najlepszy prezent ślubny.-powiedziałam instynktownie, nie wiele myśląc. Może gdzieś w głębi serca oczekiwałam, że moja siostra wyjdzie gdzieś zza pleców mojego mężczyzny, ale to się nie stało. Wręcz przeciwnie-spuścił głowę i westchnął długo.
-Posłuchaj mnie teraz uważnie.-podszedł do mnie i złapał mnie za ręce, splatając swoje palce z moimi. -Żeniąc się z tobą nie zrobiłem nic nowego. W chwili, w której cię zobaczyłem po raz pierwszy mnie urzekłaś. Każdy dzień, nie, każda sekunda spędzona z tobą była i jest dla mnie najważniejsza. Już dawno wiedziałem, choć nie do końca zdawałem sobie z tego sprawę, to chcę z tobą spędzić moje życie. Zabrałaś moje serce i moją duszę i nic nie zapowiada się, że mi je oddasz. A nawet jeżeli byś chciała to zrobić, nie przyjąłbym ich. Wiem, że gadam bez sensu, ale zmierzam do ważnych wniosków. Wystarczy, że kiwniesz palcem, że mrugniesz, że powiesz słowo, a nie mógłbym przejść obojętnie i natychmiast wykonałbym twoją prośbę. Wiem, jak bardzo pragniesz spotkać się z Anią. Wiem, jak bardzo za nią tęsknisz. Dlatego chcę spełnić to życzenie...
-Co...
-Daj mi dokończyć. Ania nie uwierzy, dopóki nie zobaczy na własne oczy. Ciężko byłoby pokazać jej nieśmiertelność. W końcu by się o tym przekonała, ale bez sensu byłoby czekać. Więc postanowiłem podarować ci ostatnią rzecz, jakiej ci nie oddałem.
Sięgnął do kieszeni wewnątrz garnituru i wyjął podłużny, złoty walec. Przekręciłam głowę z niezrozumieniem. Nie miałam pojęcia co to jest ani do czego służy, dlatego czekałam na wyjaśnienia.
-Podaj mi rękę.-powiedział przejętym głosem. Czymkolwiek był przedmiot, musiał mieć dla niego duże znaczenie.
Złapał moją dłoń w swoją. Widziałam błysk aprobaty i dumy kiedy zobaczył obrączkę na moim palcu. Położył moją rękę na przedmiocie wtedy...
...ujrzałam młodego chłopca, wyglądającego prawie jak Jack. Jedyne co ich różniło to kolor włosów oraz oczu a także karnacja. Bawił się wesoło z jakąś młodą dziewczynką, która skakała wokół niego i wołała do niego "Jack!". Zorientowałam się, że to był on. To był mój mąż. W poprzednim życiu.
Nie rozmawialiśmy o tym za często. Wiedziałam, że umarł, by narodzić się znowu. Po 300 latach samotności w końcu stał się Strażnikiem. Ale nic poza tym. Nie lubił o tym mówić, a ja nie naciskałam.
Ale teraz to widziałam. Widziałam na własne oczy jak przytula małą dziewczynkę, jak się z nią bawi i z jaką miłością na nią patrzy. To musiała być jego siostra. Byli bardzo podobni. Zastanawiałam się, czy tak samo wyglądałby z naszą córką...
...Wróciłam do teraźniejszości. Nie zauważyłam, że po mojej twarzy płynęły łzy. Podzielił się ze mną swoją przeszłością. Tym, kim kiedyś był. Poczułam się z nim związana bardziej niż ktokolwiek.
-Miałeś siostrę...-zdołałam wykrztusić zadławionym głosem.
Uśmiechnął się na jej wspomnienie.
-Miała na imię Emma. Przywoływanie uczuć i wspomnień przed staniem się Strażnikiem jest trudne. Widzę je i wiem, że istniały, ale nie mogę ich poczuć. Wracając do Emmy...kochałem ją. Wiem to. ilekroć je oglądam-wskazuje na złoty przedmiot.-widzę jakim uczuciem ją darzę, a właściwie darzyłem. Wiesz jak zostałem Strażnikiem?-zmienia nagle temat.
-Uratowałeś jakieś dziecko ceną swojego życia, jak każdy.-odpowiadam zgodnie z prawdą.
-Masz rację. Uratowałem ją. Uratowałem Emmę. Wyszła na lód, a wtedy on się pod nią załamał. Nie mogłem pozwolić, żeby moja mała siostrzyczka wpadła do lodowatej wody. Tak bardzo się bała...Ja też. Ale uratowałem ją, sam ginąc. Potem Księżyc sprawił że znów zacząłem żyć. Tułałem się przez 300 lat, aż w końcu zostałem Strażnikiem.
Przytuliłam go. Nie byłam w stanie dłużej na niego patrzyć. Nie mogłam wyobrazić sobie 300 długich lat tułania się po świecie. Ale nigdy już nie będzie sam. Już zawsze będę z nim.
-Pokażemy to Ani i uwierzy. Pogodzisz się z siostrą.
-Jack, nie.-zaprzeczyłam odsuwając się od niego i patrząc mu w twarz.-Ujawnisz się!
-Tak, wiem. Ale chcę to zrobić. Chcę byś była szczęśliwa.
-Nie, nie ma mowy. Jestem szczęśliwa. Mogę być szczęśliwa...
-Elsa.-przerwał mi łapiąc moją twarz w swoje duże dłonie.-Ja straciłem swoją siostrę. Nie poznałem jej jako Frost. Nie chcę, by z tobą było tak samo...
-Ale...
-To MOJA decyzja. Mój prezent dla ciebie.
Pocałowałam go mocno przelewając w czynność to, jak bardzo go kocham. Wsunęłam ręce w jego włosy i przeczesałam je czując wiecznie utrzymujące się tam kryształki lodu. Odsunął się ode mnie tylko na tyle, by mógł coś powiedzieć.
-Jeżeli chcemy jeszcze dziś iść do Ani, powinniśmy się pośpieszyć-mruknął, muskając swoimi wargami moje.
-Dziś?-spytałam zaskoczona.
-Słońce, chcę cię mieć dziś całą długą noc. A potem poranek. A potem cały następny dzień i całą wieczność. Musimy załatwić to szybko.-powiedział i znów mnie pocałował. Zachichotałam. Za to właśnie go kochałam.
Nic nie mówiąc pociągnął mnie z stronę sali balowej, w której odbywało się przyjęcie. Wynajął pałac wiedząc, że właśnie w takim miejscu spędzałam dzieciństwo. To była jego kolejna zaleta względem mnie-zawsze wiedział, czego pragnę.
-Pamiętasz jak kiedyś zapomniałaś pracy zaliczeniowej?-zapytał, a ja uśmiechnęłam się na to wspomnienie. Wziął mnie wtedy na ręce i kazał udawać mdlejącą a potem zaniósł mnie do pielęgniarki. Był doskonałym aktorem.
-Jasne, że tak-odszepnęłam.-Nie mogłabym zapomnieć twojego debiutu aktorskiego.
-To teraz czas na mój drugi występ.-widziałam, jak bardzo powstrzymuje się przed wybuchnięciem śmiechem.
Szybko wziął mnie na ręce i przeniósł przez całą salę. Schowałam twarz w jego klatkę piersiową i zaśmiałam się.
-Musimy państwa przeprosić-zaczął głośno Jack.-...ale ja i moja żona mamy sprawę do załatwienia. W sypialni.-po tych słowach wyszedł z sali w towarzystwie śmiechów gości. Był niemożliwy.
-Jack, oszalałeś?!-krzyknęłam, kiedy w końcu postawił mnie na ziemi. Cały czas byłam rozbawiona.-Przecież oni teraz pomyślą, ze my...no wiesz...
-Oj, słońce, jesteśmy już małżeństwem...-objął mnie w talii i przyciągnął moje ciało do swojego.-Teraz możemy pieprzyć się jak króliki.
Nie mogłam powstrzymać śmiechu, ani rumieńcu zawstydzenia, więc wybuchnęłam śmiechem, przyciskając twarz do torsu chłopaka. On również się zaśmiał.
-Ale na to przyjdzie jeszcze pora, obiecuję.-złapał mnie za podbródek.-A teraz lecimy do tej twojej niewiernej siostruni...
-Ej!-znów się zaśmiałam, ale od razu przestałam, kiedy wziął w posiadanie moje usta.
Kilka minut później znaleźliśmy się w naszym apartamencie. Jack zajrzał do walizki i wyciągnął z niej normalne ubranie dla siebie i dla mnie.
-Zaplanowałeś to wszystko!-krzyknęłam, kiedy rzucił we mnie ubraniami.-A jak bym się nie zgodziła?
-Słońce, nie przyjąłbym odmowy.-cmoknął mnie przelotnie w usta i zaczął ściągać garnitur-A teraz ściągaj tą kieckę i przebieraj się.
Zmrużyłam oczy. Nie wiem czy bardziej byłam na niego wściekła, czy zauroczona nim. Postawiłam na coś pomiędzy. Postanowiłam go jednak trochę ukarać.
Moja suknia wiązana była z tyłu, więc nie było szans, żebym sama się z niej wyplątała.
-Kochanie, pomógłbyś mi z suknią?-spytałam niewinnym głosem, kiedy ściągnął koszulę i został w samych spodniach.
Odwróciłam się do niego tyłem czekając na to, aż rozwiąże sznur. Biedaczek jeszcze nie wiedział, co czeka go w środku.
Kiedy poczułam, że gorset jest rozluźniony pozwoliłam mu swobodnie opaść na ziemię. Nie miałam stanika, więc miałam na sobie tylko skąpe majtki i pończochy.
-Słońce...-wychrypiał mi do ucha Jack, przyciskając mnie do jego nagiego torsu. Przeszedł mnie dreszcz kiedy całował moją szyję, a jego ręce błądziły po moim niemal nagim ciele.
-Musimy się zbierać...-wysapałam opierając o niego głowę.
-Mhm...-mruknął całując moje ramię i schodząc rękami coraz niżej.
-Możemy tu zostać. Ania poczeka.-szepnęłam, kiedy złapał mnie za pośladek. Nie miałabym nic przeciwko, gdybyśmy zostali i to dokończyli.
Nagle odsunął się ode mnie. Przestałam czuć zimno i już chciałam odwrócić się i sprawdzić, co się stało, kiedy poczułam jak wsuwa na mnie biustonosz. Starannie przełożył go przez moje ręce, a potem zapiął go. Potem włożył mi koszulkę.
-Spodnie będziesz musiała założyć sobie sama, słońce.-mruknął gardłowo. Odwróciłam się do niego. W oczach miał takie samo podniecenie, jakie z pewnością ja miałam w swoich. Założył koszulkę przez głowę, kiedy ja zakładałam swoje spodnie. W końcu ściągnął spodnie i włożył inne, wygodniejsze. Wciągnął na siebie swoją granatową bluzę, a potem włożył do przedniej kieszeni złoty przedmiot. Nadal nie do końca wiedziałam jak to się dzieje, że kiedy się go dotyka widzi się przeszłość.
-Gotowa?-spytał tylko, a ja pokiwałam głową. Objął mnie w pasie i wylecieliśmy przez okno. Czas spotkać się z siostrą.
Jack
Elsa wzięła moje wszystko. Byłem cały jej. Ale mimo to nie zdołałem oddać jej jednego-moich wspomnień. Nikt nigdy ich nie poznał. Ale pragnąłem, by to ona je ujrzała. By poznała tego innego Jack'a, którym byłem.
-To nasze wesele, gdzie odleciałaś w najszęśliwszym dniu każdej kobiety?-zapytałem moją żonę, łapiąc jej podbródek tak, by na mnie spojrzała. Jej wzrok wydawał się odległy, a ja chciałem by była tu teraz, przy mnie, na naszym weselu.
-Moim najszczęśliwszym dniu?-na jej twarzy pojawił się zuchwały uśmieszek. -A już myślałam, że to też twój najszczęśliwszy dzień...
-Nasz. To nasz najszczęśliwszy dzień.-przyznałem jej obejmując ją w talii. Rozejrzała się po sali łapiąc wzrokiem konkretne osoby. Powoli wyprowadziłem ją na zewnątrz.
Przytuliłem Elsę od tyłu i razem wpatrywaliśmy się w zachód słońca. Przez chwilę wpatrywała się z zachwytem w dal, a potem jej spojrzenie zaszkliło się i ponownie odleciała. Doskonale wiedziałem, o czym myślała. Jej siostra nie przyjęła naszego zaproszenia. Nie było jej tu. Została królową Arendelle. Z tego co wiedziałem, nie była nią jeszcze oficjalnie, bo oficjalna uroczystość miała odbyć się kiedy wszystkie formalne sprawy zostaną rozwiązanie. Anna chciała wprowadzić na dwór Kristoffa, a temu nie uśmiechało się życie królewskie. Jednak dziewczyna była zdeterminowana i chciała ratować królestwo.
Wszystko to wiedziałem dzięki Strażnikom. Mieli możliwości by to sprawdzać. Obserwowali zamek szczególnie pod kątem tego, że wcześniej był siedzibą Mroka, a ja mogłem pilnować Annę. Nie mówiłam tego jednak Elsie. Wspomnienie o siostrze bolało ją, a ja zamierzałem to naprawić.
-Nadal coś jest nie tak.-przerwałem ciszę.-Nie mogę na ciebie patrzyć, kiedy tak się smucisz...
-To zamknij oczy.-mruknęła niezadowolona, a ja zaśmiałem się szczerze.
-Wtedy musiałbym stracić widok najpiękniejszej kobiety na świecie.
Odwróciła się do mnie najwyraźniej udobruchana, po czym położyła swoje dłonie na moim torsie i pocałowała mnie.
-Słońce...-przerwałem pocałunek.-Całowaniem mnie nie zwiedziesz. Chociaż czekaj... Może trochę. Ale chcę wiedzieć, co cię tak gryzie.-odpowiedź nie nadchodziła, a ja westchnąłem.-Chodzi o Anię, prawda?
Odsunęła się ode mnie, a mi nie spodobało się to za bardzo. Pozwoliłem jej jednak mówić.
-Po prostu...-oparła się o barierkę.-...tęsknię za nią. I..ciężko mi, że ona mi nie wierzy.
-Czy gdyby ona uwierzyła, byłabyś szczęśliwa?-spytałem. Zamierzałem spełnić jej życzenie.
-To byłby najlepszy prezent ślubny.-powiedziała a w jej oczach pojawiła się nadzieja. Chciałem zrobić wszystko, ale nie to. Nie wzbudzenie nadziei było moim celem. Westchnąłem przeciągle.
-Posłuchaj mnie teraz uważnie.-podszedłem do niej i splotłem nasze palce.-Żeniąc się z tobą nie zrobiłem nic nowego. W chwili, w której cię zobaczyłem po raz pierwszy mnie urzekłaś. Każdy dzień, nie, każda sekunda spędzona z tobą była i jest dla mnie najważniejsza. Już dawno wiedziałem, choć nie do końca zdawałem sobie z tego sprawę, to chcę z tobą spędzić moje życie. Zabrałaś moje serce i moją duszę i nic nie zapowiada się, że mi je oddasz. A nawet jeżeli byś chciała to zrobić, nie przyjąłbym ich. Wiem, że gadam bez sensu, ale zmierzam do ważnych wniosków. Wystarczy, że kiwniesz palcem, że mrugniesz, że powiesz słowo, a nie mógłbym przejść obojętnie i natychmiast wykonałbym twoją prośbę. Wiem, jak bardzo pragniesz spotkać się z Anią. Wiem, jak bardzo za nią tęsknisz. Dlatego chcę spełnić to życzenie...
-Co...
-Daj mi dokończyć. Ania nie uwierzy, dopóki nie zobaczy na własne oczy. Ciężko byłoby pokazać jej nieśmiertelność. W końcu by się o tym przekonała, ale bez sensu byłoby czekać. Więc postanowiłem podarować ci ostatnią rzecz, jakiej ci nie oddałem.
Sięgnąłem do kieszeni i wyjąłem moje mleczaki w efektownym, złotym opakowaniu. Elsa nie wiedziała, co to jest. Doskonale widziałem to w jej spojrzeniu. Ale dla mnie ten przedmiot miał większą wartość niż cokolwiek innego.
-Podaj mi rękę.-powiedziałem, a ona wykonała moje polecenie. Położyłem jej drobne palce na przedmiocie.
Doskonale widziałem moment, w którym "weszła" w moje wspomnienia. Jej spojrzenie się przyćmiło, a wyraz twarzy zmienił w pusty i odległy. W pewnym momencie w jej oczach pojawiły się łzy. Nie wiedziałem, co tam zobaczyła, nikt nie miał na to wpływu-zawsze to było coś innego.
W końcu wróciła do mnie.
-Miałeś siostrę...-powiedziała tak, jakby to było coś niewiarygodnie ważnego. i faktycznie było.
Uśmiechnąłem się myśląc o tej małej brunetce.
-Miała na imię Emma. Przywoływanie uczuć i wspomnień przed staniem się Strażnikiem jest trudne. Widzę je i wiem, że istniały, ale nie mogę ich poczuć. Wracając do Emmy...kochałem ją. Wiem to. ilekroć je oglądam-wskazałem na opakowanie z mleczakami.-widzę jakim uczuciem ją darzę, a właściwie darzyłem. Wiesz jak zostałem Strażnikiem?
-Uratowałeś jakieś dziecko ceną swojego życia, jak każdy
-Masz rację. Uratowałem ją. Uratowałem Emmę. Wyszła na lód, a wtedy on się pod nią załamał. Nie mogłem pozwolić, żeby moja mała siostrzyczka wpadła do lodowatej wody. Tak bardzo się bała...Ja też. Ale uratowałem ją, sam ginąc. Potem Księżyc sprawił że znów zacząłem żyć. Tułałem się przez 300 lat, aż w końcu zostałem Strażnikiem.
Przytuliła mnie, a ja objąłem ją mocno. Chyba nareszcie zrozumiała, jak ważnym elementem dla mnie była. Dzięki niej nie musiałem być już sam. Czułem, że kolejne 300 lat spędzone z moją Elsą będą o wiele lepsze niż 300 poprzednich.
-Pokażemy to Ani i uwierzy. Pogodzisz się z siostrą.-doskonale wiedziałem, że to oznaczałoby złamanie zasad Strażników, ale miałem to gdzieś.
-Jack, nie.-zaprzeczyła patrząc na mnie tymi swoimi błękitnymi oczami-Ujawnisz się!
-Tak, wiem. Ale chcę to zrobić. Chcę byś była szczęśliwa.
-Nie, nie ma mowy. Jestem szczęśliwa. Mogę być szczęśliwa...
-Elsa.-przerwałem jej łapiąc jej twarz w swoje dłonie-Ja straciłem swoją siostrę. Nie poznałem jej jako Frost. Nie chcę, by z tobą było tak samo...
-Ale...
-To MOJA decyzja. Mój prezent dla ciebie.
Pocałowała mnie, a mi się to spodobało. Teraz całowała mnie jak żona i miałem pełne prawo do jej ust. Były tylko moje.
-Jeżeli chcemy jeszcze dziś iść do Ani, powinniśmy się pośpieszyć-mruknąłem niechętnie przerywając pocałunek.
-Dziś?-spytała zaskoczonym głosem. No chyba nie sądziła, ze nie zamierzałem czekać?
-Słońce, chcę cię mieć dziś całą długą noc. A potem poranek. A potem cały następny dzień i całą wieczność. Musimy załatwić to szybko.-stwierdziłem znów ją całując. Zachichotała, a ja cieszyłem się, że była zadowolona.
Ale musieliśmy iść. Nie zamierzałem tracić czasu. Chciałem mieć ją tylko dla siebie.
-Pamiętasz jak kiedyś zapomniałaś pracy zaliczeniowej?-zapytałem z radością wspominając tamtą sytuację.
-Jasne, że tak. Nie mogłabym zapomnieć twojego debiutu aktorskiego.
-To teraz czas na mój drugi występ.
Wziąłem ją na ręce. Ta suknia zdecydowanie przeszkadzała mi w chodzeniu, ale kiedy moja żona przytuliła się do mnie i zaśmiała myślałem tylko o tym, jak szybko ją stamtąd wynieść.
-Musimy państwa przeprosić-powiedziałem, a wszyscy odwrócili się w moją stronę. Chciałem się trochę zabawić.-...ale ja i moja żona mamy sprawę do załatwienia. W sypialni.
Goście zaśmiali się znacząco. O to chodziło.
W końcu wyprowadziłem moją drugą połówkę na zewnątrz i postawiłem na ziemi.
-Jack, oszalałeś?!-krzyknęła rozbawiona.-Przecież oni teraz pomyślą, ze my...no wiesz...
-Oj, słońce, jesteśmy już małżeństwem...-objąłem ją i przyciągnąłem-Teraz możemy pieprzyć się jak króliki.
Zaśmiała się i znów schowała twarz. Odpowiedziałem jej rozbawionym śmiechem.
-Ale na to przyjdzie jeszcze pora, obiecuję.-złapałem ją za podbródek. -A teraz lecimy do tej twojej niewiernej siostruni...
-Ej!-znów się zaśmiała, a ja znów ją pocałowałem. Uwielbiałem takie momenty.
Zabrałem ją do naszego pokoju po rzeczy które wcześniej ze sobą zabrałem. Planowałem to zrobić i dokładnie wiedziałem, że odwiedzimy Ankę. A ta musiała uwierzyć. Z reszta nie będzie miała wyboru. Nie z takimi dowodami.
Wyciągnąłem ubrania Elsy i rzuciłem nimi do niej wyciągając własne. Miałem serdecznie dość tego garnituru.
-Zaplanowałeś to wszystko!-krzyknęła.-A jak bym się nie zgodziła?
-Słońce, nie przyjąłbym odmowy.-cmoknąłem ją i zacząłem się rozbierać.-A teraz ściągaj tą kieckę i przebieraj się.
Byłem właśnie w trakcie rozpinania i ściągania niewygodniej koszuli, kiedy usłyszałem słodki, niewinny głosik, zupełnie różny od poprzedniego.
-Kochanie, pomógłbyś mi z suknią?-spytała. Coś było nie tak. Wyczułem to w jej głosie. Ale wykonałem jej prośbę odwijając sznurek i poluzowując go po kolei. W końcu był rozluźniony całkowicie i opadł swobodnie na ziemię. Ujrzałem nagie plecy Elsy. Nie miała stanika. Coś czułem, że nie wyjdziemy stąd szybko. Tym bardziej, kiedy zobaczyłem jej nogi odziane w seksowne pończochy. Ona mnie kiedyś zabije, pomyślałem.
-Słońce...-wychrypiałem. Byłem bardziej podniecony niż bym tego chciał. przycisnąłem jej ciało do swojego i poczułem na torsie ukłucie zimna. Całowałem jej smukłą szyję jednocześnie przesuwając rękami po jej ciele.
-Musimy się zbierać...-wysapała, opierając na moim ramieniu swoją głowę.
-Mhm...-mruknąłem nie słuchając jej. Byłem facetem i jej nagie ciało sprawiało, że mój mózg się wyłączał, a ja zaczynałem myśleć zupełnie inną częścią ciała. Pocałunkami schodziłem coraz niżej. Jej skóra była taka delikatna i zimna, że nie mogłem powstrzymać się od trzymania ust na niej.
-Możemy tu zostać. Ania poczeka.-szepnęła, a ja złapałem ją za tyłek. Miała naprawdę niezły tyłek. Nie brzmiała, jakby chciała żebym przestał, ja z resztą też nie, ale kiedy dotarł do mnie sens jej słów natychmiast przestałem. Odsunąłem się od niej i kiedy była jeszcze oszołomiona złapałem stanik i zacząłem jej go zakładać. Nie sądziłem, że ubieranie jej spodoba mi się równie co rozbieranie. Ale kiedy stała tam tak bezwładnie i pozwalała mi na wszystko nie mogłem się nie uśmiechnąć. Założyłem jej koszulkę. Zostały tylko spodnie, ale nie zamierzałem jej pomagać. Z resztą, nie zdołałbym. Nie, widząc te pończochy i majtki.
-Spodnie będziesz musiała założyć sobie sama, słońce.-mruknąłem, a ona odwróciła się do mnie. Skończyłem się ubierać, a przedmiot, który był dziś bardzo ważny schowałem w przedniej kieszeni bluzy.
-Gotowa?-spytałem bojąc się, ze jeżeli powiem coś więcej, zostaniemy w pokoju i cała ta "misja" się nie powiedzie. Kiwnęła głową, a ja złapałem ją w talii i polecieliśmy w górę. Czas, żeby spotkać się z rudą...
Anna
Kręciłam się w łóżku. Spałam w nim już dobrych kilka dni, ale nadal miałam wrażenie, że należy do rodziców. Dodatkowo ten mój brzuch. Myśl, że kryło się tam dziecko była cudowna w dzień. W nocy pojawiał się problem jak ułożyć się, by było mi wygodnie.
Kris miał twardy sen. Nigdy nie dało się go obudzić. Ale z drugiej strony, kiedy tak leżał i opiekuńczym, niemal zaborczym gestem obejmował moją talię nie byłabym w stanie go obudzić.
Dziś był dzień jej ślubu. Tak bardzo chciałabym jej uwierzyć. Byłam dużą dziewczynką i dawno przestałam wierzyć w super-bohaterów i Świętego Mikołaja. Elsa mogła powiedzieć mi prawdę. Gdyby powiedziała mi, że chciała odpocząć. Że ktoś ją porwał. Ze była na coś chora...Gdyby powiedziałaby mi prawdę, nawet tą straszną i bolesną...uwierzyłabym. Ale nie w bzdury, które mi wmawiali.
Nagle wielkie okno po mojej stronie otworzyło się z hukiem. Zadrżałam, ale wstałam by zamknąć okno. Nie będę przecież marzła przez jakiś mocniejszy podmuch wiatru. Podeszłam do okna i zamarłam.
-Elsa...-zdołało mi się tylko wykrztusić. Nie wiem, czy byłam bardziej zaskoczona tym, że tu jest, czy tym, ze unosi się w powietrzu. To przecież nie było możliwe...
Uśmiechnęła się do mnie smutno. Była moją siostrą i potrafiłam dokładnie rozpoznać jak się czuje. W jej oczach nie było złości, chociaż powinna tam być. Widziałam tam za to smutek i ogromny ból. Jej wzrok prześlizgnął się na mój brzuch, a ja instynktownie objęłam go rekami. Chyba nie przyszła tutaj, żeby się mścić...Prawda?
-Wejdźmy do środka-powiedziała do Jacka, który trzymał ją na ramionach.-Przeciąg nie jest dobry dla dziecka.
Nie przyszła się mścić. Martwiła się o mnie. Byłam zła na siebie, ze w ogóle tak pomyślałam. Jack postawił ją na parapecie, a ona zeskoczyła z niego na podłogę. Poszedł w jej ślady, po czym machnął ręką, a okno zamknęło się podmuchem wiatru. Nie wiedziałam co się działo. Bałam się.
-Przepraszam.-szepnęła Elsa najwyraźniej nie chcąc budzić Krisa. Ja nie miałabym nic przeciwko. Dlaczego mnie przepraszała? TO chyba ja...-Nie byłam z tobą szczera od początku. Myślę...myślę, że muszę ci wiele wyjaśnić.
Założyłam ręce na piersi i podniosłam głowę do góry chcąc pokazać, jak pewna siebie jestem, a tak naprawdę cała dygotałam w środku.
-Dawaj.-powiedziałam drżąc bardziej, niż bym chciała.
-Posiadam magiczną moc. Jack też.
Zaśmiałam się. A więc dalej wracaliśmy do tych kłamstw. Najpierw próbowała wmówić ci ponad-ludzi, a teraz magię. Nie miałam już 6 lat!
Już chciałam zaprzeczyć, ale ona natychmiast mi przerwała.
-Kiedy byłyśmy małe i bawiłyśmy się ugodziłam cię moją mocą. Udało się ciebie uratować, ale straciłaś wspomnienia o mojej mocy. Pamiętałaś tylko zabawę. Rodzice wypłynęli za morze, żeby odkryć przyczynę tego, że byłam inna. Zginęli, bo chcieli mi pomóc. Wszystko co mówię jest prawdą.-powiedziała, za pewne widząc moją sceptyczną minę.-Olaf. Pamiętasz go? Tego śmiesznego bałwanka, którego stworzyłam magią. Nie chciałaś się go pozbyć, ale po tamtym incydencie musiałam pozwolić mu się rozpuścić. Był tylko bałwankiem, ale był też naszym przyjacielem.
Olaf. Złapałam się za brzuch. Tam w środku mój mały synek też miał mieć na imię Olaf. To imię krążyło w mojej głowie z niewiadomych przyczyn. A teraz już wiedziałam dlaczego.
-Jack ma taką samą moc jak ja-kontynuowała.-Ale jest kimś więcej. Jest Strażnikiem Marzeń. Strażnikiem dzieci. Żyje już ponad 300 lat. Jest nieśmiertelny. Ja też jestem.-już chciałam jej przerwać, ale ona nie dopuszczała mnie do słowa.-Istnieje ich więcej. Strażników. Jeden z nich był zły. Był Anty-Strażnikiem. Porwał mnie. Dwa razy. Za pierwszym byłam bliska śmierci. I właśnie wtedy stałam się nieśmiertelna. Tylko w ten sposób zdołałam przeżyć. Za drugim razem porwał mnie na dłużej. To co tam robił...jest nieważne. Ale to dlatego zniknęłam. Nie chciałam się zbliżać do ciebie, bo cię chroniłam. Znalazłby cię i dopadł, a ja nie zamierzałam do tego dopuścić. Potem znalazł mnie Jack i znów się zeszliśmy.
Patrzyłam na nią. To wszystko...nie dość, ze nie miało sensu, to było nierealne. Mama czytała mi w dzieciństwie bajki o Strażnikach i wydawało mi się, że to właśnie stamtąd Elsa wzięła te historię.
-Dlaczego wciąż mnie okłamujesz?-spytałam czując, jak w moich oczach zbierają się łzy.
Pokiwała bezradnie głową i odwróciła się do Jack'a, który stał z boku wszystko uważnie obserwując.
-Mogę...?-spytała, a ten pokiwał głową i wyciągnął z kieszeni mieniący się, złoty przedmiot. Delikatnie wzięła go w swoje ręce, jakby był najcenniejszą rzeczą jaką miała. Tak z resztą wyglądał.
-Udowodnię ci, że mówię prawdę. Wiem, że proszę o zbyt wiele, ale proszę, zaufaj mi.
Poczułam jak ściska mnie w gardle, kiedy wyciągnęła rękę przed siebie. Kiedyś podałabym jej swoją bez wahania, ale teraz...sama nie byłam pewna. Ale w jej oczach nie kryło się nic niepokojącego. Tylko smutek.
Podałam jej swoją dłoń, a ona położyła ją na przedmiocie. A wtedy rzeczywistość zniknęła...
...Zobaczyłam chłopaka i dziewczynkę na lodzie. Mieli identyczny kolor włosów. Może byli rodzeństwem? Kiedy chłopak odwrócił się w moją stronę zobaczyłam, że to Jack. Tak jakby...Wyglądał jak on, ale kolor włosów i oczu się nie zgadzał. Wiedziałam, że był farbowany!
Nagle usłyszałam pękanie lodu. Tak głośnie i rozrywające, że ciężko było w to uwierzyć.
-Jack, boję się!-krzyknęła dziewczynka, a ja zapragnęłam ją uratować. Ale zorientowałam się, ze nie mogę nic zrobić. A to tylko wspomnienia chłopaka.
Potem wszystko wydawało się zbyt szybkie. Jack odepchnął dziewczynkę ratując ją, a sam wpadł do wody. Nie wynurzył się. Umarł. Więc...jak to możliwe, że żył?
Nagle czas jakby poruszył się szybko. Była noc. Księżyc oświetlił miejsce, w którym zginął chłopak. Nie wierzyłam, że to powiedziałam, ale wyglądało to niemal magicznie. Szczególnie, że jego ciało zaczęło się wynurzać spod lodu. A on wyglądał już tak jak teraz. Miał siwe oczy, bladą skórę i błękitne oczy. Jednak nie był farbowany.
Wspomnienia chłopaka zaczęły przelatywać mi przed oczami zbyt szybko, abym mogła na jakimkolwiek się skupić, a tym bardziej je zrozumieć. W końcu wszystko zniknęło...
...Zobaczyłam wpatrujących się we mnie Jack'a i Elsę. Miała rację. Nadal nie wiedziałam, jak to mogło być możliwe, ale doskonale zdawałam sobie sprawę, że mówiła prawdę.
-Uwierzyłaś...-szepnęła moja siostra przejętym głosem. Pokiwałam tylko głową. Wierzyłam. Już tak.
-Przepra...-zaczęłam, ale ona błyskawicznie mi przerwała.
-Nie. Nie rób tego. Nie przepraszaj, bo nie jestem pewna, czy potrafiłabym ci wybaczyć. A nie chcę cię ranić. Zniknę teraz z twojego życia po raz ostatni. Ale tym razem będziesz o tym wiedziała. Wiesz, gdzie mieszkam. Wróć, kiedy będziesz gotowa.-powiedziała, a okno znów się otworzyło. Jack znów wziął ją na ręce i razem wylecieli przez okno. A ja wpatrywałam się w ślad za nimi. Nie mogłam uwierzyć, że byłam, że jestem taka głupia. Żałowałam, ze wcześniej nie uwierzyłam. Że dorosłam.
Zamknęłam okno i wróciłam do łóżka. Objęłam mocno Krisa, a ten odwzajemnił mój uścisk przez sen. Mimo, że biło od niego ciepło w środku czułam się zimna. Wiedziałam, że nie mogę już nic naprawić. Zepsułam to. I już nigdy nic nie wróciłoby do normy, nawet, gdybym tego pragnęła.
Nie wiem dlaczego tekst jest zielony. Nie jest to zrobione celowo. Przepraszam za te niedogodności.
poniedziałek, 21 listopada 2016
Rozdział XLV
Chciałam BARDZO podziękować mojej kochanej kuzynce, która jest twórczynią przepowiedni. Bez niej rozdział opóźnił by się jeszcze bardziej :*
Elsa
Zorientowałam się, że musiałam stracić przytomność, kiedy zaczęłam ją odzyskiwać. Czucie powoli wracało do części mojego ciała, a umysł wstawał z otumanienia.
Musiałam się obudzić i dowiedzieć, co tak właściwie się stało. Uniosłam leniwie powieki, chociaż wolałabym pospać jeszcze trochę.
-Słońce?-usłyszałam głos Jack'a, więc odwróciłam głowę w jego stronę.-Jak się czujesz, skarbie?
-Pić...-zdołałam tylko wycharczeć. Czułam, jakbym w gardle miała pustynię. To uczucie mogłabym porównać do kaca, jakoś 100 razy mocniejszego.
Chłopak pomógł mi usiąść i podał szklankę wody, którą natychmiast wypiłam. Od razu poczułam się lepiej.
-Co z Mrokiem?-spytałam, wycierając usta ręką.
-Pokonałaś go.-powiedział, łapiąc moją dłoń i gładząc knykcie.- Zaczęły wystawać z niego...sople, a potem się rozpadł. Nie wiem jak to zrobiłaś, i podejrzewam że ty też nie, prawda?
-Nie-wzruszyłam ramionami.-Po prostu się zdenerwowałam. Skrzywdził cię, a ja...miałam go już dość. Poczułam przypływ mocy, dość bolesny, a potem tylko ciemność.
Pokiwał głową.
-Gdzie jestem?-spytałam, rozglądając się po pomieszczeniu. Wydawało mi się, że skądś je kojarzę, ale nie mogłam rozpoznać, skąd.
-Może ci się to nie spodoba, ale proszę wysłuchaj mnie do końca.-powiedział i podszedł do okna.- Mrok miał dwoje...dzieci. W sumie nie wiem jak to nazwać. Oni mówią, że są jego dziećmi, ale ta historia jest trochę bardziej skomplikowana. W każdym razie, kiedy pokonaliśmy Mroka, uwolniliśmy ich. Chciałem ich zabić, nie chciałem, żeby na ziemi pozostawała jakakolwiek cząstka Mroka, ale wtedy powiedzieli, ze uratowali ci życie. I że uwolnili cię. Nie wiedziałem, co z nimi zrobić. Nie mogłem ich tak po prostu wypuścić. Rozumiesz?-odwrócił się i czekał na moje potwierdzenie, więc kiwnęłam głową.-Dobrze. Zabrałem ich na Biegun. I tu się właśnie znajdujemy.
Zesztywniałam. Nie chciałam tu być. Nie zniosłabym znów widoku odrzucenia. Wiedziałam, ze oni mnie tu nie chcą. A ja nie chciałam być na czyjejś łasce.
-Elsa, uspokój się kochanie.-Jack znalazł się przy mnie błyskawicznie i złapał moją twarz w swoje dłonie.- Oni chcą nam coś powiedzieć. Mikołaj rozpoznał "córkę" Mroka. Zna ją. Kazał go poinformować, kiedy się obudzisz. Podobno ma nam coś ważnego do powiedzenia.
-Jack, ja nie chcę...
-Proszę cię. Pragnę cię chronić do końca swojego życia. Nie pozwolę, by powiedzieli o tobie ani jednego złego słowa. Jeżeli tak się stanie, wyjdziemy i już nigdy ich nie zobaczysz. A oni nie zobaczą mnie. Ale musimy spróbować. Oni mogą mieć odpowiedzi, których szukamy.
Musiałam być silna. Dla Jack'a.
-Dobrze. Miejmy to juz z głowy.-zgodziłam się, czym zostałam nagrodzona buziakiem.
Kiedy weszliśmy do sali z wielkim globusem pośrodku rozejrzałam się po pomieszczeniu. Wszyscy Strażnicy wpatrywali się w dziewczynę i chłopaka siedzących na kanapie. Ona wydawała się wystraszona, ale głowę trzymała wysoko i dumnie. On natomiast wydawał się niemal zirytowany obecnością tutaj.
Mój narzeczony trzymał mnie za rękę przez cały czas. Kiedy weszliśmy i kiedy usiedliśmy na kanapie. Spojrzałam na Mikołaja, który wpatrywał się tęsknymi oczami w dziewczynę.
-Możesz nam już powiedzieć o co chodzi?-spytał Jack, przerywając ciszę. Mikołaj niechętnie oderwał wzrok od dziewczyny i skupił go na mnie. Nie był to jednak wzrok morderczy, zły, a bardziej przepraszający i ciepły. Zdziwiłam się, bo taki spojrzenia nigdy nie kierowane były w moją stronę. Powoli i leniwie przeniósł oczy na Jack'a i zaczął mówić.
-Gregory był do ciebie podobny. Choć on nigdy nie robił sobie żartów, nie zachowywał się jak dzieciak. Zawsze był uśmiechnięty, serdeczny...
-Kim był Gregory?-spytał mój narzeczony.
-Strażnikiem Miłości. Zajmował się okresem, w którym dziecko stawało się dorosłe. Pilnował, aby kierowało się sercem. Był w tym genialny. Potrafił tak splątać ścieżki dwóch osób, aby z pewnością się spotkały. Ale jednego mu brakowało-własnej miłości. Do tej pory w rozległej historii Strażników coś takiego jak "związki" nie istniały. W poprzednich życiach-owszem. Ale kiedy stawałeś się Strażnikiem, oficjalnie rezygnowałeś z dalszego życia na rzecz szczęścia dzieci. Pewnego dnia Greg poznał Giję. Ta dziewczyna zawładnęła jego umysłem i sercem. Był jeszcze lepszy w tym co robił i jeszcze szczęśliwszy. Nie negowaliśmy jego związku, skoro sprawiał, że lepiej się sprawdzał w swoich obowiązkach. Ba, poznaliśmy Giję i zawładnęła również nami. Była miła, urocza, dobra i trochę zadziorna. Greg stracił dla niej głowę do tego stopnia, że chciał ją przemienić w nieśmiertelną, aby mogli żyć do końca życia. Ale kiedy chciał to zrobić, okazało się, że ona jest w ciąży. Podczas tego stanu nie wolno stosować na kobietach żadnej magii, bo mogłoby to odbić się na zdrowiu dziecka. Miał ją przemienić po porodzie. Ale wtedy ona zmarła. Urodziła dziewczynkę i zmarła na stole operacyjnym. Gregory się załamał. Stracił cały świat. Popadł w depresję. Przywiózł córkę do nas i zamknął się w pokoju zostawiając ją z nami. Spędziłem z tą dziewczynką dwa tygodnie i wiedziałem, że będzie taka sama jak matka. W końcu musiałem pomóc otrząsnąć się Gregowi w powrocie do dawnego życia. Miał córkę, musiał się nią zaopiekować, to nie było nasze zadanie. Poszedłem do jego pokoju, kiedy mała jeszcze spała, a wtedy...zobaczyłem wiszące ciało Grega.
W pokoju zrobiło się cicho. Nie było słychać nawet oddechu. Jednak coś w tej historii mi nie pasowało.
-Greg był nieśmiertelny-przerwałam nieśmiało ciszę.- Jak w ogóle zdołał się zabić?
-Nieśmiertelność Strażnika nie oznacza niezwyciężoność. Nie starzejemy się, ale potrzebujemy wszystkich rzeczy, którzy potrzebują zwykli śmiertelnicy. Co prawda mamy większą odporność na choroby, ból, a nawet leki. Ale on się powiesił. Odciął sobie dopływ powietrza. Najprawdopodobniej męczył się parę godzin. Ale w końcu umarł.
-Co z tą...dziewczynką?-odezwała się nagle dziewczyna. Rozpoznałam ten cichy głosik.
Mikołaj spojrzał na nią niemal natychmiast. Wstał i podszedł do niej. Wyglądało na to, że chce ją ukarać. Z resztą nie tylko ja. Widziałam jak chłopak zerwał się osłaniając ją własnym ciałem.
-Jeżeli ją tkniesz...-warknął, ale Mikołaj przesunął go jednym machnięciem, a potem kucnął przed dziewczyną. Złapał ją za rękę i pogłaskał.
-Musieliśmy oddać ją do sierocińca. To nie było miejsce dla dziecka bez rodziców. Miała twoje oczy. Twoją twarz. Twoje rysy twarzy. Miała twoje imię, Scarlett.
-Ja...?
-Ty jesteś ich córką. Córką Strażnika.
Zachłysnęła się powietrzem. Ja z resztą też. Twarz dziewczyny wydawała się przerażona.
-Nie jestem...moim ojcem nie był Mrok?-spytała w końcu.
-On nie miał dzieci. Jest istotą niemal niematerialną.-odpowiedział wstając. Scarlett i ten chłopak wymienili spojrzenia.
Nurtowało mnie jedno pytanie.
-Dlaczego w takim razie tak bardzo mnie nienawidzisz?-spytałam, a wzrok wszystkich skupił się na mnie.- Poprzedni związek Strażnika i śmiertelniczki zaakceptowaliście. Dlaczego nie chcecie zrobić tego teraz?
-To wcale nie tak.-westchnął.-Gregory był dla mnie jak syn. Znałem go jako dziecko. Znałem go zanim stał się Strażnikiem. Pewnego dnia uratował dziewczynkę spod kół samochodu. Wyprosiłem Księżyc, aby dał mu drugie życie. Tracąc go, straciłem część siebie. Straciłem coś, co potem on stracił-miłość. A kiedy pojawił się Jack... Zależało mi na tym, aby nie stracić kolejnego podopiecznego. Obiecałem sobie, że jego nie dam już skrzywdzić. Widziałem jak na ciebie patrzy od początku. Wiedziałem, że to oznacza kłopoty. Nie chciałem dopuścić do tego związku. Nigdy cię nie nienawidziłem.
-Więc to wszystko...te spojrzenia...nienawiść...to przez zazdrość?-odezwał się w końcu Jack. Najwyraźniej on również był zaskoczony.
-Jack, nie zrozum Northa źle.-wtrąciła się Wróżka.- Doskonale wiedzieliśmy, do czego zmierza wasza miłość. W końcu na pewno wybrałbyś ją. Baliśmy się, że zostawiłbyś nas. I ten strach właśnie do tego doprowadził.
Mój ukochany spojrzał na mnie. Doskonale wiedziałam, co oznaczał ten wzrok. Chciał z nimi porozmawiać "w cztery oczy". Uśmiechnęłam się pokrzepiająco i wstałam.
-Chodźcie.-powiedziałam do Scarlett i chłopaka i udałam się do kuchni.-Idziemy coś zjeść.
Kiedy wychodziłam rzucałam spojrzenie mojemu narzeczonemu. Wpatrywał się we mnie z miłością.
Na szczęście jeszcze pamiętałam, gdzie jest kuchnia. Byłam głodna jak wilk. W kuchni krzątały się radośnie elfy i yeti, a kiedy tam weszłam spojrzały po sobie i z uśmiechem postawiły mi przed nosem ciasteczka i mleko. Odwzajemniłam uśmiech i usiadłam za stołem. Miałam chwilę czasu aby porozmawiać z tymi sługusami Mroka.
-Dobra, nie ma już Strażników, a ja nim nie jestem.-powiedziałam, przeżuwając smakołyk.-Więc tak szczerze kim właściwie jesteście?
-Ja jestem Scarlett. Z resztą chyba wiesz kim jestem. A to Sedric. Mój...brat...?-spojrzała na chłopaka a ten jedynie wzruszył ramionami.
-Ty nie jesteś córką Mroka, to już wiemy. A co z nim? Naprawdę jesteś synem tej szui?
-Bardzo zabawne.-zakpił Sedric.- Ten "człowiek" mnie wychował. Nie masz pojęcia jaki jest...
Wstałam niesiona złością. No wdał się w tatusia...
-Posłuchaj mnie, młody. Zostałam przez niego porwana, maltretowana, robił na mnie swoje eksperymenty i w końcu straciłam przez niego dziecko. Trochę się jednak poznaliśmy.
-A myślisz, że nam nie robił tego wszystkiego?!-krzyknął, nagle się podnosząc- Myślisz, że nic nie poświęciliśmy żeby ratować twoją dupę?! Ona-wskazał na dziewczynę.-cię kryła i dostawała baty częściej niż ty! Nie straciliśmy dziecka, ale przeżyliśmy z nim dłużej niż ty. Może masz jakieś minimalne pojęcia jaki on jest, ale uwierz, my wiemy to o wiele lepiej. Skończyłem rozmawiać.-oznajmił i wyszedł. Ewidentnie miał w sobie coś z Mroka. Był nieznośnie arogancki i miał nadęte ego.
-Przyjemniaczek...-mruknęłam do siebie siadając i zjadając kolejne ciastko dla ukojenia nerwów.
-Przepraszam cie za niego...-odezwała się dziewczyna, a ja podniosłam na nią wzrok.- Jest zdenerwowany, bo wydaje mu się, że jesteście nastawieni przeciwko niemu. Ja jestem córką Strażnika, a on...w sumie nie wiadomo kim on tak naprawdę jest. Ale ma rację co do tego, że nie masz pojęcia jaki jest Mrok. Proszę, nie zrozum mnie źle. Ale on robił nam dokładnie to samo. Gdy robiliśmy coś dobrze, bił nas, od małego. Chodziło mu o to, żebyśmy byli źli we wszystkim. Kiedy dowiedział się o mojej krwi... Eksperymentował z nią na Sedricu. Czasami leżałam w łóżku blada z braku krwi w ciele, bo zabierał jej tak dużo...
-Twojej krwi?-zmarszczyłam brwi.-Co jest z nią nie tak?
-To ty nie wiesz?-spytała, a ja pokręciłam głową. Nie rozumiałam o co jej chodzi.- Moja krew leczy. Każdą chorobę. Ma jakieś...magiczne właściwości. To ona uleczyła twoją bezpłodność.
-O Boże...-otworzyłam szeroko usta. Ta dziewczyna miała w sobie lek na nieuleczalne choroby. Mogła zrewolucjonizować świat!
-Powinnam sprawdzić co z Sedriciem.-powiedziała i szybko wyszła. Oparłam głowę na dłoniach. Chciałam poznać odpowiedzi, a jeszcze bardziej sobie zamieszałam. Z jednego pytania, powstały dziesiątki innych. Westchnęłam ciężko i zamknęłam oczy.
-Słońce nie wzdychaj tylko chodź.-odwróciłam się w stronę Jack'a, który zaaferowany wpadł do kuchni.
-Coś się stało?-spytałam wstając i podążając za nim.
-Jeszcze nie.-odpowiedział tylko, a ja zaczęłam się bać.
-Jack, co się dzieje. Gadaj.
-Strażnicy byli w posiadaniu przepowiedni, ale nie mogli odkryć czego ona dotyczy, bo była niepełna.
-Niepełna?
-Nie gadaj, tylko wchodź, zaraz się wszystkiego dowiesz.
Weszliśmy do sali, gdzie nad jakąś księgą pochylał się Mikołaj i Scarlett. Kiedy nas zobaczyli spojrzeli po sobie.
-Co?-spytałam.-Co się dzieje?
-Kiedy się urodziłam-zaczęła Scarlett.-powstała przepowiednia. Jedną część otrzymali Strażnicy, drugą zaś Mrok. Żadna ze stron nie wiedziała, że posiadają tylko połowę. Mrok miał obsesję na jej punkcie. Powtarzał, że kiedyś osiągnie sukces, że jego władza wróci. Kazał nam uczyć się jej na pamięć, abyśmy przekazywali dalszym pokoleniom.
-My za to-wtrącił się Mikołaj.- Nie potrafiliśmy jej rozszyfrować. Była dla nas zagadką, bo nie poznaliśmy jej początku.
-Jak ona brzmi?
- Pewnego dnia dziecko się urodzi,
Z zakazanego związku będzie się wywodzić
Dziecko władzę ciemności przywróci,
Lecz z niej już nigdy nie powróci
Litości znać nie będzie,
Panować będzie wszędzie.-zaczęła Scarlett.
-Jednakże strona jasności
Przegna wszelkie losu zawiłości
Walkę u boku Srebrzystych wygra
Całe zło pokona i je wygna.- wyrecytował Mikołaj.
-Pierworodne dziecię musi być oddane
Dobrowolnie jasności, bądź ciemności poddane-dokończyli razem.
-Kimkolwiek jest to dziecko, nie jest to dziecko twoje i Jack'a., tak jak zakładał Mrok-powiedziała Scarlett, a mnie ścisnęło z żołądku, ale starałam się tego nie okazywać.
-Nie przyszło na świat, ale przyjdzie. Musimy wyciągnąć z tej przepowiedni jak najwięcej informacji, potem odkryć, o jaki zakazany związek chodzi i w końcu-jak sprawić, aby przepowiednia była jak najbardziej nam przychylna.
-I to koniec?
-Nie. To dopiero początek.
Jack
-Elsa?-klepnąłem po twarzy moją ukochaną.-Słońce, błagam nie rób mi tego, nie teraz.
Mrok był pokonany, w końcu mieliśmy szansę na normalne życie, a ona nie oddychała. Nie mogłem jej stracić. Zrobiłbym wszystko, żeby ona żyła.
-Co jej jest?-nagle obok mnie pojawiła się dziewczyna szukając pulsu na szyi Elsy.
-Kim jesteś?- warknąłem.-Nie dotykaj jej!
-Uspokój się! Ona nie oddycha, rozumiesz?! Daj mi ją uratować!-krzyknęła i odepchnęła. Postanowiłem jej zaufać. Zaufałbym każdemu, kto by ją uratował.
Dziewczyna obejrzała jej ciało i dotknęła głowy. Przesunęła po tyle głowy, a na jej palcach pojawiła się krew. Boże, tylko nie to...
-Sedric, daj mi nóż...-zawołała do chłopaka stojącego z boku.
-Co chcesz zrobić?-spytał, wyciągając ostrze z paska i podając go dziewczynie.
-Uratować ją, czy to nie jest jasne?-mruknęła i przecięła skórę na dłoni. Syknęła, a potem otwarła usta mojej narzeczonej. Zacisnęła dłoń, a kilka kropel spłynęło jej do gardła.
-Co ty robisz, do cholery?!-wrzasnąłem, bo zachowywała się jak niepoczytalna. Nie odezwała się, ale potarła otwartą dłonią o ranę Elsy. Ku mojemu zaskoczeniu moja ukochana za kilka sekund, które wydawały się wiecznością wzięła głęboki oddech. Oddychała, ale nadal się nie obudziła.
-Będzie spała kilka ładnych godzin. Potem będzie dużo piła, bo jest odwodniona.-wyjaśniła dziewczyna.
-Dobra, uratowaliście jej życie. Ale kim jesteście i co tu robicie?
-Jestem Scarlett, a to jest Sedric. Jesteśmy dziećmi Mroka. To my uwolniliśmy Elsę z jego łap.
-Dziećmi?! To on w ogóle ma dzieci?
-Najwyraźniej. Co zamierzasz teraz z nami zrobić?-spytała spokojnie dziewczyna. Nie wydawała się chętna do ucieczki. Nie mogłem ich wypuścić, nie mogłem ich też zabrać. Jedynym wyjściem było zabranie ich tam, gdzie ich miejsce-na Biegun Północny.
Na szczęście Strażnicy posiadają umiejętność otwierania portalu na Biegun. Przydatna umiejętność, kiedy musisz przetransportować trzy osoby, w tym jedną nieprzytomną.
Kiedy wkroczyliśmy portalem do sali teleportującej, napotkaliśmy zdziwiony wzrok yeti, który pilnował tamtego miejsca. Podejrzewałem, że North wiedział już o śmierci Czarnego Pana.
-Idź z nimi do Northa -rozkazałem yeti.-Ja muszę teraz zając się swoim życiem.
Kiwnął głową, a ja nie potrzebowałem innego potwierdzenia. Popędziłem w gore do pokoju, a kiedy się tam znaleźliśmy położyłem moją ukochana na łóżko.
-Muszę iść, słońce.-szepnąłem całując jej czoło- pora zakończyć tą całą farsę...
Opuściłem pokój kierując się na dół. Skoro ojciec tamtych nie żyje należało wtrącić ich do lochu albo zabić, aby nie chcieli go pomścić. Byłem wdzięczny Scarlett za uratowanie życia mojej ukochanej, choć nadal nie wiedziałem jak to możliwe, ale nie zamierzałem ryzykować.
Elsa
Zorientowałam się, że musiałam stracić przytomność, kiedy zaczęłam ją odzyskiwać. Czucie powoli wracało do części mojego ciała, a umysł wstawał z otumanienia.
Musiałam się obudzić i dowiedzieć, co tak właściwie się stało. Uniosłam leniwie powieki, chociaż wolałabym pospać jeszcze trochę.
-Słońce?-usłyszałam głos Jack'a, więc odwróciłam głowę w jego stronę.-Jak się czujesz, skarbie?
-Pić...-zdołałam tylko wycharczeć. Czułam, jakbym w gardle miała pustynię. To uczucie mogłabym porównać do kaca, jakoś 100 razy mocniejszego.
Chłopak pomógł mi usiąść i podał szklankę wody, którą natychmiast wypiłam. Od razu poczułam się lepiej.
-Co z Mrokiem?-spytałam, wycierając usta ręką.
-Pokonałaś go.-powiedział, łapiąc moją dłoń i gładząc knykcie.- Zaczęły wystawać z niego...sople, a potem się rozpadł. Nie wiem jak to zrobiłaś, i podejrzewam że ty też nie, prawda?
-Nie-wzruszyłam ramionami.-Po prostu się zdenerwowałam. Skrzywdził cię, a ja...miałam go już dość. Poczułam przypływ mocy, dość bolesny, a potem tylko ciemność.
Pokiwał głową.
-Gdzie jestem?-spytałam, rozglądając się po pomieszczeniu. Wydawało mi się, że skądś je kojarzę, ale nie mogłam rozpoznać, skąd.
-Może ci się to nie spodoba, ale proszę wysłuchaj mnie do końca.-powiedział i podszedł do okna.- Mrok miał dwoje...dzieci. W sumie nie wiem jak to nazwać. Oni mówią, że są jego dziećmi, ale ta historia jest trochę bardziej skomplikowana. W każdym razie, kiedy pokonaliśmy Mroka, uwolniliśmy ich. Chciałem ich zabić, nie chciałem, żeby na ziemi pozostawała jakakolwiek cząstka Mroka, ale wtedy powiedzieli, ze uratowali ci życie. I że uwolnili cię. Nie wiedziałem, co z nimi zrobić. Nie mogłem ich tak po prostu wypuścić. Rozumiesz?-odwrócił się i czekał na moje potwierdzenie, więc kiwnęłam głową.-Dobrze. Zabrałem ich na Biegun. I tu się właśnie znajdujemy.
Zesztywniałam. Nie chciałam tu być. Nie zniosłabym znów widoku odrzucenia. Wiedziałam, ze oni mnie tu nie chcą. A ja nie chciałam być na czyjejś łasce.
-Elsa, uspokój się kochanie.-Jack znalazł się przy mnie błyskawicznie i złapał moją twarz w swoje dłonie.- Oni chcą nam coś powiedzieć. Mikołaj rozpoznał "córkę" Mroka. Zna ją. Kazał go poinformować, kiedy się obudzisz. Podobno ma nam coś ważnego do powiedzenia.
-Jack, ja nie chcę...
-Proszę cię. Pragnę cię chronić do końca swojego życia. Nie pozwolę, by powiedzieli o tobie ani jednego złego słowa. Jeżeli tak się stanie, wyjdziemy i już nigdy ich nie zobaczysz. A oni nie zobaczą mnie. Ale musimy spróbować. Oni mogą mieć odpowiedzi, których szukamy.
Musiałam być silna. Dla Jack'a.
-Dobrze. Miejmy to juz z głowy.-zgodziłam się, czym zostałam nagrodzona buziakiem.
Kiedy weszliśmy do sali z wielkim globusem pośrodku rozejrzałam się po pomieszczeniu. Wszyscy Strażnicy wpatrywali się w dziewczynę i chłopaka siedzących na kanapie. Ona wydawała się wystraszona, ale głowę trzymała wysoko i dumnie. On natomiast wydawał się niemal zirytowany obecnością tutaj.
Mój narzeczony trzymał mnie za rękę przez cały czas. Kiedy weszliśmy i kiedy usiedliśmy na kanapie. Spojrzałam na Mikołaja, który wpatrywał się tęsknymi oczami w dziewczynę.
-Możesz nam już powiedzieć o co chodzi?-spytał Jack, przerywając ciszę. Mikołaj niechętnie oderwał wzrok od dziewczyny i skupił go na mnie. Nie był to jednak wzrok morderczy, zły, a bardziej przepraszający i ciepły. Zdziwiłam się, bo taki spojrzenia nigdy nie kierowane były w moją stronę. Powoli i leniwie przeniósł oczy na Jack'a i zaczął mówić.
-Gregory był do ciebie podobny. Choć on nigdy nie robił sobie żartów, nie zachowywał się jak dzieciak. Zawsze był uśmiechnięty, serdeczny...
-Kim był Gregory?-spytał mój narzeczony.
-Strażnikiem Miłości. Zajmował się okresem, w którym dziecko stawało się dorosłe. Pilnował, aby kierowało się sercem. Był w tym genialny. Potrafił tak splątać ścieżki dwóch osób, aby z pewnością się spotkały. Ale jednego mu brakowało-własnej miłości. Do tej pory w rozległej historii Strażników coś takiego jak "związki" nie istniały. W poprzednich życiach-owszem. Ale kiedy stawałeś się Strażnikiem, oficjalnie rezygnowałeś z dalszego życia na rzecz szczęścia dzieci. Pewnego dnia Greg poznał Giję. Ta dziewczyna zawładnęła jego umysłem i sercem. Był jeszcze lepszy w tym co robił i jeszcze szczęśliwszy. Nie negowaliśmy jego związku, skoro sprawiał, że lepiej się sprawdzał w swoich obowiązkach. Ba, poznaliśmy Giję i zawładnęła również nami. Była miła, urocza, dobra i trochę zadziorna. Greg stracił dla niej głowę do tego stopnia, że chciał ją przemienić w nieśmiertelną, aby mogli żyć do końca życia. Ale kiedy chciał to zrobić, okazało się, że ona jest w ciąży. Podczas tego stanu nie wolno stosować na kobietach żadnej magii, bo mogłoby to odbić się na zdrowiu dziecka. Miał ją przemienić po porodzie. Ale wtedy ona zmarła. Urodziła dziewczynkę i zmarła na stole operacyjnym. Gregory się załamał. Stracił cały świat. Popadł w depresję. Przywiózł córkę do nas i zamknął się w pokoju zostawiając ją z nami. Spędziłem z tą dziewczynką dwa tygodnie i wiedziałem, że będzie taka sama jak matka. W końcu musiałem pomóc otrząsnąć się Gregowi w powrocie do dawnego życia. Miał córkę, musiał się nią zaopiekować, to nie było nasze zadanie. Poszedłem do jego pokoju, kiedy mała jeszcze spała, a wtedy...zobaczyłem wiszące ciało Grega.
W pokoju zrobiło się cicho. Nie było słychać nawet oddechu. Jednak coś w tej historii mi nie pasowało.
-Greg był nieśmiertelny-przerwałam nieśmiało ciszę.- Jak w ogóle zdołał się zabić?
-Nieśmiertelność Strażnika nie oznacza niezwyciężoność. Nie starzejemy się, ale potrzebujemy wszystkich rzeczy, którzy potrzebują zwykli śmiertelnicy. Co prawda mamy większą odporność na choroby, ból, a nawet leki. Ale on się powiesił. Odciął sobie dopływ powietrza. Najprawdopodobniej męczył się parę godzin. Ale w końcu umarł.
-Co z tą...dziewczynką?-odezwała się nagle dziewczyna. Rozpoznałam ten cichy głosik.
Mikołaj spojrzał na nią niemal natychmiast. Wstał i podszedł do niej. Wyglądało na to, że chce ją ukarać. Z resztą nie tylko ja. Widziałam jak chłopak zerwał się osłaniając ją własnym ciałem.
-Jeżeli ją tkniesz...-warknął, ale Mikołaj przesunął go jednym machnięciem, a potem kucnął przed dziewczyną. Złapał ją za rękę i pogłaskał.
-Musieliśmy oddać ją do sierocińca. To nie było miejsce dla dziecka bez rodziców. Miała twoje oczy. Twoją twarz. Twoje rysy twarzy. Miała twoje imię, Scarlett.
-Ja...?
-Ty jesteś ich córką. Córką Strażnika.
Zachłysnęła się powietrzem. Ja z resztą też. Twarz dziewczyny wydawała się przerażona.
-Nie jestem...moim ojcem nie był Mrok?-spytała w końcu.
-On nie miał dzieci. Jest istotą niemal niematerialną.-odpowiedział wstając. Scarlett i ten chłopak wymienili spojrzenia.
Nurtowało mnie jedno pytanie.
-Dlaczego w takim razie tak bardzo mnie nienawidzisz?-spytałam, a wzrok wszystkich skupił się na mnie.- Poprzedni związek Strażnika i śmiertelniczki zaakceptowaliście. Dlaczego nie chcecie zrobić tego teraz?
-To wcale nie tak.-westchnął.-Gregory był dla mnie jak syn. Znałem go jako dziecko. Znałem go zanim stał się Strażnikiem. Pewnego dnia uratował dziewczynkę spod kół samochodu. Wyprosiłem Księżyc, aby dał mu drugie życie. Tracąc go, straciłem część siebie. Straciłem coś, co potem on stracił-miłość. A kiedy pojawił się Jack... Zależało mi na tym, aby nie stracić kolejnego podopiecznego. Obiecałem sobie, że jego nie dam już skrzywdzić. Widziałem jak na ciebie patrzy od początku. Wiedziałem, że to oznacza kłopoty. Nie chciałem dopuścić do tego związku. Nigdy cię nie nienawidziłem.
-Więc to wszystko...te spojrzenia...nienawiść...to przez zazdrość?-odezwał się w końcu Jack. Najwyraźniej on również był zaskoczony.
-Jack, nie zrozum Northa źle.-wtrąciła się Wróżka.- Doskonale wiedzieliśmy, do czego zmierza wasza miłość. W końcu na pewno wybrałbyś ją. Baliśmy się, że zostawiłbyś nas. I ten strach właśnie do tego doprowadził.
Mój ukochany spojrzał na mnie. Doskonale wiedziałam, co oznaczał ten wzrok. Chciał z nimi porozmawiać "w cztery oczy". Uśmiechnęłam się pokrzepiająco i wstałam.
-Chodźcie.-powiedziałam do Scarlett i chłopaka i udałam się do kuchni.-Idziemy coś zjeść.
Kiedy wychodziłam rzucałam spojrzenie mojemu narzeczonemu. Wpatrywał się we mnie z miłością.
Na szczęście jeszcze pamiętałam, gdzie jest kuchnia. Byłam głodna jak wilk. W kuchni krzątały się radośnie elfy i yeti, a kiedy tam weszłam spojrzały po sobie i z uśmiechem postawiły mi przed nosem ciasteczka i mleko. Odwzajemniłam uśmiech i usiadłam za stołem. Miałam chwilę czasu aby porozmawiać z tymi sługusami Mroka.
-Dobra, nie ma już Strażników, a ja nim nie jestem.-powiedziałam, przeżuwając smakołyk.-Więc tak szczerze kim właściwie jesteście?
-Ja jestem Scarlett. Z resztą chyba wiesz kim jestem. A to Sedric. Mój...brat...?-spojrzała na chłopaka a ten jedynie wzruszył ramionami.
-Ty nie jesteś córką Mroka, to już wiemy. A co z nim? Naprawdę jesteś synem tej szui?
-Bardzo zabawne.-zakpił Sedric.- Ten "człowiek" mnie wychował. Nie masz pojęcia jaki jest...
Wstałam niesiona złością. No wdał się w tatusia...
-Posłuchaj mnie, młody. Zostałam przez niego porwana, maltretowana, robił na mnie swoje eksperymenty i w końcu straciłam przez niego dziecko. Trochę się jednak poznaliśmy.
-A myślisz, że nam nie robił tego wszystkiego?!-krzyknął, nagle się podnosząc- Myślisz, że nic nie poświęciliśmy żeby ratować twoją dupę?! Ona-wskazał na dziewczynę.-cię kryła i dostawała baty częściej niż ty! Nie straciliśmy dziecka, ale przeżyliśmy z nim dłużej niż ty. Może masz jakieś minimalne pojęcia jaki on jest, ale uwierz, my wiemy to o wiele lepiej. Skończyłem rozmawiać.-oznajmił i wyszedł. Ewidentnie miał w sobie coś z Mroka. Był nieznośnie arogancki i miał nadęte ego.
-Przyjemniaczek...-mruknęłam do siebie siadając i zjadając kolejne ciastko dla ukojenia nerwów.
-Przepraszam cie za niego...-odezwała się dziewczyna, a ja podniosłam na nią wzrok.- Jest zdenerwowany, bo wydaje mu się, że jesteście nastawieni przeciwko niemu. Ja jestem córką Strażnika, a on...w sumie nie wiadomo kim on tak naprawdę jest. Ale ma rację co do tego, że nie masz pojęcia jaki jest Mrok. Proszę, nie zrozum mnie źle. Ale on robił nam dokładnie to samo. Gdy robiliśmy coś dobrze, bił nas, od małego. Chodziło mu o to, żebyśmy byli źli we wszystkim. Kiedy dowiedział się o mojej krwi... Eksperymentował z nią na Sedricu. Czasami leżałam w łóżku blada z braku krwi w ciele, bo zabierał jej tak dużo...
-Twojej krwi?-zmarszczyłam brwi.-Co jest z nią nie tak?
-To ty nie wiesz?-spytała, a ja pokręciłam głową. Nie rozumiałam o co jej chodzi.- Moja krew leczy. Każdą chorobę. Ma jakieś...magiczne właściwości. To ona uleczyła twoją bezpłodność.
-O Boże...-otworzyłam szeroko usta. Ta dziewczyna miała w sobie lek na nieuleczalne choroby. Mogła zrewolucjonizować świat!
-Powinnam sprawdzić co z Sedriciem.-powiedziała i szybko wyszła. Oparłam głowę na dłoniach. Chciałam poznać odpowiedzi, a jeszcze bardziej sobie zamieszałam. Z jednego pytania, powstały dziesiątki innych. Westchnęłam ciężko i zamknęłam oczy.
-Słońce nie wzdychaj tylko chodź.-odwróciłam się w stronę Jack'a, który zaaferowany wpadł do kuchni.
-Coś się stało?-spytałam wstając i podążając za nim.
-Jeszcze nie.-odpowiedział tylko, a ja zaczęłam się bać.
-Jack, co się dzieje. Gadaj.
-Strażnicy byli w posiadaniu przepowiedni, ale nie mogli odkryć czego ona dotyczy, bo była niepełna.
-Niepełna?
-Nie gadaj, tylko wchodź, zaraz się wszystkiego dowiesz.
Weszliśmy do sali, gdzie nad jakąś księgą pochylał się Mikołaj i Scarlett. Kiedy nas zobaczyli spojrzeli po sobie.
-Co?-spytałam.-Co się dzieje?
-Kiedy się urodziłam-zaczęła Scarlett.-powstała przepowiednia. Jedną część otrzymali Strażnicy, drugą zaś Mrok. Żadna ze stron nie wiedziała, że posiadają tylko połowę. Mrok miał obsesję na jej punkcie. Powtarzał, że kiedyś osiągnie sukces, że jego władza wróci. Kazał nam uczyć się jej na pamięć, abyśmy przekazywali dalszym pokoleniom.
-My za to-wtrącił się Mikołaj.- Nie potrafiliśmy jej rozszyfrować. Była dla nas zagadką, bo nie poznaliśmy jej początku.
-Jak ona brzmi?
- Pewnego dnia dziecko się urodzi,
Z zakazanego związku będzie się wywodzić
Dziecko władzę ciemności przywróci,
Lecz z niej już nigdy nie powróci
Litości znać nie będzie,
Panować będzie wszędzie.-zaczęła Scarlett.
-Jednakże strona jasności
Przegna wszelkie losu zawiłości
Walkę u boku Srebrzystych wygra
Całe zło pokona i je wygna.- wyrecytował Mikołaj.
-Pierworodne dziecię musi być oddane
Dobrowolnie jasności, bądź ciemności poddane-dokończyli razem.
-Kimkolwiek jest to dziecko, nie jest to dziecko twoje i Jack'a., tak jak zakładał Mrok-powiedziała Scarlett, a mnie ścisnęło z żołądku, ale starałam się tego nie okazywać.
-Nie przyszło na świat, ale przyjdzie. Musimy wyciągnąć z tej przepowiedni jak najwięcej informacji, potem odkryć, o jaki zakazany związek chodzi i w końcu-jak sprawić, aby przepowiednia była jak najbardziej nam przychylna.
-I to koniec?
-Nie. To dopiero początek.
Jack
-Elsa?-klepnąłem po twarzy moją ukochaną.-Słońce, błagam nie rób mi tego, nie teraz.
Mrok był pokonany, w końcu mieliśmy szansę na normalne życie, a ona nie oddychała. Nie mogłem jej stracić. Zrobiłbym wszystko, żeby ona żyła.
-Co jej jest?-nagle obok mnie pojawiła się dziewczyna szukając pulsu na szyi Elsy.
-Kim jesteś?- warknąłem.-Nie dotykaj jej!
-Uspokój się! Ona nie oddycha, rozumiesz?! Daj mi ją uratować!-krzyknęła i odepchnęła. Postanowiłem jej zaufać. Zaufałbym każdemu, kto by ją uratował.
Dziewczyna obejrzała jej ciało i dotknęła głowy. Przesunęła po tyle głowy, a na jej palcach pojawiła się krew. Boże, tylko nie to...
-Sedric, daj mi nóż...-zawołała do chłopaka stojącego z boku.
-Co chcesz zrobić?-spytał, wyciągając ostrze z paska i podając go dziewczynie.
-Uratować ją, czy to nie jest jasne?-mruknęła i przecięła skórę na dłoni. Syknęła, a potem otwarła usta mojej narzeczonej. Zacisnęła dłoń, a kilka kropel spłynęło jej do gardła.
-Co ty robisz, do cholery?!-wrzasnąłem, bo zachowywała się jak niepoczytalna. Nie odezwała się, ale potarła otwartą dłonią o ranę Elsy. Ku mojemu zaskoczeniu moja ukochana za kilka sekund, które wydawały się wiecznością wzięła głęboki oddech. Oddychała, ale nadal się nie obudziła.
-Będzie spała kilka ładnych godzin. Potem będzie dużo piła, bo jest odwodniona.-wyjaśniła dziewczyna.
-Dobra, uratowaliście jej życie. Ale kim jesteście i co tu robicie?
-Jestem Scarlett, a to jest Sedric. Jesteśmy dziećmi Mroka. To my uwolniliśmy Elsę z jego łap.
-Dziećmi?! To on w ogóle ma dzieci?
-Najwyraźniej. Co zamierzasz teraz z nami zrobić?-spytała spokojnie dziewczyna. Nie wydawała się chętna do ucieczki. Nie mogłem ich wypuścić, nie mogłem ich też zabrać. Jedynym wyjściem było zabranie ich tam, gdzie ich miejsce-na Biegun Północny.
Na szczęście Strażnicy posiadają umiejętność otwierania portalu na Biegun. Przydatna umiejętność, kiedy musisz przetransportować trzy osoby, w tym jedną nieprzytomną.
Kiedy wkroczyliśmy portalem do sali teleportującej, napotkaliśmy zdziwiony wzrok yeti, który pilnował tamtego miejsca. Podejrzewałem, że North wiedział już o śmierci Czarnego Pana.
-Idź z nimi do Northa -rozkazałem yeti.-Ja muszę teraz zając się swoim życiem.
Kiwnął głową, a ja nie potrzebowałem innego potwierdzenia. Popędziłem w gore do pokoju, a kiedy się tam znaleźliśmy położyłem moją ukochana na łóżko.
-Muszę iść, słońce.-szepnąłem całując jej czoło- pora zakończyć tą całą farsę...
Opuściłem pokój kierując się na dół. Skoro ojciec tamtych nie żyje należało wtrącić ich do lochu albo zabić, aby nie chcieli go pomścić. Byłem wdzięczny Scarlett za uratowanie życia mojej ukochanej, choć nadal nie wiedziałem jak to możliwe, ale nie zamierzałem ryzykować.
Kiedy wszedłem do sali głównej i napotkałem spojrzenie Northa, zesztywniałem. Wydawał się być zdenerwowany a jednocześnie przerażony. Nigdy go takiego nie widziałem...
-A więc jednak wróciłeś...-mruknął Zając stojący w kącie.-Kto by się spodziewał...?
-A co? Tęskniłeś Kangurku?-zakpiłem.-Spokojnie nie zostaniemy tu długo. Jestem tu tylko ze względu na ich.-kiwnąłem w stronę dzieci Mroka.- Chcę wiedzieć co z nimi zrobicie i znikam. Na. Zawsze.
-To nie są dzieci Mroka...!-zirytował się.-A przynajmniej nie ona.-wskazał na dziewczynę.-Co do chłopaka nigdy nic nie wiadomo...
-Czekaj, bo cię teraz nie rozumiem. Czy ktoś mi wyjaśni, o co tak właściwie się tu dzieje?!
Niezręczna cisza przedłużała się. Okej, teraz to ja się zirytowałem.
-Dobra.-mruknąłem.-Nie, to nie.
Już chciałem opuścić to pomieszczenie, kiedy usłyszałem głos Northa.
-Chyba czas, abyście poznali prawdę. Kiedy Elsa się obudzi, poinformuj mnie.
Kiwnąłem głową i nie odwracając się udałem się do kuchni po szklankę wody. Potem udałem się z powrotem do mojej narzeczonej. Chciałem być przy niej, kiedy się obudzi. Z pewnością będzie zdezorientowana. A skoro North ma nam wszystko wyjaśnić, musieliśmy zmierzyć się z tym razem.
Nie lubiłem patrzeć na Elsę, kiedy była chora. Co prawda wyglądała jakby spała, ale ja wiedziałem, że była nieprzytomna. Siedziałem z nią kilka godzin-tak jak mówiła Scarlett. Ale w końcu powieki Elsy zaczęły się poruszać, a ona powoli otworzyła oczy.
-Słońce?-szepnąłem, a ona odwróciła twarz w moją stronę.- Jak się czujesz, skarbie?
-Pić...-wychrypiała. Pomogłem jej usiąść i podałem jej wodę, którą od razu duszkiem wypiła.
-Co z Mrokiem?-spytała, kiedy odkładałem szklankę na szafkę nocną.
-Pokonałaś go.-powiedziałem, głaszcząc jej dłoń- Zaczęły wystawać z niego...sople, a potem się rozpadł. Nie wiem jak to zrobiłaś, i podejrzewam że ty też nie, prawda?
-Nie-wzruszyła ramionami.-Po prostu się zdenerwowałam. Skrzywdził cię, a ja...miałam go już dość. Poczułam przypływ mocy, dość bolesny, a potem tylko ciemność.
Pokiwałem głową na znak, że rozumiałem.
-Gdzie jestem?-spytała.
-Może ci się to nie spodoba, ale proszę wysłuchaj mnie do końca.-powiedziałem i podchodząc do okna i wyglądając przez nie.- Mrok miał dwoje...dzieci. W sumie nie wiem jak to nazwać. Oni mówią, że są jego dziećmi, ale ta historia jest trochę bardziej skomplikowana. W każdym razie, kiedy pokonaliśmy Mroka, uwolniliśmy ich. Chciałem ich zabić, nie chciałem, żeby na ziemi pozostawała jakakolwiek cząstka Mroka, ale wtedy powiedzieli, ze uratowali ci życie. I że uwolnili cię. Nie wiedziałem, co z nimi zrobić. Nie mogłem ich tak po prostu wypuścić. Rozumiesz?-odwróciłem się czekając na jej odpowiedź, bo chciałem mieć pewność ze nie pomyśli sobie źle. Skinęła głową.-Dobrze. Zabrałem ich na Biegun. I tu się właśnie znajdujemy.
Widziałem moment, w którym informacje do niej dotarły. Cała zesztywniała, a jej oddech stał się szybszy. Natychmiast do niej podszedłem i złapałem jej twarz w dłonie.
-Elsa, uspokój się kochanie. Oni chcą nam coś powiedzieć. Mikołaj rozpoznał "córkę" Mroka. Zna ją. Kazał go poinformować, kiedy się obudzisz. Podobno ma nam coś ważnego do powiedzenia.
-Jack, ja nie chcę...
-Proszę cię. Pragnę cię chronić do końca swojego życia. Nie pozwolę, by powiedzieli o tobie ani jednego złego słowa. Jeżeli tak się stanie, wyjdziemy i juz nigdy ich nie zobaczysz. A oni nie zobaczą mnie. Ale musimy spróbować. Oni mogą mieć odpowiedzi, których szukamy.
Czekałem na jej odpowiedź, a ten czas wydawał się wiecznością.
-Dobrze. Miejmy to juz z głowy.-zgodziłam się, a ja ucałowałem jej usta.
Wchodząc do sali głównej spodziewałem się wszystkiego. Ale i tak North zdołał mnie zaskoczyć. Zataił przede mną tyle informacji... Nie powiedział, że był inny Strażnik. Że się zakochał. Że miał córkę. I że ta córka była wychowywana przez Mroka. Nie powiedział też, że nie akceptował Elsy, bo był zazdrosny. Ona była częścią mnie, powodem dla którego żyłem. To, że on jej nie akceptował zabolało. Nie zaakceptował moich wyborów. Ale wszystko ciągnęło się przez głupią zazdrość. I przez przeszłość. Bał się, że mnie straci i właśnie dlatego odszedłem.
