środa, 30 grudnia 2015

Rozdział III

Elsa
Wpadłam do domu jak burza i od razu popędziłam do swojego pokoju jak burza nie witając się z nikim. Denna?! Jak śmiał...
W tym momencie do mojego pokoju weszła Anna. Usiadła obok mnie na łóżku i złapała za ramię.
-Elsa?-spytała.-Czy...coś się stało?
Była zmartwiona. Nie chciałam by się martwiła.
-Nie, nie...-powiedziałam uśmiechając się.-Tylko jakiś białowłosy dupek powiedział, że moja muzyka była denna.
-Białowłosy...A! Och...Ja...No wiesz jacy są chłopcy w twoim wieku. Nie przejmuj się...
-Skąd wiesz, że był w moim wieku?
Uśmiech, który jeszcze przed chwilą opromieniał uśmiech mojej siostry nagle zszedł. Wyglądała na zakłopotaną, ale szybko wróciła do uśmiechu.
-Mówiłaś, że był białowłosy, a jedyny białowłosy chłopak w naszej szkole to nowy.
-Nowy...I ten NOWY białowłosy dupek ma czelność mówić mi, że moja muzyka jest denna?!
-Może nie miał tego na myśli...
-A co?! Chciał mnie zaprosić na randkę, a może takim tekstem chciał, żebym się z nim przeleciała?!
-Nie krzycz...Cokolwiek by ci nie powiedział, nie myśl o nim. To znaczy myśl, ale nie w zły sposób. To...to ja lecę zadzwonić, a ty...-nie dokończyła bo wyszła z pokoju.
Chciałabym przestać myśleć. Ale nie mogłam. Przez cały weekend moją głowę zaprzątał białowłosy dupek. Nawet nie znałam jego imienia. Co jeżeli znów go spotkam? Co mu powiem? Musiałam wymyślić jakiś dobry tekst. Co on mi powie? Znów powie, że coś źle robię?
W poniedziałek wstałam wcześnie, by pójść do teatru. Z mojej głowy zniknął białowłosy dupek, ale nie na zawsze. Tego dnia normalnie weszłam do teatru i usiadłam w najciemniejszym miejscu. Dzieciaki właśnie ćwiczyły scenę z "Romea i Julii", którą mieli przedstawić jeszcze w tym roku. W sumie nienawidzę tej sztuki. Jest przereklamowana.
Rozłożyłam się wygodnie i patrzyłam na małe osóbki, które przemieszczają się po scenie. Najmłodsze z nich miało 9 lat, a najstarsze 14. Nagle na scenę weszła kobieta w podeszłym wieku. Ciemne włosy miała zawiązane w dwa warkocze, a na nosie spoczywały niewielkie okulary. Pani Grontige, nauczycielka w teatrze i znajoma Elisabeth. Lubiłam ją. Dlatego zbiegłam po schodach w dół żeby się przywitać. Na górze zostawiłam torbę.
-Dzień dobry pani.-powiedziałam przytulając kobietę.
-Elsa, dziecko!-zaśmiała się.-Przewrócisz mnie.
-Przepraszam...-powiedziałam i odsunęłam się od niej. Spojrzałam na grupkę jej podopiecznych.
-Elso, jak już wiesz, wystawiamy ''Romea i Julię". To nasza Julia-wskazała na dziewczynkę, która miała może z 13 lat.-a to nasz Romeo-wskazała na chłopaka dużo młodszego od niej. Oboje wystąpili przed szeregi i ukłonili się w starym stylu.-Chciałabym, byś wyraziła swoją opinię.
-Dobrze, najpierw niech zagrają.
Usiadłam w pierwszym rzędzie. Wszystkie dzieci, oprócz Romea i Julii zeszły ze sceny, podczas gdy oni zaczęli grać. Dziewczynka nie grała najgorzej, ale chłopak gubił się przy jej głosie i posturze.
-Stop, stop, stop.-powiedziałam, wstając i przerywając scenę.-Jak dawno zaczęliście przygotowania?
-Ostatnio, jak sama wiesz mieliśmy wycieczkę. Scenariusze dodałam dość dawno, ale dopiero dziś zaczęliśmy ćwiczyć.
-Świetnie! A więc nie jest za późno! Wszyscy aktorzy na scenę!
Przestraszone dzieci niepewnym krokiem ustawiły się w szeregu.
-Ustawcie się wiekowo-od najmłodszego do najstarszego. Chłopcy po lewej dziewczynki po prawej. A ty, Julio zostań.
Dzieci pospiesznie zaczęły wykonywać polecenie.
-Jak masz na imię?-spytałam dziewczynki.
-Anna, proszę pani.-odpowiedziała pewnie.
-Anno, masz takie same imię, jak moja siostra. Dobrze odgrywasz swoją rolę, ale twój partner...
-Leopold.
-...Leopold jest dla ciebie o wiele za młody. Ile masz lat?
-12, proszę pani. Ale za dwa miesiące 13.
-W takim razie musimy ci znaleźć kogoś, kto będzie starszy.
Spojrzałam na dzieci, które już zdążyły się ustawić. Zostawiłam dziewczynki i podeszłam do chłopców. A było ich pięciu. Dwóch najmłodszych od razu opuściłam, kolejnym był Leopold i kazałam zostać dwóm najstarszym. Oboje pasowali, wystarczyło tylko wybrać, który lepiej grał. Znów usiadłam w pierwszym rzędzie a obok mnie usiadła Anna.
-Chcę tego w czarnych włosach.-szepnęła mi do ucha.-Nie zagram z tym drugim palantem.
Uśmiechnęłam się i wskazałam ręką, żeby zaczęli grać. Oboje byli dobrzy, ale ten w brązowych włosach grał podobnie do Anny. I musiał zagrać Romea.
