wtorek, 1 listopada 2016

Rozdział XLII

Dla wszystkich, którzy zadawali pytanie: Gdzie Anka? ;* ;* ;*

Elsa
Nigdy już nie wyjdę do szpitala.
Tamto miejsce przypominało mi o tym co straciłam.
Nienawidziłam swojego ciała. Nie potrafiło utrzymać mojej córeczki. Ja nie potrafiłam tego zrobić.
Próbowałam się zabić. Tylko raz, bo potem nie miałam już okazji. Robiłam to półświadomie. Wzięłam zbyt dużo tabletek, chcąc uśmierzyć swój ból. Gdzieś "z tyłu głowy" miałam świadomość, że mogę na tym ucierpieć, ale byłam tak pogrążona w smutku, że nie docierało do mnie nawet to, czy jest dzień, czy noc. Odratował mnie lekarz.
A potem zaczęła pojawiać się pani psycholog. Zadawała tak idiotyczne i bezsensowne pytania, na które odpowiadałam. Kiedyś ja jej zadałam pytanie.
-Straciła pani dziecko?
Nie odpowiedziała od razu. Spojrzała na mnie gładząc po ręce. Jej dotyk mnie zabijał.
-Nie.-odpowiedziała półszeptem.
-Więc niech pani nigdy więcej do mnie nie przychodzi.
Nie chciałam psychologa. Chciałam poradzić sobie z tym sama-bo tylko ja wiedziałam, jak bardzo to boli. Ja i Jack.
Nie rozmawialiśmy sobą jak dawniej. Przychodził do mnie, łapał mnie za rękę, całował w knykcie i siedział ze mną do końca czasu odwiedzin. Nie pytał jak się czuję. Po prostu pozwalał mi to wszytko przemilczeć. A ja mu za to dziękowałam.
Któregoś dnia przyszedł i powiedział, ze wracam do domu. Ucieszyłam się na tyle, na ile potrafiłam.
Wychodząc ze szpitala nie pożegnałam się z nikim. Nawet z moją lekarką prowadzącą. Nie podziękowałam pielęgniarką za dobrą opiekę. Nie mogłam dziękować za coś, co straciłam.
Kiedy weszłam do domu i poczułam jego zapach rozpłakałam się z ulgi. Już zapomniałam, jak  tu było. Ale w końcu tu byłam i od razu ruszyłam na górę.  Nie do sypialni.
Kiedy dotarłam do drzwi pokoju ręce trzęsły mi się tak bardzo, że natychmiast opuściłam torebkę którą trzymałam w dłoniach. Nie wiedziałam z czego dokładnie, czy z ogarniających mnie emocji, czy raczej z tego, że nie byłam do końca wyleczona i wejście po schodach było dla mnie wysiłkiem.
Dotknęłam klamki drżącą dłonią i nacisnęłam. Zamknięte. Spróbowałam jeszcze raz i zdałam sobie sprawę, że Jack musiał zamknąć ten pokój. Ale musiałam się tam dostać. Właśnie teraz.
Odwróciłam się i spostrzegłam chłopaka, który wpatrywał się we mnie niepewnie.
-Daj mi klucz-powiedziałam, zupełnie nie rozpoznając swojego głosu.
-Elsa, nie sądzę, że to dobry pomysł...
-Jack, proszę.-spojrzałam na niego błagalnie.-Im szybciej się z tym uporam, tym szybciej się z tym pogodzę. Proszę, daj mi klucz. Wpuść mnie tam.
Spuścił głowę bezsilnie i podał mi klucz. Wsunęłam go w dziurkę i przekręciłam metalowy przedmiot, a potem weszłam do środka.
Przywitał mnie widok kołyski. Kłóciliśmy się z Jack'iem, czy wybrać je, czy zdecydować się na łóżeczko.  W końcu wygrałam. Przesunęłam palcami po zimnym drewnie i poczułam łzy na policzkach. Do tej pory płakałam przez cały czas, kiedy nie podawano mi leków uspokajających. A chciałam płakać, bo to mnie oczyszczało. Straciłam dziecko, do cholery! Jak oni mogli podawać mi tabletki, bym trzymała w sobie emocje. A ja chciałam krzyczeć. Chciałam płakać. Chciałam ich wszystkich zabić za każde słowo.
