niedziela, 23 października 2016

Rozdział XXXIX

Elsa
Wyszłam z toalety wycierając twarz. Od kilku dni, regularnie co rano zwracałam wszytko co zjadłam. Dziś miałam udać się na wizytę u ginekologa by dowiedzieć się, czy wszystko w porządku. Mieliśmy też dowiedzieć się o płci dziecka, ale mdłości i zmęczenie nie dawały mi spokoju. Ledwo zdołałam się podnieść z łóżka, więc musieliśmy przełożyć naszą wizytę. Mój ginekolog powiedział, żeby odpoczywała i piła dużo wody.
Położyłam się na plecach i zamknęłam oczy. Ta ciąża wysysała ze mnie życie i sprawiała, że byłam uziemiona. A to było nie do zniesienia.
Usłyszałam, że ktoś stawia szklankę na stoliku obok łóżka. Otworzyłam oczy i zobaczyłam zmartwioną twarz Jack'a.
-Słońce, napij się wody-powiedział pomagając mi usiąść.
Zimny płyn przelał się przez  moje gardło sprawiając, że uciążliwe pieczenie nieco zmalało. Nie miałam siły siedzieć, więc od razu się położyłam. Chciało mi się płakać z bezsilności.
-Martwię się-powiedział głaszcząc mnie po brzuchu. Dziecko od niedawna zaczęło kopać, przez co ręce mojego narzeczonego znajdowały się na moim brzuchu częściej niż to konieczne.
-Ja też.-wyszeptałam i poczułam łzy pod powiekami. Cokolwiek zjadłam, wszystko zwracałam kilka godzin potem. Bałam się, że dziecko nie będzie rosło przez brak składników odżywczych.
-Może powinniśmy jechać do szpitala co?-zapytał a ja gwałtownie się skrzywiłam. Nie chciałam. Szpital oznaczał, że było naprawdę źle, a ja nie chciałam by było źle.
-Proszę cię nie. Lekarz powiedział, że powinno mi przejść. Przyjmuję tyle pokarmu ile tylko mogę. I biorę witaminy.
-No dobrze-westchnął.-Ale jeżeli w ciągu najbliższych dni ci się nie poprawi, jedziemy do szpitala.
     Te kilka dni okazały się zbawienne. Zaczęłam przyjmować coraz więcej jedzenia, nie byłam tak bardzo zmęczona i co najważniejsze-w końcu przestałam wymiotować. Niestety nadal nie mogłam chodzić do pracy, a bardzo mi na tym zależało. Jack widząc, że mi zależy zaproponował, że mnie zastąpi. Dzieciaki już go znały i lubiły, a to było najważniejsze. Na początku martwił się, czy może mnie zostawiać samą w domu, ale zdołałam go przekonać.
Więc od kilku dni od rana do popołudnia bywałam w domu sama. Najczęściej się leniłam, spałam, a czasami wychodziłam do ogrodu.
Mieszkaliśmy w miejscu, gdzie nie było zbyt wielu ludzi, więc zawsze miałam ciszę i spokój. W naszej okolicy mieszkała jedna kobieta z mężem, ale i tak trzeba było przejść spory kawałek. Cieszyłam się, że nasze życie pozbawione jest wścibskich sąsiadów i ich niewyparzonych gęb.
Weszłam do kuchni i zrobiłam sobie herbatę imbirową. Przeczytałam, że to pomaga na ciążowe mdłości, więc wypróbowałam i naprawdę mi zasmakowało. Oczywiście, nie mogłam pić gorącej herbaty, ale z moimi mocami szybko stała się chłodna.
Złapałam koc i książkę, którą ostatnio czytałam i udałam się do ogrodu. Usiadłam na huśtawce i przykryłam brzuch kocem. Nie było mi zimno, ale martwiłam się o dziecko. Nadal nie było wiadomo, czy będzie miało takie same moce jak ja czy Jack, ale wolałam nie ryzykować. Rozsiadłam się wygodnie i zagłębiłam się w lekturze.
-John Green? Czy to nie lektura dla nastolatek?-usłyszałam jego głos. Moje mięśnie napięły się niebezpiecznie, a serce przyspieszyło. Nienawidziłam jego tonu głosu-zbyt podniosłego i zbyt mrocznego.  Przełknęłam ślinę i wzięłam głęboki oddech starając się uspokoić. Wiedziałam, że stres nie był dobry dla dziecka.