-Dlaczego nie chcesz, zeby Romeem został ten drugi?-spytałam szeptem.
-Bo się pokłóciliśmy.-odburknęła tylko. Skoro się pokłócili, trzeba będzie ich pogodzić. Wstałam i pokazałam ręką, zeby przestali. Weszłam na scenę i stanęłam przed chłopcami. Za mną podążyła Anna i pani Grontige.
-Jak macie na imię?-spytałam
-James-odpowiedział czarnowłosy.
-Peter.-odpowiedział ''potencjalny Romeo".
-James, Peter oboje jesteście świetni. Ale wiecie, że Romeo jest jeden-ty Peter. Za to ty James będziesz Tybaltem. A teraz muszę już iść, bo spóźnię się do szkoły.
-Ale...Pani Elso!-krzyknęła Anna.-Przecież...
-Prawdziwy aktor potrafi zagrać wszytko. Jeżeli dasz radę, będziesz z siebie dumna. I ja też.-powiedziałam i poszłam po plecak. Kiedy dotarłam na swoje zaciemnione miejsce zobaczyłam kartkę. Niewielką kartkę z numerem telefonu. Bez podpisu, bez żadnego ''zadzwoń''. Wzięłam ją i schowałam do plecaka. Potem się tym zajmę. Wyszłam z teatru i założyłam czapkę. Nie, żeby było mi zimno, wręcz przeciwnie, nigdy mi ono nie przeszkadzało, ale nadchodziła zima i dziwnie było widzieć dziewczynę bez kurtki i czapki. Spojrzałam w lewo i w prawo a potem przeszłam przez jezdnię. Kto stal po drugiej stronie? Białowłosy dupek. A więc...śledzi mnie? Podeszłam do niego z uniesioną głową. Tym razem to je się odezwę. Stanęłam naprzeciw niego i...nie mogłam wydusić słowa. Patrzył na mnie i się uśmiechał. W końcu zamrugałam kilka razy.
-Moja muzyka jest tak samo denna jak twoje włosy.-powiedziałam i odeszłam. Nie odpowiedział. Zatkało go? Uśmiechnęłam się na tą myśl. Moja radość nie trwała jednak długo, bowiem znów wydał głos.
-Pewnie myślałaś nad tym cały weekend-odpowiedział.-I kitową masz dzisiaj fryzurę...
I odszedł. Znowu. A ja znowu patrzyłam w ślad za nim. Fryzura?! Rozpuściłam dzisiaj włosy i zaplotłam z tyłu warkocz. Fakt, nie prostowałam ich dzisiaj, przez co kręciły się na końcach, ale nie było chyba aż tak źle?! Czy było? Ruszyłam do szkoły w szoku.
Jack
W weekend poleciałem na biegun północy. Zbliżała się zima, święta, więc musieliśmy ustalić obowiązki. Jak zwykle ja nie robiłem prawie nic, tylko przytakiwałem. Moją głową całkowicie zawładnęła blondynka. Zastanawiałem się jak ma na imię i czy przyjdzie w poniedziałek do szkoły. Wyglądała na taką, która nie opuszczała lekcji. Kiedy przyleciałem z bieguna w poniedziałek byłem potwornie zmęczony. Lot był męczący. Już miałem udać się do mieszkania, glebnąć się na łóżko i zasnąć, kiedy zobaczyłem ją. Tak wcześnie? Nie szła w stronę szkoły, więc musiała robić coś innego. Szybko się rozbudziłem i postanowiłem, że dowiem się co takiego robi. Po kilku minutach weszła do teatru. Była aktorką? Nie zdziwiłbym się, gdyby tak było. Wszedłem za nią. Nawet jeżeli nie dowiem się czegoś o niej, to może chociaż się wyśpię. Usiadłem w miejscu, gdzie było całkowicie ciemno. Po prawej stronie, w takim samym miejscu siedziała ona. W sumie widziałem tylko oczy, które błyszczały się pięknie. W pewnym momencie zeszła ze swojego miejsca, zbiegła w dół i przytuliła jakąś starszą babkę. Ze swojego miejsca miałem widok idealny i mogłem sobie ją pooglądać. Była wysoka, to na pewno, ale miała nieziemsko długie nogi. Chciałbym zobaczyć ją teraz w sukience. Albo w bieliźnie. Mniejsza. Była też niesamowicie szczupła. Widać było, że nie odchudzała się, tylko że to była jej naturalna figura. Spojrzałem wyżej. Szkoda, ze nie widziałem jej twarzy z bliska. Z daleka jednak mogłem przypatrzeć się jej włosom. Spięte u góry w warkocza opadały delikatnymi falami na ramiona. I było jeszcze coś. Jeden z kosmyków, mały kędziorek z przodu, który zakręcał się na jej czole. Poprawiała go co chwilę, co doprowadzało mnie do szału. Ja chciałem to zrobić. Pokazała coś ręką. Popatrzyłem na jej dłonie. Długie palce i pomalowane paznokcie. Ciekawe jakie są? Szorstkie i nieprzyjemne, czy delikatne i miękkie? Obróciła się profilem do mnie, a ja mogłem go studiować. Miała delikatnie zadarty nosek i wydatne usta. Bardzo ładne usta. Usiadła i straciłem ją z oczu. Spojrzałem na prawo. Zostawiła plecak. To je też coś jej zostawię. Wyjąłem zeszyt i długopis. Na kartce napisałem swój numer telefonu i wyrwałem ją. Nie napisałem nic więcej. Niech się zastanawia. Kiedy stanęła do mnie tyłem na chwilę spojrzałem na jej tyłek i szybko przebiegłem na drugą stronę. Położyłem kartkę na plecaku i wyszedłem. Nie wiem kiedy ten czas minął, ale za pół godziny zaczynałem zajęcia. Odetchnąłem i przeszedłem na drugą stronę jezdni. To teraz przez nią będę zmęczony tak? Już miałem wrócić do domu, kiedy wyszła z teatru. Wiatr rozwiał jej włosy na chwilę przed tym jak założyła czapkę. O nie, na pewno sobie nie pójdę. Dziś też muszę jej coś skrytykować. Oparłem się o ścianę i czekałem aż przejdzie przez pasy. No dobra, co mi się w niej dziś najbardziej podobało? Kurdę, cała mi się podobała, ale nie powiem jej:"Jesteś denna". Podeszła do mnie i przez chwilę nie mogła nic powiedzieć. A ja znów mogłem się jej przyjrzeć z bliska. Znów te duże oczy, znów jasna cera i kilka prawie niewidocznych piegów wyprowadziły mnie z równowagi.