Na półkach leżały pluszaki i niewielkie buciki, które dostaliśmy w prezencie od Sophie, gdy tylko dowiedziała się o mojej ciąży. Była taka szczęśliwa, oznajmiła, że chce zostać chrzestną bez gadania.
A dzieci z ośrodka? Kiedy pewnego dnia przyszłam do nich z brzuszkiem wydawały się być zaintrygowane maleńkim życiem wewnątrz mnie. Głaskały mnie po brzuszku i przytulały je mówiąc, że to będzie ich mały dzidziuś.
Wszystkich zawiodłam. Jacka, bo nie potrafiłam dać mu dziecka, na które tak się cieszył. Sophie, bo nie obdarowałam ją chrześnica, którą mogłaby rozpieszczać. Dzieciaki, bo są zbyt małe by zrozumiały, że jestem beznadziejna i nie będzie dzidziusia. Siebie, bo zajście w ciąże było dla mnie jak cud, a cuda nie zdarzają się dwa razy.
Nie wiedziałam, w którym momencie upadłam, ale kiedy poczułam ramiona Jack'a oplatające mnie i kołyszące delikatnie, wróciłam do rzeczywistości i usłyszałam swój żałosny szloch.
-Nie potrafiłam, Jack-plotłam.-Nie potrafiłam jej ochronić. Nie potrafiłam...
-Ci...cichutko skarbie-powtarzał Jack głaszcząc i całując w głowę.
W końcu mogłam się wypłakać bez wścibskich lekarzy, którzy gdy tylko słyszeli, ze płaczę, podawali mi środki uspokajające. Tu mogłam płakać, wrzeszczeć i nikt mi nie zabraniał. Jack jedynie BYŁ i płakał razem ze mną. Dzieliłam z nim ból i pierwszy raz w życiu jego obecność była mi bardziej potrzebna niż kiedykolwiek.
  Spędziłam w tym pokoju większość swojego czasu. Przychodziłam tam zawsze o poranku, zasypiałam w nim, a Jack przenosił mnie na czas nocy do sypialni. W końcu jednak pozwolił spać mi tam, gdzie miało spać nasze dzieciątko.
Nie mówiłam, bo nie było słów, które chciałam powiedzieć.
Nie jadłam, bo nie miałam już dla kogo jeść.
Nie piłam, bo nie chciałam płakać.
Żyłam jakby pod wodą. Nie docierały do mnie dźwięki, chodź słyszałam ich zarysy. Widok był wiecznie zamazany, a ja czułam się otępiała.
Dopiero któregoś dnia poczułam czyjś dotyk na udzie. Opuściłam wzrok i zobaczyłam oczy Jack'a. Przedstawiały jakiś rodzaj strachu, ale nie wiedziałam, o co może chodzić. Przechyliłam pytająco głowę.
-Masz gościa, słońce.-powiedział a ja zadrżałam. Tak dawno nie mówił do mnie "słońce", że zapomniałam, jakie to cudowne uczucie. Nie pytałam kto to, bo spodziewałam się jakiegoś lekarza. Kiedy dostawałam wypis, lekarka mówiła coś o wizytach domowych, ale ja byłam zbyt zajęta chęcią ucieczki z tamtego miejsca, ze w ogóle jej nie słuchałam. Skinęłam głową i znów spojrzałam przez okno miętoląc w dłoniach koronkę od bucików. Uspokajało mnie to. Robiłam tak, gdy jeszcze byłam w ciąży. Zastanawiałam się...
Przed moimi oczami pojawiła mi się jej twarz. Zmieniła się. Wydoroślała, ale nadal widziałam w nią moją siostrę.
-Ania.-powiedziałam, wypowiadając pierwsze słowo od dawna.
Stała wpatrując się we mnie, jakbym nie była prawdziwa. Wstałam, ale nie mając sił, musiałam przytrzymać się ściany. Podeszła bliżej, a ja oczekiwałam, ze nie przytuli. A wtedy ona uniosła dłoń i z całej siły uderzyła mnie z otwartej ręki.
-Przepraszam, przepraszam, ale...musiałam, po prostu musiałam. Wiem, wiem, to głupie, ale nie mogłam się powstrzymać. Bardzo cię boli? Przynieść ci lód? A może zawołać Jack'a? Może chcesz usiąść? Albo...-mówiła jak najęta, a ja zaczęłam się śmiać. Po prostu śmiać, jakby właśnie nie dała mi z liścia, a opowiedziała śmieszny dowcip. W końcu musiałam usiąść, bo zaczynałam ciężko dyszeć.
