Elsa
Dużo płakałam. A właściwie nie płakałam, bo co to za łzy, które nie płyną po policzkach tworząc oczyszczającą ścieżkę? Byłam zrozpaczona. Smuta. Zła. Nie wiedziałam co zrobiłam źle. W którym momencie zawiniłam. Ale choćby Jack wykrzyczał mi w twarz, że jestem bezużyteczną dziwką, nadal kochałam go tak samo mocno. Miłości nie da się tak łatwo zapomnieć. Dlatego to tak bardzo bolało.
On przychodził do mnie tak często, że przestałam liczyć. Prosił, bym zapomniała. Błagał, bym przeszła na mroczną stronę. Na jego stronę. Mówił, że Jack już mnie nie kocha. Że teraz tylko on mi pozostaje. Mrok.
Nie miałam na nic siły. Nie chciało mi się jeść. Nie chciało mi się spać. Całymi dniami leżałam na podłodze-nie miałam nawet łóżka. Mrok powiedział, że dostanę wszelkie luksusy, jeżeli tylko przejdę na jego stronę. Ale nigdy nie zamierzałam tego robić.
Co noc śniły mi się koszmary. Wszystkie z Jack'iem w roli głównej. Każdy gorszy od poprzedniego. Każdy równie okropny.
Nie wiem ile czasu minęło. Wydawało mi się, że długo. Moje paznokcie urosły na długie "szpony". Lubiłam stukać nimi o ścianę. Wydawały wtedy taki przyjemny dźwięk. Czasami, kiedy miałam naprawdę dość, stukałam nimi za mocno i wtedy się łamały. Jeden po drugim. A potem znów rosły i znów się łamały.
Od dawna nie widziałam się w lustrze. Nie wiedziałam jak wyglądam, w jakim stanie jest moja twarz. Przypuszczałam, że w okropnym.
Otworzyłam oczy. Znów leżałam na podłodze, musiałam zasnąć. Podniosłam się to pozycji siedzącej i oparłam głowę na ścianie. Zamknęłam oczy. Chociaż i tak nie było różnicy i tak było ciemno.
-Jak długo zamierzasz się jeszcze opierać?-znów usłyszałam ten jego obrzydliwy głos. Wcześniej wstałabym i za wszelką cenę próbowała go zaatakować, ale teraz...Nawet nie otwierałam oczu.
-Do końca.-odpowiedziałam pewnie.
-Ale wiesz, że to bezcelowe? Posłuchaj, wiem, ze ci tu niewygodnie.-oho, zaczyna się, seria zapewnień i przekonywań.-Zgódź się. Dostaniesz łóżko. Własny pokój. Władzę. Będziesz mogła się zemścić na Strażnikach....
-Jak na razie, chcę się zemścić wyłącznie na tobie.-otworzyłam oczy i wstałam. Stanęłam z nim twarzą w twarz.-Choćbyś miał tu przychodzić do końca świata, nigdy nie przejdę na twoją stronę i NIGDY nie zapomnę o Jack'u! Jesteś tylko zwykłym sukinsynem, idiotą bez mózgu, jeśli myślisz, ze się zgodzę.
W tym momencie zamachnął się, a ja poczułam palący ból na policzku. Uderzył mnie. Nigdy tego nie robił,a jednak mnie wtedy uderzył mnie po raz pierwszy.
-Jesteś za bardzo rozwydrzona. Nauczę cię szacunku.-wysyczał.-Sedric, bat!-krzyknął.
Wzrok skupiony miałam na podłodze, ale dobrze wiedziałam, że do pomieszczenia wszedł mężczyzna, który towarzyszył Mrokowi. Dobrze wiedziałam, że mu coś podał.
Chwilę potem usłyszałam jego śmiech , a potem poczułam piekący ból na ramieniu.
Jack
Minęły trzy miesiące. Trzy. Pieprzone. Miesiące.
Każdego dnia myślałem o tym, jaki głupi byłem. Na początku byłem na nią wściekły. Nie potrafiłem nawet wypowiedzieć jej imienia. Nie moglem uwierzyć, że to zrobiła.
A potem zacząłem myśleć. W końcu. I zdałem sobie sprawę, że to nie była jej wina. Że ona nie byłaby zdolna do czegoś takiego. Że to nie mogła być ona. I że byłem pieprzonym idiotom.
Moim jedynym zadaniem było zabranie ją stamtąd. Była tak blisko mnie. Tak naprawdę była na wyciągnięcie ręki. A ja po prostu stamtąd uciekłem.
Obwiniałem siebie przez długi czas. Przestałem chodzić do szkoły, latać do strażników, spotykać się z innymi ludźmi. Całymi dniami leżałem w mieszkaniu myśląc o niej. Mój telefon często dzwonił, a ja nawet nie sprawdzałem, kto próbuje się do mnie dobić.
Leżałem na łóżku z zamkniętymi oczami.W wyobraźni widziałem Elsę. Uśmiechała się do mnie, a ja czułem, jak moje kąciki ust unoszą się do góry. A potem otwarłem oczy. Nie było jej. Z moich oczu popłynęły łzy. Nie pierwszy raz z resztą. Znów zamknąłem oczy by choć na chwile pobyć w świecie, gdzie wszystko jest proste.
-Długo będziesz tak leżał?-zerwałem się gwałtownie. W drzwiach mojej sypialni stał Kristoff. Od czasu kiedy ona zniknęła, jej siostra dostawała totalnego kręćka. Z resztą,nie dziwiłem się jej. Ja i Kris zakumplowaliśmy się, kiedy opiekowaliśmy się Anią.
-Stary, siedzisz tu już ponad 2 miesiące.-moje rozmyślania przerwał głos chłopaka.-Posłuchaj, ja wiem, że coś się stało. Wiem, że kiedy przyszedłeś do baru i schlałeś się w trzy dupy, coś musiało się stać.
I faktycznie, stało się. To właśnie wtedy wystąpił ta cała akcja z tym chłopakiem i Elsą.
-To...-nie wiedziałem jak zacząć. Mimo, że bardzo go lubiłem, nie mogłem mu powiedzieć całej prawdy.-To jest bardziej skomplikowane niż myślisz. Nie mogę ci za dużo powiedzieć, ale...Ale ja ją widziałem.
-Kogo?
-Elsę.
Blondyna wyraźnie zamurowało.
-Jack, jesteś...
-Tak, jestem pewien do cholery!-krzyknąłem i wstałem, przeczesując włosy ręką.- Ja..rozmawiałem z nią i...i coś się stało, ale nie mogę ci nic więcej powiedzieć.
-Okej, czyli mam rozumieć, że widziałeś się ze swoją dziewczyną, która z niewiadomych przyczyn zniknęła i nawet słowem o tym nie wspomniałeś?!-on również wstał.
-To nie tak! Elsa...ona...ona była inna okej?! Po prostu...nie ważne. Zapomnij o tej rozmowie-opadłem z powrotem na łóżko.-Po co przyszedłeś. Bo chyba nie odwiedzić starego kolegę?
Odetchnął głęboko i usiadł.
-Z Anką się pogorszyło. Myślałem, że wiesz...czas leczy rany. Ale ona...kurde, poszła do szkoły i...i miała atak histerii. Byli wzywani jej rodzice, którzy zabrali ją do domu, a wtedy było jeszcze gorzej. Zadzwoniły do mnie jej przyjaciółki, kiedy wylądowała w szpitalu.
-Zaraz...jak to w szpitalu? Co jej jest?
-Teraz jest lepiej, dziś wróciła do domu. Po prostu...po tym ataku w szkole zniszczyła wszystko w pokoju. Lustra, ubrania, szkło...Miała poranione ręce i stopy i rozbitą głowę. Musiała się gdzieś poślizgnąć, czy coś...Jej rodzice zdecydowali, że nie ukończy nauki w tym roku.
-To...kurde, przykro mi, ale co ja mam z tym zrobić?
-No...ty i Ania znaliście ją najlepiej. Pomyślałem, że może jak z nią pogadasz, że to może coś zmieni...Ech, dobra nie ważne. Udaj...udaj, ze tej rozmowy nie było.-powiedział i zaczął wychodzić.
-Czekaj.-zatrzymałem go.-Pójdę do niej. Może przynajmniej tyle pomogę.
-Jezu, dzięki stary. Masz 10 minut. Czekam przed domem.
Zebrałem się w jakieś 15 minut i od razu ruszyliśmy do domu Ani samochodem Krisa. Tak dawno tam nie byłem...nie mogłem wytrzymać, tam wszystko przypominało mi Elsę. Obawiałem się, co może się stać, kiedy przekroczę próg jej domu, ale nie chciałem zostawiać Ani samej. Wiedziałem, że cierpi tak samo jak ja.
Kiedy w końcu dotarliśmy, zacząłem się stresować jeszcze bardziej. Miałem ochotę zwymiotować, szczególnie, kiedy otworzyła nam "mama" dziewczyn. Na ustach przyklejony miała uśmiech, jakby nic się nie działo. Nienawidziłem ich, bo tak bardzo olewali Elsę... Jakby nie była ich córką.
Ale kiedy stanąłem przed drzwiami pokoju Ani, chciałem zawrócić. Kris został na dole z jej rodzicami, chciał dać mi chwilę na spotkanie z dziewczyną. I mimo, że chciałem robić tysiące rzeczy na raz-uciec stamtąd, wejść do pokoju Elsy i sprawdzić, czy coś się tam zmieniło, wykrzyczeć "rodzicom" dziewczyn jak bardzo są beznadziejni, zrobiłem tylko jedno. Popchnąłem drzwi i wszedłem do pokoju Ani.
Moim oczom ukazała się niepasująca tutaj pustka. Jedynymi przedmiotami w pokoju było łóżko i dywan. Nic więcej. Żadnych półek, szafy, porozrzucanych ubrań...Nic.
Na łóżku siedziała Ania. Jej twarz była opuchnięta z płaczu, a oczy nie świeciły już radośnie jak zwykle. Kiedy tylko wszedłem podniosła głowę i wyszeptała:
-Elsa?
Ścisnęło mi się serce na jej ton głosu. Poczułem na nowo wzbierające łzy, jednak nie chciałem płakać. Nie przy niej.