-Moja muzyka jest tak samo denna jak twoje włosy-powiedziała z dumą. Mało brakowało żebym nie wybuchnął śmiechem. Ale mogłem usłyszeć jej głos. Podobał mi się. Delikatny, stworzony do śpiewania. Ciekawe jakby to było, kiedy wymówiłaby moje imię. Już miałem ją o to zapytać, ale się powstrzymałem. Zauważyłem, że odeszła.
-Pewnie myślałaś nad tym cały weekend-odpowiedziałem.-I kitową masz dzisiaj fryzurę...
Zatrzymała się. Dwa zero dla mnie! Odszedłem tak jak ostatnio i tak jak ostatnio czułem na sobie jej wzrok.

piątek, 25 grudnia 2015

Rozdział II

Elsa
Mój tydzień szkolny jest dość...zapełniony. W poniedziałki lekcje zaczynam dopiero od 10.00, więc rano chodzę do teatru, gdzie przypatruje się dzieciom i ewentualnie im pomagam. Nie lubię występować na scenie. Powiem więcej, nienawidzę tego. Ale nauczycielka w teatrze jest znajomą Elisabeth i chodzę tam już od początku szkoły średniej. Lubię teatr, ale tylko i wyłącznie wtedy, gdy jestem widzem.
We wtorki idę do szkoły rano, ale za to kończę stosunkowo wcześnie i chodzę wtedy na zajęcia z psychologii. Właściwie to coś jak dodatkowa lekcja, ale o wiele fajniejsza.
W środy od rana do popołudnia jestem w szkole. W czwartki znów mam rano lekcje, a popołudniami sama ich udzielam niewielkiej grupce dzieci w szkole muzycznej. Nie współpracuję ze szkołą, a jestem tam bardziej prywatnie. Nie biorę pieniędzy, ponieważ są mi one nie potrzebne. Nie mogłabym też brać kasy za to, ze dzieci chcą się czegoś nauczyć. Aż w końcu przychodzi piątek. Mój ulubiony dzień tygodnia. Nie dlatego, że to początek weekendu, a dlatego, że wreszcie dostępna jest sala muzyczna. Gdybym miała wybrać jedną rzecz, którą miałabym robić byłaby to muzyka.
I właśnie dzisiaj nadszedł piątek. Wstałam rano, szybko zjadłam śniadanie i poszłam do szkoły. Lekcje strasznie się ciągły, jak zawsze z resztą. Aż w końcu zabrzmiał ostatni dzwonek. Szybko wybiegłam z klasy i popędziłam do wolnej już sali muzycznej. Zamknęłam drzwi i usiadłam za fortepianem. Nie był to mój ulubiony instrument, ale już jako dziecko uczono mnie na nim grać. Siadałam wtedy z mamą i powtarzałam jej ruchy. Elisabeth twierdzi, że powinnam regularnie grać na fortepianie, bo tak wypada. To nie tak, że nie lubię na nim grać, tylko nie lubię być do niczego zmuszana.
Moje palce zwinnie przesuwały się po klawiszach tworząc piękne dźwięki. Kiedy poszłam do gimnazjum zdałam sobie sprawę, że delikatny fortepian nie daje mi wszystkiego tego, czego oczekuje od muzyki. Fakt, miał cudowne brzmienie, ale nie tego oczekiwałam. Pewnego dnia wystąpiłam na konkursie talentów. Nie wygrałam go, ale odkryłam coś o wiele cenniejszego. Przede mną występował chłopak. Miał na imię Steve i był klasowym samotnikiem. Na konkurs przyszedł z gitarą,  a kiedy zaczął grać zrozumiałam, że to właśnie tego dźwięku szukałam.
Zamknęłam oczy. Znałam na pamięć utwory, które co piątek grywałam i nie chciałam uczyć się nowych. Kiedy zabrzmiał ostatni akord otworzyłam oczy. Mogłam wyjść. Zrobiłam, co miałam zrobić. Ale była jeszcze gitara. Elisabeth nie pozwala mi na niej grać w domu, bo twierdzi, że nie wypada mi grać na czymś tak przyziemnym. Ale w szkole jej nie ma. A ja jestem sama.
Wstałam od fortepianu i podeszłam do stojącym w kącie instrumencie. Złapałam gryf, zamknęłam oczy, a potem wszystko działo się samoistnie. Moje dłonie ustawiały kapodaster na piątym progu, palce układały się w poszczególne chwyty, a głos wydobywał  się z ust. Właśnie tego szukałam w muzyce. Dźwięku, który był drganiem cząsteczek. Bólu palców i odbitych strun. Nie wiem, ile tam siedziałam. Może godzinę, może minutę, ale to, co robiłam sprawiało, że chciałam wracać.
 Piosenka się skończyła. Czas w sali się skończył. Musiałam wychodzić. Złapałam plecak i ruszyłam w stronę drzwi. W chwili, gdy podniosłam głowę zobaczyłam białowłosego chłopaka wpatrującego się we mnie zza drzwi. Stanęłam je wryta. Białe włosy? Widziałam inne denne kolory, ale ten przechodził samego siebie. Popchnęłam drzwi i stanęłam tuż przed nim. Nie odzywałam się, tylko patrzyłam i czekałam, aż mnie skomplementuje, zapyta o imię, o zeszyt o cokolwiek. Ale nie zdarzyło się nic takiego.
-Denna ta twoja muzyka.-powiedział tylko i odszedł. Denna?! Nikt w życiu mnie tak nie obraził. Ale nie mogłam za nim iść. Stałam tam z rozdziawionymi ustami i patrzyłam w ślad za nim. DENNA?!
Jack
Szybko zapomniałem o dziewczynach, które na mnie napadły. Bardziej interesowało mnie to, dlaczego cała szkoła boi się jakichś lasek i to do tego nazywa ich Marcepanki. Przez cały tydzień nie było Guy'a, a nie chciałem pytać kogoś innego, bo nie wiedziałem, komu mam ufać.
W piątek chłopak zjawił się w szkole. Od razu do niego podszedłem.
-Cześć Jack!-powiedział i uśmiechnął się.-Co tam?
-Wiesz, zostawiłeś mnie z garstką informacji, a ja jestem ciekaw z natury-powiedziałem.-I mam sporo pytań.
-Pytaj. Ja ZAWSZE ci odpowiem.
-Dlaczego Marcepanki?-spytałem, na co Guy'owi zszedł uśmiech z twarzy.
-Nie brnij w to chłopie-rzekł po chwili, a potem odetchnął.-Pochodzą z starego rodu Mare zu Pane. To brzmi jak mar-ce-pan. A one to dziewczyny, więc...Marcepanki? Jack, proszę daj sobie z nimi spokój.
-Ale...
-Nie, Jack. Zajmij się czymś innym. Cześć!
Czemu tak się zdenerwował? Dać spokój? No dobra. Nie na długo, ale dam sobie spokój.
Kiedy skończyłem już lekcje, przechadzałem się po szkole. Pełno medali, dyplomów...aż nagle coś usłyszałem. Bardzo cichy dźwięk. Fortepian. Zainteresowało mnie to i ruszyłem za muzyką. Dotarłem do niewielkiej sali muzycznej. Faktycznie za instrumentem siedziała jasnowłosa dziewczyna. Jej place zwinnie skakały po klawiszach, a ona sama z zamkniętymi oczami oddawała się muzyce. Właśnie skończyła utwór otworzyła oczy i siedziała. Trwało to dobre dwie minuty, kiedy w końcu podeszła do gitary. Zamknęła oczy i zaczęła grać i śpiewać.
All I want is nothing more...
To było najpiękniejsze, co w życiu słyszałem. Czas zatrzymał się nagle i słyszałem tylko ją. Wtapiała się w muzykę. Była nią. Nie chciałem, by kiedykolwiek przestała. Ale przestała. Otworzyła powoli oczy. Duże, błyszczące, błękitne oczy.
Odłożyła gitarę i ruszyła do wyjścia. Oparłem się o ścianę i czekałem. Spostrzegła mnie i zatrzymała się. Stała chwilę przypatrując się. A potem wyszła i stanąłem z nią twarzą w twarz. Z daleka wydawała się bardzo ładna, ale z bliska...Wyglądała idealnie. Jasne, platynowe włosy opadały na ramiona i kręciły się delikatnie na końcach. Usta pomalowane na różany kolor wykrzywione w delikatnym uśmiechu. Jasna cera, na której miała prawie niewidoczne piegi. I oczy. Duże, błękitne oczy. Odbijałem się w nich. Były jak dwa lustra, w których mogłem się przejrzeć.
Stała przede mną i patrzyła dumnie. Czekała na komplement. Ewidentnie czekała na komplement. Gdybym teraz powiedział jej, że jest najpiękniejszą dziewczyną jaką widziałem, albo że jej muzyka była najpiękniejszą jaką słyszałem powiedziałaby: "Dziękuję" i rozmowa by się skończyła. Niedoczekanie. Musiałem powiedzieć coś, co sprawi, że będzie o mnie myślała. Bo ja na pewno będę myślał.
-Denna ta twoja muzyka.-rzekłem tylko. Jej mina była bezcenna. Nie spodziewała się. Będzie myśleć.
Odszedłem, choć wcale nie miałem na to ochoty. Chciałem tam stać i patrzeć się w jej oczy. Ale nie mogłem. Jeżeli chciałem coś z nią ugrać, musiałem się najpierw trochę pobawić.


Hej! No i mamy kolejny rozdział! BAAAAAAARDZO dziękuję za komentarze pod poprzednim. Jestem wam niesamowicie wdzięczna. Chciałam was też zaprosić do zajrzenia na stronę z bohaterami klikając tutaj
A z okazji Świąt Bożego Narodzenia chciałabym wam życzyć wszystkiego dobrego, dużo uśmiechu, dużo czasu i weny, wspaniałych pomysłów, dużo miłości i wspaniałych pasji. Róbcie to, co lubicie i nie dajcie się zniechęcić. Wesołych Świąt!

poniedziałek, 14 grudnia 2015

Rozdział I

Elsa
-Mamy. Nowego. Ucznia!-krzyczała Ania skacząc po moim łóżku.
-Anka...ja śpię.-powiedziałam zakrywając głowę kołdrą. Nie wiedziałam, która może być godzina, ale na pewno niezbyt późna.
-Elsuś!-krzyknęła, zrywając moją kołdrę.-Mamy kogoś nowego! W szkole!
-Nie widzę w tym nic ekscytującego.
-Och, Elsa skup się! Powiedziałaś, że żaden chłopak  w szkole nie jest ok. Nawet kiedy cię umówiłam powiedziałaś mu to w twarz.
-Tak, pamiętam, a potem to TY poszłaś z nim na randkę i jesteście razem do teraz. Nadal twierdzę, że on nie jest ok. Nawet bardzo nie ok.
-Nie mówimy teraz o mnie. Wydaje mi się, że niebiosa zesłały nam wybrańca! Nie jest z naszej szkoły i nawet go nie znasz, więc...
-No właśnie, nawet go nie znam. Koniec tematu.
-Ale...
-Anka, zasnęłam wczoraj późno i jeszcze się nie wyspałam-usiadłam gwałtownie na łóżku i złapałam rozbrykaną siostrę za ramiona.-Z resztą i tak się już nie  wyśpię.
-Elsa!
-Do pokoju. Już!
Obrażona dziewczyna wyszła z pokoju z nadąsaną miną.
-Kocham cię!-krzyknęłam, kiedy trzasnęła drzwiami.-Zapowiada się ciekawy dzień.
Ania zabiłaby mnie, gdyby wiedziała co robiłam. Czytałam książkę. Do późna. Ona twierdzi, że powinnam się wysypiać. Nie twierdzę, że to zły pomysł, ale jak mam przerwać książkę, kiedy akurat główny bohater-przystojny dupek-ujawnia swoje moce przed główną bohaterką.
Niektórzy mogliby pomyśleć, że książki fantasy są tylko pożywką dla wyobraźni. Dla mnie są źródłem wiedzy. Posiadam bowiem magiczną moc panowania nad lodem. A właściwie nad zamrożoną wodą. Mniejsza.
Ubrałam się pośpiesznie w koszulkę z napisem ''Królowa śniegu", którą sprezentowała mi Anka na 16 urodziny. Teraz była na mnie zła, a wiedziałam, że kiedy widziała te koszulkę poprawiał jej się humor. Musiałam ją czymś udobruchać, nie? Do tego włożyłam pierwsze lepsze dżinsy i czarne trampki. Usiadłam na przeciwko swojej toaletki i spojrzałam w lustro. No dobra, wyglądałam znośnie. Ale zdecydowanie przydałyby mi się okulary. Czasami musiałam je zakładać. Ale tylko po takich nocach jak ta, kiedy moje oczy były przemęczone.
Włosy związałam w kucyka i przypięłam niebieską kokardę na górze. Do tego małe kolczyki-perełki. Zazwyczaj się nie malowałam, ale dziś zdecydowanie tego potrzebowałam. Korektorem zamaskowałam cienie pod oczami i pociągnęłam na powiekach błękitnym cieniem. Oczywiście założyłam okulary. Na usta nałożyłam brzoskwiniowy błyszczyk i byłam gotowa. Złapałam torbę, książkę, którą wczoraj czytałam i telefon i wyszłam z pokoju.
Już chciałam zbiec po schodach, kiedy zobaczyłam uchylone drzwi pokoju siostry. Zapukałam ostrożnie i weszłam.
-Anna?-spytałam cicho. Wpatrywała się we mnie zamyślona, ale nie odpowiedziała.
-Jeszcze będziesz miała chłopaka.-powiedziała wychodząc.
Odetchnęłam. To się zaczynało robić nudne. Ona i nasza kuzynka-Roszpunka, prześcigały się w tym , która pierwsza znajdzie mi moją miłość. Tak było kiedyś, ale odkąd połączyły siły jest strasznie.
-Spójrz na tego Elsa!-krzyczała jedna.
-Ten ma oczy zupełnie jak ty!-dokazywała druga.
Rzadko ich słuchałam, bo zanurzałam się w lekturze. Taak...Trochę czytałam. TROCHĘ.
Zabiegłam na dół w dobrym humorze. Nawet, jeżeli to było denerwujące, rozbawiało mnie. One, młodsze ode mnie, miały już swoich chłopaków, a ja jeszcze nie. Ale nie przeszkadzało mi to. Kiedyś Anka zapytała mnie, co chciałabym robić w przyszłości. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, ale to była świetna okazja, żeby ją trochę wkręcić.
-Wiesz...-zaczęłam.-Myślę, że będę nauczycielką. Będę mieszkała w małym domku na obrzeżach miasta, sama i będę miała, ja wiem? Tak z 20 kotów? A w szkole będę wstawiała same jedynki.
Szczęka jej opadła, a ja z ledwością powstrzymywałam śmiech.
-Ale ja chcę być ciocią!-krzyknęła. Wtedy się roześmiałam.
W sumie, tego się spodziewałam w przyszłości-samotności. Nigdy nie ciągnęło mnie do chłopaków, mimo iż miałam już ich kilka w gimnazjum. Ale czego można się wtedy spodziewać? Na pewno nie miłości na całe życie.
-Cześć Elisabeth!-przywitałam się wchodząc do jadalni.-Cześć Tim!
Elisabeth i Tim byli naszymi rodzicami zastępczymi, ale mimo iż pozwalali nam mówić do siebie mamo i tato, nigdy tak do nich nie powiedziałam. Ania to co innego.
Elisabeth i ja miałyśmy takie samie imię, ale ona wolała używać pełnego imienia. Była wysoka i krągła, ale nie otyła. Miała ciemne, rude włosy. Czasami wydawało mi się, że były brązowe. Miała małe, zielono-brązowe oczy i ciemną cerę.
Tim był bardzo podobny do swojej żony. Miał jednak nie rude, a czarne włosy i czarną brodę.