Kiedy w końcu skończyłam popatrzyłam na nią zagryzając wargę, by się nie rozpłakać.
-Tęskniłam.-powiedziałam, a wtedy ona wpadła w moje ramiona.
Nie pamiętam, ile tak siedziałyśmy, ale doskonale pamiętam, że obie płakałyśmy.
W pewnym momencie podniosła swój wzrok i dotknęła mnie po twarzy, jakby upewniając się o mojej prawdziwości. Potem jej wzrok zjechał w dół i dotknęła mojego brzucha.
Dotyk tego miejsca nawet w przypadku Jack'a sprawiał, że było mi niedobrze. Ale dotyk mojej siostry sprawił, że poczułam się spokojna.
-To miała być dziewczynka, prawda?-spytała szeptem. W tamtym momencie przypominała mi czasy dzieciństwa, kiedy to pod kołdrą szeptała mi sekrety. Kiwnęłam głową i spuściłam wzrok. Miała zostać ciocią. Kolejna osoba, którą zawiodłam.
-Przepraszam, że...-zaczęłam, ale ona położyła mi dłoń na usta.
-Nie masz za co przepraszać. To nie była twoja wina, Elsa. Najważniejsze jest, żebyś ty wyzdrowiała i żebyś miała kolejne dziecko.
W tamtej chwili, pomyślałam, że się przesłyszałam. Ale jej twarda mina przekonywała mnie, że nie uroiłam sobie tego.
-Ania...to był cud, że zaszłam w ciążę. Przypadek jeden na milion. Nie zdarzy się po raz kolejny...
-Skąd wiesz? Skąd wiesz, że się nie zdarzy. Posłuchaj, jesteś cudowną, ZDROWĄ kobietą. Na pewno jest jakieś wyjście. Skoro raz zaszłaś w ciążę, może zdarzy się to po raz kolejny...
-Wątpię. Poza tym... kocham Jack'a i...nie zwiążę się z kimś innym.
-Dlaczego miałabyś to robić?
-On...Nie zdołałam urodzić mu córki, której tak oczekiwał. Jak może na mnie patrzyć, skoro ją zabiłam...
-Zamknij się, durniu. Nawet nie wiesz, jak bardzo on cię kocha. Kiedy po mnie przyjechał dosłownie szalał z rozpaczy, że jesteś smutna. Pojechałam z nim nie tylko dla ciebie, ale dola niego. Bo nie mogłam patrzeć, jak tęskni za tobą.
Nastała chwila ciszy. Potrzebowałam sobie wszystko przemyśleć, a Anna doskonale to rozumiała.
Jack nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo wdzięczna mu jestem. Gdyby nie on z pewnością dalej tkwiłabym pod wodą. Ale moja siostra mnie stamtąd wyciągnęła. I mimo, że nadal czułam potworne kłucie w sercu, patrzyłam z nadzieją na przyszłość.
-Jak to jest możliwe, że w ogóle się nie postarzałaś?-ciszę przerwały słowa Ani.-I co się z tobą do tej pory działo? Poznam odpowiedzi?
Spuściłam głowę. Zastanawiałam się, co mam powiedzieć. Od czego zacząć. Mówienie, co się ze mną działo nie było przyjemne. Dziewczyna wyczula, że to drażliwy temat i wstała wyciągając do mnie rękę.
-Albo wiesz co?-zaczęła.-Chodźmy najpierw coś zjeść.
A więc czas wrócić do żywych...
Jack
Kiedy przystępowałem do Strażników otrzymałem jedno życzenie, które North mógł spełnić. Zażyczyłem sobie wtedy własnego pokoju, do którego nikt nie miał wstępu bez mojej zgody. Gdybym wiedział, co będę przeżywał w przyszłości poprosił bym o życie mojej córki.
Elsa stała się wrakiem samej siebie. Odrzucała psychologów i leki, a ja wpadałem w szał, kiedy widziałem ją w takim stanie.