Nie lubiłem tego robić, ale musiałem poprosić Elsę, aby zostawiła mnie samego ze Strażnikami. Po raz kolejny idowodniła, że jest najwspanialszą kobietą na świecie. Nie musiałem nic mówić, wystarczy że na nią spojrzałem, a ona wyszła zabierając ze sobą Scarlett i tego chłopaka.
-Zwykle tego nie robię.-zacząłem, kiedy Elsa zniknęła za drzwiami.-Ona zawsze będzie miała wzgląd na całego mnie. Ale teraz nie chcę jej martwić. Nigdy nie wybaczę wam tego, że traktowaliście ją na początku jak wroga. Ona nim nie jest. Jest moją miłością. Jest tym, co najlepsze we mnie. Musicie ją zaakceptować. A wtedy ja wrócę.
-Przykro mi, że tak to odbierasz.-zaczęła Wróżka.-Elsa jest cudowną osobą i widzimy to. Widzimy też, jak się na siebie patrzycie. Jesteście dla ciebie stworzeni. Ale musieliśmy być pewni, że nie stracimy kolejnego Strażnika. Strata kogoś tak ważnego jest bolesna. Gregory był kimś wspaniałym. Kimś tak ważnym, że utrata go zatrząsnęła światem. Musisz zrozumieć, że nie mogliśmy stracić ciebie tak, jak straciliśmy jego.
Wydawało mi się, że w jej głosie słyszę jakieś zapomniane uczucie. Miałem wrażenie, że coś do niego czuła. Ale może byłem już przepełniony emocjami...
-O jednym ci nie powiedzieliśmy-przerwał ciszę Mikołaj, stojący z boku z założonymi rękami.-Nie wiedział o tym nawet Greg. Nie mieliśmy kiedy mu o tym powiedzieć. W noc narodzin Scarlett pojawiła się przepowiednia. Niestety nie udało nam się jej rozszyfrować. Jest bez sensu.-Otworzył księgę i zaczął czytać.-Jednakże strona jasności
Przegna wszelkie losu zawiłości
Walkę u boku Srebrzystych wygra
Całe zło pokona i je wygna.
Pierworodne dziecię musi być oddane
-...Dobrowolnie jasności, bądź ciemności poddane-wtrąciła się Scarlett przechodząca przez hol.
-Skąd znasz tą przepowiednie?-zapytał nagle North, zamykając z trzaskiem księgę.
-Mrok miał na jej punkcie obsesję.-odpowiedziała.-Pewnego dnia dziecko się urodzi,
Z zakazanego związku będzie się wywodzić
Dziecko władzę ciemności przywróci,
Lecz z niej już nigdy nie powróci
Litości znać nie będzie,
Panować będzie wszędzie.
Pierworodne dziecię musi być oddane
Dobrowolnie jasności, bądź ciemności poddane.
-Nie mogliśmy jej rozszyfrować, bo nie była pełna.-mruknął do siebie Mikołaj.-Jack, idź po Elsę.
Kiwnąłem głową. Myślałem że to już koniec. Że teraz będziemy mogli żyć w spokoju. Ale koniec, okazał się zaledwie początkiem...
No to widzimy się w epilogu ;)
Niezręczna cisza przedłużała się. Okej, teraz to ja się zirytowałem.
-Dobra.-mruknąłem.-Nie, to nie.
Już chciałem opuścić to pomieszczenie, kiedy usłyszałem głos Northa.
-Chyba czas, abyście poznali prawdę. Kiedy Elsa się obudzi, poinformuj mnie.
Kiwnąłem głową i nie odwracając się udałem się do kuchni po szklankę wody. Potem udałem się z powrotem do mojej narzeczonej. Chciałem być przy niej, kiedy się obudzi. Z pewnością będzie zdezorientowana. A skoro North ma nam wszystko wyjaśnić, musieliśmy zmierzyć się z tym razem.
Nie lubiłem patrzeć na Elsę, kiedy była chora. Co prawda wyglądała jakby spała, ale ja wiedziałem, że była nieprzytomna. Siedziałem z nią kilka godzin-tak jak mówiła Scarlett. Ale w końcu powieki Elsy zaczęły się poruszać, a ona powoli otworzyła oczy.
-Słońce?-szepnąłem, a ona odwróciła twarz w moją stronę.- Jak się czujesz, skarbie?
-Pić...-wychrypiała. Pomogłem jej usiąść i podałem jej wodę, którą od razu duszkiem wypiła.
-Co z Mrokiem?-spytała, kiedy odkładałem szklankę na szafkę nocną.
-Pokonałaś go.-powiedziałem, głaszcząc jej dłoń- Zaczęły wystawać z niego...sople, a potem się rozpadł. Nie wiem jak to zrobiłaś, i podejrzewam że ty też nie, prawda?
-Nie-wzruszyła ramionami.-Po prostu się zdenerwowałam. Skrzywdził cię, a ja...miałam go już dość. Poczułam przypływ mocy, dość bolesny, a potem tylko ciemność.
Pokiwałem głową na znak, że rozumiałem.
-Gdzie jestem?-spytała.
-Może ci się to nie spodoba, ale proszę wysłuchaj mnie do końca.-powiedziałem i podchodząc do okna i wyglądając przez nie.- Mrok miał dwoje...dzieci. W sumie nie wiem jak to nazwać. Oni mówią, że są jego dziećmi, ale ta historia jest trochę bardziej skomplikowana. W każdym razie, kiedy pokonaliśmy Mroka, uwolniliśmy ich. Chciałem ich zabić, nie chciałem, żeby na ziemi pozostawała jakakolwiek cząstka Mroka, ale wtedy powiedzieli, ze uratowali ci życie. I że uwolnili cię. Nie wiedziałem, co z nimi zrobić. Nie mogłem ich tak po prostu wypuścić. Rozumiesz?-odwróciłem się czekając na jej odpowiedź, bo chciałem mieć pewność ze nie pomyśli sobie źle. Skinęła głową.-Dobrze. Zabrałem ich na Biegun. I tu się właśnie znajdujemy.
Widziałem moment, w którym informacje do niej dotarły. Cała zesztywniała, a jej oddech stał się szybszy. Natychmiast do niej podszedłem i złapałem jej twarz w dłonie.
-Elsa, uspokój się kochanie. Oni chcą nam coś powiedzieć. Mikołaj rozpoznał "córkę" Mroka. Zna ją. Kazał go poinformować, kiedy się obudzisz. Podobno ma nam coś ważnego do powiedzenia.
-Jack, ja nie chcę...
-Proszę cię. Pragnę cię chronić do końca swojego życia. Nie pozwolę, by powiedzieli o tobie ani jednego złego słowa. Jeżeli tak się stanie, wyjdziemy i juz nigdy ich nie zobaczysz. A oni nie zobaczą mnie. Ale musimy spróbować. Oni mogą mieć odpowiedzi, których szukamy.
Czekałem na jej odpowiedź, a ten czas wydawał się wiecznością.
-Dobrze. Miejmy to juz z głowy.-zgodziłam się, a ja ucałowałem jej usta.
Wchodząc do sali głównej spodziewałem się wszystkiego. Ale i tak North zdołał mnie zaskoczyć. Zataił przede mną tyle informacji... Nie powiedział, że był inny Strażnik. Że się zakochał. Że miał córkę. I że ta córka była wychowywana przez Mroka. Nie powiedział też, że nie akceptował Elsy, bo był zazdrosny. Ona była częścią mnie, powodem dla którego żyłem. To, że on jej nie akceptował zabolało. Nie zaakceptował moich wyborów. Ale wszystko ciągnęło się przez głupią zazdrość. I przez przeszłość. Bał się, że mnie straci i właśnie dlatego odszedłem.
Nie lubiłem tego robić, ale musiałem poprosić Elsę, aby zostawiła mnie samego ze Strażnikami. Po raz kolejny idowodniła, że jest najwspanialszą kobietą na świecie. Nie musiałem nic mówić, wystarczy że na nią spojrzałem, a ona wyszła zabierając ze sobą Scarlett i tego chłopaka.
-Zwykle tego nie robię.-zacząłem, kiedy Elsa zniknęła za drzwiami.-Ona zawsze będzie miała wzgląd na całego mnie. Ale teraz nie chcę jej martwić. Nigdy nie wybaczę wam tego, że traktowaliście ją na początku jak wroga. Ona nim nie jest. Jest moją miłością. Jest tym, co najlepsze we mnie. Musicie ją zaakceptować. A wtedy ja wrócę.
-Przykro mi, że tak to odbierasz.-zaczęła Wróżka.-Elsa jest cudowną osobą i widzimy to. Widzimy też, jak się na siebie patrzycie. Jesteście dla ciebie stworzeni. Ale musieliśmy być pewni, że nie stracimy kolejnego Strażnika. Strata kogoś tak ważnego jest bolesna. Gregory był kimś wspaniałym. Kimś tak ważnym, że utrata go zatrząsnęła światem. Musisz zrozumieć, że nie mogliśmy stracić ciebie tak, jak straciliśmy jego.
Wydawało mi się, że w jej głosie słyszę jakieś zapomniane uczucie. Miałem wrażenie, że coś do niego czuła. Ale może byłem już przepełniony emocjami...
-O jednym ci nie powiedzieliśmy-przerwał ciszę Mikołaj, stojący z boku z założonymi rękami.-Nie wiedział o tym nawet Greg. Nie mieliśmy kiedy mu o tym powiedzieć. W noc narodzin Scarlett pojawiła się przepowiednia. Niestety nie udało nam się jej rozszyfrować. Jest bez sensu.-Otworzył księgę i zaczął czytać.-Jednakże strona jasności
Przegna wszelkie losu zawiłości
Walkę u boku Srebrzystych wygra
Całe zło pokona i je wygna.
Pierworodne dziecię musi być oddane
-...Dobrowolnie jasności, bądź ciemności poddane-wtrąciła się Scarlett przechodząca przez hol.
-Skąd znasz tą przepowiednie?-zapytał nagle North, zamykając z trzaskiem księgę.
-Mrok miał na jej punkcie obsesję.-odpowiedziała.-Pewnego dnia dziecko się urodzi,
Z zakazanego związku będzie się wywodzić
Dziecko władzę ciemności przywróci,
Lecz z niej już nigdy nie powróci
Litości znać nie będzie,
Panować będzie wszędzie.
Pierworodne dziecię musi być oddane
Dobrowolnie jasności, bądź ciemności poddane.
-Nie mogliśmy jej rozszyfrować, bo nie była pełna.-mruknął do siebie Mikołaj.-Jack, idź po Elsę.
Kiwnąłem głową. Myślałem że to już koniec. Że teraz będziemy mogli żyć w spokoju. Ale koniec, okazał się zaledwie początkiem...
No to widzimy się w epilogu ;)
poniedziałek, 14 listopada 2016
Rozdział XLIV
Elsa
Minęło sporo czasu. To jedyne, czego wiecznie jest za mało. A ja miałam go za dużo. Nie chodziłam do pracy, ale wracałam do zdrowia. Im bardziej godziłam się z tym, co się stało, tym większą wściekłość czułam do Mroka. On był przyczyną wszystkiego, co najgorsze w moim życiu. To on mnie porwał, torturował, to on był przyczyną kłótni z Anią i to on był zamieszany w śmierć mojego dziecka.
Nie wierzyłam, że to przypadek. Nie, jeżeli znał dokładny czas. On musiał coś wiedzieć. Musiał znać odpowiedź na nurtujące mnie pytanie: Jaki ma wpływ na moje życie Mrok?
-Jestem!-moje rozmyślania przerwał krzyk Jack'a. Przeszłam z tarasu do kuchni i usiadłam na blacie, kiedy on wchodził z zakupami. Podszedł do mnie i cmoknął w usta. Poczułam, jakbyśmy znów byli nastolatkami.-Kupiłem truskawki i bitą śmietanę. Możemy zrobić twój ulubiony koktajl.
-Jasne.-odpowiedziałam.
-Możemy też...-spojrzał na mnie.-No dobra, co jest?
-Co?
-Widzę tę twoją minkę. No już, mów.
Zagryzłam wargę i spuściłam wzrok. Poczułam chłodne usta na swoich. Mój narzeczony wszedł miedzy moje nogi i pogłaskał uda. Sięgnęłam rękami do jego włosów, kiedy ugryzł moją dolną wargę i delikatnie ją pociągnął.
-Tylko ja mogę ją gryźć-powiedział i uśmiechnął się.-A teraz mów, co się dzieje.
-Nie uważasz, że... Mrok coś wie?
-Elsa...
-No ale Jack, nie wydaje ci się to dziwne? On coś wie. On jest odpowiedział na wszystko. On odpowiada za śmierć naszej córki.
-My za to odpowiadamy!-krzyknął i odszedł kawałek. Pociągnął się za końcówki włosów.- To nasza wina. On za nic nie odpowiada!
-Bronisz go?-zeskoczyłam z blatu i podeszłam do niego.
-Nie ale...-westchnął.-To nie jest takie proste...
Wyglądał na zagubionego chłopca, któremu trzeba pomóc. On pomagał i był ze mną przez cały czas, kiedy byłam załamana. Teraz nadeszła kolej na mnie. Złapałam jego twarz w swoje dłonie.
-Jack, rzadko cie o coś proszę. Ale teraz proszę cię, ja MUSZĘ wiedzieć. Musimy go znaleźć. Musimy dowiedzieć się prawdy.
-Nie...
-Tak. I nawet się ze mną nie kłóć.
Położył swoje dłonie na moich i ucałował ich wnętrze.
-A jak coś ci się stanie?-spytał zrozpaczony.
-Nie pozwolisz na to.-uśmiechnęłam się i cmoknęłam go w policzek.
-Dobrze. Dobrze, zgadzam się. Ale masz trzymać się mnie. Nawet na sekundę masz mnie nie zostawiać.
-Jasne. To...kiedy idziemy go szukać?
-Teraz. Masz piętnaście minut na przebranie się. Ubierz coś ciemnego. Chcę mieć to za sobą.
Cmoknęłam go przelotnie w usta i pobiegłam do sypialni.
Złapałam czarny, obcisły golf i spodnie w takim samym kolorze. Wybierałam jak najbardziej przyległe ubrania, ale jednocześnie wygodne. Dodatkowo wyjęłam również z niebieskiego pudełka klucz na łańcuszku, który założyłam. Udałam się do łazienki, by je ubrać.
Mój ukochany nie wiedział, że pragnęłam nie tylko odpowiedzi. Pragnęłam też śmierci. Chciałam go zabić i cieszyć się widokiem jego martwego ciała. Chciałam to zobaczyć. Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że był nieśmiertelny, co utrudniało sprawę, ale ja też byłam. I miałam swoja magię.
Uczesałam włosy w ciasnego warkocza. Zastanawiałam się, czy mam się malować. Nie wybierałam się na spotkanie towarzyskie, a bardziej na czas sądu ostatecznego. Postanowiłam tylko pomalować usta bezbarwnym błyszczykiem. Wyszłam z toalety i napotkałam Jack'a ubierającego ciemno-granatową bluzę. Kiedy mnie zobaczył otworzył szeroko oczy i przełknął ślinę.
-Wyglądasz...słońce, czy ty chcesz go poderwać?-spytał zachrypniętym głosem.
-Nie. Ale moe chce poderwać ciebie?-podeszłam do niego i położyłam mu ręce na klatce piersiowej, a on swoje na moich biodrach, niebezpiecznie blisko pośladków.
-Ty już mnie masz. Jestem cały twój.-powiedział i pocałował mnie mocno.
-Gdzie go znajdziemy?
-Tam, gdzie zawsze przesiaduje ten szczur- w podziemiach.
Ruszyliśmy z Jack'iem do wyjścia, a już chwilę później lecieliśmy w przestworzach. Obawiałam się tego spotkania, ale wiedziałam, że muszę to zrobić.
Wylądowaliśmy w lesie przed jakąś głęboką dziurą. Powietrze, którym tam oddychaliśmy było ciężkie i przepełnione zapachem stęchlizny. Idealne miejsce dla kogoś takiego jak Mrok.
-Zostań tutaj.-powiedział do mnie Jack.-Wskoczę do środka. Jeżeli będzie bezpiecznie to cię zawołam.
-To kryjówka Mroka i jego morderczych koni. Tam nie może być bezpiecznie. A poza tym co z tym "masz trzymać się mnie"?-założyłam ręce na piersi udając jego ton.
-Nie kwestionuj moich decyzji kochanie.-powiedział i cmoknął mnie w usta, by potem zniknąć w ciemne dziurze. To nie było zbyt mądre, szczególnie że kilka chwil później pojawił się za mną przerażający, czarny koń z pustymi oczami.
-Cudownie-mruknęłam przygotowując się do walki, bo nie sądziłam, ze jest nastawiony pokojowo.- Nie kwestionuj moich decyzji? Pff... Ostatni raz pozwalam mu decydować...
Stworzenie zarżało groźnie. W jego otoczeniu mimowolnie czuło się strach. Ja również nie miałam nad tym kontroli, ale wmawiałam sobie, że jestem od niego silniejsza. Miałam w końcu moc. Poza tym strach tylko go napędzał do działania.
Postanowiłam zaatakować pierwsza. Rzuciłam w niego lodową kulą, ale z łatwością się uchronił. Przed kolejnymi również. Zrozumiałam, że pojedynczym ciosem go nie pokonam. Rzuciłam w niego niewielkimi, ale ostrymi kryształkami. Kilka z nich trafiło w niego, a on zachwiał się ale wciąż szedł w moją stronę. A ja wciąż się cofałam.
W pewnym momencie postanowiłam czegoś spróbować. Zamknęłam oczy, skupiając się w sobie. Zebrałam w sobie pokłady mocy i wyobraziłam sobie przyłączające się do siebie kryształki i powstającą w ten sposób ogromną bryłę, pełną ostrych końców.
Kiedy otworzyłam oczy konia już nie było. Uciekł? Rozejrzałam się dookoła. Nie było żywej duszy.
-Nie ma go-Jack wyleciał z dziury i wylądował przede mną.- Nie pozostawił tu nic. Wygląda na to, że opuścił to miejsce już dawno temu.
-Wygląda na to, że jednak tu coś zostawił-mruknęłam.- Przed chwilą był tu jeden z jego koni. Chyba uciekł.
-Nic ci nie jest? Nie zaatakował cię?-złapał mnie za ramiona.
-Nie, ale jak na drugi raz stwierdzisz, że rozdzielenie się jest mądrym pomysłem, to cię kopnę.
-Jasne.-zaśmiał się i cmoknął mnie w nos.- Nie zmienia to faktu, że go nie ma. Jeżeli ten koń uciekł, Mrok będzie poinformowany, ze go szukamy. Wystarczy tylko czekać...
-Nie! Nie ma mowy! Nie mogę już czekać. Kiedy mnie porwał z pewnością nie byłam tutaj. Tamto miejsce...Poznałam je wtedy. Nigdy bym tego nie zrobiła.
-Co to za miejsce...?
-Pałac Mare zu Pane. Mój dawny dom.
-Dlaczego miał by tam być? Elsa, to się kupy nie trzyma.
-Jack, zaufaj mi okej?
-A jeżeli go tam nie ma?
-To wrócimy i zapomnimy o całej sprawie. Proszę cię, spróbujmy...
Westchnął i oparł swoje czoło na moim.
-A jeśli coś ci się stanie? Jeżeli on znów cię porwie? Jeśli...
-Nic takiego się nie stanie. Nie pozwolisz na to.
Pocałowałam go miękko upewniając mnie w swoich słowach. Informacje, które chciałam uzyskać były warte każdego ryzyka.
Ruszyliśmy w górę kierując się na zachód, gdzie mieściło się Arendelle. Podróżowanie w ten sposób było szybkie, ale dużo trudniej było odnaleźć właściwą drogę. Nie mogliśmy lecieć zbyt nisko, by nas nie zauważono, ani też zbyt nisko by nie zgubić trasy. W końcu jednak dotarliśmy w miejsce, do którego miałam już nigdy nie wrócić.
-Nie możemy wejść główną bramą. Z pewnością dał tam strażników. Byli tam od zawsze, więc są pewnie i teraz.-powiedziałam oglądając zamek z góry.
-Więc jak chcesz się tam dostać?-spytał Jack.
-Znając go siedzi w sali tronowej...Kiedy mnie przetrzymywał byłam w jakimś pomieszczeniu, które z pewnością musiało być w podziemiach. Ale wiem pewnego dnia byłam w pokoju. Zwykle tam byłam, kiedy mnie skatował do nieprzytomności...-poczułam jak się spiął, więc przerwałam.-Jack, nie denerwuj się, Nie zmienimy już tego. Było minęło.
-Wiem, ale myśl o tym, że nic z tym nie zrobiłem...
-Przestań-warknęłam.-Nie rozmawiajmy o tym. Zajmijmy się wejściem tam. Myślę, że wejdziemy oknem mojego pokoju. Potem tajnym przejściem możemy skierować się do sypialni rodziców. Mam nadzieję, że będzie pusta. Jeżeli nie wejdziemy przez kuchnię. Co prawda będzie to dłuższa droga, ale przynajmniej na nikogo się nie natkniemy. Ale jeżeli przez sypialnię, to będziemy musieli przejść korytarzem prosto, a potem przez salę konferencyjną i dotrzemy do sali tronowej.
-Brzmi jak dobry plan. Nie uwzględniłaś tylko ludzkich strażników i tych morderczych bestii. Wątpię, ze uda nam się wszystkich pokonać.
-A ja wątpię, że wpuścił konie na korytarze. A ludzi uderzy się śnieżką w głowę i stracą przytomność.
Zaśmiał się, a ja ucieszyłam się, że zdołałam go rozluźnić.
-Rzucić śnieżką? A to przypadkiem nie jest dziecinne?
-Hm...jeżeli ja to zrobię, to nie.-uśmiechnęłam się. Potrzebowałam tej chwili z dala od stresu.
Jak powiedziałam, tak zrobiliśmy. Mój pokój faktycznie był wolny. Co więcej na łóżku i meblach zebrała się warstwa kurzu, co oznaczało, że dawno tu nikogo nie było. Przeszłam do obrazu wiszącego nisko nad ziemią. Namalowaliśmy go kiedyś razem z Anią, mamą i tatą. Przedstawiał proste bohomazy, bo ilekroć coś namalowaliśmy Ania, która była wówczas mała zamazywała to radośnie. Obraz przywołał dobre wspomnienia i poczułam, że to właśnie tu powinnam być. Tego by chcieli moje rodzice.
Zamrugałam szybko, by pozbyć się złych myśli. Wyjęłam klucz zza koszulki. Wiedziałam, że się przyda. Odszukałam niewielkiej dziurki w dolnym rogu i wcisnęłam tam klucz, po czym go przekręciłam. Otworzyło się małe przejście, w które mogła przecisnąć się sześcioletnia dziewczynka. Wcisnęłam się do środka, a za mną wszedł Jack.
Przywitał nas mały, ciemny korytarz wyłożony miękką wykładziną z ciepłym kolorem ścian.
-Po co ci było coś tak małego?-zapytał szeptem chłopak.-Ledwo się tu mieszczę.
-Jakbyś zapomniał ostatnim razem jak tu mieszkałam, nie licząc oczywiście porwania, byłam dużo młodsza-zaczęłam iść do przodu kucając.-Kiedy uderzyłam Anie lodem w serce, rodzice zamknęli mnie w moim pokoju. Niestety w nocy miałam koszmary i często budziłam się z płaczem. Rodzice kazali to zbudować, abym miała szybkie i łatwe przejście do ich sypialni.
Dotarliśmy do wyjścia. Przyłożyłam do niego ucho i nasłuchiwałam. Wydawało się być całkowicie cicho. Korytarz miał taką akustykę, że słychać w nim było oddech. Nic takiego nie usłyszałam, więc znów włożyłam klucz w odpowiedni otwór, przekręciłam i znaleźliśmy się w starym pokoju rodziców.
Ten niestety nie był nienaruszony. Na łóżku widać było wgniecenie, gdzie zapewne ktoś leżał. Robiło mi się niedobrze, na myśl, że Mrok mógł tu przebywać.
-Co dalej?-spytał Jack łapiąc mnie za rękę.
Wyczarowałam w wolnej niewielką śnieżkę i kiwnęłam na drzwi. Zrobił to samo.
Popchnęłam delikatnie drzwi. Na zewnątrz nikogo nie było ani jednej żywej duszy. To było dziwne. Czyżby Mrok czuł się tu aż tak dobrze? A moze w ogóle go tu nie było? Popędziłam przed siebie zbliżając się do sali konferencyjnej. Przebiegłam przez nią i znalazłam się w sali tronowej.
Usłyszałam głośne klaskanie roznoszące się echem po pomieszczeniu.
-Brawo!-krzyknął Mrok leniwie siedzący leniwie na tronie.-No w końcu do mnie wróciłaś, słońce. Czekałem na ciebie.
Jack, stojący za mną, wystrzelił do przodu, w jego stronę, warcząc groźnie. Ten jednak zacmokał i odrzucił go w bok przyszpilając do ściany.
-Ty parszywy gnoju!-krzyknął chłopak miotając się.-Zabije się, słyszysz?!
-Zamknij się, Frost...-pokręcił głową Czarny Pan i uderzył go w głowę ciemną kulą tak, że stracił przytomność.-Skoro nikt nam już nie przeszkadza, przejdźmy do konkretów. Bo po coś tu jednak przyszłaś, prawda?
Przychodząc tutaj myślałam, że będę miała przy sobie Jack'a. Tymczasem on wisiał nieprzytomny na ścianie, a ja stałam przed przerażającą postacią. Sama.
Zmienił się od ostatniego razu. Był jeszcze bardziej mroczny i najwyraźniej silniejszy. Ale oprócz tego nie atakował, by zabić, jak zwykle. Mógł przecież od razu zabić mojego narzeczonego. Tymczasem on tak po prostu pozbawił go przytomności.
Przełknęłam ślinę i stanęłam dumnie. Nie mogłam pokazać, że się boję.
-Potrzebuję odpowiedzi, a ty je posiadasz?-powiedziałam głośno. Miałam nadzieję, że Jack niedługo odzyska przytomność, a wtedy go uwolnię.
-Pytaj...-powiedział uśmiechając się radośnie. Coraz bardziej miałam wrażenie, ze to nie jest Mrok.
-Skąd wiedziałeś, że moje dziecko umrze?-zapytałam, czując skręcanie w żołądku.