-Nie. To ja Aniu. Jack.-powiedziałem, podchodząc i siadając przy niej na łóżku.
-Jack!-krzyknęła i przytuliła się do mnie, szlochając głośno.-Tak dawno cię nie widziałam....
Otrząsnąwszy się w pierwszego szoku, zacząłem głaskać ją po głowie i pozwoliłem jej łzom moczyć moją koszulkę.
-Ci...nie płacz...-powtarzałem, kołysząc nią w tył i wprzód.
-Tak się cieszę, że tu jesteś...Muszę z kimś porozmawiać, a Kristoff nie rozumie. Elsa by rozumiała, ale jej...jej nie ma...
-Ci...spokojnie-powtarzałem, kiedy rozpłakała się na nowo.
Nie wiem ile tam siedzieliśmy, ale ścierpły mi ramiona, a torsje, którymi wstrząsała Ania minęły. Podniosła się i spojrzała na mnie. Jej kąciki ust drgnęły ku górze, ale nie był to nawet cień jej uśmiechu.
-Zamknij drzwi, proszę.-wyszeptała.
Wykonałem jej polecenie i wróciłem na swoje miejsce. Siedzenie na jej łóżku było dla mnie odrobinę zawstydzające, ale nie było tu nawet krzesła, ni którym mógłbym usiąść.
-Wiesz, jaka byłam ślepa?-wyrwała mnie z zamyślenia dziewczyna. Wpatrywała się w okno, bawiąc się palcami.-Jak umarli nam rodzice, to...to myślałam, ze ci na dole zapewnią nam z powrtotem rodzinę. Mówiłam do nich "mamo" i "tato". A oni ją tak po prostu olewali. Nigdy jej nie chcieli. Wiesz co mi powiedzieli? Że kupią mi psa. Psa, rozumiesz?! Chcieli mi siostrę zastąpić zwierzęciem. Tym dla nich była-zwierzęciem do wykarmienia. Nikim innym.
-Wiem...-powiedziałem, przez zaciśnięte zęby.
-A ja im tak bardzo ufałam. Posłuchaj-nagle poruszyła się i złapała mnie za ręce i popatrzyła w moje oczy z nadzieją.-Nie mogę tu być. Nie mogę mieszkać w pokoju, z tą pustką wokół siebie, jej pokojem tuż za ścianą i tymi wariatami na dole. Posłuchaj, chcę się stąd wynieść, nie chcę tu być...Pomóż mi, błagam pomóż mi się stąd wydostać....
Spojrzałem na jej opuchnięte załzawione oczy. Elsa nie chciałaby dopuścić siostry do takiego stanu. Chciała dla niej szczęścia. Ale wiedziałem, ze tutaj go nie osiągnie. Wiedziałem co muszę zrobić.
-Pomogę ci.
HEEEEEJ! ^^ Dziś tak trochę dużo Jack'a i muszę powiedzieć, że w najbliższym czasie tak to będzie wyglądało. Bowiem w życiu Elsy...ale to już w następnym rozdziale.
Kocham was <3
czwartek, 14 lipca 2016
piątek, 8 lipca 2016
Rozdział XXV
Elsa
Leżałam w swoim pokoju na swoim łóżku. Uśmiechałam się sama do siebie. Wiedziałam, że już za kilka minut ma przyjść Jack. Przewróciłam się na bok i spojrzałam w okno. Stał tam. Osłonięty kapturem, mój Jack. Otworzyłam niemal natychmiastowo okno, a on wpił się zachłannie w moje usta. Odsłoniłam mu kaptur i wplotłam palce w jego cudowne włosy. Odsunęłam się od niego odrobinę i zaśmiałam się, na co on uśmiechnął się szeroko. Był tu. Mój Jack.
Chwilę potem leżeliśmy na łóżku. On obejmował mnie w tali tak, bym była jak najbliżej jego, a ja głaskałam go po twarzy. Mogłabym zostać w takiej pozycji przez całe życie. Przez wieczność. Ale on miał inne plany. Wstał z łóżka i podszedł do mojego biurka. Otworzył jedną z szuflad i wyjął z niej nóż. Miałam dwa pytania: Skąd wziął się tam nóż? i Po co mu on?. Jack wyszedł bezceremonialnie z pokoju. Wstałam mozolnie z łóżka i wyszłam z pokoju. Drzwi do pokoju Ani były otwarte, więc postanowiłam tam zajrzeć. Weszłam do pokoju i doznałam szoku. Na łóżku leżało bezwładnie ciało mojej siostry. Całe we krwi. Z okropnymi ranami na całym ciele. A obok niej stał uśmiechnięty Jack. Podbiegłam do niej jak najszybciej mogłam i przytuliłam jej wątłe, martwe ciało. Moja mała siostrzyczka...Załkałam żałośnie czując, jak jej krew spływa mnie między palcami. Spojrzałam w bok. Jack stał tam nadal uśmiechnięty. Zamachnął się, a ja poczułam, jak ostrze noża wbija się w moje plecy.
Zerwałam się gwałtownie. Ciało mojej małej siostrzyczki zniknęło z moich rąk. TO był tylko sen. Tylko przerażający koszmar. Starałam się unormować oddech. Po moich policzkach spływały łzy, które wysychały w zastraszającym tempie. Powietrze było suche, co wcale nie pozwalało mi oddychać wolniej. Rozejrzałam się dookoła. Chciałam dojrzeć, gdzie jestem. Na marne. Wszystko spowijała ciemność, która napawała mnie strachem. I wtedy go dojrzałam. To było niemożliwe, żeby widać go było w tej ciemności, ale on był jak najgorsza i najciemniejsza czerń na ziemi. Dumny i mroczny.
-Nareszcie się obudziłaś.-powiedział zbyt entuzjastycznie Mrok. Nie zamierzałam leżeć bezczynnie. Wstałam i od razu zaatakowałam jednak...nic się nie stało. Nie powstała ani jedna śnieżynka. Spróbowałam jeszcze raz i znów nie stało się nic. Spojrzałam na niego pytająco, a on zaczął się śmiać.-Działa!-krzyknął jakby sam do siebie, a potem podszedł bliżej mnie.-Słońce, widzisz, doskonale wiem jak działa twoja moc. A jaka jest najszybsza droga żeby zablokować twoją moc? Pozbawić wilgotności! I widzisz, pomieszczenie w którym jesteśmy jest stale jej pozbawiane. Pozostaje jej tu tylko tyle, by wystarczyć ci do życia.
-Po co tu jestem?-spytałam, bo nie miałam innego wyjścia.
-Chcę byś porzuciła tego dzieciaka.
-Kogo?
-Jack'a. Posłuchaj, on nie bawi się w długotrwałe związki. Pobawi się i rzuci. Nie chcę, żebyś cierpiała.
-Nie porzuci mnie, bo mnie kocha-syknęłam przez zaciśnięte zęby i ruszyłam do niego z pięściami. Niewiele mogłam mu tym zrobić, ale byłam tak zdesperowana, że nie myślałam logicznie.
-Rozczarowujące-powiedział jak gdyby nigdy nic i zniknął.
Przychodził tak każdego dnia. A przynajmniej tak mi się wydawało, że każdego, ponieważ nie mogłam liczyć czasu.
Prosił bym rzekła się uczuć do Jack'a. Mówił, ze bez niego, będzie mi lepiej. Będę szczęśliwsza.
Pokazywał mi straszne wizje. Wizje Jack'a i Ani razem. Wyśmiewających się ze mnie. Ale to były tylko jego wizje. Nie uwierzyłam w żadne jego słowo.
Dopóki nie ujrzałam na własne oczy.
Siedziałam jak zwykle w swojej celi. Nogi podkuliłam, objęłam je ramionami, a głowę umieściłam na kolanach. "Powinien zaraz przyjść"-pomyślałam. Ale nie nadchodził. Zaczęłam się zastanawiać, gdzie jest. Przecież zawsze przychodził, by mnie gnębić. Ale zamiast niego w pomieszczeniu pojawiła się kobieta. Mroczna kobieta z pustymi oczami i ciemną, opadłą skórą. Obeszła mnie dookoła, stanęła z tyłu i objęła mnie. Poczułam nieprzyjemne "rwanie" na całej skórze, a już po chwili stałam przed Mrokiem, który zakładał mi kajdanki. Nie rozumiałam co się do cholery działo?! Wtedy Mrok odsłonił mi widok i ujrzałam go.
Stał tam, wyraźnie zmęczony. Jego skóra, nigdy nie była tak blada jak była w tamtym momencie. Oczy stały się matowe, pozbawione swojego radosnego blasku, napełnione smutkiem i złością.
Jack. Przyszedł by mnie uratować. Chciałam do niego podejść. Przytulić się do niego. Objąć i nigdy nie puszczać. A wtedy on się odezwał głosem pustym i beznamiętnym, chociaż zabarwionym złością.
-Jak mogłaś? Nie chce cię znać!-krzyknął i odleciał. Tak po prostu. Miał mnie na wyciągnięcie ręki i po prostu mnie zostawił. DO moich oczu napłynęły łzy.
-Och..-cmoknął Mrok stojący tuż obok mnie.-Mówiłem, ze tak będzie. Ale ty nie chciałaś mnie słuchać, słońce.
-NIE NAZYWAJ MNIE TAK!-wrzasnęłam.
-Dobrze. Już nigdy więcej tak do ciebie nie powiem.-rzekł z nutą szczęśliwości w głosie, a potem znów poczułam "rozrywanie" skóry, a po chwili byłam w swojej celi, gdzie zaniosłam się głośnym płaczem.
Jack
Nie ma jej już tydzień. Jej siostra w padła w histerie. W dzień wydaje się być normalna. Ale całymi nocami płacze. Czasami nie mogę sobie z nią poradzić. Uspokaja ją dopiero Kris. W jego ramionach uspokaja się niemal natychmiastowo.
Nie spałem po nocach. A kiedy udawało mi się zasnąć, ona mi się śniła. Budziłem się zalany łzami. Tęskniłem.Cholernie za nią tęskniłem. Miałem ochotę wyć z rozpaczy, kiedy nie było jej obok mnie.