-Witaj Elso.-powitał mnie mężczyzna uśmiechem. Kobieta krzątała się po kuchni nucąc wesoło pod nosem. Anna za to siedziała przy stole ze spuszczoną głową.
-Nie idę dziś do teatru.-powiedziałam nadając temat.
-Dlaczego?-zapytała Elisabeth, nie odwróciwszy głowy.
-Dzieciaki mają dziś wyjazd integracyjny. Jest zamknięty-rzekłam wzruszając ramionami.
-To dlaczego tak wcześnie wstałaś?-spytał Tim patrząc na mnie spod gazety.
Spojrzałam na Annę, która nadal miała spuszczoną głowę i grzebała w płatkach.
-Nie wiem-odrzekłam.-Obudził mnie jakiś troll.
-Ej!-wykrzyknęła siostra i uniosła głowę. Zaśmiałam  się i wstałam od stołu.
-No nic, idę do szkoły. Może sala muzyczna będzie wolna. A jeśli nie, pójdę do biblioteki-powiedziałam i wybiegłam z domu.
~Kilka godzin później...~
W stołówce szkolnej panowały dziwne zasady. Ludzie byli podzieleni jak zwierzęta. A ci, którzy nigdzie nie pasowali lądowali na końcu stołówki albo w ''poczekalni''. Tak, mieliśmy stolik, gdzie dosłownie czekało się tam na przydzielenie roli. Akurat znajdował sie koło naszego stolika. A mówiąc naszego mam na myśli mój, Anny, Roszpunki, Meridy i Astrid. Wszystkie się przyjaźniłyśmy, mimo, że na początku nie byłyśmy takie super zgodne. No ale to historia na inny dzień.
Ten poniedziałek nie różnił się od innych. Nowy chłopak nie zmienił nic, zupełnie tak jak myślałam. Anka i Punzie o coś się zaciekle kłóciły, a Merida i Astrid rozmawiały o meczu koszykówki. Ja zagłębiałam się w książce, którą właśnie wypożyczyłam. Była to druga część tej, przez którą się nie wyspałam. Nagle wszystkie zamilkły, a ja poczułam kopanie w kostkę. Nie mogłam odpowiedzieć, bo książka już na dobra mnie wciągnęła. Słyszałam głos Anki i chichoty reszty. A potem zadzwonił dzwonek. Spojrzałam na dziewczyny. Spoglądały na siebie, jakby telepatycznie przekazując sobie wiadomości.
-Elsa...yy...-zaczęła Ania i pośpiesznie wstała. Reszta zrobiła to samo.-Musimy...iść. Tak musimy iść do...do pani dyrektor!
-Do dyrektor?-spytałam. Ewidentnie coś kombinowała.  Z drugiej strony robiła to ciągle, więc nie miałam się czego obawiać.
-Tak...-zaśmiała się nerwowo.-Merida! Merida ma kłopoty!
-Ja?!-krzyknęła rudowłosa.-Ja...no tak. Pa Elsa!
I oddaliły się. Nie wiem dlaczego, ale to na pewno nie było normalne. Pf...przyzwyczaiłam się.
Jack
Do szkoły dostałem się szybko. Załatwianie papierów nie było trudne. Jak zawsze. Pierwsze lekcje nie były jakieś super interesujące. Aż w końcu po czwartej lekcji pod rękę złapał mnie jakiś koleś.
-Ej!-krzyknąłem i próbowałem się wyrwać, ale ten facet nic sobie z tego nie robił.
-Witamy w naszej szkole! Jesteś nowy nie? Pff! Pewnie, że tak! Ja wiem wszystko! Zapamiętaj to. Nazywam się Guy i jestem głównym szefem poczekalni.
Spojrzałem na niego. Typek miał nierówno po sufitem.
-Aha...-nie wiedziałem co powiedzieć. Przeczesał swoje brązowe bujne włosy i uśmiechnął się.
-Nie, nie, nie...Źle mnie zrozumiałeś. Nie GEJ...GUY. Takie imię...
-Okej.-powiedziałem z ulgą.-A zaczepiłeś mnie bo...?
-Bo...musisz poznać zasady panujące tutaj. A najlepiej się uczyć w stołówce.-powiedział i pchnął drzwi. Wewnątrz panował szum podobny do tego na dyskotece. Tyle, że tutaj nie "pachniało" potem, a jedzeniem.
-Uwaga, rozpoczynamy wycieczkę krajoznawczą. Po lewej cheerliderki. Ta blondyna z kokardą na głowie to Ella-sierota. Na przeciwko niej jest Jasmina-córka burmistrza. Obok niej, masz Aurorę-straszna z niej dziwaczka. A ta czarna, jest najważniejsza. Każe się nazywać Śnieżka i jest strasznie zakochana w sobie. I w zwierzętach. Ma na ich punkcie kręćka.
Tak bardzo jak imiona głośno mówił, tak cicho szeptał uwagi.
-Po prawej masz chłopaków z drużyny. Ten, siedzący do nas plecami to Filip-chłopak Aurory. Ten obok niego Ten obok to Henryk-chłopak Elli. Ten na przeciwko to All-chłopak Jasminy. A ten obok to Florian-chłopak Śnieżki. Jest ich oczywiście więcej, ale ci bez dziewczyny nie za bardzo się liczą. Tak to już jest. No  nic, dalej mamy tak zwane kujonki. Ale to trochę takie...hm...bardzo optymistyczne hipsterki. Ta w czerwonych włosach to Ariel, nowa od dwóch miesięcy. Nie za bardzo jeszcze wszystko ogarnia. Obok niej masz Belle, super zaczytaną. Przeczytała wszystkie lektury ponad dwa razy. Jak masz problem to tylko do niej. Jest jeszcze Jane-największy kujon w szkole. Naprawdę KUJON. I Giselle. O niej mogę powiedzieć mało. Tak naprawdę, to nie wiem czemu ona tu siedzi. Trochę psuje schemat. No nic. Przejdźmy dalej. Po prawej mamy  coś jak...hm...nie wiem jak to nazwać. Ta murzynka to Tiana, wiecznie zapracowana. Chinka to Mulan-kiedyś udawała faceta. Nie pytaj dlaczego. A ta z zamkniętymi oczami to Pocahontas. Podobno potrafi rozmawiać z duchami przodków.