-Och, to było proste. Kiedy cię porwałem, podawałem ci lek, który skutecznie leczył bezpłodność. Dokładnie obliczyłem czas, kiedy zaszłaś w ciążę i w jakim czasie trzeba było podać ci kolejną dawkę. Chciałem ci tylko pomóc...
Niemal natychmiast przypomniałam sobie ukłucia, które czułam, kiedy pobił mnie do nieprzytomności. Byłam jego królikiem doświadczalnym...
-Od jak dawna mnie obserwujesz?
-Och, słońce, od kiedy zaczęłaś chodzić do tej swojej pracy. Sedric wypaplał mi dokładnie wszystko, gdzie cie umieścili. Żałosne...
-Dlaczego nie ujawniłeś się wcześniej? Przecież mogłeś...
-Mogłem, mogłem...Mogłem wszytko!-wstał i podszedł do mnie, uważnie obserwując jakbym była przedmiotem na wystawie.- Ale to nie chodzi o to co mogłem. Mogłem zabrać cię siłą i zmusić do posłuszeństwa. Mogłem zawładnąć twoim umysłem. Mogłem zabić wszystkich na których ci zależało!-zrobił pauzę. I zniżył głos.-Ale chodziło mi o twoją DOBROWOLNOŚĆ. Dobrowolnie miałaś do mnie przyjść. Dobrowolnie do mnie przystąpić. Dobrowolnie oddać swoje dziecko...
-Co?-zamrugałam gwałtownie nie rozumiejąc jego słów.
-Widzisz, ty jesteś zaledwie kroplą w oceanie kłamstw i zawirowań. Kilka lat temu, kiedy na świat przyszła córka Strażnika i śmiertelniczki narodziła się przepowiednia, która opowiadała o dziecku z zakazanego związku. Ze związku ciebie i Jack'a. Wasze pierworodne dziecko miało być potężne i wybrać zło i razem ze mną opanować nad ciemnością ludzkości. Ale aby to się stało, matka dobrowolnie musiała oddać dziecko. Ale ty je poroniłaś. Nie potrafiłaś zrobić nawet tak prostej rzeczy jak utrzymanie ciąży. CO ci szkodziło oddać się mi? Straciłaś dziecko przez własną głupotę!
Upadłam na kolana. Dochodził do mnie oskarżający ton głosu Mroka. To była moja wina. Ja je zabiłam.
Poczułam, jak moje plecy stykają się z posadzką. Zobaczyłam nad sobą twarz mojego prześladowcy z przerażającym uśmiechem.
-Widzisz jaka jesteś słaba?-zapytał.-Widzisz, że jesteś tylko zwykłą, słabą suką? Powinno się pozbywać takich jak ty...
Nie chcąc patrzeć na jego twarz spuściłam wzrok niżej. Jego ciało było mieszanina ciemnej materii stale zmieniającej kierunek. Ale wewnątrz ujrzałam jeszcze mieniące się kryształki. Kryształki lodu. Pamiętałam, że kiedy mnie porwał, a ja próbowałam się bronić kilka z nich trafiło w niego, ale nie sądziłam, ze nadal tam są.
Zaśmiał się i oddalił ode mnie. Opuścił Jack'a ze ściany, a ten upadł z łoskotem na ziemię odzyskując powoli przytomność.
-Popatrz na tę swoją Elsę...Jesteś z nią z litości?-spytał Mrok krążąc groźnie wokół ciała chłopaka.- Poroniła TWOJE dziecko...
-To nie jest jej wina!-krzyknął mój ukochany stając do walki.
-Chyba sam w to nie wierzysz, co? No bo w końcu tak chciałeś tego dziecka...
Zamknęłam oczy nie mogąc już słuchać. Z oddali dochodziły do mnie odgłosy walki, a ja walczyłam wewnętrznie z samą sobą. Mówiłam sobie, że powinnam wstać. Że powinnam walczyć. Ale nie potrafiłam przekonać samej siebie.
A wtedy usłyszałam krzyk bólu Jack'a. Otworzyłam błyskawicznie oczy ujrzałam mojego ukochanego klęczącego i trzymającego się za brzuchu. Wtedy coś we mnie zawrzało. Coś zamarzło. A ja wstałam niesiona wściekłością.
-Możesz mnie poniżać.-wysyczałam sprawiając, że Mrok odwrócił się w moją stroną i otworzył szeroko oczy.-Możesz mnie gnębić i ranić. Ale nigdy, PRZENIGDY nie wolno ci dotknąć mojej rodziny!!!
Poczułam jakąś pierwotną siłę rozpierającą moje wnętrzności. Wszystko mnie paliło i piekło, ale ja nadal brnęłam do przodu. Mrowienie w palcach stało się nieprzyjemnym skrobaniem, przez co miałam wrażenie, ze moc rozsadzi moje opuszki palców.
-Co się dzieje?!-usłyszałam jak przez mgłę przerażony głos Mroka. W mojej głowie pojawiły się kryształki, które rosły z każdą chwilą tworząc zabójcze lodowe sople. W końcu poczułam, jak moja moc skumulowała się maksymalnie i uwolniłam ją z wnętrza. Usłyszałam tylko przerażający ryk, a potem poczułam jak osuwam się na ziemię, tracąc przytomność.
Jack
Opiekowanie się Elsą i patrzenie jak wraca do zdrowia było przyjemniejsze niż cokolwiek innego. Z dnia na dzień było coraz lepiej. Czas mijał, a ból w naszych sercach powoli malał. Wciąż mieliśmy w sercach naszą małą kruszynkę, ale pogodziliśmy się, że zmarła.
Cieszyło mnie, że moja narzeczona jadła. Na początku były to niewielkie, niezbyt częste posiłki. Z czasem stały się coraz bardziej urozmaicone, aż w końcu zjadała wszystko co mieliśmy w lodówce.
Tego dnia wybrałem się na zakupy, bo mój mały żarłok znów wszystko zjadł.
-Jestem!-krzyknąłem wchodząc do domu. Elsa weszła do domu i usiadła na blacie. Cmoknąłem ją w usta, za co nagrodziła mnie uśmiechem.-Kupiłem truskawki i bitą śmietanę. Możemy zrobić twój ulubiony koktajl.
-Jasne.-odpowiedziała.
-Możemy też...-już chciałem zaproponować coś zboczonego, kiedy ujrzałem jej dziwny wzrok. -No dobra, co jest?
-Co?-spytała niewinnie.
-Widzę tę twoją minkę. No już, mów.
Spuściła wzrok i zagryzła wargę. No dobra, faktycznie coś było nie tak, ale widząc jej miękkie uta między białymi zębami nie mogłem się powstrzymać. Wbiłem się w jej usta, stając jednocześnie między jej nogami, które pogłaskałem. Przeszedł ją dreszcz, wyraźnie to czułem. Pociągnąłem zębami jej dolną wargę, a ona złapała mnie za włosy.
-Tylko ja mogę ją gryźć-uśmiechnąłem się na jej zaczerwienione policzki.-A teraz mów, co się dzieje.
-Nie uważasz, że... Mrok coś wie?-powiedziała, a mój dobry humor od razu wyparował.
-Elsa...
-No ale Jack, nie wydaje ci się to dziwne? On coś wie. On jest odpowiedział na wszystko. On odpowiada za śmierć naszej córki.
-My za to odpowiadamy!-krzyknąłem pociągając za końcówki włosów.- To nasza wina. On za nic nie odpowiada!
-Bronisz go?-zeskoczyła z blatu i założyła ręce na piersi. Wyglądała na zdeterminowaną i gdybym nie był zdenerwowany pewnie bym ją pocałował.
-Nie ale...-westchnąłem, nie wiedząc jak to wyjaśnić.-To nie jest takie proste...
Niespodziewanie dziewczyna podeszła do mnie i złapała moją twarz w swoje małe dłonie.
-Jack, rzadko cie o coś proszę. Ale teraz proszę cię, ja MUSZĘ wiedzieć. Musimy go znaleźć. Musimy dowiedzieć się prawdy.
-Nie...
-Tak. I nawet się ze mną nie kłóć.
Czułem jak powoli mięknę. Położyłem swoje dłonie na jej i ucałowałem.
-A jak coś ci się stanie?-spytałem, bojąc się, że znów ją stracę.
-Nie pozwolisz na to.-uśmiechnęła się uroczo i pocałowała mnie w policzek.
-Dobrze. Dobrze, zgadzam się. Ale masz trzymać się mnie. Nawet na sekundę masz mnie nie zostawiać.
-Jasne. To...kiedy idziemy go szukać?
-Teraz. Masz piętnaście minut na przebranie się. Ubierz coś ciemnego. Chcę mieć to za sobą.
Cmoknęła mnie szybko i zniknęła w sypialni. Co ta kobieta ze mną robiła... Ale w sumie lubiłem, kiedy to ze mną robiła. Należałem do niej. Byłem jej sługą do końca świata. Wystarczył jeden grymas tych jej usteczek i już byłem gotowy zrobić dla niej wszystko.
Złapałem swoją ciemną bluzę i zacząłem ją zakładać. W miejscu, gdzie się wybieraliśmy było ciemno, a my musieliśmy stać się jak najbardziej niewidzialni. Podniosłem wzrok i zobaczyłem moją seksowną narzeczoną. Ubrana była w czarne, obcisłe ciuchy. Wyglądała jak kobieta-kot, albo jak moja kolejna fantazja. Przełknąłem ślinę.
-Wyglądasz...słońce, czy ty chcesz go poderwać?-spytałem.
-Nie. Ale moze chce poderwać ciebie?-podeszła do mnie kołysząc biodrami i położyła swoje dłonie na mojej klatce piersiowej. Ja swoje umieściłem na blisko jej pośladków, co z pewnością nie uszło jej uwadze, ale najwyraźniej jej to pasowało.
-Ty już mnie masz. Jestem cały twój.-powiedziałem i pocałowałem ją by udowodnić moje słowa.
-Gdzie go znajdziemy?-spytała, kiedy już się od siebie oderwaliśmy.
-Tam, gdzie zawsze przesiaduje ten szczur- w podziemiach.
Choć nie chciałem, wróciłem do kryjówki mojego największego wroga. To było jak podanie się na tacy, ale Elsa tego chciała. Co nie zmieniało tego, że zamierzałem ją chronić maksymalnie.
Ruszyliśmy z Jack'iem do wyjścia, a już chwilę później lecieliśmy w przestworzach. Obawiałam się tego spotkania, ale wiedziałam, że muszę to zrobić.
-Zostań tutaj.-powiedziałem do niej, kiedy staliśmy nad głęboką dziurą.-Wskoczę do środka. Jeżeli będzie bezpiecznie to cię zawołam.
-To kryjówka Mroka i jego morderczych koni. Tam nie może być bezpiecznie. A poza tym co z tym "masz trzymać się mnie"?-założyła ręce na piersi, a ja zacząłem żałować, ze nie jesteśmy w domu.
-Nie kwestionuj moich decyzji kochanie.-powiedziałem, całując ją przelotnie i uspokajając trochę mój głód do niej.
Skoczyłem do środka, gdzie było wyjątkowo ciemno i cicho. Obszedłem kilka korytarzy, ale nie natknąłem się ani na Mroka, ani na jego konie. Musiał stamtąd odejść dawno temu, bo wszystko pokryte było kurzem i ziemią, a nie które ściany całkowicie się zawaliły. Wyleciałem na zewnątrz.
-Nie ma go-powiedziałem, lądując przed nią.-Nie pozostawił tu nic. Wygląda na to, że opuścił to miejsce już dawno temu.
-Wygląda na to, że jednak tu coś zostawił-mruknęła.- Przed chwilą był tu jeden z jego koni. Chyba uciekł.
Poczułem niepokój ściskający moje gardło
-Nic ci nie jest? Nie zaatakował cię?-mimowolnie złapałem ją za ramiona.
-Nie, ale jak na drugi raz stwierdzisz, że rozdzielenie się jest mądrym pomysłem, to cię kopnę.
-Jasne.-zaśmiałem się składając całusa na jej nosie- Nie zmienia to faktu, że go nie ma. Jeżeli ten koń uciekł, Mrok będzie poinformowany, ze go szukamy. Wystarczy tylko czekać...
-Nie! Nie ma mowy!-zaprotestowała.- Nie mogę już czekać. Kiedy mnie porwał z pewnością nie byłam tutaj. Tamto miejsce... Poznałam je wtedy. Nigdy bym tego nie zrobiła.
-Co to za miejsce...?
-Pałac Mare zu Pane. Mój dawny dom.
-Dlaczego miał by tam być? Elsa, to się kupy nie trzyma.
-Jack, zaufaj mi okej?
-A jeżeli go tam nie ma?
-To wrócimy i zapomnimy o całej sprawie. Proszę cię, spróbujmy...
Westchnąłem, opierając swoje czoło o jej.
-A jeśli coś ci się stanie? Jeżeli on znów cię porwie? Jeśli...
-Nic takiego się nie stanie. Nie pozwolisz na to.-pocałowała mnie przekonywająco.
Moja sprytna narzeczona miała doskonały plan. Przynajmniej w teorii. Mieliśmy się dostać do jej pokoju, potem do sypialni rodziców, przez salę konferencyjną prosto do sali tronowej. Kiedy o tym mówiła, wydawało mi się to łatwe, ale przeciśnięcie się przez malutki korytarzyk i gonienie za nią było dosyć trudne. Szczególnie, że ona znała zamek doskonale, a ja-w ogóle.
W końcu jednak dotarliśmy do sali, gdzie powitały nas...brawa.
-Brawo!-krzyknął Mrok leniwie siedzący leniwie na tronie.-No w końcu do mnie wróciłaś, słońce. Czekałem na ciebie.
Poczułem wściekłość. Jego zuchwałość i to, że nazwał MOJĄ Elsę słońcem doprowadziło do tego, że chciałem go zabić. Tylko ja miałem prawo ją tak nazywać. Już chciałem posłać tego debila do piekieł, kiedy przyszpilił mnie do ściany swoją mocą.
Jack, stojący za mną, wystrzelił do przodu, w jego stronę, warcząc groźnie. Ten jednak zacmokał i odrzucił go w bok przyszpilając do ściany.
-Ty parszywy gnoju!-krzyknąłem, wściekając się jeszcze bardziej niż zwykle.-Zabije się, słyszysz?!
-Zamknij się, Frost...-pokręcił głową, a chwilę później dostałem czymś w głowę i straciłem przytomność.
Widziałem jak Mrok zabija Elsę, a ona miota się pod jego władzą. Chwilę później schylił się ku niej i zaczął całować. Chciało mi się rzygać. Wiedziałem, że to tylko iluzja, bo jako Strażnik potrafiłem to wyczuć. Ale i tak oglądanie tego napawało mnie bólem i obrzydzeniem.
Im bardziej zaciskałem oczy, tym okropniejsze wizje widziałem. A najgorsze było to, że nie mogłem z tym nic zrobić. Wisiałem bezwładnie na ścianie miotając i krzycząc jak opętany.
Chciałem się stamtąd wydostać, ale koszmar Mroka wydawał się być silniejszy niż kiedykolwiek indziej.
W pewnym momencie poczułem jak upadam. Mój umysł wracał do rzeczywistości. Elsa leżała na podłodze zalewając się łzami, a ja łajza krążyła dookoła mnie.
-Popatrz na tę swoją Elsę...Jesteś z nią z litości? Poroniła TWOJE dziecko...
-To nie jest jej wina!-krzyknąłem chcąc zmieszać tę jego twarzyczkę z błotem.
-Chyba sam w to nie wierzysz, co? No bo w końcu tak chciałeś tego dziecka...
Zaatakowałem uważając, że słowa są zbędne. Nie dość, że się bronił, to odpierał moje ataki. Wydawał się większy, potężniejszy bardziej mroczny.
-Zapłacisz za wszystko, sukinsynu!-krzyknąłem atakując go ponownie.
-Bla, bla...słyszę tylko jakieś żałosne, irytujące brzęczenie!-warknął i posłał ku mnie ciemną kulę, która trafiła w mój brzuch. Pociemniało mi w oczach i mimowolnie krzyknąłem. Czułem się, jakby moje wnętrzności paliły się na popiół, a płucom zaczęło brakować powietrza. Naprawdę był silniejszy. Jeżeli zechce nas zabić, zrobi to.
-Możesz mnie poniżać.-usłyszałem ciężki głos Elsy.-Możesz mnie gnębić i ranić. Ale nigdy, PRZENIGDY nie wolno ci dotknąć mojej rodziny!!!
Popatrzyłem w jej stronę. Wydawało mi się, że jej skóra zamienia się w lód, a ona samo odbija światło. Ręce miała rozłożone na boki, a oczy iskrzyły się wściekłością. Mrok cofnął się kilka kroków, a potem zgiął w pół. Oddychał ciężko i świszcząco. Nagle z jego ciała zaczęły wystawać lodowe kolce.
-Co się dzieje?!-wycharczał przerażony. Jego ciało wydawało się rozdzielać i łączyć przez lód. Moja ukochana wrzasnęła, uwalniając swoją moc.
Materia, z której składał się Mrok rozdzieliła się na drobne atomy i wsiąknęła w powietrze, podłogę i ściany.
Uniosłem wzrok i ujrzałem słaniającą się Elsę. Nie zdążyłem do niej podbiec, kiedy mdlała i opadała n posadzkę.
Heeeej! Heh, nie ma jak zarwać sobie nockę.
Co mogę powiedzieć o tym rozdziale? Mega duży. Serio, nie wiem po co się tak rozpisałam, ale chciałam, żeby było okej. Nie pisałam też przy perspektywie Jack'a planu Elsy mega dokładnie, bo myślę, że takie wdawanie się w szczegóły drugi raz jest bezsensowne. Poza tym chciałam to skończyć jak najszybciej.
Czy tylko ja mam wrażenie, ze oni się w tym rozdziale cały czas migdalą? No nie wiem dlaczego mi tak wyszło, ale trochę cukru nie zrobi z was cukrzyków nie? ;)
Wczoraj postanowiłam sobie odpuścić, ale dziś, pomimo permanentnego zmęczenia, dwóch sprawdzianów i kartkówki jutro plus jeszcze praca z polskiego, musiałam wam napisać ten rozdział. Mimo, że wyszedł trochę beznadziejnie i szczególikowo.
No dobra, nic więcej nie napiszę bo i tak jest dużo do czytania.
Kocham was bardzo
Pozdrawiam ;*
Minęło sporo czasu. To jedyne, czego wiecznie jest za mało. A ja miałam go za dużo. Nie chodziłam do pracy, ale wracałam do zdrowia. Im bardziej godziłam się z tym, co się stało, tym większą wściekłość czułam do Mroka. On był przyczyną wszystkiego, co najgorsze w moim życiu. To on mnie porwał, torturował, to on był przyczyną kłótni z Anią i to on był zamieszany w śmierć mojego dziecka.
Nie wierzyłam, że to przypadek. Nie, jeżeli znał dokładny czas. On musiał coś wiedzieć. Musiał znać odpowiedź na nurtujące mnie pytanie: Jaki ma wpływ na moje życie Mrok?
-Jestem!-moje rozmyślania przerwał krzyk Jack'a. Przeszłam z tarasu do kuchni i usiadłam na blacie, kiedy on wchodził z zakupami. Podszedł do mnie i cmoknął w usta. Poczułam, jakbyśmy znów byli nastolatkami.-Kupiłem truskawki i bitą śmietanę. Możemy zrobić twój ulubiony koktajl.
-Jasne.-odpowiedziałam.
-Możemy też...-spojrzał na mnie.-No dobra, co jest?
-Co?
-Widzę tę twoją minkę. No już, mów.
Zagryzłam wargę i spuściłam wzrok. Poczułam chłodne usta na swoich. Mój narzeczony wszedł miedzy moje nogi i pogłaskał uda. Sięgnęłam rękami do jego włosów, kiedy ugryzł moją dolną wargę i delikatnie ją pociągnął.
-Tylko ja mogę ją gryźć-powiedział i uśmiechnął się.-A teraz mów, co się dzieje.
-Nie uważasz, że... Mrok coś wie?
-Elsa...
-No ale Jack, nie wydaje ci się to dziwne? On coś wie. On jest odpowiedział na wszystko. On odpowiada za śmierć naszej córki.
-My za to odpowiadamy!-krzyknął i odszedł kawałek. Pociągnął się za końcówki włosów.- To nasza wina. On za nic nie odpowiada!
-Bronisz go?-zeskoczyłam z blatu i podeszłam do niego.
-Nie ale...-westchnął.-To nie jest takie proste...
Wyglądał na zagubionego chłopca, któremu trzeba pomóc. On pomagał i był ze mną przez cały czas, kiedy byłam załamana. Teraz nadeszła kolej na mnie. Złapałam jego twarz w swoje dłonie.
-Jack, rzadko cie o coś proszę. Ale teraz proszę cię, ja MUSZĘ wiedzieć. Musimy go znaleźć. Musimy dowiedzieć się prawdy.
-Nie...
-Tak. I nawet się ze mną nie kłóć.
Położył swoje dłonie na moich i ucałował ich wnętrze.
-A jak coś ci się stanie?-spytał zrozpaczony.
-Nie pozwolisz na to.-uśmiechnęłam się i cmoknęłam go w policzek.
-Dobrze. Dobrze, zgadzam się. Ale masz trzymać się mnie. Nawet na sekundę masz mnie nie zostawiać.
-Jasne. To...kiedy idziemy go szukać?
-Teraz. Masz piętnaście minut na przebranie się. Ubierz coś ciemnego. Chcę mieć to za sobą.
Cmoknęłam go przelotnie w usta i pobiegłam do sypialni.
Złapałam czarny, obcisły golf i spodnie w takim samym kolorze. Wybierałam jak najbardziej przyległe ubrania, ale jednocześnie wygodne. Dodatkowo wyjęłam również z niebieskiego pudełka klucz na łańcuszku, który założyłam. Udałam się do łazienki, by je ubrać.
Mój ukochany nie wiedział, że pragnęłam nie tylko odpowiedzi. Pragnęłam też śmierci. Chciałam go zabić i cieszyć się widokiem jego martwego ciała. Chciałam to zobaczyć. Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że był nieśmiertelny, co utrudniało sprawę, ale ja też byłam. I miałam swoja magię.
Uczesałam włosy w ciasnego warkocza. Zastanawiałam się, czy mam się malować. Nie wybierałam się na spotkanie towarzyskie, a bardziej na czas sądu ostatecznego. Postanowiłam tylko pomalować usta bezbarwnym błyszczykiem. Wyszłam z toalety i napotkałam Jack'a ubierającego ciemno-granatową bluzę. Kiedy mnie zobaczył otworzył szeroko oczy i przełknął ślinę.
-Wyglądasz...słońce, czy ty chcesz go poderwać?-spytał zachrypniętym głosem.
-Nie. Ale moe chce poderwać ciebie?-podeszłam do niego i położyłam mu ręce na klatce piersiowej, a on swoje na moich biodrach, niebezpiecznie blisko pośladków.
-Ty już mnie masz. Jestem cały twój.-powiedział i pocałował mnie mocno.
-Gdzie go znajdziemy?
-Tam, gdzie zawsze przesiaduje ten szczur- w podziemiach.
Ruszyliśmy z Jack'iem do wyjścia, a już chwilę później lecieliśmy w przestworzach. Obawiałam się tego spotkania, ale wiedziałam, że muszę to zrobić.
Wylądowaliśmy w lesie przed jakąś głęboką dziurą. Powietrze, którym tam oddychaliśmy było ciężkie i przepełnione zapachem stęchlizny. Idealne miejsce dla kogoś takiego jak Mrok.
-Zostań tutaj.-powiedział do mnie Jack.-Wskoczę do środka. Jeżeli będzie bezpiecznie to cię zawołam.
-To kryjówka Mroka i jego morderczych koni. Tam nie może być bezpiecznie. A poza tym co z tym "masz trzymać się mnie"?-założyłam ręce na piersi udając jego ton.
-Nie kwestionuj moich decyzji kochanie.-powiedział i cmoknął mnie w usta, by potem zniknąć w ciemne dziurze. To nie było zbyt mądre, szczególnie że kilka chwil później pojawił się za mną przerażający, czarny koń z pustymi oczami.
-Cudownie-mruknęłam przygotowując się do walki, bo nie sądziłam, ze jest nastawiony pokojowo.- Nie kwestionuj moich decyzji? Pff... Ostatni raz pozwalam mu decydować...
Stworzenie zarżało groźnie. W jego otoczeniu mimowolnie czuło się strach. Ja również nie miałam nad tym kontroli, ale wmawiałam sobie, że jestem od niego silniejsza. Miałam w końcu moc. Poza tym strach tylko go napędzał do działania.
Postanowiłam zaatakować pierwsza. Rzuciłam w niego lodową kulą, ale z łatwością się uchronił. Przed kolejnymi również. Zrozumiałam, że pojedynczym ciosem go nie pokonam. Rzuciłam w niego niewielkimi, ale ostrymi kryształkami. Kilka z nich trafiło w niego, a on zachwiał się ale wciąż szedł w moją stronę. A ja wciąż się cofałam.
W pewnym momencie postanowiłam czegoś spróbować. Zamknęłam oczy, skupiając się w sobie. Zebrałam w sobie pokłady mocy i wyobraziłam sobie przyłączające się do siebie kryształki i powstającą w ten sposób ogromną bryłę, pełną ostrych końców.
Kiedy otworzyłam oczy konia już nie było. Uciekł? Rozejrzałam się dookoła. Nie było żywej duszy.
-Nie ma go-Jack wyleciał z dziury i wylądował przede mną.- Nie pozostawił tu nic. Wygląda na to, że opuścił to miejsce już dawno temu.
-Wygląda na to, że jednak tu coś zostawił-mruknęłam.- Przed chwilą był tu jeden z jego koni. Chyba uciekł.
-Nic ci nie jest? Nie zaatakował cię?-złapał mnie za ramiona.
-Nie, ale jak na drugi raz stwierdzisz, że rozdzielenie się jest mądrym pomysłem, to cię kopnę.
-Jasne.-zaśmiał się i cmoknął mnie w nos.- Nie zmienia to faktu, że go nie ma. Jeżeli ten koń uciekł, Mrok będzie poinformowany, ze go szukamy. Wystarczy tylko czekać...
-Nie! Nie ma mowy! Nie mogę już czekać. Kiedy mnie porwał z pewnością nie byłam tutaj. Tamto miejsce...Poznałam je wtedy. Nigdy bym tego nie zrobiła.
-Co to za miejsce...?
-Pałac Mare zu Pane. Mój dawny dom.
-Dlaczego miał by tam być? Elsa, to się kupy nie trzyma.