Tułałem się po ulicach. Chciałem poczuć zimno. Chciałem jej dotknąć. Chciałem ją objąć. Chciałem by przy mnie była.
Wszedłem w jedną z ciemnych uliczek wiedziony jakimś dziwnym przeczuciem. To był mój koniec.
-No witam...-odezwał się znienawidzony przeze mnie głos. Mrok.
-Nie powinieneś mi się pokazywać na oczy-syknąłem.-Za każdą krople wylanej krwi Elsy zapłacisz potrójnie.
-E-e-e-cmoknął.-Najpierw pokaże ci kogoś, a potem będziemy się rozliczać.-powiedział zbyt entuzjastycznie jak na niego. Spojrzałem na niego pytająco, a wtedy on odsunął się w lewo a moim oczom ukazała się...Elsa.
Poczułem, jak na moje płuca spada głaz. Nie mogłem oddychać, a serce waliło jak szalone. Przeleciałem po niej wzrokiem. Ujrzałem kajdany. Dwa ciężkie łańcuchy oplatające jej malutkie nadgarstki.
-Wypuść ją.-powiedziałem drżącym głosem.-Wypuść!
-Ależ oczywiście.-powiedział i zasłonił ją swoim ciałem, ściągając łańcuchy-Tylko wiesz, nie rozczaruj się za bardzo.
Kiedy tylko odszedł na bok, nie myślałem, ze to może być pułapka. Za bardzo byłem zajęty nieodpartym pragnieniem przyciągnięcia jej drobnego ciała do siebie. Podszedłem bliżej, a wtedy ona uniosła rękę bym się zatrzymał.
-Elsa...-wydusiłem, nie wiedząc co robi. Potarła swoje nadgarstki. Jej skóra wydawała się bledsza niż zwykle, a kpiący uśmiech nie schodził jej z twarzy.
-Oj, Jack'uś Jack'uś...-powiedziała przesłodzonym głosem.-Zakochałeś się we mnie?-powiedziała i poprawiła fryzurę. Jej oczy stały się zupełnie czarne.-Wiesz co? Ja chyba też cię kochałam przez chwilę. Ale Mrok otworzył mi oczy. Dał mi siłę. Siłę, którą ty zaprzepaszczałeś. Teraz mam nową siłę. Mam nowe życie.
Wpatrywałem się w nią otępiały. Co się działo do cholery?! Odeszła kawałek i znalazła się na ulicy, gdzie bawiły się jakieś dzieci. Zaśmiała się, ale to nie był ten śmiech, który pokochałem.
Podeszła do jednego z dzieci, które się tam bawiły. Kucnęła przed nim i złapała je za małą rączkę. Dziecko, a właściwie chłopczyk którego trzymała za rączkę, poszedł za nią, kiedy wstała i zaczęła kierować się an ulice. Z dala jechało auto, ale ona zdawała się tym nie przejmować. Uśmiechnęła się do chłopca po raz ostatni i zostawiła go na drodze. Nie próbkował uciekać. Po prostu tam stał i wpatrywał się w ślad za nią.
-I wiesz co?-spytała podchodząc do mnie.-Podoba mi się to życie.
Chwilę później usłyszałem pisk opon samochodu i zobaczyłem krew. Bezwładne ciało dziecka leżało zmasakrowane pod kołami auta. Ona...one je zabiła. Doprowadziła do jego śmierci!
Nie wiedziałem co wtedy czułem. Żal. Ból. Złość.Wściekłość.
-Dlatego nosi kajdany-odezwał się Mrok, który znów stanął tak, że zasłaniał mi Elsę i zaczął zakładać kajdany-Jest niegrzeczna.
Kiedy ją odsłonił, na jej twarzy nie było już śladu kpiącego uśmiechu. Widziałem w nich zaskoczenie. Ale byłem zbyt zamroczony, by wtedy to dostrzec. Zbyt bardzo oddałem się wściekłości.
-Jak mogłaś? Nie chce cię znać!-krzyknąłem i odleciałem pełen furii. Miałem ochotę zabić ją i siebie. Ją za to co zrobiła, a siebie, ze ją nie powstrzymałem.
Ale wtedy byłem głupi. Wtedy jeszcze nie rozumiałem...
Hejjj! Mamy kolejny rozdział, ostatni w tym tygodniu. Od razu zabieram się za kolejnym, a tym czasem..
Drama tajm, nie? Nie wiem czy dobrze opisałam tu co się właściwie stało, więc jak czegoś nie rozumiecie, to piszcie.
Kocham was ;*
Leżałam w swoim pokoju na swoim łóżku. Uśmiechałam się sama do siebie. Wiedziałam, że już za kilka minut ma przyjść Jack. Przewróciłam się na bok i spojrzałam w okno. Stał tam. Osłonięty kapturem, mój Jack. Otworzyłam niemal natychmiastowo okno, a on wpił się zachłannie w moje usta. Odsłoniłam mu kaptur i wplotłam palce w jego cudowne włosy. Odsunęłam się od niego odrobinę i zaśmiałam się, na co on uśmiechnął się szeroko. Był tu. Mój Jack.
Chwilę potem leżeliśmy na łóżku. On obejmował mnie w tali tak, bym była jak najbliżej jego, a ja głaskałam go po twarzy. Mogłabym zostać w takiej pozycji przez całe życie. Przez wieczność. Ale on miał inne plany. Wstał z łóżka i podszedł do mojego biurka. Otworzył jedną z szuflad i wyjął z niej nóż. Miałam dwa pytania: Skąd wziął się tam nóż? i Po co mu on?. Jack wyszedł bezceremonialnie z pokoju. Wstałam mozolnie z łóżka i wyszłam z pokoju. Drzwi do pokoju Ani były otwarte, więc postanowiłam tam zajrzeć. Weszłam do pokoju i doznałam szoku. Na łóżku leżało bezwładnie ciało mojej siostry. Całe we krwi. Z okropnymi ranami na całym ciele. A obok niej stał uśmiechnięty Jack. Podbiegłam do niej jak najszybciej mogłam i przytuliłam jej wątłe, martwe ciało. Moja mała siostrzyczka...Załkałam żałośnie czując, jak jej krew spływa mnie między palcami. Spojrzałam w bok. Jack stał tam nadal uśmiechnięty. Zamachnął się, a ja poczułam, jak ostrze noża wbija się w moje plecy.
Zerwałam się gwałtownie. Ciało mojej małej siostrzyczki zniknęło z moich rąk. TO był tylko sen. Tylko przerażający koszmar. Starałam się unormować oddech. Po moich policzkach spływały łzy, które wysychały w zastraszającym tempie. Powietrze było suche, co wcale nie pozwalało mi oddychać wolniej. Rozejrzałam się dookoła. Chciałam dojrzeć, gdzie jestem. Na marne. Wszystko spowijała ciemność, która napawała mnie strachem. I wtedy go dojrzałam. To było niemożliwe, żeby widać go było w tej ciemności, ale on był jak najgorsza i najciemniejsza czerń na ziemi. Dumny i mroczny.
-Nareszcie się obudziłaś.-powiedział zbyt entuzjastycznie Mrok. Nie zamierzałam leżeć bezczynnie. Wstałam i od razu zaatakowałam jednak...nic się nie stało. Nie powstała ani jedna śnieżynka. Spróbowałam jeszcze raz i znów nie stało się nic. Spojrzałam na niego pytająco, a on zaczął się śmiać.-Działa!-krzyknął jakby sam do siebie, a potem podszedł bliżej mnie.-Słońce, widzisz, doskonale wiem jak działa twoja moc. A jaka jest najszybsza droga żeby zablokować twoją moc? Pozbawić wilgotności! I widzisz, pomieszczenie w którym jesteśmy jest stale jej pozbawiane. Pozostaje jej tu tylko tyle, by wystarczyć ci do życia.
-Po co tu jestem?-spytałam, bo nie miałam innego wyjścia.
-Chcę byś porzuciła tego dzieciaka.
-Kogo?
-Jack'a. Posłuchaj, on nie bawi się w długotrwałe związki. Pobawi się i rzuci. Nie chcę, żebyś cierpiała.
-Nie porzuci mnie, bo mnie kocha-syknęłam przez zaciśnięte zęby i ruszyłam do niego z pięściami. Niewiele mogłam mu tym zrobić, ale byłam tak zdesperowana, że nie myślałam logicznie.
-Rozczarowujące-powiedział jak gdyby nigdy nic i zniknął.
Przychodził tak każdego dnia. A przynajmniej tak mi się wydawało, że każdego, ponieważ nie mogłam liczyć czasu.
Prosił bym rzekła się uczuć do Jack'a. Mówił, ze bez niego, będzie mi lepiej. Będę szczęśliwsza.
Pokazywał mi straszne wizje. Wizje Jack'a i Ani razem. Wyśmiewających się ze mnie. Ale to były tylko jego wizje. Nie uwierzyłam w żadne jego słowo.
Dopóki nie ujrzałam na własne oczy.
Siedziałam jak zwykle w swojej celi. Nogi podkuliłam, objęłam je ramionami, a głowę umieściłam na kolanach. "Powinien zaraz przyjść"-pomyślałam. Ale nie nadchodził. Zaczęłam się zastanawiać, gdzie jest. Przecież zawsze przychodził, by mnie gnębić. Ale zamiast niego w pomieszczeniu pojawiła się kobieta. Mroczna kobieta z pustymi oczami i ciemną, opadłą skórą. Obeszła mnie dookoła, stanęła z tyłu i objęła mnie. Poczułam nieprzyjemne "rwanie" na całej skórze, a już po chwili stałam przed Mrokiem, który zakładał mi kajdanki. Nie rozumiałam co się do cholery działo?! Wtedy Mrok odsłonił mi widok i ujrzałam go.
Stał tam, wyraźnie zmęczony. Jego skóra, nigdy nie była tak blada jak była w tamtym momencie. Oczy stały się matowe, pozbawione swojego radosnego blasku, napełnione smutkiem i złością.
Jack. Przyszedł by mnie uratować. Chciałam do niego podejść. Przytulić się do niego. Objąć i nigdy nie puszczać. A wtedy on się odezwał głosem pustym i beznamiętnym, chociaż zabarwionym złością.