Przychodziłem codziennie. Właściwie zawsze byłem przed drzwiami tuż przed tym, gdy czas na odwiedziny się zaczynał. Bolało mnie, że nie ma mnie przy niej w nocy. Że nie mogę jej przytulić i odgonić straszne sny. Chciałem jej powiedzieć, jak bardzo ją kocham.  Że mimo tego, co się stało nadal pragnę z nią być. Że wszytko będzie dobrze. Ale wchodząc do jej pokoju i widząc zamyśloną minę wiedziałem, że nic co powiem do niej nie dotrze. Więc robiłem to, co mogłem-byłem. Łapałem ją za dłoń i całowałem, a potem siedzieliśmy w ciszy przez cały nasz wspólny czas. Czasami orientowała się, że przyszedłem, spoglądała na mnie i mrugała na powitanie. Czasami nie robiła nic, nawet, gdy złapałem ją za rękę.
Kiedy dostaliśmy wypis, Elsa niemal uciekała ze szpitala. Była po środkach przeciwbólowych, więc zyskała siły i determinację do opuszczenia szpitala. Doskonale wiedziałem, co czuje, bo czułem dokładnie do samo. Ale w ramach uprzejmości musiałem jeszcze podziękować pielęgniarką za opiekę, odebrać receptę na leki, które moja narzeczona musiała przyjmować. Musiałem wysłuchać wskazówek na temat dalszego jej leczenia. Pani doktor proponowała, by Elsa spotkała się z rodziną. Podobno ich obecność miała działać na nią kojąco. Mimo iż wiedziałem, że to niemożliwe, przytakiwałem, by jak najszybciej się stamtąd wydostać.
 Ona nie mówiła nic. Czułem, jak bije od niej aura irytacji, że jeszcze musi siedzieć w tamtym miejscu. W końcu jednak udało nam się uciec.
Kiedy dotarliśmy do domu Elsa niemal od razu popędziła na górę. Byłem pewny, że do sypialni, ale kiedy zobaczyłem, jak skręca w przeciwnym kierunku-zamarłem. Wiedziałem gdzie szła, ale nie byłem pewny, czy się na to zgodzę.
Dotarłem na górę błyskawicznie. Ciało mojej ukochanej trzęsło się. Obróciła się w moją stronę zdesperowanym spojrzeniem.
-Daj mi klucz-powiedziała, a mnie przeszedł dreszcz na jej głos. Zupełnie nie przypominał mi tego melodyjnego świergotu.
-Elsa, nie sądzę, że to dobry pomysł...
-Jack, proszę. Im szybciej się z tym uporam, tym szybciej się z tym pogodzę. Proszę, daj mi klucz. Wpuść mnie tam.
Miała rację. Cholerną rację. Wyciągnąłem klucz z kieszeni i jej go podałem. Powinienem dać jej czas, ale nie potrafiłem po prostu odejść. Silniejsza była potrzeba jej chronienia.
Weszła do pokoju przesuwając ręce po kołysce, pluszakach, meblach.
W pewnym momencie upadła na kolana i zaczęła głośno płakać. Natychmiast do  niej podbiegłem obejmując ją i  kołysząc w geście uspokojenia.
-Nie potrafiłam, Jack.Nie potrafiłam jej ochronić. Nie potrafiłam...
-Ci...cichutko skarbie-starałem się ją uspokoić. To nie była jej wina, tylko moja. Ja skazałem moją malutką córeczkę na śmierć i moją cudowną narzeczoną na ból. Zawiodłem je obie.
Płakaliśmy oboje. Nasze łzy mieszały się, ale miałem wrażenie, że nas to oczyszcza. Wyrzucaliśmy z siebie to, co leżało nam na sercu. Nasz ból.
  Spodziewałem się, że kiedy wrócimy do domu będzie lepiej. Oczywiście nie oczekiwałem natychmiastowej poprawy, ale po dwóch tygodniach wcale nie było lepiej. Wręcz przeciwnie coraz gorzej. Elsa nie jadła, nie rozmawiała, jedyne co robiła to wiecznie przesiadywała w pokoju dziecięcym z malutkimi bucikami w dłoni. Kiedy cokolwiek ją pytałem spoglądała na mnie, a potem odwracała wzrok.
Musiałem coś zrobić, ale nie miałem pojęcia co. Próbowałem już wszystkiego. Zapraszałem Sophie, by z nią porozmawiała, sam próbowałem jej pomóc, dzwoniłem nawet do lekarza, zapytać co mam robić. Znów usłyszałem to samo co wcześniej-najlepsza byłaby rodzina.
Zamierzałem zrobić wszystko, by tylko wróciła moja ukochana Elsa. WSZYSTKO.