-Jack, zaufaj mi okej?
-A jeżeli go tam nie ma?
-To wrócimy i zapomnimy o całej sprawie. Proszę cię, spróbujmy...
Westchnął i oparł swoje czoło na moim.
-A jeśli coś ci się stanie? Jeżeli on znów cię porwie? Jeśli...
-Nic takiego się nie stanie. Nie pozwolisz na to.
Pocałowałam go miękko upewniając mnie w swoich słowach. Informacje, które chciałam uzyskać były warte każdego ryzyka.
Ruszyliśmy w górę kierując się na zachód, gdzie mieściło się Arendelle. Podróżowanie w ten sposób było szybkie, ale dużo trudniej było odnaleźć właściwą drogę. Nie mogliśmy lecieć zbyt nisko, by nas nie zauważono, ani też zbyt nisko by nie zgubić trasy. W końcu jednak dotarliśmy w miejsce, do którego miałam już nigdy nie wrócić.
-Nie możemy wejść główną bramą. Z pewnością dał tam strażników. Byli tam od zawsze, więc są pewnie i teraz.-powiedziałam oglądając zamek z góry.
-Więc jak chcesz się tam dostać?-spytał Jack.
-Znając go siedzi w sali tronowej...Kiedy mnie przetrzymywał byłam w jakimś pomieszczeniu, które z pewnością musiało być w podziemiach. Ale wiem pewnego dnia byłam w pokoju. Zwykle tam byłam, kiedy mnie skatował do nieprzytomności...-poczułam jak się spiął, więc przerwałam.-Jack, nie denerwuj się, Nie zmienimy już tego. Było minęło.
-Wiem, ale myśl o tym, że nic z tym nie zrobiłem...
-Przestań-warknęłam.-Nie rozmawiajmy o tym. Zajmijmy się wejściem tam. Myślę, że wejdziemy oknem mojego pokoju. Potem tajnym przejściem możemy skierować się do sypialni rodziców. Mam nadzieję, że będzie pusta. Jeżeli nie wejdziemy przez kuchnię. Co prawda będzie to dłuższa droga, ale przynajmniej na nikogo się nie natkniemy. Ale jeżeli przez sypialnię, to będziemy musieli przejść korytarzem prosto, a potem przez salę konferencyjną i dotrzemy do sali tronowej.
-Brzmi jak dobry plan. Nie uwzględniłaś tylko ludzkich strażników i tych morderczych bestii. Wątpię, ze uda nam się wszystkich pokonać.
-A ja wątpię, że wpuścił konie na korytarze. A ludzi uderzy się śnieżką w głowę i stracą przytomność.
Zaśmiał się, a ja ucieszyłam się, że zdołałam go rozluźnić.
-Rzucić śnieżką? A to przypadkiem nie jest dziecinne?
-Hm...jeżeli ja to zrobię, to nie.-uśmiechnęłam się. Potrzebowałam tej chwili z dala od stresu.
Jak powiedziałam, tak zrobiliśmy. Mój pokój faktycznie był wolny. Co więcej na łóżku i meblach zebrała się warstwa kurzu, co oznaczało, że dawno tu nikogo nie było. Przeszłam do obrazu wiszącego nisko nad ziemią. Namalowaliśmy go kiedyś razem z Anią, mamą i tatą. Przedstawiał proste bohomazy, bo ilekroć coś namalowaliśmy Ania, która była wówczas mała zamazywała to radośnie. Obraz przywołał dobre wspomnienia i poczułam, że to właśnie tu powinnam być. Tego by chcieli moje rodzice.
Zamrugałam szybko, by pozbyć się złych myśli. Wyjęłam klucz zza koszulki. Wiedziałam, że się przyda. Odszukałam niewielkiej dziurki w dolnym rogu i wcisnęłam tam klucz, po czym go przekręciłam. Otworzyło się małe przejście, w które mogła przecisnąć się sześcioletnia dziewczynka. Wcisnęłam się do środka, a za mną wszedł Jack.
Przywitał nas mały, ciemny korytarz wyłożony miękką wykładziną z ciepłym kolorem ścian.
-Po co ci było coś tak małego?-zapytał szeptem chłopak.-Ledwo się tu mieszczę.
-Jakbyś zapomniał ostatnim razem jak tu mieszkałam, nie licząc oczywiście porwania, byłam dużo młodsza-zaczęłam iść do przodu kucając.-Kiedy uderzyłam Anie lodem w serce, rodzice zamknęli mnie w moim pokoju. Niestety w nocy miałam koszmary i często budziłam się z płaczem. Rodzice kazali to zbudować, abym miała szybkie i łatwe przejście do ich sypialni.
Dotarliśmy do wyjścia. Przyłożyłam do niego ucho i nasłuchiwałam. Wydawało się być całkowicie cicho. Korytarz miał taką akustykę, że słychać w nim było oddech. Nic takiego nie usłyszałam, więc znów włożyłam klucz w odpowiedni otwór, przekręciłam i znaleźliśmy się w starym pokoju rodziców.
Ten niestety nie był nienaruszony. Na łóżku widać było wgniecenie, gdzie zapewne ktoś leżał. Robiło mi się niedobrze, na myśl, że Mrok mógł tu przebywać.
-Co dalej?-spytał Jack łapiąc mnie za rękę.
Wyczarowałam w wolnej niewielką śnieżkę i kiwnęłam na drzwi. Zrobił to samo.
Popchnęłam delikatnie drzwi. Na zewnątrz nikogo nie było ani jednej żywej duszy. To było dziwne. Czyżby Mrok czuł się tu aż tak dobrze? A moze w ogóle go tu nie było? Popędziłam przed siebie zbliżając się do sali konferencyjnej. Przebiegłam przez nią i znalazłam się w sali tronowej.
Usłyszałam głośne klaskanie roznoszące się echem po pomieszczeniu.
-Brawo!-krzyknął Mrok leniwie siedzący leniwie na tronie.-No w końcu do mnie wróciłaś, słońce. Czekałem na ciebie.
Jack, stojący za mną, wystrzelił do przodu, w jego stronę, warcząc groźnie. Ten jednak zacmokał i odrzucił go w bok przyszpilając do ściany.
-Ty parszywy gnoju!-krzyknął chłopak miotając się.-Zabije się, słyszysz?!
-Zamknij się, Frost...-pokręcił głową Czarny Pan i uderzył go w głowę ciemną kulą tak, że stracił przytomność.-Skoro nikt nam już nie przeszkadza, przejdźmy do konkretów. Bo po coś tu jednak przyszłaś, prawda?
Przychodząc tutaj myślałam, że będę miała przy sobie Jack'a. Tymczasem on wisiał nieprzytomny na ścianie, a ja stałam przed przerażającą postacią. Sama.
Zmienił się od ostatniego razu. Był jeszcze bardziej mroczny i najwyraźniej silniejszy. Ale oprócz tego nie atakował, by zabić, jak zwykle. Mógł przecież od razu zabić mojego narzeczonego. Tymczasem on tak po prostu pozbawił go przytomności.
Przełknęłam ślinę i stanęłam dumnie. Nie mogłam pokazać, że się boję.
-Potrzebuję odpowiedzi, a ty je posiadasz?-powiedziałam głośno. Miałam nadzieję, że Jack niedługo odzyska przytomność, a wtedy go uwolnię.
-Pytaj...-powiedział uśmiechając się radośnie. Coraz bardziej miałam wrażenie, ze to nie jest Mrok.
-Skąd wiedziałeś, że moje dziecko umrze?-zapytałam, czując skręcanie w żołądku.
-Och, to było proste. Kiedy cię porwałem, podawałem ci lek, który skutecznie leczył bezpłodność. Dokładnie obliczyłem czas, kiedy zaszłaś w ciążę i w jakim czasie trzeba było podać ci kolejną dawkę. Chciałem ci tylko pomóc...
Niemal natychmiast przypomniałam sobie ukłucia, które czułam, kiedy pobił mnie do nieprzytomności. Byłam jego królikiem doświadczalnym...
-Od jak dawna mnie obserwujesz?
-Och, słońce, od kiedy zaczęłaś chodzić do tej swojej pracy. Sedric wypaplał mi dokładnie wszystko, gdzie cie umieścili. Żałosne...
-Dlaczego nie ujawniłeś się wcześniej? Przecież mogłeś...
-Mogłem, mogłem...Mogłem wszytko!-wstał i podszedł do mnie, uważnie obserwując jakbym była przedmiotem na wystawie.- Ale to nie chodzi o to co mogłem. Mogłem zabrać cię siłą i zmusić do posłuszeństwa. Mogłem zawładnąć twoim umysłem. Mogłem zabić wszystkich na których ci zależało!-zrobił pauzę. I zniżył głos.-Ale chodziło mi o twoją DOBROWOLNOŚĆ. Dobrowolnie miałaś do mnie przyjść. Dobrowolnie do mnie przystąpić. Dobrowolnie oddać swoje dziecko...
-Co?-zamrugałam gwałtownie nie rozumiejąc jego słów.
-Widzisz, ty jesteś zaledwie kroplą w oceanie kłamstw i zawirowań. Kilka lat temu, kiedy na świat przyszła córka Strażnika i śmiertelniczki narodziła się przepowiednia, która opowiadała o dziecku z zakazanego związku. Ze związku ciebie i Jack'a. Wasze pierworodne dziecko miało być potężne i wybrać zło i razem ze mną opanować nad ciemnością ludzkości. Ale aby to się stało, matka dobrowolnie musiała oddać dziecko. Ale ty je poroniłaś. Nie potrafiłaś zrobić nawet tak prostej rzeczy jak utrzymanie ciąży. CO ci szkodziło oddać się mi? Straciłaś dziecko przez własną głupotę!
Upadłam na kolana. Dochodził do mnie oskarżający ton głosu Mroka. To była moja wina. Ja je zabiłam.
Poczułam, jak moje plecy stykają się z posadzką. Zobaczyłam nad sobą twarz mojego prześladowcy z przerażającym uśmiechem.
-Widzisz jaka jesteś słaba?-zapytał.-Widzisz, że jesteś tylko zwykłą, słabą suką? Powinno się pozbywać takich jak ty...
Nie chcąc patrzeć na jego twarz spuściłam wzrok niżej. Jego ciało było mieszanina ciemnej materii stale zmieniającej kierunek. Ale wewnątrz ujrzałam jeszcze mieniące się kryształki. Kryształki lodu. Pamiętałam, że kiedy mnie porwał, a ja próbowałam się bronić kilka z nich trafiło w niego, ale nie sądziłam, ze nadal tam są.
Zaśmiał się i oddalił ode mnie. Opuścił Jack'a ze ściany, a ten upadł z łoskotem na ziemię odzyskując powoli przytomność.
-Popatrz na tę swoją Elsę...Jesteś z nią z litości?-spytał Mrok krążąc groźnie wokół ciała chłopaka.- Poroniła TWOJE dziecko...
-To nie jest jej wina!-krzyknął mój ukochany stając do walki.
-Chyba sam w to nie wierzysz, co? No bo w końcu tak chciałeś tego dziecka...
Zamknęłam oczy nie mogąc już słuchać. Z oddali dochodziły do mnie odgłosy walki, a ja walczyłam wewnętrznie z samą sobą. Mówiłam sobie, że powinnam wstać. Że powinnam walczyć. Ale nie potrafiłam przekonać samej siebie.
A wtedy usłyszałam krzyk bólu Jack'a. Otworzyłam błyskawicznie oczy ujrzałam mojego ukochanego klęczącego i trzymającego się za brzuchu. Wtedy coś we mnie zawrzało. Coś zamarzło. A ja wstałam niesiona wściekłością.
-Możesz mnie poniżać.-wysyczałam sprawiając, że Mrok odwrócił się w moją stroną i otworzył szeroko oczy.-Możesz mnie gnębić i ranić. Ale nigdy, PRZENIGDY nie wolno ci dotknąć mojej rodziny!!!
Poczułam jakąś pierwotną siłę rozpierającą moje wnętrzności. Wszystko mnie paliło i piekło, ale ja nadal brnęłam do przodu. Mrowienie w palcach stało się nieprzyjemnym skrobaniem, przez co miałam wrażenie, ze moc rozsadzi moje opuszki palców.
-Co się dzieje?!-usłyszałam jak przez mgłę przerażony głos Mroka. W mojej głowie pojawiły się kryształki, które rosły z każdą chwilą tworząc zabójcze lodowe sople. W końcu poczułam, jak moja moc skumulowała się maksymalnie i uwolniłam ją z wnętrza. Usłyszałam tylko przerażający ryk, a potem poczułam jak osuwam się na ziemię, tracąc przytomność.
Jack
Opiekowanie się Elsą i patrzenie jak wraca do zdrowia było przyjemniejsze niż cokolwiek innego. Z dnia na dzień było coraz lepiej. Czas mijał, a ból w naszych sercach powoli malał. Wciąż mieliśmy w sercach naszą małą kruszynkę, ale pogodziliśmy się, że zmarła.
Cieszyło mnie, że moja narzeczona jadła. Na początku były to niewielkie, niezbyt częste posiłki. Z czasem stały się coraz bardziej urozmaicone, aż w końcu zjadała wszystko co mieliśmy w lodówce.
Tego dnia wybrałem się na zakupy, bo mój mały żarłok znów wszystko zjadł.
-Jestem!-krzyknąłem wchodząc do domu. Elsa weszła do domu i usiadła na blacie. Cmoknąłem ją w usta, za co nagrodziła mnie uśmiechem.-Kupiłem truskawki i bitą śmietanę. Możemy zrobić twój ulubiony koktajl.
-Jasne.-odpowiedziała.
-Możemy też...-już chciałem zaproponować coś zboczonego, kiedy ujrzałem jej dziwny wzrok. -No dobra, co jest?
-Co?-spytała niewinnie.
-Widzę tę twoją minkę. No już, mów.
Spuściła wzrok i zagryzła wargę. No dobra, faktycznie coś było nie tak, ale widząc jej miękkie uta między białymi zębami nie mogłem się powstrzymać. Wbiłem się w jej usta, stając jednocześnie między jej nogami, które pogłaskałem. Przeszedł ją dreszcz, wyraźnie to czułem. Pociągnąłem zębami jej dolną wargę, a ona złapała mnie za włosy.
-Tylko ja mogę ją gryźć-uśmiechnąłem się na jej zaczerwienione policzki.-A teraz mów, co się dzieje.
-Nie uważasz, że... Mrok coś wie?-powiedziała, a mój dobry humor od razu wyparował.
-Elsa...
-No ale Jack, nie wydaje ci się to dziwne? On coś wie. On jest odpowiedział na wszystko. On odpowiada za śmierć naszej córki.
-My za to odpowiadamy!-krzyknąłem pociągając za końcówki włosów.- To nasza wina. On za nic nie odpowiada!
-Bronisz go?-zeskoczyła z blatu i założyła ręce na piersi. Wyglądała na zdeterminowaną i gdybym nie był zdenerwowany pewnie bym ją pocałował.
-Nie ale...-westchnąłem, nie wiedząc jak to wyjaśnić.-To nie jest takie proste...
Niespodziewanie dziewczyna podeszła do mnie i złapała moją twarz w swoje małe dłonie.
-Jack, rzadko cie o coś proszę. Ale teraz proszę cię, ja MUSZĘ wiedzieć. Musimy go znaleźć. Musimy dowiedzieć się prawdy.
-Nie...
-Tak. I nawet się ze mną nie kłóć.
Czułem jak powoli mięknę. Położyłem swoje dłonie na jej i ucałowałem.
-A jak coś ci się stanie?-spytałem, bojąc się, że znów ją stracę.
-Nie pozwolisz na to.-uśmiechnęła się uroczo i pocałowała mnie w policzek.
-Dobrze. Dobrze, zgadzam się. Ale masz trzymać się mnie. Nawet na sekundę masz mnie nie zostawiać.
-Jasne. To...kiedy idziemy go szukać?
-Teraz. Masz piętnaście minut na przebranie się. Ubierz coś ciemnego. Chcę mieć to za sobą.
Cmoknęła mnie szybko i zniknęła w sypialni. Co ta kobieta ze mną robiła... Ale w sumie lubiłem, kiedy to ze mną robiła. Należałem do niej. Byłem jej sługą do końca świata. Wystarczył jeden grymas tych jej usteczek i już byłem gotowy zrobić dla niej wszystko.
Złapałem swoją ciemną bluzę i zacząłem ją zakładać. W miejscu, gdzie się wybieraliśmy było ciemno, a my musieliśmy stać się jak najbardziej niewidzialni. Podniosłem wzrok i zobaczyłem moją seksowną narzeczoną. Ubrana była w czarne, obcisłe ciuchy. Wyglądała jak kobieta-kot, albo jak moja kolejna fantazja. Przełknąłem ślinę.
-Wyglądasz...słońce, czy ty chcesz go poderwać?-spytałem.
-Nie. Ale moze chce poderwać ciebie?-podeszła do mnie kołysząc biodrami i położyła swoje dłonie na mojej klatce piersiowej. Ja swoje umieściłem na blisko jej pośladków, co z pewnością nie uszło jej uwadze, ale najwyraźniej jej to pasowało.
-Ty już mnie masz. Jestem cały twój.-powiedziałem i pocałowałem ją by udowodnić moje słowa.
-Gdzie go znajdziemy?-spytała, kiedy już się od siebie oderwaliśmy.
-Tam, gdzie zawsze przesiaduje ten szczur- w podziemiach.
Choć nie chciałem, wróciłem do kryjówki mojego największego wroga. To było jak podanie się na tacy, ale Elsa tego chciała. Co nie zmieniało tego, że zamierzałem ją chronić maksymalnie.
Ruszyliśmy z Jack'iem do wyjścia, a już chwilę później lecieliśmy w przestworzach. Obawiałam się tego spotkania, ale wiedziałam, że muszę to zrobić.
-Zostań tutaj.-powiedziałem do niej, kiedy staliśmy nad głęboką dziurą.-Wskoczę do środka. Jeżeli będzie bezpiecznie to cię zawołam.
-To kryjówka Mroka i jego morderczych koni. Tam nie może być bezpiecznie. A poza tym co z tym "masz trzymać się mnie"?-założyła ręce na piersi, a ja zacząłem żałować, ze nie jesteśmy w domu.
-Nie kwestionuj moich decyzji kochanie.-powiedziałem, całując ją przelotnie i uspokajając trochę mój głód do niej.
Skoczyłem do środka, gdzie było wyjątkowo ciemno i cicho. Obszedłem kilka korytarzy, ale nie natknąłem się ani na Mroka, ani na jego konie. Musiał stamtąd odejść dawno temu, bo wszystko pokryte było kurzem i ziemią, a nie które ściany całkowicie się zawaliły. Wyleciałem na zewnątrz.
-Nie ma go-powiedziałem, lądując przed nią.-Nie pozostawił tu nic. Wygląda na to, że opuścił to miejsce już dawno temu.
-Wygląda na to, że jednak tu coś zostawił-mruknęła.- Przed chwilą był tu jeden z jego koni. Chyba uciekł.
Poczułem niepokój ściskający moje gardło
-Nic ci nie jest? Nie zaatakował cię?-mimowolnie złapałem ją za ramiona.
-Nie, ale jak na drugi raz stwierdzisz, że rozdzielenie się jest mądrym pomysłem, to cię kopnę.
-Jasne.-zaśmiałem się składając całusa na jej nosie- Nie zmienia to faktu, że go nie ma. Jeżeli ten koń uciekł, Mrok będzie poinformowany, ze go szukamy. Wystarczy tylko czekać...
-Nie! Nie ma mowy!-zaprotestowała.- Nie mogę już czekać. Kiedy mnie porwał z pewnością nie byłam tutaj. Tamto miejsce... Poznałam je wtedy. Nigdy bym tego nie zrobiła.
-Co to za miejsce...?
-Pałac Mare zu Pane. Mój dawny dom.
-Dlaczego miał by tam być? Elsa, to się kupy nie trzyma.
-Jack, zaufaj mi okej?
-A jeżeli go tam nie ma?
-To wrócimy i zapomnimy o całej sprawie. Proszę cię, spróbujmy...
Westchnąłem, opierając swoje czoło o jej.
-A jeśli coś ci się stanie? Jeżeli on znów cię porwie? Jeśli...
-Nic takiego się nie stanie. Nie pozwolisz na to.-pocałowała mnie przekonywająco.
Moja sprytna narzeczona miała doskonały plan. Przynajmniej w teorii. Mieliśmy się dostać do jej pokoju, potem do sypialni rodziców, przez salę konferencyjną prosto do sali tronowej. Kiedy o tym mówiła, wydawało mi się to łatwe, ale przeciśnięcie się przez malutki korytarzyk i gonienie za nią było dosyć trudne. Szczególnie, że ona znała zamek doskonale, a ja-w ogóle.
W końcu jednak dotarliśmy do sali, gdzie powitały nas...brawa.
-Brawo!-krzyknął Mrok leniwie siedzący leniwie na tronie.-No w końcu do mnie wróciłaś, słońce. Czekałem na ciebie.
Poczułem wściekłość. Jego zuchwałość i to, że nazwał MOJĄ Elsę słońcem doprowadziło do tego, że chciałem go zabić. Tylko ja miałem prawo ją tak nazywać. Już chciałem posłać tego debila do piekieł, kiedy przyszpilił mnie do ściany swoją mocą.
Jack, stojący za mną, wystrzelił do przodu, w jego stronę, warcząc groźnie. Ten jednak zacmokał i odrzucił go w bok przyszpilając do ściany.
-Ty parszywy gnoju!-krzyknąłem, wściekając się jeszcze bardziej niż zwykle.-Zabije się, słyszysz?!
-Zamknij się, Frost...-pokręcił głową, a chwilę później dostałem czymś w głowę i straciłem przytomność.
Widziałem jak Mrok zabija Elsę, a ona miota się pod jego władzą. Chwilę później schylił się ku niej i zaczął całować. Chciało mi się rzygać. Wiedziałem, że to tylko iluzja, bo jako Strażnik potrafiłem to wyczuć. Ale i tak oglądanie tego napawało mnie bólem i obrzydzeniem.
Im bardziej zaciskałem oczy, tym okropniejsze wizje widziałem. A najgorsze było to, że nie mogłem z tym nic zrobić. Wisiałem bezwładnie na ścianie miotając i krzycząc jak opętany.
Chciałem się stamtąd wydostać, ale koszmar Mroka wydawał się być silniejszy niż kiedykolwiek indziej.
W pewnym momencie poczułem jak upadam. Mój umysł wracał do rzeczywistości. Elsa leżała na podłodze zalewając się łzami, a ja łajza krążyła dookoła mnie.
-Popatrz na tę swoją Elsę...Jesteś z nią z litości? Poroniła TWOJE dziecko...
-To nie jest jej wina!-krzyknąłem chcąc zmieszać tę jego twarzyczkę z błotem.
-Chyba sam w to nie wierzysz, co? No bo w końcu tak chciałeś tego dziecka...
Zaatakowałem uważając, że słowa są zbędne. Nie dość, że się bronił, to odpierał moje ataki. Wydawał się większy, potężniejszy bardziej mroczny.
-Zapłacisz za wszystko, sukinsynu!-krzyknąłem atakując go ponownie.
-Bla, bla...słyszę tylko jakieś żałosne, irytujące brzęczenie!-warknął i posłał ku mnie ciemną kulę, która trafiła w mój brzuch. Pociemniało mi w oczach i mimowolnie krzyknąłem. Czułem się, jakby moje wnętrzności paliły się na popiół, a płucom zaczęło brakować powietrza. Naprawdę był silniejszy. Jeżeli zechce nas zabić, zrobi to.
-Możesz mnie poniżać.-usłyszałem ciężki głos Elsy.-Możesz mnie gnębić i ranić. Ale nigdy, PRZENIGDY nie wolno ci dotknąć mojej rodziny!!!
Popatrzyłem w jej stronę. Wydawało mi się, że jej skóra zamienia się w lód, a ona samo odbija światło. Ręce miała rozłożone na boki, a oczy iskrzyły się wściekłością. Mrok cofnął się kilka kroków, a potem zgiął w pół. Oddychał ciężko i świszcząco. Nagle z jego ciała zaczęły wystawać lodowe kolce.
-Co się dzieje?!-wycharczał przerażony. Jego ciało wydawało się rozdzielać i łączyć przez lód. Moja ukochana wrzasnęła, uwalniając swoją moc.
Materia, z której składał się Mrok rozdzieliła się na drobne atomy i wsiąknęła w powietrze, podłogę i ściany.
Uniosłem wzrok i ujrzałem słaniającą się Elsę. Nie zdążyłem do niej podbiec, kiedy mdlała i opadała n posadzkę.
Heeeej! Heh, nie ma jak zarwać sobie nockę.
Co mogę powiedzieć o tym rozdziale? Mega duży. Serio, nie wiem po co się tak rozpisałam, ale chciałam, żeby było okej. Nie pisałam też przy perspektywie Jack'a planu Elsy mega dokładnie, bo myślę, że takie wdawanie się w szczegóły drugi raz jest bezsensowne. Poza tym chciałam to skończyć jak najszybciej.
Czy tylko ja mam wrażenie, ze oni się w tym rozdziale cały czas migdalą? No nie wiem dlaczego mi tak wyszło, ale trochę cukru nie zrobi z was cukrzyków nie? ;)
Wczoraj postanowiłam sobie odpuścić, ale dziś, pomimo permanentnego zmęczenia, dwóch sprawdzianów i kartkówki jutro plus jeszcze praca z polskiego, musiałam wam napisać ten rozdział. Mimo, że wyszedł trochę beznadziejnie i szczególikowo.
No dobra, nic więcej nie napiszę bo i tak jest dużo do czytania.
Kocham was bardzo
Pozdrawiam ;*
niedziela, 6 listopada 2016
Rozdział XLIII
Elsa
-Czyli mam rozumieć, że ty i Jack, jesteście jakimiś ponad-ludźmi, ale nie możecie mi opowiedzieć o szczegółach, bo inaczej jakiś super ważny gostek was unicestwi?-spytała Ania, kiedy opowiedzieliśmy jej tyle ile mogliśmy. Postanowiliśmy nie mówić jej wszystkiego-nie wiadomo, jakie miało by to skutki.
-Dokładnie.-zakończył Jack.
Zaśmiała się bez cienia wesołości.
-Najpierw znikacie. Potem nagle pojawia się Jack, który nagle oznajmia że straciliście dziecko. Kiedy mieliście na to czas?! Gdyby ona nie umarła, pewnie nigdy bym was już nie zobaczyła.-moja siostra wstała gwałtownie. Na jej twarzy widniało zranienie, którego tak bardzo pragnęłam uniknąć.-A teraz opowiadacie jakieś zmyślone historyjki.