-Jak mogłaś? Nie chce cię znać!-krzyknął i odleciał. Tak po prostu. Miał mnie na wyciągnięcie ręki i po prostu mnie zostawił. DO moich oczu napłynęły łzy.
-Och..-cmoknął Mrok stojący tuż obok mnie.-Mówiłem, ze tak będzie. Ale ty nie chciałaś mnie słuchać, słońce.
-NIE NAZYWAJ MNIE TAK!-wrzasnęłam.
-Dobrze. Już nigdy więcej tak do ciebie nie powiem.-rzekł z nutą szczęśliwości w głosie, a potem znów poczułam "rozrywanie" skóry, a po chwili byłam w swojej celi, gdzie zaniosłam się głośnym płaczem.
Jack
Nie ma jej już tydzień. Jej siostra w padła w histerie. W dzień wydaje się być normalna. Ale całymi nocami płacze. Czasami nie mogę sobie z nią poradzić. Uspokaja ją dopiero Kris. W jego ramionach uspokaja się niemal natychmiastowo.
Nie spałem po nocach. A kiedy udawało mi się zasnąć, ona mi się śniła. Budziłem się zalany łzami. Tęskniłem.Cholernie za nią tęskniłem. Miałem ochotę wyć z rozpaczy, kiedy nie było jej obok mnie.
Tułałem się po ulicach. Chciałem poczuć zimno. Chciałem jej dotknąć. Chciałem ją objąć. Chciałem by przy mnie była.
Wszedłem w jedną z ciemnych uliczek wiedziony jakimś dziwnym przeczuciem. To był mój koniec.
-No witam...-odezwał się znienawidzony przeze mnie głos. Mrok.
-Nie powinieneś mi się pokazywać na oczy-syknąłem.-Za każdą krople wylanej krwi Elsy zapłacisz potrójnie.
-E-e-e-cmoknął.-Najpierw pokaże ci kogoś, a potem będziemy się rozliczać.-powiedział zbyt entuzjastycznie jak na niego. Spojrzałem na niego pytająco, a wtedy on odsunął się w lewo a moim oczom ukazała się...Elsa.
Poczułem, jak na moje płuca spada głaz. Nie mogłem oddychać, a serce waliło jak szalone. Przeleciałem po niej wzrokiem. Ujrzałem kajdany. Dwa ciężkie łańcuchy oplatające jej malutkie nadgarstki.
-Wypuść ją.-powiedziałem drżącym głosem.-Wypuść!
-Ależ oczywiście.-powiedział i zasłonił ją swoim ciałem, ściągając łańcuchy-Tylko wiesz, nie rozczaruj się za bardzo.
Kiedy tylko odszedł na bok, nie myślałem, ze to może być pułapka. Za bardzo byłem zajęty nieodpartym pragnieniem przyciągnięcia jej drobnego ciała do siebie. Podszedłem bliżej, a wtedy ona uniosła rękę bym się zatrzymał.
-Elsa...-wydusiłem, nie wiedząc co robi. Potarła swoje nadgarstki. Jej skóra wydawała się bledsza niż zwykle, a kpiący uśmiech nie schodził jej z twarzy.
-Oj, Jack'uś Jack'uś...-powiedziała przesłodzonym głosem.-Zakochałeś się we mnie?-powiedziała i poprawiła fryzurę. Jej oczy stały się zupełnie czarne.-Wiesz co? Ja chyba też cię kochałam przez chwilę. Ale Mrok otworzył mi oczy. Dał mi siłę. Siłę, którą ty zaprzepaszczałeś. Teraz mam nową siłę. Mam nowe życie.
Wpatrywałem się w nią otępiały. Co się działo do cholery?! Odeszła kawałek i znalazła się na ulicy, gdzie bawiły się jakieś dzieci. Zaśmiała się, ale to nie był ten śmiech, który pokochałem.
Podeszła do jednego z dzieci, które się tam bawiły. Kucnęła przed nim i złapała je za małą rączkę. Dziecko, a właściwie chłopczyk którego trzymała za rączkę, poszedł za nią, kiedy wstała i zaczęła kierować się an ulice. Z dala jechało auto, ale ona zdawała się tym nie przejmować. Uśmiechnęła się do chłopca po raz ostatni i zostawiła go na drodze. Nie próbkował uciekać. Po prostu tam stał i wpatrywał się w ślad za nią.
-I wiesz co?-spytała podchodząc do mnie.-Podoba mi się to życie.
Chwilę później usłyszałem pisk opon samochodu i zobaczyłem krew. Bezwładne ciało dziecka leżało zmasakrowane pod kołami auta. Ona...one je zabiła. Doprowadziła do jego śmierci!
Nie wiedziałem co wtedy czułem. Żal. Ból. Złość.Wściekłość.
-Dlatego nosi kajdany-odezwał się Mrok, który znów stanął tak, że zasłaniał mi Elsę i zaczął zakładać kajdany-Jest niegrzeczna.
Kiedy ją odsłonił, na jej twarzy nie było już śladu kpiącego uśmiechu. Widziałem w nich zaskoczenie. Ale byłem zbyt zamroczony, by wtedy to dostrzec. Zbyt bardzo oddałem się wściekłości.
-Jak mogłaś? Nie chce cię znać!-krzyknąłem i odleciałem pełen furii. Miałem ochotę zabić ją i siebie. Ją za to co zrobiła, a siebie, ze ją nie powstrzymałem.
Ale wtedy byłem głupi. Wtedy jeszcze nie rozumiałem...
Hejjj! Mamy kolejny rozdział, ostatni w tym tygodniu. Od razu zabieram się za kolejnym, a tym czasem..
Drama tajm, nie? Nie wiem czy dobrze opisałam tu co się właściwie stało, więc jak czegoś nie rozumiecie, to piszcie.
Kocham was ;*
poniedziałek, 4 lipca 2016
Rozdział XXIV
Elsa
Jestem tu znowu. W tym okropnym miejscu. W miejscu, w którym na nowo czuje każdą kolejną ranę, które zamieniły się w blizny. Nie chce tu być. Chcę się stąd wydostać. Pragnę, by ktoś mnie uratował.
Ale najwyraźniej nie zostanę tu długo. Odkąd przenieśliśmy się tutaj Mrok pakował jakieś fiolki i inne dziwne rzeczy. Ja stałam tylko z boku i ocierałam powoli lecące łzy strachu.
Natomiast mój oprawca wydawał się wyjątkowo zadowolony. Cały czas uśmiechał się pod nosem co wyglądało co najmniej strasznie. Nagle do pomieszczenia wpadły dwie osoby. Ta dwójka, którą ostatnio widziałam. Ta dziewczyna i...i ten chłopak, który spoglądał teraz na mnie dziwniej. W jego oczach widziałam coś innego niż czyste obrzydzenie. Widziałam...współczucie?
-Co ona tu robi?-krzyknął chłopak.-Myślałem, że ci przeszło!
-Pakujcie się. Wyjeżdżamy.-powiedział beznamiętnie Mrok nie zaprzestając wykonywanej czynności.
-Zwariowałeś? Wpadasz tu tak po prostu i mówisz, że wyjeżdżamy?! I co ta laska tu robi?!
-Przestań pyskować Sedric! Powiedziałem wyjeżdżamy to wyjeżdżamy! Mam już dość tej dziury...
Chłopak parsknął tylko w odpowiedzi i wyszedł, a zaraz za nim podążyła za nim dziewczyna.
Dopiero teraz przypomniałam sobie, że nie jestem bezbronna. Cała ta sytuacja wyprała ze mnie resztki zdrowego rozsądku, który dopiero teraz wrócił.
Pełna zdeterminowania wyciągnęłam ręce przed siebie i wystrzeliłam ku Mrokowi kilka odłamków lodu. Wydawało mi się, że kilka z nich wniknęło w jego postać, ale zdołał się obronić przed większością. Zaatakowałam ponownie, a on znów się obronił.
-Och, teraz sobie przypomniałaś?!-krzyknął zirytowany.-Trzeba było cię uśpić na początku.
Wyciągnął strzykawkę z jakimś płynem w środku i zaczął do mnie podchodzić. Atakowałam coraz bardziej zawzięcie, a on za każdym razem bronił się i był coraz bliżej. Kiedy był ode mnie oddalony o niecały metr poczułam ukłucie w karku. Spojrzałam na niego z pogardą i osunęłam się na podłogę. Ogarnęła mnie ciemność.
Jack
W poniedziałek rano zjawiłem się pod domem Elsy. Tak bardzo się za nią stęskniłem, że chciałbym polecieć do niej od razu, ale miała zamknięte okno, więc musiałem wejść tradycyjnie. W środku zżerało mnie z podekscytowania, kiedy drzwi się otworzyły a w nich stanęła uśmiechnięta Ania.
-Cześć, ja do Elsy-powiedziałem szybko i wszedłem do środka.
-Przecież wiem!-pisnęła radośnie.-Jeszcze nie wstała. Idź ją obudź.
Uśmiechnąłem się szeroko i od razu popędziłem do jej pokoju. Nie trudziłem się, żeby zapukać. Wszedłem najciszej jak się dało. Ku mojemu niezadowoleniu dziewczyny nie było na łóżku. Było ono praktycznie nietknięte, więc musiała wyjść z domu wcześnie rano.
-Ania...?-zawołałem dziewczynę, chcąc dopytać gdzie może być.
-Tak?-spytała wchodząc.-Gdzie Elsa?
-Właśnie miałem spytać cię o to samo.-podszedłem do biurka i odkryłem, że leży na nim telefon. Ona NIGDY nie wychodziła z domu bez telefonu. To było dziwne...
-Może poszła wcześniej do teatru...-głośno myślała siostra mojej ukochanej.
-Może...-powiedziałem.-Pójdę jej poszukać. Pa!
Wybiegłem szybko z domu i popędziłem do teatru. Jednak okazało się, że zajęcia nawet się nie zaczęły, a jej nie było. Powoli zaczynałem panikować. Spokojnie, Jack. Na pewno zapomniała telefonu bo...poszła do parku...albo do szkoły. Słowem mogła być wszędzie.