Dlatego pewnego dnia, zaraz kiedy się obudziłem, a jej znów nie było w moim łóżku zadzwoniłem do Sophie, by przyszła popilnować dziewczyny, gdyby coś miało się stać. Od jej próby samobójczej nie zamierzałem ryzykować zostawiając ją samą.
Przyjaciółka zjawiła się szybko, za co dziękowałem, bo chciałem wyruszyć jak najszybciej.
-Nie wchodź do niej, chyba że poczujesz, że coś jest nie tak. Dopóki siedzi w pokoju jest okej. Ale gdyby wychodziła, od razu reaguj. Ale tylko w nagłych wypadkach. Nie chcę, by wiedziała, że mnie nie ma. Mogłaby pomyśleć...z resztą nieważne.-przywitałem ją od progu.
-Jack, to tylko Elsa. Daje sobie radę z 16 dzieciaków, ona nie stanowi problemu.-odpowiedziała ściągając płaszcz i wieszając go w szafie.-Powiesz mi, gdzie jedziesz. Bo raczej byś się tak nie wystroił do sklepu.
Puściłem jej uwagę o moim wyglądzie mimo uszu.
-Chcę jej pomóc. Jadę po jej siostrę. Daleko. Nie będzie mnie jakieś 4, 5 godzin...Pilnuj ją proszę. I dziękuję.
Spojrzała na mnie niepewnie.
-Jeżeli dowiem się, że ją zdradzasz, szczególnie teraz osobiście powieszę cię za jaja. Ale jeżeli naprawdę chcesz jej pomóc-leć.
Tak jak powiedziała, tak zrobiłem. Niemal od razu ruszyłem. Nie chciałem jechać samochodem, szczególnie że zależało mi na czasie i że drogę powrotną miałem pokonać właśnie w ten sposób. Uniosłem się w górę, a płaszcz, który miałem ubrany zaszeleścił. Zmierzałem do miejsca, gdzie cała ta historia się zaczęła.
 Nie do końca wiedziałem, gdzie miałem szukać. Z pewnością nie w domu ich "rodziców", może u Kristoffa, ale tego też nie byłem pewien. Zamierzałem zacząć od tamtego miejsca.
Wylądowałem tuż obok mojego starego mieszkania, ale nawet na nie nie spojrzałem. Od razu ruszyłem do domu starego przyjaciela.
Niestety nie miałem szczęścia. W tamtym mieszkaniu znajdował się już jakiś inny gościu, który nie była zbyt przyjaźnie nastawiony. Udałem się więc do baru, w którym kiedyś pracował Kris. Również tam go nie było. Podobno już dawno zrezygnował z pracy. Jeden z pracowników podał mi adres miejsca, w którym podobno pracował, a ja chciałem całować go po rękach za tą informację.
Adres okazał się być prawidłowy. Od razu od wejścia do "Mroźnego Zoo" ujrzałem chłopaka uśmiechającego się do jednego z reniferów. Wydawało się, że z nim rozmawia. Na ten widok zachciało mi się śmiać.
-A co to, znalazłeś sobie w końcu przyjaciela?-zapytałem opierając się o barierkę. Kristoff zesztywniał i powoli odwrócił się w moją stronę. Zamknął oczy, a potem je otworzył i zamrugał.
Potem podszedł do mnie, a ja zastanawiałem się, co właściwie chce zrobić. Kiedy poczułem kłujący ból w szczęce zrozumiałem, że mnie uderzył. I to mocno.
-Najpierw znika Elsa, potem ty. Aż tu nagle zjawiasz się po latach i tak po prostu się ze mnie naśmiewasz. Kto, głupi idioto, dał ci takie prawo?-wysyczał przez zaciśnięte zęby. Okej, nie takiej odpowiedzi oczekiwałem.
-Też cię miło widzieć-powiedziałem, rozcierając szczękę.
-Gówno prawda. Skoro wróciłeś, czegoś na pewno chcesz. Gadaj, zanim cię kopnę za zniszczenie życia Ani.
Najwyraźniej z relacji "kumple" przeszliśmy na relacje "wrogowie". Miałem gdzieś co on o mnie sądzi. Potrzebowałem Ani, nie jego.
-Potrzebuję Anki-powiedziałem tylko.
-Chyba sobie żartujesz!-parsknął śmiechem.-Jeżeli myślisz, że...