-Ania, to nie są zmyślone historyjki. One są prawdą. Nie możemy...-chciałam załagodzić jej złość, ale mi przerwała.
-Nie, przestań. Po prostu przestań. Nie chcecie mi powiedzieć prawdy. Nie jestem już dzieckiem. Jestem już żoną, a za niedługo matką!
Spojrzałam na nią. Była w ciąży. Ona mogła mieć dziecko, a ja je straciłam. Poczułam jak po moich policzkach spływały łzy.
-Elsa, ja nie chciałam...-zakryła dłonią usta.
-Myślę, że powinnaś wracać.-powiedział twardo Jack, stając za mną i kładąc mi ręce na moich ramionach.
Prychnęła.
-Dobrze. Ale nie proście mnie o nic więcej. Czas słodkiej Ani się skończył. Jestem już dorosła i nie dam sobie wmówić opowieści wyssanych z palca. Wróćcie jak wymyślicie coś bardziej wiarygodnego. Albo jak zdecydujecie się powiedzieć prawdę.-rzuciła na do widzenia i wyszła.
Nie mogłam już wytrzymać, popędziłam do toalety pochylając się i wypluwając wnętrzności. Powstrzymywałam się już za długo. Zwymiotowałam wszystko, co dziś zjadłam. Ale nie tylko tego chciałam się pozbyć. Chciałam pozbyć się okropnego uczucia zazdrości, które mnie dławiło.
Byłam gorsza.
Byłam gorsza, bo nie mogłam mieć dziecka.
Byłam gorsza, bo ona mogła mieć dziecko, a ja nie.
Dlaczego taka byłam? Dlaczego?
To pytanie tkwiło we mnie głęboko i pewnie męczyłoby mnie dalej, gdyby nie to, że poczułam ochładzające palce na karku. Rozluźniło mnie to i w końcu przestałam wydalać z siebie resztki, oparłam się o ścianę i płakałam.
-To wszystko moja wina...To wszystko przeze mnie...Jestem wybrakowana...ZŁAMANA...-bełkotałam.
-Kochanie, o czym ty mówisz?-zapytał Jack klękając przede mną.
-Nasze dziecko...To jest moja wina. Gdybym się zgodziła, nic by jej się nie stało...
-Na co byś się nie zgodziła? Elsa, słońce, powiedz mi co się stało?
Zamknęłam oczy. Musiałam mu powiedzieć, ale nie chciałam na niego patrzyć. Nie zniosłabym widoku zranienia po raz drugi tamtego dnia.
-Zanim...-zaczęłam, po czym przełknęłam ślinę, czując okropną suchość w gardle.-Zanim poroniłam był u mnie Mrok.
-Co do cholery robił u ciebie Mrok?! Bo chyba nie przyszedł na kawkę!
Wzdrygnęłam się na jego ostry ton.
-Daj mi dokończyć.
-Oczywiście kochanie, przepraszam.
-Był tu i...powiedział, że jeśli z nim nie pójdę, dziecko umrze w ciągu trzech kolejnych z nich. Nakrzyczałam na niego i kazałam mu iść, bo nie chciałam do niego wracać. Boże, byłam taka samolubna! Gdybym poszła nasza maleńka córka by żyła!
-Nie...Nie mów tak. To nie jest twoja wina.-W jego głosie słychać było, jakby wstrzymywał się przed wybuchem.-Kochanie spójrz na mnie.
Złapał moją twarz w dłonie, pocierając kciukami moje policzki. Chcąc-nie chcąc, otworzyłam oczy.
-To nigdy nie będzie twoja wina rozumiesz? To wina tego skurw...idioty. I...moja.
-Twoja? Nie, Jack...
-Tak. Posłuchaj, kiedy dotarliśmy do szpitala...Było z tobą bardzo źle. Lekarze powiedzieli, że mogą ocalić albo matkę, albo dziecko. Posłuchaj, nie przetrwał bym bez ciebie. Jesteś moim życiem. Moim słońcem. Wybrałem ciebie i...skazałem naszą córeczkę. Przepraszam, ale...wiem, jestem samolubny, ale nie mógłbym sobie wyobrazić, że ty...jesteś martwa. Wtedy ja też bym umarł.
Przez chwilę docierały do mnie jego słowa. Najwyraźniej cały świat był przeciwko nam. Najwyraźniej, chodź ciężko było to zrozumieć, nasze dziecko musiało umrzeć.
-Jack..-zapłakałam rzucając się na niego.-Dlaczego nie może być dobrze? Dlaczego nie możemy być szczęśliwi?
-Kochanie-pocałował mnie w czoło i głaskał po głowie-Będzie dobrze. Obiecuję, wszystko się ułoży. Tylko musisz mi zaufać. Zaufać, że to przetrwamy. RAZEM.
Jack
Nie spodziewałam się, że zobaczę ten widok tak szybko. Moja ukochana siedziała obok mnie i jadła makaron, który ugotowałem. Wcześniej musiałem wciskać w nią jakiekolwiek jedzenie. Ale widząc jak je rozmawiając ze swoją siostrą wyglądała na zadowoloną i niemal szczęśliwą.
Nie powiedzieliśmy Annie całej prawdy. Mnie obowiązywała tajemnica, a Elsa nie chciała nas zdradzić. Powiedzieliśmy tyle, ile mogliśmy i oczekiwaliśmy, że ruda to zrozumie.
-Czyli mam rozumieć, że ty i Jack, jesteście jakimiś ponad-ludźmi, ale nie możecie mi opowiedzieć o szczegółach, bo inaczej jakiś super ważny gostek was unicestwi?-chciała się upewnić.
-Dokładnie.-potwierdziłem. W odpowiedzi usłyszałem śmiech bez emocji.
-Najpierw znikacie. Potem nagle pojawia się Jack, który nagle oznajmia że straciliście dziecko. Kiedy mieliście na to czas?! Gdyby ona nie umarła, pewnie nigdy bym was już nie zobaczyła. A teraz opowiadacie jakieś zmyślone historyjki.
-Ania, to nie są zmyślone historyjki. One są prawdą. Nie możemy...-zaczęła Elsa, a ja byłem gotów jej przytaknąć, cokolwiek by nie powiedziała.
-Nie, przestań. Po prostu przestań. Nie chcecie mi powiedzieć prawdy. Nie jestem już dzieckiem. Jestem już żoną, a za niedługo matką!
Nie wierzyłem że to powiedziała. Ona chyba też, bo natychmiast zakryła usta rękami
-Elsa, ja nie chciałam...
-Myślę, że powinnaś wracać.-powiedziałem widząc jak moja ukochana zaczyna drżeć. Stanąłem za nią i położyłem dłonie na jej ramionach w geście uspokojenia.
Tymczasem postawa jej siostry nagle się zmieniła. Prychnęła niezadowolona, jakby przed chwilą wcale nie uraziła swojej siostry, a to ją urażono.
-Dobrze. Ale nie proście mnie o nic więcej. Czas słodkiej Ani się skończył. Jestem już dorosła i nie dam sobie wmówić opowieści wyssanych z palca. Wróćcie jak wymyślicie coś bardziej wiarygodnego. Albo jak zdecydujecie się powiedzieć prawdę.-powiedziała i wyszła.
Nagle zacząłem żałować, że ją tu przyprowadziłem. Miała pomóc, tymczasem sprawiła, że miałem ochotę nagadać jej do słuchu. Faktycznie wydoroślała. I stała się też wredniejsza...
Moje rozmyślania przerwała Elsa, która biegła do łazienki, a chwilę potem usłyszałem, jak wymiotuje.
Nie, to nie mogło się dziać. Było już tak dobrze...
Wbiegłem do łazienki i ujrzałem ją pochylającą się nad muszlą klozetową zwracającą wszystko to co zjadła. Po jej bladych policzkach spływały łzy. Położyłem dłonie na jej karku masując je w celu rozluźnienia.
W pewnym momencie oparła się o ścianę i zaczęła szlochać.
-To wszystko moja wina...To wszystko przeze mnie...Jestem wybrakowana...ZŁAMANA...-mówiła, a ja nie rozumiałem, o co jej tak właściwie chodzi.
-Kochanie, o czym ty mówisz?-zapytałem, klękając przed nią.
-Nasze dziecko...To jest moja wina. Gdybym się zgodziła, nic by jej się nie stało...
-Na co byś się nie zgodziła? Elsa, słońce, powiedz mi co się stało?-nadal nic nie rozumiałem. Bałem się, że mogła stracić zmysły. Zamknęła oczy.
-Zanim...-zaczęła, ale po chwili przerwała by przełknąć ślinę.-Zanim poroniłam był u mnie Mrok.
Poczułem jak moje mięśnie się napinają.
-Co do cholery robił u ciebie Mrok?! Bo chyba nie przyszedł na kawkę!
Widząc jak się wzdrygnęła starałem się uspokoić. Niestety myśl, że przywlókł tu swoją dupę, by dręczyć moją narzeczoną sprawiała, że ciężko było się opanować.
-Daj mi dokończyć.-powiedziała cicho, a ja odetchnąłem. Nie chciałem jej przestraszyć.
-Oczywiście kochanie, przepraszam.
-Był tu i...powiedział, że jeśli z nim nie pójdę, dziecko umrze w ciągu trzech kolejnych z nich. Nakrzyczałam na niego i kazałam mu iść, bo nie chciałam do niego wracać. Boże, byłam taka samolubna! Gdybym poszła nasza maleńka córka by zyła!
Nie mogłem uwierzyć, że wymyślała takie niedorzeczności. Nie wiedziała, że to ja skazałem naszą córeczkę, a Mrok nie miał tu wkładu. Chciał ją przestraszyć. I najwyraźniej mu się udało.
-Nie...Nie mów tak. To nie jest twoja wina. Kochanie spójrz na mnie.
Złapałem jej twarz chcąc przekonać ją, by otworzyła oczy, co po chwili zrobiła.
-To nigdy nie będzie twoja wina rozumiesz? To wina tego skurw...idioty. I...moja.
-Twoja? Nie, Jack...
-Tak. Posłuchaj, kiedy dotarliśmy do szpitala...Było z tobą bardzo źle. Lekarze powiedzieli, że mogą ocalić albo matkę, albo dziecko. Posłuchaj, nie przetrwał bym bez ciebie. Jesteś moim życiem. Moim słońcem. Wybrałem ciebie i...skazałem naszą córeczkę. Przepraszam, ale...wiem, jestem samolubny, ale nie mógłbym sobie wyobrazić, że ty...jesteś martwa. Wtedy ja też bym umarł.
Siedziała przez chwilę wpatrując się we mnie niepewnie. Po chwili jej wzrok zmiękł, a na twarz wypłynął grymas bólu.
-Jack-przytuliła się do mnie, a ja odwzajemniłem uścisk. Tak cudownie było ją czuć przy sobie.-Dlaczego nie może być dobrze? Dlaczego nie możemy być szczęśliwi?
-Kochanie...Będzie dobrze. Obiecuję, wszystko się ułoży. Tylko musisz mi zaufać. Zaufać, że to przetrwamy. RAZEM.
Heeeej! No, także mamy taki słodko-kwaśny rozdzialik. Taa...już była Ania i znowu jej nie będzie. Wiem, jestem strasznym zUolem >:D
Dodatkowo powiem wam, że jak wszystko dobrze pójdzie (i jak weny nie stracę, oczywiście) to jeszcze w tym miesiącu dojdziemy do epilogu. I w sumie to byłby koniec, ale mam dla was jeszcze niespodziankę, w postaci bonusowych rozdziałów, które będą odpowiadały na takie pytania jak: Co robiła Anka przez ten cały czas, kiedy Elsa i Jack zniknęli? Co by było, gdyby Jack ocalił dziecko, a nie matkę? i wiele innych, których nie mogę wam zdradzić, bo zaspojleruje wam koniec :P Także jeżeli byście byli zainteresowani takimi bonusikami, to możecie mi o tym napisać, albo...napisać. Ewentualnie...napisać xD Nie no dobra, teraz śmieszkuję. Ale serio, napiszcie mi, co o tym sądzicie xD
Pozdrawiam ;*
-Czyli mam rozumieć, że ty i Jack, jesteście jakimiś ponad-ludźmi, ale nie możecie mi opowiedzieć o szczegółach, bo inaczej jakiś super ważny gostek was unicestwi?-spytała Ania, kiedy opowiedzieliśmy jej tyle ile mogliśmy. Postanowiliśmy nie mówić jej wszystkiego-nie wiadomo, jakie miało by to skutki.
-Dokładnie.-zakończył Jack.
Zaśmiała się bez cienia wesołości.
-Najpierw znikacie. Potem nagle pojawia się Jack, który nagle oznajmia że straciliście dziecko. Kiedy mieliście na to czas?! Gdyby ona nie umarła, pewnie nigdy bym was już nie zobaczyła.-moja siostra wstała gwałtownie. Na jej twarzy widniało zranienie, którego tak bardzo pragnęłam uniknąć.-A teraz opowiadacie jakieś zmyślone historyjki.
-Ania, to nie są zmyślone historyjki. One są prawdą. Nie możemy...-chciałam załagodzić jej złość, ale mi przerwała.
-Nie, przestań. Po prostu przestań. Nie chcecie mi powiedzieć prawdy. Nie jestem już dzieckiem. Jestem już żoną, a za niedługo matką!
Spojrzałam na nią. Była w ciąży. Ona mogła mieć dziecko, a ja je straciłam. Poczułam jak po moich policzkach spływały łzy.
-Elsa, ja nie chciałam...-zakryła dłonią usta.
-Myślę, że powinnaś wracać.-powiedział twardo Jack, stając za mną i kładąc mi ręce na moich ramionach.
Prychnęła.
-Dobrze. Ale nie proście mnie o nic więcej. Czas słodkiej Ani się skończył. Jestem już dorosła i nie dam sobie wmówić opowieści wyssanych z palca. Wróćcie jak wymyślicie coś bardziej wiarygodnego. Albo jak zdecydujecie się powiedzieć prawdę.-rzuciła na do widzenia i wyszła.
Nie mogłam już wytrzymać, popędziłam do toalety pochylając się i wypluwając wnętrzności. Powstrzymywałam się już za długo. Zwymiotowałam wszystko, co dziś zjadłam. Ale nie tylko tego chciałam się pozbyć. Chciałam pozbyć się okropnego uczucia zazdrości, które mnie dławiło.
Byłam gorsza.
Byłam gorsza, bo nie mogłam mieć dziecka.
Byłam gorsza, bo ona mogła mieć dziecko, a ja nie.
Dlaczego taka byłam? Dlaczego?
To pytanie tkwiło we mnie głęboko i pewnie męczyłoby mnie dalej, gdyby nie to, że poczułam ochładzające palce na karku. Rozluźniło mnie to i w końcu przestałam wydalać z siebie resztki, oparłam się o ścianę i płakałam.
-To wszystko moja wina...To wszystko przeze mnie...Jestem wybrakowana...ZŁAMANA...-bełkotałam.
-Kochanie, o czym ty mówisz?-zapytał Jack klękając przede mną.
-Nasze dziecko...To jest moja wina. Gdybym się zgodziła, nic by jej się nie stało...
-Na co byś się nie zgodziła? Elsa, słońce, powiedz mi co się stało?
Zamknęłam oczy. Musiałam mu powiedzieć, ale nie chciałam na niego patrzyć. Nie zniosłabym widoku zranienia po raz drugi tamtego dnia.
-Zanim...-zaczęłam, po czym przełknęłam ślinę, czując okropną suchość w gardle.-Zanim poroniłam był u mnie Mrok.
-Co do cholery robił u ciebie Mrok?! Bo chyba nie przyszedł na kawkę!
Wzdrygnęłam się na jego ostry ton.
-Daj mi dokończyć.
-Oczywiście kochanie, przepraszam.
-Był tu i...powiedział, że jeśli z nim nie pójdę, dziecko umrze w ciągu trzech kolejnych z nich. Nakrzyczałam na niego i kazałam mu iść, bo nie chciałam do niego wracać. Boże, byłam taka samolubna! Gdybym poszła nasza maleńka córka by żyła!
-Nie...Nie mów tak. To nie jest twoja wina.-W jego głosie słychać było, jakby wstrzymywał się przed wybuchem.-Kochanie spójrz na mnie.
Złapał moją twarz w dłonie, pocierając kciukami moje policzki. Chcąc-nie chcąc, otworzyłam oczy.
-To nigdy nie będzie twoja wina rozumiesz? To wina tego skurw...idioty. I...moja.
-Twoja? Nie, Jack...
-Tak. Posłuchaj, kiedy dotarliśmy do szpitala...Było z tobą bardzo źle. Lekarze powiedzieli, że mogą ocalić albo matkę, albo dziecko. Posłuchaj, nie przetrwał bym bez ciebie. Jesteś moim życiem. Moim słońcem. Wybrałem ciebie i...skazałem naszą córeczkę. Przepraszam, ale...wiem, jestem samolubny, ale nie mógłbym sobie wyobrazić, że ty...jesteś martwa. Wtedy ja też bym umarł.
Przez chwilę docierały do mnie jego słowa. Najwyraźniej cały świat był przeciwko nam. Najwyraźniej, chodź ciężko było to zrozumieć, nasze dziecko musiało umrzeć.
-Jack..-zapłakałam rzucając się na niego.-Dlaczego nie może być dobrze? Dlaczego nie możemy być szczęśliwi?
-Kochanie-pocałował mnie w czoło i głaskał po głowie-Będzie dobrze. Obiecuję, wszystko się ułoży. Tylko musisz mi zaufać. Zaufać, że to przetrwamy. RAZEM.
Jack
Nie spodziewałam się, że zobaczę ten widok tak szybko. Moja ukochana siedziała obok mnie i jadła makaron, który ugotowałem. Wcześniej musiałem wciskać w nią jakiekolwiek jedzenie. Ale widząc jak je rozmawiając ze swoją siostrą wyglądała na zadowoloną i niemal szczęśliwą.
Nie powiedzieliśmy Annie całej prawdy. Mnie obowiązywała tajemnica, a Elsa nie chciała nas zdradzić. Powiedzieliśmy tyle, ile mogliśmy i oczekiwaliśmy, że ruda to zrozumie.
-Czyli mam rozumieć, że ty i Jack, jesteście jakimiś ponad-ludźmi, ale nie możecie mi opowiedzieć o szczegółach, bo inaczej jakiś super ważny gostek was unicestwi?-chciała się upewnić.
-Dokładnie.-potwierdziłem. W odpowiedzi usłyszałem śmiech bez emocji.
-Najpierw znikacie. Potem nagle pojawia się Jack, który nagle oznajmia że straciliście dziecko. Kiedy mieliście na to czas?! Gdyby ona nie umarła, pewnie nigdy bym was już nie zobaczyła. A teraz opowiadacie jakieś zmyślone historyjki.
-Ania, to nie są zmyślone historyjki. One są prawdą. Nie możemy...-zaczęła Elsa, a ja byłem gotów jej przytaknąć, cokolwiek by nie powiedziała.
-Nie, przestań. Po prostu przestań. Nie chcecie mi powiedzieć prawdy. Nie jestem już dzieckiem. Jestem już żoną, a za niedługo matką!
Nie wierzyłem że to powiedziała. Ona chyba też, bo natychmiast zakryła usta rękami
-Elsa, ja nie chciałam...
-Myślę, że powinnaś wracać.-powiedziałem widząc jak moja ukochana zaczyna drżeć. Stanąłem za nią i położyłem dłonie na jej ramionach w geście uspokojenia.
Tymczasem postawa jej siostry nagle się zmieniła. Prychnęła niezadowolona, jakby przed chwilą wcale nie uraziła swojej siostry, a to ją urażono.
-Dobrze. Ale nie proście mnie o nic więcej. Czas słodkiej Ani się skończył. Jestem już dorosła i nie dam sobie wmówić opowieści wyssanych z palca. Wróćcie jak wymyślicie coś bardziej wiarygodnego. Albo jak zdecydujecie się powiedzieć prawdę.-powiedziała i wyszła.
Nagle zacząłem żałować, że ją tu przyprowadziłem. Miała pomóc, tymczasem sprawiła, że miałem ochotę nagadać jej do słuchu. Faktycznie wydoroślała. I stała się też wredniejsza...
Moje rozmyślania przerwała Elsa, która biegła do łazienki, a chwilę potem usłyszałem, jak wymiotuje.
Nie, to nie mogło się dziać. Było już tak dobrze...
Wbiegłem do łazienki i ujrzałem ją pochylającą się nad muszlą klozetową zwracającą wszystko to co zjadła. Po jej bladych policzkach spływały łzy. Położyłem dłonie na jej karku masując je w celu rozluźnienia.
W pewnym momencie oparła się o ścianę i zaczęła szlochać.
-To wszystko moja wina...To wszystko przeze mnie...Jestem wybrakowana...ZŁAMANA...-mówiła, a ja nie rozumiałem, o co jej tak właściwie chodzi.
-Kochanie, o czym ty mówisz?-zapytałem, klękając przed nią.
-Nasze dziecko...To jest moja wina. Gdybym się zgodziła, nic by jej się nie stało...
-Na co byś się nie zgodziła? Elsa, słońce, powiedz mi co się stało?-nadal nic nie rozumiałem. Bałem się, że mogła stracić zmysły. Zamknęła oczy.
-Zanim...-zaczęła, ale po chwili przerwała by przełknąć ślinę.-Zanim poroniłam był u mnie Mrok.
Poczułem jak moje mięśnie się napinają.
-Co do cholery robił u ciebie Mrok?! Bo chyba nie przyszedł na kawkę!
Widząc jak się wzdrygnęła starałem się uspokoić. Niestety myśl, że przywlókł tu swoją dupę, by dręczyć moją narzeczoną sprawiała, że ciężko było się opanować.
-Daj mi dokończyć.-powiedziała cicho, a ja odetchnąłem. Nie chciałem jej przestraszyć.
-Oczywiście kochanie, przepraszam.
-Był tu i...powiedział, że jeśli z nim nie pójdę, dziecko umrze w ciągu trzech kolejnych z nich. Nakrzyczałam na niego i kazałam mu iść, bo nie chciałam do niego wracać. Boże, byłam taka samolubna! Gdybym poszła nasza maleńka córka by zyła!
Nie mogłem uwierzyć, że wymyślała takie niedorzeczności. Nie wiedziała, że to ja skazałem naszą córeczkę, a Mrok nie miał tu wkładu. Chciał ją przestraszyć. I najwyraźniej mu się udało.
-Nie...Nie mów tak. To nie jest twoja wina. Kochanie spójrz na mnie.
Złapałem jej twarz chcąc przekonać ją, by otworzyła oczy, co po chwili zrobiła.
-To nigdy nie będzie twoja wina rozumiesz? To wina tego skurw...idioty. I...moja.
-Twoja? Nie, Jack...
-Tak. Posłuchaj, kiedy dotarliśmy do szpitala...Było z tobą bardzo źle. Lekarze powiedzieli, że mogą ocalić albo matkę, albo dziecko. Posłuchaj, nie przetrwał bym bez ciebie. Jesteś moim życiem. Moim słońcem. Wybrałem ciebie i...skazałem naszą córeczkę. Przepraszam, ale...wiem, jestem samolubny, ale nie mógłbym sobie wyobrazić, że ty...jesteś martwa. Wtedy ja też bym umarł.
Siedziała przez chwilę wpatrując się we mnie niepewnie. Po chwili jej wzrok zmiękł, a na twarz wypłynął grymas bólu.
-Jack-przytuliła się do mnie, a ja odwzajemniłem uścisk. Tak cudownie było ją czuć przy sobie.-Dlaczego nie może być dobrze? Dlaczego nie możemy być szczęśliwi?
-Kochanie...Będzie dobrze. Obiecuję, wszystko się ułoży. Tylko musisz mi zaufać. Zaufać, że to przetrwamy. RAZEM.
Heeeej! No, także mamy taki słodko-kwaśny rozdzialik. Taa...już była Ania i znowu jej nie będzie. Wiem, jestem strasznym zUolem >:D
Dodatkowo powiem wam, że jak wszystko dobrze pójdzie (i jak weny nie stracę, oczywiście) to jeszcze w tym miesiącu dojdziemy do epilogu. I w sumie to byłby koniec, ale mam dla was jeszcze niespodziankę, w postaci bonusowych rozdziałów, które będą odpowiadały na takie pytania jak: Co robiła Anka przez ten cały czas, kiedy Elsa i Jack zniknęli? Co by było, gdyby Jack ocalił dziecko, a nie matkę? i wiele innych, których nie mogę wam zdradzić, bo zaspojleruje wam koniec :P Także jeżeli byście byli zainteresowani takimi bonusikami, to możecie mi o tym napisać, albo...napisać. Ewentualnie...napisać xD Nie no dobra, teraz śmieszkuję. Ale serio, napiszcie mi, co o tym sądzicie xD
Pozdrawiam ;*
wtorek, 1 listopada 2016
Rozdział XLII
Dla wszystkich, którzy zadawali pytanie: Gdzie Anka? ;* ;* ;*
ElsaNigdy już nie wyjdę do szpitala.
Tamto miejsce przypominało mi o tym co straciłam.
Nienawidziłam swojego ciała. Nie potrafiło utrzymać mojej córeczki. Ja nie potrafiłam tego zrobić.
Próbowałam się zabić. Tylko raz, bo potem nie miałam już okazji. Robiłam to półświadomie. Wzięłam zbyt dużo tabletek, chcąc uśmierzyć swój ból. Gdzieś "z tyłu głowy" miałam świadomość, że mogę na tym ucierpieć, ale byłam tak pogrążona w smutku, że nie docierało do mnie nawet to, czy jest dzień, czy noc. Odratował mnie lekarz.
A potem zaczęła pojawiać się pani psycholog. Zadawała tak idiotyczne i bezsensowne pytania, na które odpowiadałam. Kiedyś ja jej zadałam pytanie.
-Straciła pani dziecko?
Nie odpowiedziała od razu. Spojrzała na mnie gładząc po ręce. Jej dotyk mnie zabijał.
-Nie.-odpowiedziała półszeptem.
-Więc niech pani nigdy więcej do mnie nie przychodzi.
Nie chciałam psychologa. Chciałam poradzić sobie z tym sama-bo tylko ja wiedziałam, jak bardzo to boli. Ja i Jack.
Nie rozmawialiśmy sobą jak dawniej. Przychodził do mnie, łapał mnie za rękę, całował w knykcie i siedział ze mną do końca czasu odwiedzin. Nie pytał jak się czuję. Po prostu pozwalał mi to wszytko przemilczeć. A ja mu za to dziękowałam.
