niedziela, 23 października 2016

Rozdział XLI

Elsa
Mój umysł był otumaniony i otępiały. Nie czułam się sobą. Jednym ciałem. Praktycznie nic nie czułam, nie wiedziałam gdzie jestem ani ile  czasu znajdowałam się w tym stanie.
W końcu zaczęły do mnie docierać pojedyncze odgłosy kroków, pikania a także mojego własnego oddechu. Poczułam swoje ciało. Poruszyłam palcami, choć był to wysiłek większy, niż mogłam sobie wyobrazić. Zaczęłam odczuwać ból, ale nie potrafiłam jeszcze określić, w której części mojego ciała się znajdował. Uniosłam powieki, ale ostre światło od razu zniechęciło mnie do dalszych prób. Zaczęły do mnie docierać wydarzenia z niedalekiej przeszłości. Najpierw, przypomniałam sobie groźbę Mroka. Przeszedł mnie dreszcz, ale również to wydawało się bolesne. Potem przypomniałam sobie Jack'a. Mojego Jack'a. Moją miłość. A potem dziecko. Ból, który poczułam przez sen. Krzyk, który wydawałam. Echo, które  towarzyszyło każdemu skurczowi. Musiałam wiedzieć, że z moim maleństwem wszystko dobrze. Zebrałam się w sobie i znów spróbowałam otworzyć oczy.
Biel, która mnie oślepiła, przytłaczała i kojarzyła się z najgorszym. Wzrok miałam cały czas zamglony, a ciało odrętwiałe. Moja percepcja widzenia była całkowicie zaburzona.
Zdołałam dojrzeć kołdrę, którą byłam przykryta. Miała brzydki, zielony kolor i była rozkopana w każdym miejscu. Ujrzałam jej wzniesienie w okolicy brzucha. Mojemu dziecko nic się nie stało. Było bezpieczne.
Chciałam unieść rękę i pogłaskać to miejsce, ale nie mogłam się poruszyć. Otwarcie oczu było dla mnie wystarczająco męczące. Zamknęłam je z powrotem i znów odpłynęłam w sen. Wydawało mi się, że słyszę otwieranie drzwi i poczułam chłód oplatający moje palce.
-Czas wstać.-usłyszałam miękki i ciepły kobiecy głos. Był zupełnie podobny do głosu mojej babci, którą pamiętałam z dzieciństwa. Czyżbym umarła?
-Kochanie, proszę, otwórz oczy.-usłyszałam szept Jack'a. Jego głos wydawał się być tak pogrążony w smutku, że zapragnęłam otworzyć oczy i pocieszyć go, że nic mi nie jest. Że nasze dziecko jest już bezpieczne. A potem pragnęłam mu wszytko opowiedzieć. O Mroku i o jego groźbach. Chciałam, by mój narzeczony go znalazł i zabił za opowiadanie takich bzdur.
Zebrałam w sobie wszystkie siły i otworzyłam oczy. Ujrzałam twarz starszej kobiety, która spoglądała na mnie z wymuszonym uśmiechem. W jej oczach jednak czaił się smutek.
-Witam-powiedziała.-Jestem Debby Wint. Jestem twoim lekarzem prowadzącym i chciałabym zadać ci kilka pytań. Potem zostawię cię z twoim narzeczonym.-wzięła w swoją ciepłą rękę moją dłoń.-Ściśnij moją rękę, jeżeli boli cię głowa.
Ścisnęłam.
-Dobrze. Wiesz jak się nazywasz?
-Elisabeth...-nie dokończyłam, kiedy poczułam jak bardzo zdarte mam gardło. Zupełnie jakbym naruszyła niedawno zaschnięte strupy.
-Dobrze, nie kończ. Posłuchaj, czy boli cię...coś jeszcze oprócz głowy?
Pokiwałam głową.
-Dobrze, co to takiego?
Wzruszyłam ramionami. Moje ciało było obolałe i bolało mnie wszytko, a jednocześnie nie potrafiłam wymienić choćby jednego bolącego miejsca.
-Nie wiesz...Dobrze, zostawiam cię z Jack'iem.-powiedziała, po czym puściła moją rękę i zwróciła się do Jack'a.-Nie męcz jej za bardzo. Musi teraz dużo odpoczywać.
-Mogę...mogę jej powiedzieć?-spytał schrypniętym głosem. Co się stało?
-Tak, ale...zrób to delikatnie.
Usłyszałam zamykanie drzwi, a potem Jack usiadł zaraz obok mnie. Moja uwaga oparła się zupełnie na jego lodowych, błękitnych oczach, w których czaił się smutek. Chciałam wyciągnąć ku niemu rękę i pogłaskać go po twarzy, ale nie miałam na to siły. Widząc, że chcę podnieść rękę chłopak złapał ją i ucałował paliczki palców. Przeszedł mnie dreszcz i uśmiechnęłam się nie znacznie. Nie odwzajemnił mojego uśmiechu.
-Bardzo mocno cię kocham-powiedział. W jego oczach zaszkliły się łzy.-Bardzo, rozumiesz? I nic tego nie zmieni. NIC. Rozumiesz?
Pokiwałam głową na tak. Dlaczego był taki smutny? Przecież wszystko było w porządku. Czyżby...czy moje dziecko było chore? Może lekarze wykryli jakąś chorobę? To dlatego był smutny?
-Co z dzieckiem?-wyszeptałam tak cicho, że bałam się, ze mnie nie usłyszy. Widziałam jednak jak się wzdryga, kiedy o tym wspomniałam, więc jednak o to chodziło.-Co z nim?
Pokręcił głową, a po jego policzkach spłynęły łzy.
-Nie udało się.-powiedział, nie otwierając oczu.
-Co?-moje gardło błagało, bym nie mówiła już nic więcej, ale ja musiałam wiedzieć, dlaczego jest taki smutny.
-Nie żyje. Nasza córka zmarła.
W tamtym momencie w moje ciało wstąpił jakiś inny duch. Duch matki, którą nie byłam.
-Jack, co ty mówisz, przecież ono żyje...Przecież...Patrz...Ono...-odkryłam kołdrę. Nie było tam brzucha. Nie było tam mojego dziecka. Mojej córki. Naszej córki.
-Jack?! Gdzie ono jest?! Oddaj mi ją!-krzyczałam i szarpałam się, chcąc zejść z łóżka. Czułam jak moje znikome siły ustępują, ale musiałam znaleźć moje dziecko!
-Elsa, uspokój się. Ono nie żyje.-próbował mnie przytulić. Po mojej twarzy samoistnie spływały łzy, a gardło zdarło się ponownie sprawiając, że nie mogłam nawet oddychać.
A wtedy wszystko pękło. Mój świat. Moje serce. Moje ciało. Poczułam się otumaniona. Zaczęłam krzyczeć.
Jack
Siedzenie na tamtym miejscu bez żadnych wieści o ukochanych osobach to najgorsze co mogło przytrafić się komuś takiemu jak ja. Na korytarzu panowała kompletna cisza, a ja od czasu do czasu słyszałem wrzask Elsy. Chciałem rwać sobie włosy z głowy, ze nie zareagowałem wcześniej. Zaraz, kiedy tylko zaczęła się dziwnie zachowywać.
Z sali wybiegła pielęgniarka ubrudzona krwią.
-Co z nią? Co z dzieckiem? Przeżyli? Proszę mi odpowiedzieć!-zalewałem pielęgniarkę pytaniami, a ta przełknęła ślinię i odezwała się szybko.
-Proszę pana. Proszę się uspokoić.
-Nie, nie uspokoję się! Chce wiedzieć co z dzieckiem...
-Proszę pana...
-Niech pani tak do mnie nie mówi! Niech pani mi powie, co z Elsą!