Szukałem jej przez większość dnia. Nie pojawiła się w teatrze. Nie było jej w szkole. Elsa nie opuszcza szkoły.
Siedziałem na dachu najwyższego budynku, na którym podarowaliśmy sobie z Elsą naszyjniki. Wyjąłem go spod bluzy i potarłem kciukiem.
Elsa zniknęła.
Gdyby uciekła, zostawiła by coś po sobie. List, nasz naszyjnik, wiadomość....Tymczasem ona nie zostawiła nic. Nie poszła nawet spać, bo łóżko nie było nawet rozścielane. Nie spakowała ubrań, bo walizka, którą zawsze zabierała stała w kącie.
I właśnie wtedy zdałem sobie z czegoś sprawę. Elsa...została porwana.
Hejjj! Dziś tak krótko, ale musiałam napisać coś takiego, bo ta mała wstawka nie pasowałaby ani do tamtego rozdziału, ani do kolejnego. Stąd normalny rozdział. Chciałabym was jeszcze postawić przed jedna sprawą. Zabieram się od razu za kolejny rozdział. Na pewno nie będzie go dziś, jeden dziennie wystarczy, ale nie wiem kiedy się pojawi. Jutro jadę do lekarza na zabieg, który sprawi, ze najprawdopodobniej moje palce nie będą tak sprawne jak są teraz. Dlatego będę pisała wolniej. Dlatego rozdział może opóźnić się o kilka dni, ale będę pisała dalej.
Dziękuję wam bardzo za poprzednie komentarze, uradowały moje małe serduszko.
Dzięki wielkie za każde słowo ;*
Jestem tu znowu. W tym okropnym miejscu. W miejscu, w którym na nowo czuje każdą kolejną ranę, które zamieniły się w blizny. Nie chce tu być. Chcę się stąd wydostać. Pragnę, by ktoś mnie uratował.
Ale najwyraźniej nie zostanę tu długo. Odkąd przenieśliśmy się tutaj Mrok pakował jakieś fiolki i inne dziwne rzeczy. Ja stałam tylko z boku i ocierałam powoli lecące łzy strachu.
Natomiast mój oprawca wydawał się wyjątkowo zadowolony. Cały czas uśmiechał się pod nosem co wyglądało co najmniej strasznie. Nagle do pomieszczenia wpadły dwie osoby. Ta dwójka, którą ostatnio widziałam. Ta dziewczyna i...i ten chłopak, który spoglądał teraz na mnie dziwniej. W jego oczach widziałam coś innego niż czyste obrzydzenie. Widziałam...współczucie?
-Co ona tu robi?-krzyknął chłopak.-Myślałem, że ci przeszło!
-Pakujcie się. Wyjeżdżamy.-powiedział beznamiętnie Mrok nie zaprzestając wykonywanej czynności.
-Zwariowałeś? Wpadasz tu tak po prostu i mówisz, że wyjeżdżamy?! I co ta laska tu robi?!
-Przestań pyskować Sedric! Powiedziałem wyjeżdżamy to wyjeżdżamy! Mam już dość tej dziury...
Chłopak parsknął tylko w odpowiedzi i wyszedł, a zaraz za nim podążyła za nim dziewczyna.
Dopiero teraz przypomniałam sobie, że nie jestem bezbronna. Cała ta sytuacja wyprała ze mnie resztki zdrowego rozsądku, który dopiero teraz wrócił.
Pełna zdeterminowania wyciągnęłam ręce przed siebie i wystrzeliłam ku Mrokowi kilka odłamków lodu. Wydawało mi się, że kilka z nich wniknęło w jego postać, ale zdołał się obronić przed większością. Zaatakowałam ponownie, a on znów się obronił.
-Och, teraz sobie przypomniałaś?!-krzyknął zirytowany.-Trzeba było cię uśpić na początku.
Wyciągnął strzykawkę z jakimś płynem w środku i zaczął do mnie podchodzić. Atakowałam coraz bardziej zawzięcie, a on za każdym razem bronił się i był coraz bliżej. Kiedy był ode mnie oddalony o niecały metr poczułam ukłucie w karku. Spojrzałam na niego z pogardą i osunęłam się na podłogę. Ogarnęła mnie ciemność.
Jack
W poniedziałek rano zjawiłem się pod domem Elsy. Tak bardzo się za nią stęskniłem, że chciałbym polecieć do niej od razu, ale miała zamknięte okno, więc musiałem wejść tradycyjnie. W środku zżerało mnie z podekscytowania, kiedy drzwi się otworzyły a w nich stanęła uśmiechnięta Ania.
-Cześć, ja do Elsy-powiedziałem szybko i wszedłem do środka.
-Przecież wiem!-pisnęła radośnie.-Jeszcze nie wstała. Idź ją obudź.
Uśmiechnąłem się szeroko i od razu popędziłem do jej pokoju. Nie trudziłem się, żeby zapukać. Wszedłem najciszej jak się dało. Ku mojemu niezadowoleniu dziewczyny nie było na łóżku. Było ono praktycznie nietknięte, więc musiała wyjść z domu wcześnie rano.
-Ania...?-zawołałem dziewczynę, chcąc dopytać gdzie może być.
-Tak?-spytała wchodząc.-Gdzie Elsa?
-Właśnie miałem spytać cię o to samo.-podszedłem do biurka i odkryłem, że leży na nim telefon. Ona NIGDY nie wychodziła z domu bez telefonu. To było dziwne...
-Może poszła wcześniej do teatru...-głośno myślała siostra mojej ukochanej.
-Może...-powiedziałem.-Pójdę jej poszukać. Pa!
Wybiegłem szybko z domu i popędziłem do teatru. Jednak okazało się, że zajęcia nawet się nie zaczęły, a jej nie było. Powoli zaczynałem panikować. Spokojnie, Jack. Na pewno zapomniała telefonu bo...poszła do parku...albo do szkoły. Słowem mogła być wszędzie.
Szukałem jej przez większość dnia. Nie pojawiła się w teatrze. Nie było jej w szkole. Elsa nie opuszcza szkoły.
Siedziałem na dachu najwyższego budynku, na którym podarowaliśmy sobie z Elsą naszyjniki. Wyjąłem go spod bluzy i potarłem kciukiem.
Elsa zniknęła.
Gdyby uciekła, zostawiła by coś po sobie. List, nasz naszyjnik, wiadomość....Tymczasem ona nie zostawiła nic. Nie poszła nawet spać, bo łóżko nie było nawet rozścielane. Nie spakowała ubrań, bo walizka, którą zawsze zabierała stała w kącie.
I właśnie wtedy zdałem sobie z czegoś sprawę. Elsa...została porwana.
Hejjj! Dziś tak krótko, ale musiałam napisać coś takiego, bo ta mała wstawka nie pasowałaby ani do tamtego rozdziału, ani do kolejnego. Stąd normalny rozdział. Chciałabym was jeszcze postawić przed jedna sprawą. Zabieram się od razu za kolejny rozdział. Na pewno nie będzie go dziś, jeden dziennie wystarczy, ale nie wiem kiedy się pojawi. Jutro jadę do lekarza na zabieg, który sprawi, ze najprawdopodobniej moje palce nie będą tak sprawne jak są teraz. Dlatego będę pisała wolniej. Dlatego rozdział może opóźnić się o kilka dni, ale będę pisała dalej.
Dziękuję wam bardzo za poprzednie komentarze, uradowały moje małe serduszko.
Dzięki wielkie za każde słowo ;*
piątek, 1 lipca 2016
Rozdział XXIII
Elsa
Czas mijał.
Ania zaczęła na stałe spotykać się z barmanem-Kristoffem. Wydawali się szczęśliwy, a ja polubiłam chłopaka mojej siostry. Hans wyniósł się z miasta zanim wróciłam. Cieszyłam się z tego, że nie musiałam go oglądać.
Dziewczyny oszalały na punkcie moim i Jack'a. Cały czas opowiadały o tym, jaką jesteśmy świetną parę,jak bardzo do siebie pasujemy. Uśmiechałam się,kiedy to mówiły. Świadomość, że byliśmy parą napawała mnie niesamowitą radością.
Jack nie pozwalał o sobie zapomnieć. Co ranka przychodził po nie i obsypywał prezentami. Teraz, kiedy z nieba zaczęły padać pierwsze płatki śniegu coraz częściej mnie zadziwiał. Pewnego dnia śnieżynki ułożyły się w słowo "Kocham cię" na wystarczającą ilość czasu, żebym ja mogła je zobaczyć, ale nikt inny. I tak znajdował coraz to nowy sposób by okazać mi miłość. Jedyne czego chciał ode mnie to żebym nie nosiła rękawiczek.
Pewnego dnia obudziłam się i spojrzałam w okno. Śnieg. Pierwszy biały puch osiadł na drzewach i trawie, słowem-wszędzie. Uśmiechnęłam się szeroko. W takie chwile jak te moja moc wariowała. Czując, że wokół jest zimno czułam się jak w domu. Często się śmiałam i byłam o wiele szczęśliwe. W końcu zima była moją ulubioną porą roku.
Jak co rano Jack przyszedł odprowadzić mnie do szkoły. Przywitał się ze mną namiętnym pocałunkiem, który przerwała nam moja kochana siostrzyczka.
-Dobra, aniołki! Do szkoły!-krzyknęła i weszła między nas, na co tylko zaśmialiśmy się. Zaczęłam zakładać kurtkę, czapkę, a wychodząc z domu założyłam rękawiczki. Nie potrzebowałam ich, ale po pierwsze dostałam je od Elisabeth, a po drugie musiałam stwarzać pozory. Chciałam złapać chłopaka za rękę, jak zwykle to robiliśmy, ale on tylko prychnął niezadowolony i założył ręce na piersi.
-Co jest?-spytałam.
-Ściągaj je.-powiedział, wskazując na moje dłonie. Spojrzałam na niego unosząc jedną brew do góry.-Nie są ci potrzebne. A ja nie zniosę tego, że nie będę mógł cię dotknąć.
Zaśmiałam się i wykonałam jego polecenia z rozbawieniem. Następnie schowałam je do torby i poczułam jego usta na swoich.