-Czego tu chcesz?-spytałam powoli podnosząc głowę. Stał zdecydowanie za blisko mnie. Odruchowo złapałam się za brzuch chcąc ochronić życie wewnątrz mnie.
-Tego, czego zawsze chciałem. Ciebie.-odezwał się i spojrzał na mój brzuch z nieoczekiwaną satysfakcją i radością.-Ciebie i twojego dziecka.
Wstałam gwałtownie.
-Spróbuj mu coś zrobić, a Jack cię zabije.-wysyczałam przez zaciśnięte zęby.
-Tak jak zrobił to ostatnim razem? Proszę cię, nie oszukujmy się. Spokojnie, nie zamierzam krzywdzić ani ciebie ani twojego dziecka. Potrzebuję go. Ale musisz iść ze mną inaczej wszystko będzie źle.
Przerażał  mnie jego spokojny ton głosu. Zachowywał się tak, jakby prosił mnie o szklankę cukru.
-Nigdzie z tobą nie pójdę.-powiedziałam.
-Pójdziesz. A jak nie, dziecko umrze.
Wydawało mi się, ze krew odpływa mi z ciała.
-Nie wierzę ci-powiedziałam słabszym głosem niż zamierzałam.-Nie wierzę w ani jedno twoje słowo!
-Ten dzieciak umrze w ciągu trzech kolejnych dni!-wykrzyczał, a mnie przeszedł dreszcz.-Nie rozumiesz tego, głupia?! MUSISZ iść ze mną!
W środku dygotałam ze strachu, ale nie zamierzałam mu tego pokazywać. Nachyliłam się ku niemu.
-Pieprz się.-wysyczałam i szybko udałam się do domu. Zniknął. Oparłam się o ścianę i zapłakałam. Nie chciałam mu wierzyć. Wszytko co mówił musiało być perfidnym kłamstwem.
Weszłam do sypialni po telefon. Zadzwoniłam natychmiastowo do Jack'a.
-Słońce?-słysząc jego głos poczułam spokój.
-Wracaj do domu, proszę.-powiedziałam płaczliwym tonem.
-Elsa, co się stało?-spytał zmartwiony.-Nie ważne, już lecę. Wytrzymaj kochanie.
Rozłączyłam się i usiadłam na łóżku. Podkuliłam nogi pod brodę. Będę musiała mu powiedzieć. Nie chciałam. Za bardzo się bałam.
Brzęk otwierania drzwi kluczami wyrwał mnie z otępienia. Zerwałam  się z łóżka i popędziłam ku drzwiom, w których stał Jack. Rzuciłam mu się w ramiona czując bezpieczeństwo.
-Co się stało, kochanie?-spytał, głaszcząc mnie po włosach.
"Był tu Mrok i powiedział, że nasze dziecko zginie"
-Tęskniłam.
To było kłamstwo, ale strach przed powiedzeniem prawdy był zbyt duży.
-Ja też tęskniłem. Stało się coś jeszcze?-spytał dotykając mojego brzucha, a ja zamknęłam oczy z ulgą czując delikatnie kopnięcia.
-Nie. To tylko hormony ciążowe. Ale...chciałabym, byś ze mną został.
-Jasne, słońce. Ile tylko będziesz chciała.
Jack
Usłyszałem spłukiwanie wody w toalecie na górze. Elsa od kilku dni co rano wymiotowała. Cieszyłem się z tego dziecka bardziej niż z czegokolwiek innego. Ale widok Elsy w stanie opłakanym było najgorszym co mogło być. Chciałem skrócić jej cierpienie, ale nie mogłem nic zrobić.
Była odwodniona i mało jadła, ale i tak wszytko zwracała. Lekarz powiedział, ze to normalne w ciąży i że ma dużo pić i odpoczywać. Miałem gdzieś tego pożal się boże doktorka. Jeżeli mojej narzeczonej albo naszemu dziecku coś by się stało, zabiłbym go gołymi rękami.