-Ogarnij się!-krzyknęła. W tamtym momencie uznałbym ją za babcie, albo mamę karcącą syna, ale byłem zbyt otępiały z bólu i niepewności, by to zauważyć.-Twoja dziewczyna umiera nam właśnie na stole operacyjnym! Musisz zdecydować, czy chcesz uratować ją, czy dziecko!
Moje serce zamarło, by potem przyspieszyć maksymalnie.
-C-co...?
-Oboje nie przeżyją. Musisz się zdecydować na jedno z nich. Teraz. Nie mamy dużo czasu, inaczej oboje zginą!
Nie mogłem sobie wyobrazić życia bez Elsy. Ale zabicie maluszka też było nie do pomyślenia. Nie wiedziałem co zrobić. PO mojej twarzy lały się łzy bezsilności. To było straszne. Decydowanie o śmierci.
Zamknąłem oczy i z całej siły zacisnąłem zęby. Ona mi tego nie wybaczy. Nigdy mi tego nie wybaczy.
-Niech pani uratuje matkę.-szepnąłem i upadłem bezsilnie na ziemię.
W chwili, w której ja zalewałem się płaczem, moje maleńkie dziecko umierało. Elsa nie mogła się dowiedzieć. Gdyby dowiedziała się, że to ja jestem odpowiedzialny za jego śmierć, nie darowałaby mi. Byłem odpowiedzialny za jego śmierć. Zabiłem własne dziecko.
-Proszę wstać-usłyszałem. Nie wiedziałem, ile czasu tak leżę. Ale po prostu nie potrafiłem wstać. Byłem zbyt bezsilny.
Spojrzałem w górę i ujrzałem twarz tej samej pielęgniarki, która wcześniej do mnie wyszła.
-Czy to...-próbowałem zacząć, ale nie potrafiłem odnaleźć odpowiednich słów.
-Zapraszam pana do mojego gabinetu. Tam spokojnie porozmawiamy.
Wzięła mnie pod ramię i udaliśmy się w nieznanym mi kierunku.
  To nie była pielęgniarka. Okazało się, że to lekarka, która miała teraz prowadzić moja ukochaną.
-Mogę mówić ci Jack?-spytała, a ja pokiwałem głową. Była ode mnie dużo starsza, więc kiedy mówiła do mnie pan, czułem się dziwnie.
-Elsa to twoja dziewczyna, czy...
-Narzeczona.-powiedziałem.
-Dobrze. Twoja narzeczona poroniła. Niestety mogliśmy uratować tylko jedno z nich. Gdyby było to dziecko, utrzymywalibyśmy matkę w stanie uśpienia tylko ze względu na dziecko. Nie było by z nią jednak żadnego kontaktu, a po urodzeniu, od razu by zmarła. Jednak zdecydowałeś się ją uratować, co oznacza, że musieliśmy pozwolić dziecku odejść.
-Możemy już o tym nie wspominać?-spytałem czując jak gula rośnie mi w gardle.
-Oczywiście. Elsa jest teraz nieprzytomna, ale kiedy się obudzi, będzie trzeba poinformować ją o tym, że...sam wiesz. Chcesz, żebym ja to zrobiła, czy wolisz zrobić to sam?
-Sam. Czy...mogę iść ją zobaczyć?
-Oczywiście. Sala 209.-dotknęła mojej ręki.-przykro mi, Jack.
-Mnie też. Nawet nie wie pani jak bardzo.-powiedziałem i natychmiast wyszedłem.
  Wyglądała jakby spała. Gdybym położył się obok niej mógłbym sobie wyobrazić, że to po prostu kolejny poranek i nasze dziecko nadal żyje. Przeciągnąłbym się i położył dłoń na brzuchu. Dziecko by kopnęło, a ja uśmiechnąłbym się i zaczął wielbić każdy skrawek ciała mojej narzeczonej.