-Od razu lepiej-uśmiechnął się, kiedy się od siebie odkleiliśmy.
Całowaliśmy się tyle razy, a każdy kolejny był dla mnie niesamowity. Jego usta były stworzone dla mnie. Idealne w każdym calu.
Czas mijał...
Nadeszły święta, które spędziliśmy razem. Zdecydowaliśmy się, że obdarzymy siebie praktycznie takim samym prezentem.
Siedzieliśmy na szczycie jakiejś wysokiej wieży i oglądaliśmy wszystko z góry. Ja siedziałam na skraju kołysząc nogami, s Jack leżał na moich kolanach. Bawiłam się jego włosami.
-Wiesz, co?-zapytał chłopak spoglądając na mnie z dołu.-Właśnie zdałem sobie z czegoś sprawę.
-Z czego takiego?
-Nie dałem ci jeszcze prezentu świątecznego.
-Jak to?-zapytałam zdezorientowana.-A bombka, która wisi na choince to co?
Pokręcił głową i usiadł tak, że patrzyliśmy sobie w oczy.
-To nie był prezent godny ciebie. To był podarunek żeby stworzyć pozory. Prawdziwy prezent zostawiłem sobie na koniec.
Przekrzywiłam głowę i spojrzałam na niego zagubiona. Pokręcił nadgarstkiem, wokół którego zatańczyły śnieżynki, które następnie podleciały do mojej szyi, którą ją oploty, a następnie zamieniły się w naszyjnik z zawieszką. Przedstawiał on zwykłe koło z napisem: "You are my sun", które wyglądało jak ze szkła, ale w rzeczywistości wiedziałam, ze to lód. Uśmiechnęłam się i poczułam, jak do moich oczy napływają łzy wzruszenia. Dotknęłam go opuszkami, nie mogąc się nadziwić jaki jest piękny. Zbliżyłam się błyskawicznie do jego twarzy i pocałowałam go starając się przelać wszystkie moje emocje, jak jakie teraz odczuwałam. Kiedy odsunęłam się od niego, ten jęknął z niezadowoleniem, na co zachichotałam.
Pokręciłam nadgarstkiem tak samo jak on. Wyobraziłam sobie kropelki wody otaczające nasz dookoła, które zamieniają się w kryształki lodu. Uformowałam z nich Księżyc idealnie wpasowujący się w
moje kółko. Następnie wyobraziłam sobie jak kryształki wtapiają się tworząc napis:"My moon & all my stars".
Wszystko było takie cudowne. Czułam się jak księżniczka w bajce. Ale każda bajka kiedyś się kończy. Moja też musiała dobiec końca.
Tego dnia wracałam ze spotkania z Jack'iem. Byłam u niego, ponieważ musiał lecieć na cały weekend na Biegun i chciał spędzić ze mną ostatnie chwile. Kiedy musiał się ze mną rozstawać wydawał się taki smutny...Nie lubiłam tego, więc starałam się poprawić mu humor na wszelkie sposoby. Tego wieczoru zrobiłam kolacje. Potem oglądaliśmy jakiś film, przytulaliśmy się i całowaliśmy.
Weszłam po cichu do domu i od razu skierowałam się do swojego pokoju. Opadłam bezwładnie na łóżko z szerokim uśmiechem na twarzy. Byłam zmęczona, ale musiałam wstać żeby się wykąpać i przebrać w piżamę. Otworzyłam oczy, podniosłam się i zamarłam.
-Jak my się dawno nie widzieliśmy...-Odezwał się Mrok rozbawionym tonem.
Stał w cieniu i przeglądał moje zdjęcia stojące na półkach, jak gdyby nigdy nic.Strach zacisnął moje gardło, a panika nie pozwalała się ruszyć. Ale wtedy do głowy wpadła mi jedna, pojedyncza myśl. Jesteś silna. Nie bój się. Zdałam sobie sprawę, że on mnie nie pokona. Za dużo ćwiczyłam. jestem na niego za silna. Wstałam i uniosłam podbródek dumnie do góry.
-Czego tu chcesz?-syknęłam przez zaciśnięte zęby.
-Słońce, nie bądź wredna.
Zagotowało się we mnie, kiedy usłyszałam, ze nazywa mnie tak jak Jack. Poczułam obrzydzenie i wściekłość.
-Wypieprzaj stąd. Natychmiast!
-Oj, oczywiście, ale może najpierw wysłuchasz co mam do powiedzenia...
-Nie chce..
-SIADAJ!-ryknął, a obezwładniający strach znów mnie nawiedził. Usiadłam tak jak kazał, a on uśmiechnął się zwycięsko.-No, to skoro teraz już możemy spokojnie porozmawiać, to...masz całkiem uroczą siostrę.
-Czego od niej chcesz?!
-Och, od niej? Nie, od niej nic.Tylko wiesz, ona jest taka wesoła...Szkoda by było zatracić taką uroczą siostrę.
Zadrżałam na słowo "zatracić". Co on miał na myśli...?
-Zostaw ją w spokoju...-powiedziałam, a kiedy usłyszałam jak mój głos drży, skarciłam siebie w duchu.
-Och, zniszczenie takiej osóbki jak ona sprawi mi niesamowitą radość-kontynuował ignorując mnie.-Najpierw nie będzie się wysypiać, potem przestanie jeść, wpadnie w złe towarzystwo i z tej jej uśmiechniętej buźki nie pozostanie nic.
-Nie zrobisz tego...
-A kiedy ona będzie zatracona, zajmę się tymi twoimi przyjaciółeczkami. Niszczenie ich będzie przyjemnością...
Zastanowiłam się nad jego słowami. Jemu nie chodziło ani o moją siostrę ani o przyjaciółki. Chodziło mu o coś, co je łączyło. O mnie.
-Czego chcesz ode mnie?
-Och, nareszcie zadałaś prawidłowe pytanie. Nie chcę od ciebie zupełnie niczego. Chcę CIEBIE.
Ogarnęła mnie fala paniki. Przełknęłam ślinę i spuściłam wzrok.
-M-mnie?
-Mhm...Ciebie, słońce. Pójdziesz ze mną dobrowolnie, albo sprawię, że świat twoich najbliższych legnie w gruzach i ani ty, ani Jack ani Strażnicy nie będą w stanie nic zrobić.
Bałam się. Tak cholernie się bałam. Ale ich życie i bezpieczeństwo było dla mnie ważniejsze. Najważniejsze. Wstałam i otarłam błąkającą się łzę. Spojrzałam na niego przelotnie.
-W takim razie proszę. Masz mnie.
Jack
Związek z Elsą to było najlepsze co mnie w życiu spotkało. Zżyłem się z nią tak bardzo, że gdyby nagle odeszła zabrała by moją lepszą połowę.
Każdego dnia pokazywałem Elsie jak bardzo ją kocham. Uśmiechałem się razem z nią i razem z nią smuciłem. Ale najbardziej na świecie lubiłem się z nią droczyć...
Któregoś dnia leżeliśmy u mnie w łóżku i rozkoszowaliśmy się własnym towarzystwem. Nie doszło do niczego więcej poza całowaniem, dotykaniem i przytulaniem, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. Elsa leżała na moim torsie ubrana w moją koszulkę. Spędziła u mnie noc, bo jak stwierdziła "horror, który oglądaliśmy był tak straszny, że nie mogłaby sama zasnąć". Oczywiście było to kompletne kłamstwo, bo ona nie bała się czegoś takiego jak zombie...Ale skoro chciała zostać chętnie ją przenocowałem we własnym łóżku. Nie spaliśmy pół nocy śmiejąc się i rozmawiając. No dobra, trochę się mizialiśmy, ale tylko troszeczkę.
W każdym razie nastał ranek, a ja oczywiście jeszcze spałem. Elsa miała ciekawy zwyczaj budzenia się wraz ze słońcem, nieważne o której godzinie by zasnęła. Tym razem było tak samo, strona na której leżała była pusta. Jęknąłem i odwróciłem się twarzą do poduszki. Czy ona chociaż raz nie mogła sobie pospać dłużej?!
Spałbym dalej, gdyby nie cudowne zapachy dochodzące z kuchni. Zerwałem się niemal natychmiast i wszedłem do kuchni, gdzie moje miłość smażyła naleśniki nucąc i kręcąc biodrami. Podszedłem do niej obejmując ja w talii i powoli składając pocałunki na jej karku. Wzdrygnęła się przestraszona.
-Jack, nie strasz mnie tak!-powiedziała nie zaprzestając wykonywanej czynności.
-Och, przepraszam, ale nie mogłem się oprzeć.-teraz składałem pocałunki na jej odsłoniętym ramieniu, bo oczywiście nadal była w mojej koszulce.-Powiedz mi słońce, czemu ty tak rano wstajesz, co?
Zaśmiała się i odwróciła w moją stronę.
-Wiesz, może dlatego, że jestem słońcem i muszę wstawać rano by opromieniać wszystkich blaskiem mej chwały?
-Ktoś tu się zrobił pewny siebie! Zbyt pewny siebie, narcyzie...
-Wolę słońce, a teraz jeść.
Oczywiście nie mogłem narzekać na jej naleśniki. Cokolwiek zrobiła do jedzenia zawsze było przepyszne. Ale ja, jak to ja, musiałem pobawić się jedzeniem. I tak oto plama z dżemu wiśniowego wylądowała na policzku Elsy. Spojrzała na mnie zdenerwowana, a potem uśmiechnęła się szatańsko.
-Tak się chcesz bawić?-spytała i od razu złapała za słoik z czekoladą, a już po chwili słodka maź wylądowała na moim nosie.
Niemal błyskawicznie złapałem za słoik z dżemem. I tak oto zaczęła się nasza bitwa. Już po kilkunastu minutach byliśmy umazani, a razem z nami kanapa, łóżko i kilka ścian.
-No chodź tu!-krzyknąłem kiedy znowu mi uciekła. Miałem na sobie o wiele więcej "ran" więc chciałem to zmienić jak najszybciej. Pobiegła z piskiem do korytarza, a w mojej głowie powstał cudowny plan.
-Nie masz gdzie uciec!-powiedziałem specjalnie i odłożyłem dżem na półkę.-Teraz cię dopadnę.