Któregoś dnia przyszedł i powiedział, ze wracam do domu. Ucieszyłam się na tyle, na ile potrafiłam.
Wychodząc ze szpitala nie pożegnałam się z nikim. Nawet z moją lekarką prowadzącą. Nie podziękowałam pielęgniarką za dobrą opiekę. Nie mogłam dziękować za coś, co straciłam.
Kiedy weszłam do domu i poczułam jego zapach rozpłakałam się z ulgi. Już zapomniałam, jak tu było. Ale w końcu tu byłam i od razu ruszyłam na górę. Nie do sypialni.
Kiedy dotarłam do drzwi pokoju ręce trzęsły mi się tak bardzo, że natychmiast opuściłam torebkę którą trzymałam w dłoniach. Nie wiedziałam z czego dokładnie, czy z ogarniających mnie emocji, czy raczej z tego, że nie byłam do końca wyleczona i wejście po schodach było dla mnie wysiłkiem.
Dotknęłam klamki drżącą dłonią i nacisnęłam. Zamknięte. Spróbowałam jeszcze raz i zdałam sobie sprawę, że Jack musiał zamknąć ten pokój. Ale musiałam się tam dostać. Właśnie teraz.
Odwróciłam się i spostrzegłam chłopaka, który wpatrywał się we mnie niepewnie.
-Daj mi klucz-powiedziałam, zupełnie nie rozpoznając swojego głosu.
-Elsa, nie sądzę, że to dobry pomysł...
-Jack, proszę.-spojrzałam na niego błagalnie.-Im szybciej się z tym uporam, tym szybciej się z tym pogodzę. Proszę, daj mi klucz. Wpuść mnie tam.
Spuścił głowę bezsilnie i podał mi klucz. Wsunęłam go w dziurkę i przekręciłam metalowy przedmiot, a potem weszłam do środka.
Przywitał mnie widok kołyski. Kłóciliśmy się z Jack'iem, czy wybrać je, czy zdecydować się na łóżeczko. W końcu wygrałam. Przesunęłam palcami po zimnym drewnie i poczułam łzy na policzkach. Do tej pory płakałam przez cały czas, kiedy nie podawano mi leków uspokajających. A chciałam płakać, bo to mnie oczyszczało. Straciłam dziecko, do cholery! Jak oni mogli podawać mi tabletki, bym trzymała w sobie emocje. A ja chciałam krzyczeć. Chciałam płakać. Chciałam ich wszystkich zabić za każde słowo.
Na półkach leżały pluszaki i niewielkie buciki, które dostaliśmy w prezencie od Sophie, gdy tylko dowiedziała się o mojej ciąży. Była taka szczęśliwa, oznajmiła, że chce zostać chrzestną bez gadania.
A dzieci z ośrodka? Kiedy pewnego dnia przyszłam do nich z brzuszkiem wydawały się być zaintrygowane maleńkim życiem wewnątrz mnie. Głaskały mnie po brzuszku i przytulały je mówiąc, że to będzie ich mały dzidziuś.
Wszystkich zawiodłam. Jacka, bo nie potrafiłam dać mu dziecka, na które tak się cieszył. Sophie, bo nie obdarowałam ją chrześnica, którą mogłaby rozpieszczać. Dzieciaki, bo są zbyt małe by zrozumiały, że jestem beznadziejna i nie będzie dzidziusia. Siebie, bo zajście w ciąże było dla mnie jak cud, a cuda nie zdarzają się dwa razy.
Nie wiedziałam, w którym momencie upadłam, ale kiedy poczułam ramiona Jack'a oplatające mnie i kołyszące delikatnie, wróciłam do rzeczywistości i usłyszałam swój żałosny szloch.
-Nie potrafiłam, Jack-plotłam.-Nie potrafiłam jej ochronić. Nie potrafiłam...
-Ci...cichutko skarbie-powtarzał Jack głaszcząc i całując w głowę.
W końcu mogłam się wypłakać bez wścibskich lekarzy, którzy gdy tylko słyszeli, ze płaczę, podawali mi środki uspokajające. Tu mogłam płakać, wrzeszczeć i nikt mi nie zabraniał. Jack jedynie BYŁ i płakał razem ze mną. Dzieliłam z nim ból i pierwszy raz w życiu jego obecność była mi bardziej potrzebna niż kiedykolwiek.
Spędziłam w tym pokoju większość swojego czasu. Przychodziłam tam zawsze o poranku, zasypiałam w nim, a Jack przenosił mnie na czas nocy do sypialni. W końcu jednak pozwolił spać mi tam, gdzie miało spać nasze dzieciątko.
Nie mówiłam, bo nie było słów, które chciałam powiedzieć.
Nie jadłam, bo nie miałam już dla kogo jeść.
Nie piłam, bo nie chciałam płakać.
Żyłam jakby pod wodą. Nie docierały do mnie dźwięki, chodź słyszałam ich zarysy. Widok był wiecznie zamazany, a ja czułam się otępiała.
Dopiero któregoś dnia poczułam czyjś dotyk na udzie. Opuściłam wzrok i zobaczyłam oczy Jack'a. Przedstawiały jakiś rodzaj strachu, ale nie wiedziałam, o co może chodzić. Przechyliłam pytająco głowę.
-Masz gościa, słońce.-powiedział a ja zadrżałam. Tak dawno nie mówił do mnie "słońce", że zapomniałam, jakie to cudowne uczucie. Nie pytałam kto to, bo spodziewałam się jakiegoś lekarza. Kiedy dostawałam wypis, lekarka mówiła coś o wizytach domowych, ale ja byłam zbyt zajęta chęcią ucieczki z tamtego miejsca, ze w ogóle jej nie słuchałam. Skinęłam głową i znów spojrzałam przez okno miętoląc w dłoniach koronkę od bucików. Uspokajało mnie to. Robiłam tak, gdy jeszcze byłam w ciąży. Zastanawiałam się...
Przed moimi oczami pojawiła mi się jej twarz. Zmieniła się. Wydoroślała, ale nadal widziałam w nią moją siostrę.
-Ania.-powiedziałam, wypowiadając pierwsze słowo od dawna.
Stała wpatrując się we mnie, jakbym nie była prawdziwa. Wstałam, ale nie mając sił, musiałam przytrzymać się ściany. Podeszła bliżej, a ja oczekiwałam, ze nie przytuli. A wtedy ona uniosła dłoń i z całej siły uderzyła mnie z otwartej ręki.
-Przepraszam, przepraszam, ale...musiałam, po prostu musiałam. Wiem, wiem, to głupie, ale nie mogłam się powstrzymać. Bardzo cię boli? Przynieść ci lód? A może zawołać Jack'a? Może chcesz usiąść? Albo...-mówiła jak najęta, a ja zaczęłam się śmiać. Po prostu śmiać, jakby właśnie nie dała mi z liścia, a opowiedziała śmieszny dowcip. W końcu musiałam usiąść, bo zaczynałam ciężko dyszeć.
Kiedy w końcu skończyłam popatrzyłam na nią zagryzając wargę, by się nie rozpłakać.
-Tęskniłam.-powiedziałam, a wtedy ona wpadła w moje ramiona.
Nie pamiętam, ile tak siedziałyśmy, ale doskonale pamiętam, że obie płakałyśmy.
W pewnym momencie podniosła swój wzrok i dotknęła mnie po twarzy, jakby upewniając się o mojej prawdziwości. Potem jej wzrok zjechał w dół i dotknęła mojego brzucha.
Dotyk tego miejsca nawet w przypadku Jack'a sprawiał, że było mi niedobrze. Ale dotyk mojej siostry sprawił, że poczułam się spokojna.
-To miała być dziewczynka, prawda?-spytała szeptem. W tamtym momencie przypominała mi czasy dzieciństwa, kiedy to pod kołdrą szeptała mi sekrety. Kiwnęłam głową i spuściłam wzrok. Miała zostać ciocią. Kolejna osoba, którą zawiodłam.
-Przepraszam, że...-zaczęłam, ale ona położyła mi dłoń na usta.
-Nie masz za co przepraszać. To nie była twoja wina, Elsa. Najważniejsze jest, żebyś ty wyzdrowiała i żebyś miała kolejne dziecko.
W tamtej chwili, pomyślałam, że się przesłyszałam. Ale jej twarda mina przekonywała mnie, że nie uroiłam sobie tego.
-Ania...to był cud, że zaszłam w ciążę. Przypadek jeden na milion. Nie zdarzy się po raz kolejny...
-Skąd wiesz? Skąd wiesz, że się nie zdarzy. Posłuchaj, jesteś cudowną, ZDROWĄ kobietą. Na pewno jest jakieś wyjście. Skoro raz zaszłaś w ciążę, może zdarzy się to po raz kolejny...
-Wątpię. Poza tym... kocham Jack'a i...nie zwiążę się z kimś innym.
-Dlaczego miałabyś to robić?
-On...Nie zdołałam urodzić mu córki, której tak oczekiwał. Jak może na mnie patrzyć, skoro ją zabiłam...
-Zamknij się, durniu. Nawet nie wiesz, jak bardzo on cię kocha. Kiedy po mnie przyjechał dosłownie szalał z rozpaczy, że jesteś smutna. Pojechałam z nim nie tylko dla ciebie, ale dola niego. Bo nie mogłam patrzeć, jak tęskni za tobą.
Nastała chwila ciszy. Potrzebowałam sobie wszystko przemyśleć, a Anna doskonale to rozumiała.
Jack nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo wdzięczna mu jestem. Gdyby nie on z pewnością dalej tkwiłabym pod wodą. Ale moja siostra mnie stamtąd wyciągnęła. I mimo, że nadal czułam potworne kłucie w sercu, patrzyłam z nadzieją na przyszłość.
-Jak to jest możliwe, że w ogóle się nie postarzałaś?-ciszę przerwały słowa Ani.-I co się z tobą do tej pory działo? Poznam odpowiedzi?
Spuściłam głowę. Zastanawiałam się, co mam powiedzieć. Od czego zacząć. Mówienie, co się ze mną działo nie było przyjemne. Dziewczyna wyczula, że to drażliwy temat i wstała wyciągając do mnie rękę.
-Albo wiesz co?-zaczęła.-Chodźmy najpierw coś zjeść.
A więc czas wrócić do żywych...
Jack
Kiedy przystępowałem do Strażników otrzymałem jedno życzenie, które North mógł spełnić. Zażyczyłem sobie wtedy własnego pokoju, do którego nikt nie miał wstępu bez mojej zgody. Gdybym wiedział, co będę przeżywał w przyszłości poprosił bym o życie mojej córki.
Elsa stała się wrakiem samej siebie. Odrzucała psychologów i leki, a ja wpadałem w szał, kiedy widziałem ją w takim stanie.
Przychodziłem codziennie. Właściwie zawsze byłem przed drzwiami tuż przed tym, gdy czas na odwiedziny się zaczynał. Bolało mnie, że nie ma mnie przy niej w nocy. Że nie mogę jej przytulić i odgonić straszne sny. Chciałem jej powiedzieć, jak bardzo ją kocham. Że mimo tego, co się stało nadal pragnę z nią być. Że wszytko będzie dobrze. Ale wchodząc do jej pokoju i widząc zamyśloną minę wiedziałem, że nic co powiem do niej nie dotrze. Więc robiłem to, co mogłem-byłem. Łapałem ją za dłoń i całowałem, a potem siedzieliśmy w ciszy przez cały nasz wspólny czas. Czasami orientowała się, że przyszedłem, spoglądała na mnie i mrugała na powitanie. Czasami nie robiła nic, nawet, gdy złapałem ją za rękę.
Kiedy dostaliśmy wypis, Elsa niemal uciekała ze szpitala. Była po środkach przeciwbólowych, więc zyskała siły i determinację do opuszczenia szpitala. Doskonale wiedziałem, co czuje, bo czułem dokładnie do samo. Ale w ramach uprzejmości musiałem jeszcze podziękować pielęgniarką za opiekę, odebrać receptę na leki, które moja narzeczona musiała przyjmować. Musiałem wysłuchać wskazówek na temat dalszego jej leczenia. Pani doktor proponowała, by Elsa spotkała się z rodziną. Podobno ich obecność miała działać na nią kojąco. Mimo iż wiedziałem, że to niemożliwe, przytakiwałem, by jak najszybciej się stamtąd wydostać.
Ona nie mówiła nic. Czułem, jak bije od niej aura irytacji, że jeszcze musi siedzieć w tamtym miejscu. W końcu jednak udało nam się uciec.
Kiedy dotarliśmy do domu Elsa niemal od razu popędziła na górę. Byłem pewny, że do sypialni, ale kiedy zobaczyłem, jak skręca w przeciwnym kierunku-zamarłem. Wiedziałem gdzie szła, ale nie byłem pewny, czy się na to zgodzę.
Dotarłem na górę błyskawicznie. Ciało mojej ukochanej trzęsło się. Obróciła się w moją stronę zdesperowanym spojrzeniem.
-Daj mi klucz-powiedziała, a mnie przeszedł dreszcz na jej głos. Zupełnie nie przypominał mi tego melodyjnego świergotu.
-Elsa, nie sądzę, że to dobry pomysł...
-Jack, proszę. Im szybciej się z tym uporam, tym szybciej się z tym pogodzę. Proszę, daj mi klucz. Wpuść mnie tam.
Miała rację. Cholerną rację. Wyciągnąłem klucz z kieszeni i jej go podałem. Powinienem dać jej czas, ale nie potrafiłem po prostu odejść. Silniejsza była potrzeba jej chronienia.
Weszła do pokoju przesuwając ręce po kołysce, pluszakach, meblach.
W pewnym momencie upadła na kolana i zaczęła głośno płakać. Natychmiast do niej podbiegłem obejmując ją i kołysząc w geście uspokojenia.
-Nie potrafiłam, Jack.Nie potrafiłam jej ochronić. Nie potrafiłam...
-Ci...cichutko skarbie-starałem się ją uspokoić. To nie była jej wina, tylko moja. Ja skazałem moją malutką córeczkę na śmierć i moją cudowną narzeczoną na ból. Zawiodłem je obie.
Płakaliśmy oboje. Nasze łzy mieszały się, ale miałem wrażenie, że nas to oczyszcza. Wyrzucaliśmy z siebie to, co leżało nam na sercu. Nasz ból.
Spodziewałem się, że kiedy wrócimy do domu będzie lepiej. Oczywiście nie oczekiwałem natychmiastowej poprawy, ale po dwóch tygodniach wcale nie było lepiej. Wręcz przeciwnie coraz gorzej. Elsa nie jadła, nie rozmawiała, jedyne co robiła to wiecznie przesiadywała w pokoju dziecięcym z malutkimi bucikami w dłoni. Kiedy cokolwiek ją pytałem spoglądała na mnie, a potem odwracała wzrok.
Musiałem coś zrobić, ale nie miałem pojęcia co. Próbowałem już wszystkiego. Zapraszałem Sophie, by z nią porozmawiała, sam próbowałem jej pomóc, dzwoniłem nawet do lekarza, zapytać co mam robić. Znów usłyszałem to samo co wcześniej-najlepsza byłaby rodzina.
Zamierzałem zrobić wszystko, by tylko wróciła moja ukochana Elsa. WSZYSTKO.
Dlatego pewnego dnia, zaraz kiedy się obudziłem, a jej znów nie było w moim łóżku zadzwoniłem do Sophie, by przyszła popilnować dziewczyny, gdyby coś miało się stać. Od jej próby samobójczej nie zamierzałem ryzykować zostawiając ją samą.
Przyjaciółka zjawiła się szybko, za co dziękowałem, bo chciałem wyruszyć jak najszybciej.
-Nie wchodź do niej, chyba że poczujesz, że coś jest nie tak. Dopóki siedzi w pokoju jest okej. Ale gdyby wychodziła, od razu reaguj. Ale tylko w nagłych wypadkach. Nie chcę, by wiedziała, że mnie nie ma. Mogłaby pomyśleć...z resztą nieważne.-przywitałem ją od progu.
-Jack, to tylko Elsa. Daje sobie radę z 16 dzieciaków, ona nie stanowi problemu.-odpowiedziała ściągając płaszcz i wieszając go w szafie.-Powiesz mi, gdzie jedziesz. Bo raczej byś się tak nie wystroił do sklepu.
Puściłem jej uwagę o moim wyglądzie mimo uszu.
-Chcę jej pomóc. Jadę po jej siostrę. Daleko. Nie będzie mnie jakieś 4, 5 godzin...Pilnuj ją proszę. I dziękuję.
Spojrzała na mnie niepewnie.
-Jeżeli dowiem się, że ją zdradzasz, szczególnie teraz osobiście powieszę cię za jaja. Ale jeżeli naprawdę chcesz jej pomóc-leć.
Tak jak powiedziała, tak zrobiłem. Niemal od razu ruszyłem. Nie chciałem jechać samochodem, szczególnie że zależało mi na czasie i że drogę powrotną miałem pokonać właśnie w ten sposób. Uniosłem się w górę, a płaszcz, który miałem ubrany zaszeleścił. Zmierzałem do miejsca, gdzie cała ta historia się zaczęła.
Nie do końca wiedziałem, gdzie miałem szukać. Z pewnością nie w domu ich "rodziców", może u Kristoffa, ale tego też nie byłem pewien. Zamierzałem zacząć od tamtego miejsca.
Wylądowałem tuż obok mojego starego mieszkania, ale nawet na nie nie spojrzałem. Od razu ruszyłem do domu starego przyjaciela.
Niestety nie miałem szczęścia. W tamtym mieszkaniu znajdował się już jakiś inny gościu, który nie była zbyt przyjaźnie nastawiony. Udałem się więc do baru, w którym kiedyś pracował Kris. Również tam go nie było. Podobno już dawno zrezygnował z pracy. Jeden z pracowników podał mi adres miejsca, w którym podobno pracował, a ja chciałem całować go po rękach za tą informację.
Adres okazał się być prawidłowy. Od razu od wejścia do "Mroźnego Zoo" ujrzałem chłopaka uśmiechającego się do jednego z reniferów. Wydawało się, że z nim rozmawia. Na ten widok zachciało mi się śmiać.
-A co to, znalazłeś sobie w końcu przyjaciela?-zapytałem opierając się o barierkę. Kristoff zesztywniał i powoli odwrócił się w moją stronę. Zamknął oczy, a potem je otworzył i zamrugał.
Potem podszedł do mnie, a ja zastanawiałem się, co właściwie chce zrobić. Kiedy poczułem kłujący ból w szczęce zrozumiałem, że mnie uderzył. I to mocno.
-Najpierw znika Elsa, potem ty. Aż tu nagle zjawiasz się po latach i tak po prostu się ze mnie naśmiewasz. Kto, głupi idioto, dał ci takie prawo?-wysyczał przez zaciśnięte zęby. Okej, nie takiej odpowiedzi oczekiwałem.
-Też cię miło widzieć-powiedziałem, rozcierając szczękę.
-Gówno prawda. Skoro wróciłeś, czegoś na pewno chcesz. Gadaj, zanim cię kopnę za zniszczenie życia Ani.
Najwyraźniej z relacji "kumple" przeszliśmy na relacje "wrogowie". Miałem gdzieś co on o mnie sądzi. Potrzebowałem Ani, nie jego.
-Potrzebuję Anki-powiedziałem tylko.
-Chyba sobie żartujesz!-parsknął śmiechem.-Jeżeli myślisz, że...
-Elsa straciła dziecko. Jest gorzej niż powinno. Ostatnia nadzieja w Ance.
Jego twarz zmiękła.
-Stary, ja...
-Nie.-powiedziałem stanowczo przerywając mu. Wcześniej nie miał problemu ze zmieszaniem mnie z błotem. Nie potrzebowałem jego współczucia.-Muszę się z nią spotkać.
-Jasne, kończę pracę wieczorem. Dam ci adres, to nie daleko.-powiedział i zaczął zapisywać coś na kartce, którą wyciągnął z kieszeni, po czym mi ją podał.-Przykro mi, Jack.
-Niepotrzebnie-odparłem i wyszedłem z tamtego miejsca.
Faktycznie ich dom był niedaleko. W ogródku siedziała Anka nucąc i wyrywając trawę z grządek. Zastanawiałem się, co miałem powiedzieć. W końcu to musiał być dla niej duży szok.
-Ania?-powiedziałem w końcu, a ona uniosła głowę.
-Jack!-krzyknęła, wstała i podbiegła do mnie, by mnie przytulić.-Znalazłeś Elsę prawda? Co ja gadam, jasne, że znalazłeś. Zniknąłeś, bo jej szukałeś, prawda? Gdzie ona jest? Przyjechała z tobą?
-Ania!
-Ach, no tak, przepraszam. Proszę, wejdź do środka. Wszystko mi opowiesz.
Już po chwili siedzieliśmy przy stole. Ona zrobiła sobie herbatę, a ja poprosiłem tylko o wodę. W końcu śpieszyło mi się.
-No to mów, gdzie jest moja siostra.-powiedziała entuzjastycznie, a ja nie miałem serca, by niszczyć jej humor.
-Potrzebuję twojej pomocy. A raczej Elsa jej potrzebuje.
-Oczywiście. Czy coś jej jest? Jest chora?
-Nie, chociaż można tak powiedzieć. Ona...ja...Straciliśmy dziecko. Poroniła.-spuściłem głowę. Nie sądziłem, ze mówienie o tym, będzie takie trudne. Poczułem jak Ania gładzi mnie po ręce.
-Przykro mi.-odparła uśmiechając się smutno.-Znaliście płeć?
-Tak...To miała być córka.
-Boże...Naprawdę mi przykro. Jak mogę wam pomóc.
-Jedź ze mną do Elsy. Ona...nie je, nie odzywa się. Nie wiem, co robić. Kiedy byliśmy jeszcze w szpitalu, próbowała się zabić. Jesteś ostatnią nadzieją.
-Ale co ja mam zrobić?
-Porozmawiaj z nią. Lekarka, która opiekowała się Elsą twierdzi, że spotkanie z rodziną jej pomoże. Błagam, jedź ze mną.
Wstała i podeszła do okna. Spoglądała przez nie przez chwilę, a potem wyciągnęła komórkę wybierając czyjś numer.
-Kris, muszę jechać do Elsy-powiedziała stanowczo do aparatu.-Nie rozumiesz, ona mnie potrzebuje!....Nie....Dobrze, ale....Nie! To ty posłuchaj! Moja siostra żyje, ale może już nie długo. Jadę do niej. Muszę. A to, że nie chcesz tego zaakceptować, to tylko twoja sprawa. Żegnam.-rozłączyła się i odłożyła telefon gwałtownie na stół. -Jedziemy. Już. Zanim ten patafian się tu zjawi...
Nie mogłem się nie uśmiechnąć. Ta dziewczyna rozsiewała wokół siebie pozytywną energię. I może wydoroślała, ale nic się nie zmieniła.
Oczywiście bycie idiotą to moja naturalna cecha i nie pomyślałem o tym, czym wrócimy do domu. Na szczęście Ania miała swój samochód* dzięki czemu mój wyjazd nie okazał się stracony.
Kiedy w końcu dotarliśmy do domu, dziewczyna niemal wybiegła z pojazdu.
-Ładnie tu.-powiedziała oglądając okolicę.-Tylko samotnie.
-Lubimy samotność.-otworzyłem drzwi.-Wejdź proszę.
Od progu przywitała nas Sophie wycierająca ręce. Zmierzyły się wzrokiem. Coś czułem, że te dwie się nie polubiły. PO chwili Ania odwróciła się do mnie i przybliżyła.
-Jeżeli zdradzasz Elsę, to obiecuję, że cię uduszę.-szepnęła.
-W takim razie nie jesteś sama-powiedziała Sophie z uśmiechem. A może jednak się polubią. W końcu przyjaźń łączy nienawiść do jednej osoby, nie?
-Sophie, to właśnie Anna, siostra Elsy. Ania, to Sophie, przyjaciółka Elsy. -przedstawiłem im siebie, a potem skupiłem się na pomocy mojej ukochanej.-Ania, chodź, zaprowadzę cię do niej. A ty Sophie poczekaj tu na mnie.
Poszedłem pierwszy schodami a za mną wlokła się dziewczyna.
-Poczekaj tu, powiem jej, że ma gościa.-szepnąłem, będąc przed drzwiami. Skinęła głową, a ja wszedłem do środka niepewnie. Nawet mnie nie zauważyła, zrobiła to dopiero, gdy przed nią uklęknąłem i dotknąłem ręką jej uda. Przechyliła delikatnie głową, a ja cieszyłem się, że to jest lepszy z jej dni.
-Masz gościa, słońce.-rzekłem, a na jej twarzy pojawiła się przez sekunda jakaś emocja. To było już bardzo dużo. Skinęła głową, a ja oddaliłem się i wpuściłem do pokoju Anie. Potem zszedłem na dół wiedząc, że moja narzeczona jest bezpieczna i że potrzebują chwili dla siebie.
-Są do siebie podobne.-powiedziała Sophie, ubierając się, gdy tylko przestąpiłem próg korytarza.
-Z wyglądu owszem. Ale na pewno nie z charakteru.
-Może-wzruszyła ramionami.
-Nie było żadnych problemów?
-Nie. Siedziała cały czas w tym samym pokoju. Raz do niej zajrzałam i nadal siedziała w tej samej pozycji. Jack...dobrze, że pojechałeś po tę rudą. Zawsze myślałam, że Elsa ma młodszą siostrę, ale wyglądają na bliźniaczki.
-Nie ważne.-powiedziałem, chcąc szybko zmienić temat.-Dziękuję, że przyszłaś. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił.
-Jasne. Nie ma sprawy. Trzymaj się, Jack. Daj znać jak mają się sprawy.-odparła i wyszła. Spojrzałem w górę i postanowiłem iść do kuchni przyrządzić jakiś posiłek. Jeżeli nie dla Elsy, to chociaż dla Anki.
*Przepraszam, za beznadziejność opisania tej sceny, ale naprawdę NAPRAWDĘ nie znam się na samochodach, więc wolałam nie napisać nic, niż kompletnie się skompromitować i zepsuć wam historię.
Heeej! Tak, wiem, znowu opóźnienie, ale wiecie jaki jest okres świąt-cały czas coś się dzieje, to odwiedziny, to jakiś wyjazd...Poza tym rozdział jest długi (ale i tak go skróciłam maksymalnie) i ciężko było mi opisać niektóre sceny, well...no mam nadzieję, że zrozumiecie.
Powoli zbliżamy się do końca, ale planuję zrobić wam jeszcze kilka bonusów i muszę poważnie zastanowić się nad kontynuacją. Na razie jednak cieszcie się tym, co jest.
Pozdrawiam ;*
Subskrybuj:
Posty (Atom)