Rzeczywistość była jednak dużo straszniejsza i okropna. Spędziłem przy Elsie tyle czasu. A ona nawet się nie poruszyła. Oddychała tylko miarowo, a ja oddychałem razem z nią. W pewnym momencie zaczęła się szarpać i kręcić. Już myślałem, że wstaje, ale ona tylko rozkopała kołdrę i znów zanurzyła się w sen.
W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że nie poznałem płci dziecka. Otarłem łzy, które nie przestawały płynąć i ruszyłem do gabinetu. Z jednej strony nie chciałem zostawiać jej samej, a z drugiej nie potrafiłem znieść tego, że jest sama. Beż drugiego życia.
Zaraz, gdy wyszedłem z sali natknąłem się na panią doktor.
-Przepraszam.-powiedziałem, zatrzymując ją. Musiałem wyglądać okropnie, bo kiedy tylko mnie zobaczyła popatrzyła na mnie zmartwionym wzrokiem.
-Coś się stało, Jack?-spytała.
-Nie, ja tylko...chciałem zapytać...czy...to był chłopiec, czy...dziewczynka?-w końcu przeszło mi przez gardło.
Uśmiechnęła się smutno.
-Dziewczynka.
  Wróciłem do sali. Mogłem mieć córkę. Miałem córkę. Małą księżniczkę. Na pewno byłaby tak piękna jak jej matka. Boże, dlaczego ona musiała umrzeć?! Jak mogłem na to pozwolić?!
Położyłem głowę na nogach Elsy i głośno zapłakałem. Nie mogłem sobie wybaczyć, że pozwoliłem umrzeć mojemu małemu słoneczku.
  Nie wiem ile tak leżałem, ale w pewnym momencie do sali wkroczyła pani doktor mówiąc, że będą wybudzać Elsę. Wstałem i złapałem ją za bezwładną rękę. Lekarka wstrzyknęła dziewczynie jakiś płyn i zaczęła delikatnie nią potrząsać.
-Czas wstać.-powiedziała, a moja ukochana zaczęła poruszać powiekami
-Kochanie, proszę, otwórz oczy.-wyszeptałem, nie mogąc się już doczekać jej pięknych oczu, które wkrótce zobaczyłem. Zabarwione były zdezorientowaniem.
-Witam-powiedziała pani doktor.-Jestem Debby Wint. Jestem twoim lekarzem prowadzącym i chciałabym zadać ci kilka pytań. Potem zostawię cię z twoim narzeczonym.-złapała jej drugą rękę-Ściśnij moją rękę, jeżeli boli cię głowa.
Zrobiła dokładnie to, co powiedziała lekarka.
-Dobrze. Wiesz jak się nazywasz?
-Elisabeth...-zaczęła, ale przez schrypnięty głos nie powiedziała nic więcej. Był taki przerażający, rzężący, przyprawiający o ciarki.
-Dobrze, nie kończ. Posłuchaj, czy boli cię...coś jeszcze oprócz głowy?
Pokiwała.
-Dobrze, co to takiego?
Wzruszyła ramionami, a ja zastanawiałem się, co ma oznaczać ta odpowiedź.
-Nie wiesz...Dobrze, zostawiam cię z Jack'iem.-powiedziała, po czym zwróciła się do mnie..-Nie męcz jej za bardzo. Musi teraz dużo odpoczywać.
-Mogę...mogę jej powiedzieć?-spytałem.
-Tak, ale...zrób to delikatnie.
Pani Debby wyszła, a my zostaliśmy sami. Usiadłem i wpatrywałem się w jej zdezorientowaną twarz. Poruszyła dłonią, więc natychmiast ją złapałem i pocałowałem. Uśmiechnęła się. Boże, naprawdę się uśmiechnęła. Czy to był ostatni uśmiech jaki miałem zobaczyć? Miałem przecież spuścić na nią wiadomość, niczym kubeł zimnej wody. Nie chciałem tego robić. Ale ie miałem wyjścia. Musiałem.