Usłyszałem jak łapie za klamkę i pomyślałem, że już wygrałem. Wbiegłem do korytarza, a ona wybiegła na zewnątrz. Podążyłem za nią i prawie na nią wpadłem. Tak jak zwykle o tej porze moi sąsiedzi pracowali w ogródku. Elsa patrzyła na nich zszokowana a ja tylko się uśmiechałem, ponieważ cała sytuacja mnie bawiła. W końcu...ja mam na sobie tylko spodnie, a Elsa koszulkę i to w dodatku moją, na dodatek jesteśmy umazani z dżemie i czekoladzie...Ale ja postanowiłem jeszcze bardziej się zabawić.
Stanąłem obok Elsy i przyciągnąłem ją do siebie, obejmując w pasie.
-Przepraszam państwa najmocniej, ale właśnie jadłem śniadanie-powiedziałem, a potem przysunąłem się do dziewczyny i bezceremonialnie oblizałem jej policzek ubrudzony dżemem.-Chodź kochanie, musisz jeszcze mnie wylizać.
Pociągnąłem ja w stronę domu, ponieważ jej policzki przybrały czerwony kolor z zawstydzenia i złości jednocześnie. Niesamowicie uroczy widok. Wróciłem do kuchni i usiadłem spokojnie za stołem.
-To co kochanie, nie chciałabyś mnie wylizać?-powiedziałem poruszając sugestywnie brwiami.
Ona tylko spojrzała na mnie i odpadła bezwładnie na swoje krzesło.
-Już nigdy się tu nie pokaże-powiedziała o chwili.-Boże, co za żenada...
-Och, słońce nie martw się tak...Myślisz, że oni nie byli młodzi?
-Powiedziałeś, że muszę cię WYLIZAĆ. Boże, oni pewnie myślą...
-Kotek, nieważne co myślą, nie przejmuj się tym tak...
-I tak cię nienawidzę!-powiedziała i wyszła. Była zła, ale to mi nie przeszkadzało, bo nie potrafiła się na mnie długo gniewać. Poza tym...bawiła mnie cała ta sytuacja...
Oczywiście przychodziła do mnie nadal, ponieważ w jej domu zazwyczaj była Anka, która nie dawała nam spokoju. Biedna Elsa musiała wręcz skradać się do mojego mieszkania, a kiedy przez przypadek napotkała moich sąsiadów oblewała się rumieńcem i jak najszybciej wbiegała do domu.
Tego dnia siedzieliśmy do późna. Rano musiałem lecieć do Northa, a myśl o tym, że spędzę dwa dni bez mojego słoneczka napawało mnie wewnętrznym smutkiem. Ale nie miałem wyjścia. Nie chciała ze mną lecieć, a ja nie zmuszałem, bo wiedziałem, ze nie lubi tamtego otoczenia.
Gdybym wtedy wiedział...Pożegnałbym się. Powiedziałbym, jak bardzo ja kocham. Jak bardzo jest dla mnie ważna. Albo w ogóle bym nie poleciał.
Ale zrobiłem to. Spędziłem dwa dni usychając z tęsknoty. Ale nie spodziewałem się, ze to będzie dopiero początek...
HEEEEJJJ! Ojej, jak ja się za wami stęskniłam. Robienie dłuższej przerwy nie jest takie dobre. Męczyłam się z tym rozdziałem tak długo...ale dziś naszła mnie wena i skończyłam. I od razu zabieram się za następny. W końcu musimy to nadrobić, nie? ;)
Co do tego rozdziału...postanowiłam napisać wspomnienia, które nie były takie same. Dzięki temu więcej się dzieje.
Czekam na wasze komentarze, które pod ostatnim postem były niesamowitym wsparciem dla mnie. Dziękuję za to, ze jesteście :*
Czas mijał.
Ania zaczęła na stałe spotykać się z barmanem-Kristoffem. Wydawali się szczęśliwy, a ja polubiłam chłopaka mojej siostry. Hans wyniósł się z miasta zanim wróciłam. Cieszyłam się z tego, że nie musiałam go oglądać.
Dziewczyny oszalały na punkcie moim i Jack'a. Cały czas opowiadały o tym, jaką jesteśmy świetną parę,jak bardzo do siebie pasujemy. Uśmiechałam się,kiedy to mówiły. Świadomość, że byliśmy parą napawała mnie niesamowitą radością.
Jack nie pozwalał o sobie zapomnieć. Co ranka przychodził po nie i obsypywał prezentami. Teraz, kiedy z nieba zaczęły padać pierwsze płatki śniegu coraz częściej mnie zadziwiał. Pewnego dnia śnieżynki ułożyły się w słowo "Kocham cię" na wystarczającą ilość czasu, żebym ja mogła je zobaczyć, ale nikt inny. I tak znajdował coraz to nowy sposób by okazać mi miłość. Jedyne czego chciał ode mnie to żebym nie nosiła rękawiczek.
Pewnego dnia obudziłam się i spojrzałam w okno. Śnieg. Pierwszy biały puch osiadł na drzewach i trawie, słowem-wszędzie. Uśmiechnęłam się szeroko. W takie chwile jak te moja moc wariowała. Czując, że wokół jest zimno czułam się jak w domu. Często się śmiałam i byłam o wiele szczęśliwe. W końcu zima była moją ulubioną porą roku.
Jak co rano Jack przyszedł odprowadzić mnie do szkoły. Przywitał się ze mną namiętnym pocałunkiem, który przerwała nam moja kochana siostrzyczka.
-Dobra, aniołki! Do szkoły!-krzyknęła i weszła między nas, na co tylko zaśmialiśmy się. Zaczęłam zakładać kurtkę, czapkę, a wychodząc z domu założyłam rękawiczki. Nie potrzebowałam ich, ale po pierwsze dostałam je od Elisabeth, a po drugie musiałam stwarzać pozory. Chciałam złapać chłopaka za rękę, jak zwykle to robiliśmy, ale on tylko prychnął niezadowolony i założył ręce na piersi.
-Co jest?-spytałam.
-Ściągaj je.-powiedział, wskazując na moje dłonie. Spojrzałam na niego unosząc jedną brew do góry.-Nie są ci potrzebne. A ja nie zniosę tego, że nie będę mógł cię dotknąć.
Zaśmiałam się i wykonałam jego polecenia z rozbawieniem. Następnie schowałam je do torby i poczułam jego usta na swoich.
-Od razu lepiej-uśmiechnął się, kiedy się od siebie odkleiliśmy.
Całowaliśmy się tyle razy, a każdy kolejny był dla mnie niesamowity. Jego usta były stworzone dla mnie. Idealne w każdym calu.
Czas mijał...
Nadeszły święta, które spędziliśmy razem. Zdecydowaliśmy się, że obdarzymy siebie praktycznie takim samym prezentem.
Siedzieliśmy na szczycie jakiejś wysokiej wieży i oglądaliśmy wszystko z góry. Ja siedziałam na skraju kołysząc nogami, s Jack leżał na moich kolanach. Bawiłam się jego włosami.
-Wiesz, co?-zapytał chłopak spoglądając na mnie z dołu.-Właśnie zdałem sobie z czegoś sprawę.
-Z czego takiego?
-Nie dałem ci jeszcze prezentu świątecznego.
-Jak to?-zapytałam zdezorientowana.-A bombka, która wisi na choince to co?
Pokręcił głową i usiadł tak, że patrzyliśmy sobie w oczy.
-To nie był prezent godny ciebie. To był podarunek żeby stworzyć pozory. Prawdziwy prezent zostawiłem sobie na koniec.
Przekrzywiłam głowę i spojrzałam na niego zagubiona. Pokręcił nadgarstkiem, wokół którego zatańczyły śnieżynki, które następnie podleciały do mojej szyi, którą ją oploty, a następnie zamieniły się w naszyjnik z zawieszką. Przedstawiał on zwykłe koło z napisem: "You are my sun", które wyglądało jak ze szkła, ale w rzeczywistości wiedziałam, ze to lód. Uśmiechnęłam się i poczułam, jak do moich oczy napływają łzy wzruszenia. Dotknęłam go opuszkami, nie mogąc się nadziwić jaki jest piękny. Zbliżyłam się błyskawicznie do jego twarzy i pocałowałam go starając się przelać wszystkie moje emocje, jak jakie teraz odczuwałam. Kiedy odsunęłam się od niego, ten jęknął z niezadowoleniem, na co zachichotałam.
Pokręciłam nadgarstkiem tak samo jak on. Wyobraziłam sobie kropelki wody otaczające nasz dookoła, które zamieniają się w kryształki lodu. Uformowałam z nich Księżyc idealnie wpasowujący się w
moje kółko. Następnie wyobraziłam sobie jak kryształki wtapiają się tworząc napis:"My moon & all my stars".
Wszystko było takie cudowne. Czułam się jak księżniczka w bajce. Ale każda bajka kiedyś się kończy. Moja też musiała dobiec końca.
Tego dnia wracałam ze spotkania z Jack'iem. Byłam u niego, ponieważ musiał lecieć na cały weekend na Biegun i chciał spędzić ze mną ostatnie chwile. Kiedy musiał się ze mną rozstawać wydawał się taki smutny...Nie lubiłam tego, więc starałam się poprawić mu humor na wszelkie sposoby. Tego wieczoru zrobiłam kolacje. Potem oglądaliśmy jakiś film, przytulaliśmy się i całowaliśmy.
Weszłam po cichu do domu i od razu skierowałam się do swojego pokoju. Opadłam bezwładnie na łóżko z szerokim uśmiechem na twarzy. Byłam zmęczona, ale musiałam wstać żeby się wykąpać i przebrać w piżamę. Otworzyłam oczy, podniosłam się i zamarłam.
-Jak my się dawno nie widzieliśmy...-Odezwał się Mrok rozbawionym tonem.
Stał w cieniu i przeglądał moje zdjęcia stojące na półkach, jak gdyby nigdy nic.Strach zacisnął moje gardło, a panika nie pozwalała się ruszyć. Ale wtedy do głowy wpadła mi jedna, pojedyncza myśl. Jesteś silna. Nie bój się. Zdałam sobie sprawę, że on mnie nie pokona. Za dużo ćwiczyłam. jestem na niego za silna. Wstałam i uniosłam podbródek dumnie do góry.
-Czego tu chcesz?-syknęłam przez zaciśnięte zęby.
-Słońce, nie bądź wredna.
Zagotowało się we mnie, kiedy usłyszałam, ze nazywa mnie tak jak Jack. Poczułam obrzydzenie i wściekłość.
-Wypieprzaj stąd. Natychmiast!
-Oj, oczywiście, ale może najpierw wysłuchasz co mam do powiedzenia...
-Nie chce..
-SIADAJ!-ryknął, a obezwładniający strach znów mnie nawiedził. Usiadłam tak jak kazał, a on uśmiechnął się zwycięsko.-No, to skoro teraz już możemy spokojnie porozmawiać, to...masz całkiem uroczą siostrę.
-Czego od niej chcesz?!
-Och, od niej? Nie, od niej nic.Tylko wiesz, ona jest taka wesoła...Szkoda by było zatracić taką uroczą siostrę.
Zadrżałam na słowo "zatracić". Co on miał na myśli...?
-Zostaw ją w spokoju...-powiedziałam, a kiedy usłyszałam jak mój głos drży, skarciłam siebie w duchu.
-Och, zniszczenie takiej osóbki jak ona sprawi mi niesamowitą radość-kontynuował ignorując mnie.-Najpierw nie będzie się wysypiać, potem przestanie jeść, wpadnie w złe towarzystwo i z tej jej uśmiechniętej buźki nie pozostanie nic.
-Nie zrobisz tego...
-A kiedy ona będzie zatracona, zajmę się tymi twoimi przyjaciółeczkami. Niszczenie ich będzie przyjemnością...
Zastanowiłam się nad jego słowami. Jemu nie chodziło ani o moją siostrę ani o przyjaciółki. Chodziło mu o coś, co je łączyło. O mnie.
-Czego chcesz ode mnie?
-Och, nareszcie zadałaś prawidłowe pytanie. Nie chcę od ciebie zupełnie niczego. Chcę CIEBIE.
Ogarnęła mnie fala paniki. Przełknęłam ślinę i spuściłam wzrok.
-M-mnie?
-Mhm...Ciebie, słońce. Pójdziesz ze mną dobrowolnie, albo sprawię, że świat twoich najbliższych legnie w gruzach i ani ty, ani Jack ani Strażnicy nie będą w stanie nic zrobić.
Bałam się. Tak cholernie się bałam. Ale ich życie i bezpieczeństwo było dla mnie ważniejsze. Najważniejsze. Wstałam i otarłam błąkającą się łzę. Spojrzałam na niego przelotnie.
-W takim razie proszę. Masz mnie.
Jack
Związek z Elsą to było najlepsze co mnie w życiu spotkało. Zżyłem się z nią tak bardzo, że gdyby nagle odeszła zabrała by moją lepszą połowę.
Każdego dnia pokazywałem Elsie jak bardzo ją kocham. Uśmiechałem się razem z nią i razem z nią smuciłem. Ale najbardziej na świecie lubiłem się z nią droczyć...
Któregoś dnia leżeliśmy u mnie w łóżku i rozkoszowaliśmy się własnym towarzystwem. Nie doszło do niczego więcej poza całowaniem, dotykaniem i przytulaniem, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. Elsa leżała na moim torsie ubrana w moją koszulkę. Spędziła u mnie noc, bo jak stwierdziła "horror, który oglądaliśmy był tak straszny, że nie mogłaby sama zasnąć". Oczywiście było to kompletne kłamstwo, bo ona nie bała się czegoś takiego jak zombie...Ale skoro chciała zostać chętnie ją przenocowałem we własnym łóżku. Nie spaliśmy pół nocy śmiejąc się i rozmawiając. No dobra, trochę się mizialiśmy, ale tylko troszeczkę.
W każdym razie nastał ranek, a ja oczywiście jeszcze spałem. Elsa miała ciekawy zwyczaj budzenia się wraz ze słońcem, nieważne o której godzinie by zasnęła. Tym razem było tak samo, strona na której leżała była pusta. Jęknąłem i odwróciłem się twarzą do poduszki. Czy ona chociaż raz nie mogła sobie pospać dłużej?!
Spałbym dalej, gdyby nie cudowne zapachy dochodzące z kuchni. Zerwałem się niemal natychmiast i wszedłem do kuchni, gdzie moje miłość smażyła naleśniki nucąc i kręcąc biodrami. Podszedłem do niej obejmując ja w talii i powoli składając pocałunki na jej karku. Wzdrygnęła się przestraszona.
-Jack, nie strasz mnie tak!-powiedziała nie zaprzestając wykonywanej czynności.
-Och, przepraszam, ale nie mogłem się oprzeć.-teraz składałem pocałunki na jej odsłoniętym ramieniu, bo oczywiście nadal była w mojej koszulce.-Powiedz mi słońce, czemu ty tak rano wstajesz, co?
Zaśmiała się i odwróciła w moją stronę.
-Wiesz, może dlatego, że jestem słońcem i muszę wstawać rano by opromieniać wszystkich blaskiem mej chwały?
-Ktoś tu się zrobił pewny siebie! Zbyt pewny siebie, narcyzie...
-Wolę słońce, a teraz jeść.
Oczywiście nie mogłem narzekać na jej naleśniki. Cokolwiek zrobiła do jedzenia zawsze było przepyszne. Ale ja, jak to ja, musiałem pobawić się jedzeniem. I tak oto plama z dżemu wiśniowego wylądowała na policzku Elsy. Spojrzała na mnie zdenerwowana, a potem uśmiechnęła się szatańsko.
-Tak się chcesz bawić?-spytała i od razu złapała za słoik z czekoladą, a już po chwili słodka maź wylądowała na moim nosie.
Niemal błyskawicznie złapałem za słoik z dżemem. I tak oto zaczęła się nasza bitwa. Już po kilkunastu minutach byliśmy umazani, a razem z nami kanapa, łóżko i kilka ścian.
-No chodź tu!-krzyknąłem kiedy znowu mi uciekła. Miałem na sobie o wiele więcej "ran" więc chciałem to zmienić jak najszybciej. Pobiegła z piskiem do korytarza, a w mojej głowie powstał cudowny plan.
-Nie masz gdzie uciec!-powiedziałem specjalnie i odłożyłem dżem na półkę.-Teraz cię dopadnę.
Usłyszałem jak łapie za klamkę i pomyślałem, że już wygrałem. Wbiegłem do korytarza, a ona wybiegła na zewnątrz. Podążyłem za nią i prawie na nią wpadłem. Tak jak zwykle o tej porze moi sąsiedzi pracowali w ogródku. Elsa patrzyła na nich zszokowana a ja tylko się uśmiechałem, ponieważ cała sytuacja mnie bawiła. W końcu...ja mam na sobie tylko spodnie, a Elsa koszulkę i to w dodatku moją, na dodatek jesteśmy umazani z dżemie i czekoladzie...Ale ja postanowiłem jeszcze bardziej się zabawić.
Stanąłem obok Elsy i przyciągnąłem ją do siebie, obejmując w pasie.
-Przepraszam państwa najmocniej, ale właśnie jadłem śniadanie-powiedziałem, a potem przysunąłem się do dziewczyny i bezceremonialnie oblizałem jej policzek ubrudzony dżemem.-Chodź kochanie, musisz jeszcze mnie wylizać.
Pociągnąłem ja w stronę domu, ponieważ jej policzki przybrały czerwony kolor z zawstydzenia i złości jednocześnie. Niesamowicie uroczy widok. Wróciłem do kuchni i usiadłem spokojnie za stołem.
-To co kochanie, nie chciałabyś mnie wylizać?-powiedziałem poruszając sugestywnie brwiami.
Ona tylko spojrzała na mnie i odpadła bezwładnie na swoje krzesło.
-Już nigdy się tu nie pokaże-powiedziała o chwili.-Boże, co za żenada...
-Och, słońce nie martw się tak...Myślisz, że oni nie byli młodzi?
-Powiedziałeś, że muszę cię WYLIZAĆ. Boże, oni pewnie myślą...
-Kotek, nieważne co myślą, nie przejmuj się tym tak...
-I tak cię nienawidzę!-powiedziała i wyszła. Była zła, ale to mi nie przeszkadzało, bo nie potrafiła się na mnie długo gniewać. Poza tym...bawiła mnie cała ta sytuacja...
Oczywiście przychodziła do mnie nadal, ponieważ w jej domu zazwyczaj była Anka, która nie dawała nam spokoju. Biedna Elsa musiała wręcz skradać się do mojego mieszkania, a kiedy przez przypadek napotkała moich sąsiadów oblewała się rumieńcem i jak najszybciej wbiegała do domu.
Tego dnia siedzieliśmy do późna. Rano musiałem lecieć do Northa, a myśl o tym, że spędzę dwa dni bez mojego słoneczka napawało mnie wewnętrznym smutkiem. Ale nie miałem wyjścia. Nie chciała ze mną lecieć, a ja nie zmuszałem, bo wiedziałem, ze nie lubi tamtego otoczenia.
Gdybym wtedy wiedział...Pożegnałbym się. Powiedziałbym, jak bardzo ja kocham. Jak bardzo jest dla mnie ważna. Albo w ogóle bym nie poleciał.
Ale zrobiłem to. Spędziłem dwa dni usychając z tęsknoty. Ale nie spodziewałem się, ze to będzie dopiero początek...
HEEEEJJJ! Ojej, jak ja się za wami stęskniłam. Robienie dłuższej przerwy nie jest takie dobre. Męczyłam się z tym rozdziałem tak długo...ale dziś naszła mnie wena i skończyłam. I od razu zabieram się za następny. W końcu musimy to nadrobić, nie? ;)
Co do tego rozdziału...postanowiłam napisać wspomnienia, które nie były takie same. Dzięki temu więcej się dzieje.
Czekam na wasze komentarze, które pod ostatnim postem były niesamowitym wsparciem dla mnie. Dziękuję za to, ze jesteście :*
Subskrybuj:
Posty (Atom)