Każda z tych osób była interesująca. Nawet bardzo. Szczególnie, jeśli chodzi o laski, których było tam pełno. Nagle Guy się zatrzymał. Gwałtownie, jakby coś go przestraszyło. Odwrócił się pomału i rzekł.
-Nie wolno ci podrywać zajętych lasek, chyba, że lubisz być bity i sponiewierany. Ale lepiej, żebyś podrywał zajęte laski niż Marcepanki.
Zdziwiła mnie ta nazwa. Marcepanki? To nie lepiej trufle? Albo Czekoladki? Usiadłem przy stoliku, przy którym posadził mnie Guy.
-Kto to Marcepanki?-spytałem. Siedziała z nami jeszcze jedna blondyna i dziewczyna z niskim czołem i burzą włosów, która wpatrywała się w Guy'a. Ten spuścił głowę i spojrzał na mnie jakby ze zmęczeniem.
-To są Marcepanki.-pokazał stolik na przeciwko. Siedziała tam grupa dziewczyn, ale nie mogłem rozgryźć, co jest w nim takiego strasznego. Na szczęście Guy przyszedł mi z pomocą.-Uwaga, skup się i wytęż swoje wszystkie komórki. Powiem to raz i nie powtórzę. Ta z burzą rudych włosów to Merida, a blondyna obok niej to Astrid. Uwierz, potrafią dokopać bardziej niż jakikolwiek z drużyny. Za drobną opłatą zgodzą skopać się kogoś w twoim imieniu, ale biada ci, jeżeli to ktoś każe skopać ciebie. Brunetka to Roszpunka-najbardziej utalentowana plastycznie osoba na świecie. Leonardo da Vinci to przy niej cienias. Jeżeli odpowiednio się z nią dogadasz i nie wkurzysz jej chłopaka, to może zrobi za ciebie jakąś pracę z zajęć plastycznych. Ta, co rozmawia z Punzie jak najęta to Anna. Zapamiętaj o niej dwie najważniejsze rzeczy. Po pierwsze chodzi na psychologię, a jej promienny uśmiech i urocza gadka szmatka potrafią zaślepi każdego, powtarzam KAŻDEGO nauczyciela w tej szkole. Nawet panią dyrektor. Jednak, żeby się do niej dostać musisz najpierw przedrzeć się przez jej siostrę-Elsę. Uwierz, nie chcesz jej podpaść. Ta zimna suka nie pozwala się zbliżyć do jej ukochanej siostrzyczki na kilkanaście metrów. Ci, którzy się tam przedostali, a jest niewiele takich osób mają najlepszą opinie w szkole mimo, że gdyby nie ta mała trafiliby do poprawczaka.
Nie widziałem w nich nic, przez co mógłbym nie spać po nocach, ale dobra. Skoro Guy tak się ich bał zostawię je w spokoju. Nagle Anna i Punzie spojrzały w naszą stronę. Szybko, przelotnie i zamilkły. A potem zadzwonił dzwonek.
-Miło było cię poznać Jack-powiedział chłopak.
-Skąd wiesz, jak mam na imię.-zapytałem zdziwiony, gdy odchodził.
-Pamiętaj, ja wiem wszystko.
Wzruszyłem ramionami i ruszyłem do wyjścia ze stołówki, kiedy znalazłem się już na korytarzu nagle poczułem silne pchnięcie i znalazłem się w jakimś ciemnym zaułku.
-Słuchaj kochasiu-usłyszałem kobiecy głos.-Jak ty tam masz na imię?
-Jack, a ty maleńka jesteś...?-nie dokończyłem bo dostałem w kolano tak, że musiałem uklęknąć.-Za co?!
-Słuchaj, Jack. nasza koleżanka ma ci coś do powiedzenia. Wysłuchaj jej, albo będzie cię bolało. BARDZO bolało.
Pierwszy dzień w szkole i już ktoś chce mnie zlać? Zazwyczaj nie było mowy o biciu kobiet, ale to było co innego.
-Jack...-zaczęła druga.-Mamy dla ciebie propozycję. No dobra ja mam. Tutaj-wcisnęła mi do ręki jakąś karteczkę.-masz numer mojej siostry. Nie musisz się od razu z nią umawiać, ale napisz do niej, zrób cokolwiek.
-Okej...-zaśmiałem się.-A jeśli tego nie zrobię.
-Będzie bolało. BARDZO bolało. Masz tydzień. Jeżeli nie zrobisz nic w przeciągu tego czasu możesz zapomnieć o tej szkole. Na razie Jack. Liczymy na ciebie.
I odeszły. Okej...Właśnie próbowały mnie zlać jakieś laski. I proponowały mi jedną z nich. Pewnie jest tak brzydka, że nie może znaleźć sobie chłopaka i szukały naiwnego kolesia jako zabawki. Niedoczekanie...

niedziela, 6 grudnia 2015

Prolog

Dziwnie jest pisać prolog, kiedy jest się już na końcu historii. Pisanie drugiego bloga jest dla mnie wyzwaniem. Ale kiedy do głowy człowieka wpada pomysł, po prostu trzeba go wykonać.  Historia, którą chcę Wam przedstawić jest moja. Nie do końca przemyślana, ale wymyślona tylko i wyłącznie przeze mnie. Tak sama jak wszystkie zdjęcia dołączone do tego bloga.