-Bardzo mocno cię kocham-powiedziałem, a słowa nie chciały przejść mi przez gardło-Bardzo, rozumiesz? I nic tego nie zmieni. NIC. Rozumiesz?
Pokiwała głową.
-Co z dzieckiem?-wyszeptała, a ja się wzdrygnąłem. Co miałem jej powiedzieć? Co powinno się mówić w takich sytuacjach?
-Co z nim?-spytała ponownie, tyle że głośniej. Nie chciałem by mówiła, ponieważ wiedziałem, że ją to bolało. Miała zdarte struny głosowe, co musiało potwornie boleć.
Pokręciłem głową, nie umiejąc dobrać odpowiednich słów. Czułem, że zaczynam pękać.
-Nie udało się.-powiedziałem nie wiedząc, czy ona zrozumie.
-Co?-spytała jeszcze głośniej. Błagałem, by nic już nie mówiła.
-Nie żyje. Nasza córka zmarła.
-Jack, co ty mówisz, przecież ono żyje...Przecież...Patrz...Ono...-odkryła błyskawicznie kołdrę, a ja zastanawiałem się, skąd te jej siły.
-Jack?! Gdzie ono jest?! Oddaj mi ją!-zaczęła krzyczeć i się szarpać, a ja byłem całkowicie bezsilny.
-Elsa, uspokój się. Ono nie żyje.-chciałem ją przytulić, powiedzieć, ze wszytko będzie dobrze, chodź z pewnością nie miało być.
Nigdy nie zapomnę jej zachowania z tamtego momentu. Krzyczała tak głośno, że miałem wrażenie, że jej gardło wcale nie jest zdarte. Ale kiedy zaczęła kaszleć krwią i płakać jeszcze głośniej, chciałem lecieć po lekarza. Ale nie mogłem jej zostawić. Błagałem, by ktoś ją usłyszał i przyszedł jej pomóc.
W pewnym momencie zaczęła łapać się za włosy, jakby chciała je wyrwać. Złapałem jej nadgarstki i przyszpiliłem do łóżka. Z oczu lały się łzy, a z ust krew. Zamknąłem oczy nie mogąc znieść widoku mojej Elsy w takim stanie.
W końcu pojawiła się pai doktor, która podała Elsie środek uspokajający, a także przeciw bólowy. jeszcze długo wstrząsał nią szloch, aż w końcu zasnęła. A ja miałem ochotę się zabić, za to, że to ja do tego dopuściłem...



No to na koniec totalny rozpierdziel. Przykro mi, że musiałam uśmiercić to biedne dziecko, ale niestety taka kolej rzeczy. Mam nadzieję, że nie chcecie mnie zabić...aż tak bardzo.
Mam też dla was takie pytanko, po prostu chciałabym poznać waszą opinię na ten temat:
Gdybyście stanęły na miejscu Jack'a, uratowałybyście matkę, czy dziecko?
Kocham was <3
Pozdrawiam ;*

1 komentarz:

  1. Mam ochotę cie zabić... ale chyba nie tak mocno jak myślisz bo... za tak piękny rozdział, pełen emocjii nie mogła bym Cię zabić... chyba. Co do pytania, sama nie wiem. To jest zbyt skomplikowane aby tak poprostu na to odpowiedzieć. Nie wem. Mam nadzieję, Zże Elsa wybaczy Jackowi. To w sumie nie jest takie oczywiste, bo ona chyba poświęciła by swoje życie dla dziecka... chociaż w sumie to nie wiem. Musiała bym być postawiona w takiej sytuackji. Raczej nikt nie chciał by znaleźć się w takiej sytuacji.
    Rozdział jest boski, piękny i jak już pisałam pełen emocji. Mam wrażenie, że te przerwy działają na ciebie bardzo pozytywnie :) Bo rozdziały naprawdę... wychodzą ci po nich (przerwach) NIEZIEMSKIE.
    Czekam na next
    Pozdrawiam i weny

    OdpowiedzUsuń