-Elsa straciła dziecko. Jest gorzej niż powinno. Ostatnia nadzieja w Ance.
Jego twarz zmiękła.
-Stary, ja...
-Nie.-powiedziałem stanowczo przerywając mu. Wcześniej nie miał problemu ze zmieszaniem mnie z błotem. Nie potrzebowałem jego współczucia.-Muszę się z nią spotkać.
-Jasne, kończę pracę wieczorem. Dam ci adres, to nie daleko.-powiedział i zaczął zapisywać coś na kartce, którą wyciągnął z kieszeni, po czym mi ją podał.-Przykro mi, Jack.
-Niepotrzebnie-odparłem i wyszedłem z tamtego miejsca.
 Faktycznie ich dom był niedaleko. W ogródku siedziała Anka nucąc i wyrywając trawę z grządek. Zastanawiałem się, co miałem powiedzieć. W końcu to musiał być dla niej duży szok.
-Ania?-powiedziałem w końcu, a ona uniosła głowę.
-Jack!-krzyknęła, wstała i podbiegła do mnie, by mnie przytulić.-Znalazłeś Elsę prawda? Co ja gadam, jasne, że znalazłeś. Zniknąłeś, bo jej szukałeś, prawda? Gdzie ona jest? Przyjechała z tobą?
-Ania!
-Ach, no tak, przepraszam. Proszę, wejdź do środka. Wszystko mi opowiesz.
  Już po chwili siedzieliśmy przy stole. Ona zrobiła sobie herbatę, a ja poprosiłem tylko o wodę. W końcu śpieszyło mi się.
-No to mów, gdzie jest moja siostra.-powiedziała entuzjastycznie, a ja nie miałem serca, by niszczyć jej humor.
-Potrzebuję twojej pomocy. A raczej Elsa jej potrzebuje.
-Oczywiście. Czy coś jej jest? Jest chora?
-Nie, chociaż można tak powiedzieć. Ona...ja...Straciliśmy dziecko. Poroniła.-spuściłem głowę. Nie sądziłem, ze mówienie o tym, będzie takie trudne. Poczułem jak Ania gładzi mnie po ręce.
-Przykro mi.-odparła uśmiechając się smutno.-Znaliście płeć?
-Tak...To miała być córka.
-Boże...Naprawdę mi przykro. Jak mogę wam pomóc.
-Jedź ze mną do Elsy. Ona...nie je, nie odzywa się. Nie wiem, co robić. Kiedy byliśmy jeszcze w szpitalu, próbowała się zabić. Jesteś ostatnią nadzieją.
-Ale co ja mam zrobić?
-Porozmawiaj z nią. Lekarka, która opiekowała się Elsą twierdzi, że spotkanie z rodziną jej pomoże. Błagam, jedź ze mną.
Wstała i podeszła do okna. Spoglądała przez nie przez chwilę, a potem wyciągnęła komórkę wybierając czyjś numer.
-Kris, muszę jechać do Elsy-powiedziała stanowczo do aparatu.-Nie rozumiesz, ona mnie potrzebuje!....Nie....Dobrze, ale....Nie! To ty posłuchaj! Moja siostra żyje, ale może już nie długo. Jadę do niej. Muszę. A to, że nie chcesz tego zaakceptować, to tylko twoja sprawa. Żegnam.-rozłączyła się i odłożyła telefon gwałtownie na stół. -Jedziemy. Już. Zanim ten patafian się tu zjawi...
Nie mogłem się nie uśmiechnąć. Ta dziewczyna rozsiewała wokół siebie pozytywną energię. I może wydoroślała, ale nic się nie zmieniła.
Oczywiście bycie idiotą to moja naturalna cecha i nie pomyślałem o tym, czym wrócimy do domu. Na szczęście Ania miała swój samochód* dzięki czemu mój wyjazd nie okazał się stracony.
Kiedy w końcu dotarliśmy do domu, dziewczyna niemal wybiegła z pojazdu.
-Ładnie tu.-powiedziała oglądając okolicę.-Tylko samotnie.
-Lubimy samotność.-otworzyłem drzwi.-Wejdź proszę.
Od progu przywitała nas Sophie wycierająca ręce. Zmierzyły się wzrokiem. Coś czułem, że te dwie się nie polubiły. PO chwili Ania odwróciła się do mnie i przybliżyła.
-Jeżeli zdradzasz Elsę, to obiecuję, że cię uduszę.-szepnęła.
-W takim razie nie jesteś sama-powiedziała Sophie z uśmiechem. A może jednak się polubią. W końcu przyjaźń łączy nienawiść do jednej osoby, nie?
-Sophie, to właśnie Anna, siostra Elsy. Ania, to Sophie, przyjaciółka Elsy. -przedstawiłem im siebie, a potem skupiłem się na pomocy mojej ukochanej.-Ania, chodź, zaprowadzę cię do niej. A ty Sophie poczekaj tu na mnie.
Poszedłem pierwszy schodami a za mną wlokła się dziewczyna.
-Poczekaj tu, powiem jej, że ma gościa.-szepnąłem, będąc przed drzwiami. Skinęła głową, a ja wszedłem do środka niepewnie. Nawet mnie nie zauważyła, zrobiła to dopiero, gdy przed nią uklęknąłem i dotknąłem ręką jej uda. Przechyliła delikatnie głową, a ja cieszyłem się, że to jest lepszy z jej dni.
-Masz gościa, słońce.-rzekłem, a na jej twarzy pojawiła się przez sekunda jakaś emocja. To było już bardzo dużo. Skinęła głową, a ja oddaliłem się i wpuściłem do pokoju Anie. Potem zszedłem na dół wiedząc, że moja narzeczona jest bezpieczna i że potrzebują chwili dla siebie.
-Są do siebie podobne.-powiedziała Sophie, ubierając się, gdy tylko przestąpiłem próg korytarza.
-Z wyglądu owszem. Ale na pewno nie z charakteru.
-Może-wzruszyła ramionami.
-Nie było żadnych problemów?
-Nie. Siedziała cały czas w tym samym pokoju. Raz do niej zajrzałam i nadal siedziała w tej samej pozycji. Jack...dobrze, że pojechałeś po tę rudą. Zawsze myślałam, że Elsa ma młodszą siostrę, ale wyglądają na bliźniaczki.
-Nie ważne.-powiedziałem, chcąc szybko zmienić temat.-Dziękuję, że przyszłaś. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił.
-Jasne. Nie ma sprawy. Trzymaj się, Jack. Daj znać jak mają się sprawy.-odparła i wyszła. Spojrzałem w górę i postanowiłem iść do kuchni przyrządzić jakiś posiłek. Jeżeli nie dla Elsy, to chociaż dla Anki.


*Przepraszam, za beznadziejność opisania tej sceny, ale naprawdę NAPRAWDĘ nie znam się na samochodach, więc wolałam nie napisać nic, niż kompletnie się skompromitować i zepsuć wam historię. 

Heeej! Tak, wiem, znowu opóźnienie, ale wiecie jaki jest okres świąt-cały czas coś się dzieje, to odwiedziny, to jakiś wyjazd...Poza tym rozdział jest długi (ale i tak go skróciłam maksymalnie) i ciężko było mi opisać niektóre sceny, well...no mam nadzieję, że zrozumiecie.
Powoli zbliżamy się do końca, ale planuję zrobić wam jeszcze kilka bonusów i muszę poważnie zastanowić się nad kontynuacją. Na razie jednak cieszcie się tym, co jest.
Pozdrawiam ;*

1 komentarz:

  1. Przepraszam, że nie skomentowałam, ale dopiero teraz odzyskałam ładowarkę do laptopa a telefon mnie nienawidzi ;_; W każdym razie
    O MÓJ BOŻE ANIA NARESZCIE JAK JA ZA TOBĄ TĘSKNIŁAM DZIECKO (Elsa pewnie też, ale pomińmy to).
    Jejku, mam nadzieję, że Elsa i Jack jakoś się otrząsną z tego, co się stało ;_; A ja już czekałam na Jacka ojca, który by to dziecko do bólu rozpieszczał. JAK MOGŁAŚ NO
    Ania jest słodka, Jack i Elsa też. Czekam na tęczę i dobre życie. A btw to jestem ciekawa, co Jack zrobi, kiedy dowie się, że to przez Mroka (o ile w ogóle się dowie)
    W każdym razie rozdział super ^^ I pomyśleć, że wszystko zaczęło się od głupiego wyjścia do liceum :D
    Pozdrawiam i weny!
    Hentai x

    OdpowiedzUsuń