Długo zastanawiałam się, co może odróżnić moją historię od innych. Aż w końcu moja koleżanka, całkiem nieświadomie sprawiła, że zaledwie kilkanaście godzin wcześniej wpadł mi do głowy pomysł. Czytam dużo książek. Zaczęło się od fantasy, potem wkręciłam się w romanse-fantasy, a teraz czytam romansidła. Dla niektórych mogą być tylko bajeczkami dla nastolatek. Ja patrzę na nie jak na powieści, które potrafią wywoływać niesamowite uczucia. Kiedy czytałam jakąkolwiek książkę, zawsze zastanawiałam się-co teraz myśli? Nie miałam wstępu do głowy drugiego bohatera.A mogło to być ciekawe. Aż w końcu natrafiłam na ''Hopeless"-książkę i jej drugą część pisaną z dwóch różnych perspektyw. I tak zrodził się pomysł. Bo teraz czytam kolejne takie książki.
Nasza opowieść zaczyna się w jakimś nudnym miasteczku, w jakiejś nudnej szkole. Uczniowie, którzy tam uczęszczają są bohaterami Disneya i Dreamworks. W ich świecie oczywiście nie ma tych wytwórni.
Głównymi bohaterami są oczywiście Jack i Elsa. Ale nic więcej wam nie powiem.
Ten prolog jest bardziej informacją, ale żeby nie pozostawiać was bez jakiegokolwiek zarysu, wstawiam wam tu kawałek przeszłości naszych bohaterów.

Elisabeth Mare zu Pane
Jestem potworem. W mojej małej, zaledwie ośmioletniej główce te słowa powtarzają się tak często. Jestem zakażona. Chora. Nienormalna. Jestem napełniona magią, jak to niektórzy mówią. Ale magia powinna być piękna. Powinna zachwycać. Tymczasem moja rani. Pozostawia ślady.
Skrzywdziłam ją. Skrzywdziłam siostrę. Kogoś, kogo kochałam, więc jaką mam pewność, że dni skrzywdzę obcej osoby? Boję się, a strach tylko napędza mą moc. Mama powiedziała, że będzie dobrze. Muszę tylko zaczekać.
Miejsce w którym jestem przypomina mi trochę pieczarę smoka. Z góry spadają krople wody postukując o ziemię. Siedzę na jednym z tamtych kamieni i ruszam niespokojnie nóżkami. Chcę ukryć to, jak bardzo się boję. Zamykam oczy i wyobrażam sobie moje palce. To pozwala mi się uspokoić. Ukrywam je w rękawiczkach i już wszystko znika.
-Elisabeth?-słyszę swoje imię, które wypowiada jakiś silnie zachrypnięty, ale ciepły głos.-Chodź kochanie.
Otwieram oczy i zeskakuje z tego kamienia. Nie ma ze mną rodziców. Zostali w poprzednim pokoju, gdzie leży Ania.
Podchodzę do mężczyzny, który przypomina mi niskiego trolla.
-Elisabeth.-znów wypowiada moje imię.-Kochanie nie bój się. Posłuchaj. Ja wiem, że masz moc. Wiem też, że się jej boisz. Twoi rodzice przychodzili tu wiele razy, by ci pomóc. Ale to jest w tobie i nie da się tego z ciebie wyciągnąć.
Bałam się, że to pomóc.
-Zawsze już taka będę?-pytam niespokojnie zaciskając palce.
-Mam na to radę.-mówi uśmiechając się. Odchodzi ode mnie, by za chwilę znów się przy mnie pojawić.-Spójrz-pokazuje mi małe cukierki.-Raz w roku będziesz musiała ją połknąć. I wtedy nie będziesz już tak reagować. Ale to niebezpieczne. Jeżeli długo nie będziesz używać mocy, możesz bardzo się zranić. Więc kiedy będziesz sama, wyczaruj coś. Cokolwiek.
Uśmiecham się. Nie będę już jej czuła. Nie będę czuła nic.
Jackson Overland Frost
Co kilka lat musiałem chodzić do szkoły. Nie po to, żeby się czegokolwiek nauczyć, i tak byłem już wystarczająco inteligentny. Chodziło o poznanie zachowań nastolatków w moim wieku. To była bardziej procedura niż nauka. Chodziło o to, że musiałem iść z duchem czasu, bo miałem najbliższy kontakt z dziećmi. Przyzwyczaiłem się do wrednych uczniów, problematycznych nauczycieli i braku akceptacji. Ale musiałem chodzić do szkoły. Na szczęście co to kilka lat w porównaniu do nieskończoności.
Liceum, do którego miałem się wybrać już zostało mi przydzielone. Nie miałem co do gadania.
Ale coś się zmieniło. Kiedy leciałem nad jednym z miasteczek zobaczyłem małe, kolorowe kropki. Poczułem...coś. Nie mogę inaczej tego określić. To było jak dziwne, nieprzewidywalne przyciąganie, które kazało mi tam iść.Podleciałem bliżej i ujrzałem najdziwniejszy widok na świecie. To była szkoła, ale przypominała trochę zakład psychiatryczny. Uczniowie byli podzieleni na grupki, nie było osoby, która byłaby sama. Każda z grup była trochę dziwna, pokręcona. Jedni z kolorowymi włosami(aa..to to widziałem), drudzy z wymalowanymi na czarno oczami, a inni zupełnie zawaleni książkami. Skoro miałem chodzić do jakiejkolwiek szkoły, chciałem by to była ta szkoła.