Nalałem wody do szklanki i wszedłem po schodach do mojej ukochanej. Leżała bezwładnie na łóżku i oddychała ciężko. Patrząc na nią bolało mnie serce.
Postawiłem szklankę na stoliku.
-Słońce, napij się wody-powiedziałem, podnosząc ją do pozycji siedzącej. Nie potrafiła nawet siedzieć, więc od razu po wypiciu całej szklanki położyła się z powrotem. Miałem ochotę coś rozwalić.
-Martwię się-szepnąłem, kładąc rękę na brzuchu i głaszcząc delikatnie. Dziecko kopało, co utwierdzało mnie, ze wszystko jest w porządku.
-Ja też.-odszepnął, a ja zmartwiłem się jeszcze bardziej. Nie powinna się stresować.
-Może powinniśmy jechać do szpitala co?-zapytałem, ale widząc jak się skrzywiła, doskonale wiedziałem, jaka będzie odpowiedź.
-Proszę cię nie. Lekarz powiedział, że powinno mi przejść. Przyjmuję tyle pokarmu ile tylko mogę. I biorę witaminy.
-No dobrze-westchnąłem.-Ale jeżeli w ciągu najbliższych dni ci się nie poprawi, jedziemy do szpitala.
Wolałem zabrać ją tam od razu. Ale może faktycznie miało być lepiej. Postanowiłem poczekać.
  Opłacało się. Kilka dni po naszej rozmowie mdłości zaczęły ustawać, a mnie rosło serce. Myśl, że moje słońce wracało do zdrowia była dla mnie jak tlen.
Chciałem z nią zostać, ale uparła się, bym szedł do ośrodka za nią. Z jednej strony nie zamierzałem nigdzie iść, bo chciałem mieć pewność, że czuje się dobrze. Z drugiej jednak dzieciaki w ośrodku musiały bardzo tęsknić i nie chciałem, by były nieszczęśliwe. Niedawno umarło kolejne dziecko, ale nie chciałem nic mówić Elsie, bo to zestresowałoby ją, a nie chciałem do tego dopuścić. Zgodziłem się.
  Tego dnia dzieciaki były wyjątkowo spokojne, więc nie musiałem robić nic wielkiego. Kiedy wychodziłem, moja narzeczona wydawała się czuć doskonale, więc zdziwiłem się, kiedy do mnie zadzwoniła około południa.
-Słońce?-spytałem, kiedy słyszałem jej nierówny oddech. Biegła?
-Wracaj do domu, proszę.-słysząc jej płaczliwy ton ścisnęło mnie w dołku.
-Elsa, co się stało?-spytałem, ale nie chciałem słyszeć odpowiedzi przez telefon.-Nie ważne, już lecę. Wytrzymaj kochanie.
Coś było nie tak. Czułem jak moje serce bije nierówno. Boże, jeżeli to było coś  dzieckiem...Nie, to nie to. Po prostu się czegoś przestraszyła. Może pająka. Ale to nie mogło być dziecko!
Kiedy znalazłem się pod domem ręce trzęsły mi się tak bardzo, że nie potrafiłem utrzymać kluczy.
Bałem się, że jest za późno. Że stało się coś okropnego...Ale kiedy Elsa wbiegła w moje ramiona poczułem ulgę. Była bezpieczna i co najważniejsze, nasze dziecko też.
-Co się stało, kochanie?-spytałem, głaszcząc ją po włosach chcąc uspokoić.
-Tęskniłam.-szepnęła słabym głosem. Tak, jasne. I to dlatego płakała i wydawała się przerażona.
-Ja też tęskniłem. Stało się coś jeszcze?-nie mogąc się oprzeć położyłem dłonie na jej brzuchu. Delikatne kopnięcia sprawiły, że moje ciało odprężyło się. Moje maleństwo było bezpieczne. Tak jak jego cudowna mamusia.
-Nie. To tylko hormony ciążowe. Ale...chciałabym, byś ze mną został.
-Jasne, słońce. Ile tylko będziesz chciała.

HEJOOOO! Zaczynamy maraton taką małą dramą...Spokojnie, potem będzie tylko gorzej ;) xD
Kolejny rozdział już za TRZY GODZINY o 14:00.
PS. Boże, jak ja za wami tęskniłam <3

1 komentarz: