poniedziałek, 14 listopada 2016

Rozdział XLIV

Elsa
Minęło sporo czasu. To jedyne, czego wiecznie jest za mało. A ja miałam go za dużo. Nie chodziłam do pracy, ale wracałam do zdrowia. Im bardziej godziłam się z tym, co się stało, tym większą wściekłość czułam do Mroka. On był przyczyną wszystkiego, co najgorsze w moim życiu. To on mnie porwał, torturował, to on był przyczyną kłótni z Anią i to on był zamieszany w śmierć mojego dziecka.
Nie wierzyłam, że to przypadek. Nie, jeżeli znał dokładny czas. On musiał coś wiedzieć. Musiał znać odpowiedź na nurtujące mnie pytanie: Jaki ma wpływ na moje życie Mrok?
-Jestem!-moje rozmyślania przerwał krzyk Jack'a. Przeszłam z tarasu do kuchni i usiadłam na blacie, kiedy on wchodził z  zakupami. Podszedł do mnie i cmoknął w usta. Poczułam, jakbyśmy znów byli nastolatkami.-Kupiłem truskawki i bitą śmietanę. Możemy zrobić twój ulubiony koktajl.
-Jasne.-odpowiedziałam.
-Możemy też...-spojrzał na mnie.-No dobra, co jest?
-Co?
-Widzę tę twoją minkę. No już, mów.
Zagryzłam wargę i spuściłam wzrok. Poczułam chłodne usta na swoich. Mój narzeczony wszedł miedzy moje nogi i pogłaskał uda. Sięgnęłam rękami do jego włosów, kiedy ugryzł moją dolną wargę i delikatnie ją pociągnął.
-Tylko ja mogę ją gryźć-powiedział i uśmiechnął się.-A teraz mów, co się dzieje.
-Nie uważasz, że... Mrok coś wie?
-Elsa...
-No ale Jack, nie wydaje ci się to dziwne? On coś wie. On jest odpowiedział na wszystko. On odpowiada za śmierć naszej córki.
-My za to odpowiadamy!-krzyknął i odszedł kawałek. Pociągnął się za końcówki włosów.- To nasza wina. On za nic nie odpowiada!
-Bronisz go?-zeskoczyłam z blatu i  podeszłam do niego.
-Nie ale...-westchnął.-To nie jest takie proste...
Wyglądał na zagubionego chłopca, któremu trzeba pomóc. On pomagał i był ze mną przez cały czas, kiedy byłam załamana. Teraz nadeszła kolej na mnie. Złapałam jego twarz w swoje dłonie.
-Jack, rzadko cie o coś proszę. Ale teraz proszę cię, ja MUSZĘ wiedzieć. Musimy go znaleźć. Musimy dowiedzieć się prawdy.
-Nie...
-Tak. I nawet się ze mną nie kłóć.
Położył swoje dłonie na moich i ucałował ich wnętrze.
-A jak coś ci się stanie?-spytał zrozpaczony.
-Nie pozwolisz na to.-uśmiechnęłam się i cmoknęłam go w policzek.
-Dobrze. Dobrze, zgadzam się. Ale masz trzymać się mnie. Nawet na sekundę masz mnie nie zostawiać.
-Jasne. To...kiedy idziemy go szukać?
-Teraz. Masz piętnaście minut na przebranie się. Ubierz coś ciemnego. Chcę mieć to za sobą.
Cmoknęłam go przelotnie w usta i pobiegłam do sypialni.
Złapałam czarny, obcisły golf i spodnie w takim samym kolorze. Wybierałam jak najbardziej przyległe ubrania, ale jednocześnie wygodne. Dodatkowo wyjęłam również z niebieskiego pudełka klucz na łańcuszku, który założyłam. Udałam się do łazienki, by je ubrać.
Mój ukochany nie wiedział, że pragnęłam nie tylko odpowiedzi. Pragnęłam też śmierci. Chciałam go zabić i cieszyć się widokiem jego martwego ciała. Chciałam to zobaczyć. Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że był nieśmiertelny, co utrudniało sprawę, ale ja też byłam. I miałam swoja magię.
Uczesałam włosy w ciasnego warkocza. Zastanawiałam się, czy mam się malować. Nie wybierałam się na spotkanie towarzyskie, a bardziej na czas sądu ostatecznego. Postanowiłam tylko pomalować usta bezbarwnym błyszczykiem. Wyszłam z toalety i napotkałam Jack'a ubierającego ciemno-granatową bluzę. Kiedy mnie zobaczył otworzył szeroko oczy i przełknął ślinę.
-Wyglądasz...słońce, czy ty chcesz go poderwać?-spytał zachrypniętym głosem.
-Nie. Ale moe chce poderwać ciebie?-podeszłam do niego i położyłam mu ręce na klatce piersiowej, a on swoje na moich biodrach, niebezpiecznie blisko pośladków.
-Ty już mnie masz. Jestem cały twój.-powiedział i pocałował mnie mocno.
-Gdzie go znajdziemy?
-Tam, gdzie zawsze przesiaduje ten szczur- w podziemiach.
Ruszyliśmy z Jack'iem do wyjścia, a już chwilę później lecieliśmy w przestworzach. Obawiałam się tego spotkania, ale wiedziałam, że muszę to zrobić.
 Wylądowaliśmy w lesie przed jakąś głęboką dziurą. Powietrze, którym tam oddychaliśmy było ciężkie i przepełnione zapachem stęchlizny. Idealne miejsce dla kogoś takiego jak Mrok.
-Zostań tutaj.-powiedział do mnie Jack.-Wskoczę do środka. Jeżeli będzie bezpiecznie to cię zawołam.
-To kryjówka Mroka i jego morderczych koni. Tam nie może być bezpiecznie. A poza tym co z tym "masz trzymać się mnie"?-założyłam ręce na piersi udając jego ton.
-Nie kwestionuj moich decyzji kochanie.-powiedział i cmoknął  mnie w usta, by potem zniknąć w ciemne dziurze. To nie było zbyt mądre, szczególnie że kilka chwil później pojawił się za mną przerażający, czarny koń z pustymi oczami.
-Cudownie-mruknęłam przygotowując się do walki, bo nie sądziłam, ze jest nastawiony pokojowo.- Nie kwestionuj moich decyzji? Pff... Ostatni raz pozwalam mu decydować...
Stworzenie zarżało groźnie. W  jego otoczeniu mimowolnie czuło się strach. Ja również nie miałam nad tym kontroli, ale wmawiałam sobie, że jestem od niego silniejsza. Miałam w końcu moc. Poza tym strach tylko go napędzał do działania.
Postanowiłam zaatakować pierwsza. Rzuciłam w niego lodową kulą, ale z łatwością się uchronił. Przed kolejnymi również. Zrozumiałam, że pojedynczym ciosem go nie pokonam. Rzuciłam w niego niewielkimi, ale ostrymi kryształkami. Kilka z nich trafiło w niego, a on zachwiał się ale wciąż szedł w moją stronę. A ja wciąż się cofałam.
W pewnym momencie postanowiłam czegoś spróbować. Zamknęłam oczy, skupiając się w sobie. Zebrałam w sobie pokłady mocy i wyobraziłam sobie przyłączające się do siebie kryształki i powstającą w ten sposób ogromną bryłę, pełną ostrych końców.
Kiedy otworzyłam oczy konia już nie było. Uciekł? Rozejrzałam się dookoła. Nie było żywej duszy.
-Nie ma go-Jack wyleciał z dziury i wylądował przede mną.- Nie pozostawił tu nic. Wygląda na to, że opuścił to miejsce już dawno temu.
-Wygląda na to, że jednak tu coś zostawił-mruknęłam.- Przed chwilą był tu jeden z jego koni. Chyba uciekł.
-Nic ci nie jest? Nie zaatakował cię?-złapał mnie za ramiona.
-Nie, ale jak na drugi raz stwierdzisz, że rozdzielenie się jest mądrym pomysłem, to cię kopnę.
-Jasne.-zaśmiał się i cmoknął mnie w nos.- Nie zmienia to faktu, że go nie ma. Jeżeli ten koń uciekł, Mrok będzie poinformowany, ze go szukamy. Wystarczy tylko czekać...
-Nie! Nie ma mowy! Nie mogę już czekać. Kiedy mnie porwał z pewnością nie byłam tutaj. Tamto miejsce...Poznałam je wtedy. Nigdy bym tego nie zrobiła.
-Co to za miejsce...?
-Pałac Mare zu Pane. Mój dawny dom.
-Dlaczego miał by tam być? Elsa, to się kupy nie trzyma.
-Jack, zaufaj mi okej?
-A jeżeli go tam nie ma?
-To wrócimy i zapomnimy o całej sprawie.  Proszę cię, spróbujmy...
Westchnął i oparł swoje czoło na moim.
-A jeśli coś ci się stanie? Jeżeli on znów cię porwie? Jeśli...
-Nic takiego się nie stanie. Nie pozwolisz na to.
Pocałowałam go miękko upewniając mnie w swoich słowach. Informacje, które chciałam uzyskać były warte każdego ryzyka.
  Ruszyliśmy w górę kierując się na zachód, gdzie mieściło się Arendelle. Podróżowanie w ten sposób było szybkie, ale dużo trudniej było odnaleźć właściwą drogę. Nie mogliśmy lecieć zbyt nisko, by nas nie zauważono, ani też zbyt nisko by nie zgubić trasy. W końcu jednak dotarliśmy w miejsce, do którego miałam już nigdy nie wrócić.
-Nie możemy wejść główną bramą. Z pewnością dał tam strażników. Byli tam od zawsze, więc są pewnie i teraz.-powiedziałam oglądając zamek z góry.
-Więc jak chcesz się tam dostać?-spytał Jack.
-Znając go siedzi w sali tronowej...Kiedy mnie przetrzymywał byłam w jakimś pomieszczeniu, które z pewnością musiało być  w podziemiach. Ale wiem pewnego dnia byłam w pokoju. Zwykle tam byłam, kiedy mnie skatował do nieprzytomności...-poczułam jak się spiął, więc przerwałam.-Jack, nie denerwuj się, Nie zmienimy już tego. Było minęło.
-Wiem, ale myśl o tym, że nic z tym nie zrobiłem...
-Przestań-warknęłam.-Nie rozmawiajmy o tym. Zajmijmy się wejściem tam. Myślę, że wejdziemy oknem mojego pokoju. Potem tajnym przejściem możemy skierować się do sypialni rodziców. Mam nadzieję, że będzie pusta. Jeżeli nie wejdziemy przez kuchnię. Co prawda będzie to dłuższa droga, ale przynajmniej na nikogo się nie natkniemy. Ale jeżeli przez sypialnię, to będziemy musieli przejść korytarzem prosto, a potem przez salę konferencyjną i dotrzemy do sali tronowej.
-Brzmi jak dobry plan. Nie uwzględniłaś tylko ludzkich strażników i tych morderczych bestii. Wątpię, ze uda nam się wszystkich pokonać.
-A ja wątpię, że wpuścił konie na korytarze. A ludzi uderzy się śnieżką w głowę i stracą przytomność.
Zaśmiał się, a ja ucieszyłam się, że zdołałam go rozluźnić.
-Rzucić śnieżką? A to przypadkiem nie jest dziecinne?
-Hm...jeżeli ja to zrobię, to nie.-uśmiechnęłam się. Potrzebowałam tej chwili z dala od stresu.
  Jak powiedziałam, tak zrobiliśmy. Mój pokój faktycznie był wolny. Co więcej na łóżku i meblach zebrała się warstwa kurzu, co oznaczało, że dawno tu nikogo nie było. Przeszłam do obrazu wiszącego nisko nad ziemią. Namalowaliśmy go kiedyś razem z Anią, mamą i tatą. Przedstawiał proste bohomazy, bo ilekroć coś namalowaliśmy Ania, która była wówczas mała zamazywała to radośnie. Obraz przywołał dobre wspomnienia i poczułam, że to właśnie tu powinnam być. Tego by chcieli moje rodzice.
Zamrugałam szybko, by pozbyć się złych myśli. Wyjęłam klucz zza koszulki. Wiedziałam, że się przyda. Odszukałam niewielkiej dziurki w dolnym rogu i wcisnęłam tam klucz, po czym go przekręciłam. Otworzyło się małe przejście, w które mogła przecisnąć się sześcioletnia dziewczynka. Wcisnęłam się do środka, a za mną wszedł Jack.
Przywitał nas mały, ciemny korytarz wyłożony miękką wykładziną z ciepłym kolorem ścian.
-Po co ci było coś tak małego?-zapytał szeptem chłopak.-Ledwo się tu mieszczę.
-Jakbyś zapomniał ostatnim razem jak tu mieszkałam, nie licząc oczywiście porwania, byłam dużo młodsza-zaczęłam iść do przodu kucając.-Kiedy uderzyłam Anie lodem w serce, rodzice zamknęli mnie w moim pokoju. Niestety w nocy miałam koszmary i często budziłam się z płaczem. Rodzice kazali to zbudować, abym miała szybkie i łatwe przejście do ich sypialni.
Dotarliśmy do wyjścia. Przyłożyłam do niego ucho i nasłuchiwałam. Wydawało się być całkowicie cicho. Korytarz miał taką akustykę, że słychać w nim było oddech. Nic takiego nie usłyszałam, więc znów włożyłam klucz w odpowiedni otwór, przekręciłam i znaleźliśmy się w starym pokoju rodziców.
Ten niestety nie był nienaruszony. Na łóżku widać było wgniecenie, gdzie zapewne ktoś leżał. Robiło mi się niedobrze, na myśl, że Mrok mógł tu przebywać.
-Co dalej?-spytał Jack łapiąc mnie za rękę.
Wyczarowałam w wolnej niewielką śnieżkę i kiwnęłam na drzwi. Zrobił to samo.
Popchnęłam delikatnie drzwi. Na zewnątrz nikogo nie było ani jednej żywej duszy. To było dziwne. Czyżby Mrok czuł się tu aż tak dobrze? A moze w ogóle go tu nie było? Popędziłam przed siebie zbliżając się do sali konferencyjnej. Przebiegłam przez nią i znalazłam się w sali tronowej.
Usłyszałam głośne klaskanie roznoszące się echem po pomieszczeniu.
-Brawo!-krzyknął Mrok leniwie siedzący leniwie na tronie.-No w końcu do mnie wróciłaś, słońce. Czekałem na ciebie.
Jack, stojący za mną, wystrzelił do przodu, w jego stronę, warcząc groźnie. Ten jednak zacmokał i odrzucił go w bok przyszpilając do ściany.
-Ty parszywy gnoju!-krzyknął chłopak miotając się.-Zabije się, słyszysz?!
-Zamknij się, Frost...-pokręcił głową Czarny Pan i uderzył go w głowę ciemną kulą tak, że stracił przytomność.-Skoro nikt nam już nie przeszkadza, przejdźmy do konkretów. Bo po coś tu jednak przyszłaś, prawda?
Przychodząc tutaj myślałam, że będę miała przy sobie Jack'a. Tymczasem on wisiał nieprzytomny na ścianie, a ja stałam przed przerażającą postacią. Sama.
Zmienił się od ostatniego razu. Był jeszcze bardziej mroczny i najwyraźniej silniejszy. Ale oprócz tego nie atakował, by zabić, jak zwykle. Mógł przecież od razu zabić mojego narzeczonego. Tymczasem on tak po prostu pozbawił go przytomności.
 Przełknęłam ślinę i stanęłam dumnie. Nie mogłam pokazać, że się boję.
-Potrzebuję odpowiedzi, a ty je posiadasz?-powiedziałam głośno. Miałam nadzieję, że Jack niedługo odzyska przytomność, a wtedy go uwolnię.
-Pytaj...-powiedział uśmiechając się radośnie. Coraz bardziej miałam wrażenie, ze to nie jest Mrok.
-Skąd wiedziałeś, że moje dziecko umrze?-zapytałam, czując skręcanie w żołądku.
-Och, to było proste. Kiedy cię porwałem, podawałem ci lek, który skutecznie leczył bezpłodność. Dokładnie obliczyłem czas, kiedy zaszłaś w ciążę i w jakim czasie trzeba było podać ci kolejną dawkę. Chciałem ci tylko pomóc...
Niemal natychmiast przypomniałam sobie ukłucia, które czułam, kiedy pobił mnie do nieprzytomności. Byłam jego królikiem doświadczalnym...
-Od jak dawna mnie obserwujesz?
-Och, słońce, od kiedy zaczęłaś chodzić do tej swojej pracy. Sedric wypaplał mi dokładnie wszystko, gdzie cie umieścili. Żałosne...
-Dlaczego nie ujawniłeś się wcześniej? Przecież mogłeś...
-Mogłem, mogłem...Mogłem wszytko!-wstał i podszedł do mnie, uważnie obserwując jakbym była przedmiotem na wystawie.- Ale to nie chodzi o to co mogłem. Mogłem zabrać cię siłą i zmusić do posłuszeństwa. Mogłem zawładnąć twoim umysłem. Mogłem zabić wszystkich na których ci zależało!-zrobił pauzę. I zniżył głos.-Ale chodziło mi o twoją DOBROWOLNOŚĆ. Dobrowolnie miałaś do mnie przyjść. Dobrowolnie do mnie przystąpić. Dobrowolnie oddać swoje dziecko...
-Co?-zamrugałam gwałtownie nie rozumiejąc jego słów.
-Widzisz, ty jesteś zaledwie kroplą w oceanie kłamstw i zawirowań. Kilka lat temu, kiedy na świat przyszła córka Strażnika i śmiertelniczki narodziła się przepowiednia, która opowiadała o dziecku z zakazanego związku. Ze związku ciebie i Jack'a. Wasze pierworodne dziecko miało być potężne i wybrać zło i razem ze mną opanować nad ciemnością ludzkości. Ale aby to się stało, matka dobrowolnie musiała oddać dziecko. Ale ty je poroniłaś. Nie potrafiłaś zrobić nawet tak prostej rzeczy jak utrzymanie ciąży. CO ci szkodziło oddać się mi? Straciłaś dziecko przez własną głupotę!
Upadłam na kolana. Dochodził do mnie oskarżający ton głosu Mroka. To była moja wina. Ja je zabiłam.
Poczułam, jak moje plecy stykają się z posadzką. Zobaczyłam nad sobą twarz mojego prześladowcy z przerażającym uśmiechem.
-Widzisz jaka jesteś słaba?-zapytał.-Widzisz, że jesteś tylko zwykłą, słabą suką? Powinno się pozbywać takich jak ty...
Nie chcąc patrzeć na jego twarz spuściłam wzrok niżej. Jego ciało było mieszanina ciemnej materii stale zmieniającej kierunek. Ale wewnątrz ujrzałam jeszcze mieniące się kryształki. Kryształki lodu. Pamiętałam, że kiedy mnie porwał, a ja próbowałam się bronić kilka z nich trafiło w niego, ale nie sądziłam, ze nadal tam są.
Zaśmiał się i oddalił ode mnie. Opuścił Jack'a ze ściany, a ten upadł z łoskotem na ziemię odzyskując powoli przytomność.
-Popatrz na tę swoją Elsę...Jesteś z nią z litości?-spytał Mrok krążąc groźnie wokół ciała chłopaka.- Poroniła TWOJE dziecko...
-To nie jest jej wina!-krzyknął mój ukochany stając do walki.
-Chyba sam w to nie wierzysz, co? No bo w końcu tak chciałeś tego dziecka...
Zamknęłam oczy nie mogąc już słuchać. Z oddali dochodziły do mnie odgłosy walki, a ja walczyłam wewnętrznie z samą sobą. Mówiłam sobie, że powinnam wstać. Że powinnam walczyć. Ale nie potrafiłam przekonać samej siebie.
A wtedy usłyszałam krzyk bólu Jack'a. Otworzyłam błyskawicznie oczy  ujrzałam mojego ukochanego klęczącego i trzymającego się za brzuchu. Wtedy coś we mnie zawrzało. Coś zamarzło. A ja wstałam niesiona wściekłością.
-Możesz mnie poniżać.-wysyczałam sprawiając, że Mrok odwrócił się w moją stroną i otworzył szeroko oczy.-Możesz mnie gnębić i ranić. Ale nigdy, PRZENIGDY nie wolno ci dotknąć mojej rodziny!!!
Poczułam jakąś pierwotną siłę rozpierającą moje wnętrzności. Wszystko mnie paliło i piekło, ale ja nadal brnęłam do przodu. Mrowienie w palcach stało się nieprzyjemnym skrobaniem, przez co miałam wrażenie, ze moc rozsadzi moje opuszki palców.
-Co się dzieje?!-usłyszałam jak przez mgłę przerażony głos Mroka. W mojej głowie pojawiły się kryształki, które rosły z każdą chwilą tworząc zabójcze lodowe sople. W końcu poczułam, jak moja moc skumulowała się maksymalnie i uwolniłam ją z wnętrza. Usłyszałam tylko przerażający ryk, a potem poczułam jak osuwam się na ziemię, tracąc przytomność.
Jack 
Opiekowanie się Elsą i patrzenie jak wraca do zdrowia było przyjemniejsze niż cokolwiek innego. Z dnia na dzień było coraz lepiej. Czas mijał, a ból w naszych sercach powoli malał. Wciąż mieliśmy w sercach naszą małą kruszynkę, ale pogodziliśmy się, że zmarła.
Cieszyło mnie, że moja narzeczona jadła. Na początku były to niewielkie, niezbyt częste posiłki. Z czasem stały się coraz bardziej urozmaicone, aż w końcu zjadała wszystko co mieliśmy w lodówce.
Tego dnia wybrałem się na zakupy, bo mój mały żarłok znów wszystko zjadł.
-Jestem!-krzyknąłem wchodząc do domu. Elsa weszła do domu i usiadła na blacie. Cmoknąłem ją w usta, za co nagrodziła mnie uśmiechem.-Kupiłem truskawki i bitą śmietanę. Możemy zrobić twój ulubiony koktajl.
-Jasne.-odpowiedziała.
-Możemy też...-już chciałem zaproponować coś zboczonego, kiedy ujrzałem jej dziwny wzrok. -No dobra, co jest?
-Co?-spytała niewinnie.
-Widzę tę twoją minkę. No już, mów.
Spuściła wzrok i zagryzła wargę. No dobra, faktycznie coś było nie tak, ale widząc jej miękkie uta między białymi zębami nie mogłem się powstrzymać. Wbiłem się w jej usta, stając jednocześnie między jej nogami, które pogłaskałem. Przeszedł ją dreszcz, wyraźnie to czułem. Pociągnąłem zębami jej dolną wargę, a ona złapała mnie za włosy.
-Tylko ja mogę ją gryźć-uśmiechnąłem się na jej zaczerwienione policzki.-A teraz mów, co się dzieje.
-Nie uważasz, że... Mrok coś wie?-powiedziała, a mój dobry humor od razu wyparował.
-Elsa...
-No ale Jack, nie wydaje ci się to dziwne? On coś wie. On jest odpowiedział na wszystko. On odpowiada za śmierć naszej córki.
-My za to odpowiadamy!-krzyknąłem pociągając za końcówki włosów.- To nasza wina. On za nic nie odpowiada!
-Bronisz go?-zeskoczyła z blatu i założyła ręce na piersi. Wyglądała na zdeterminowaną i gdybym nie był zdenerwowany pewnie bym ją pocałował.
-Nie ale...-westchnąłem, nie wiedząc jak to wyjaśnić.-To nie jest takie proste...
Niespodziewanie dziewczyna podeszła do mnie i złapała moją twarz w swoje małe dłonie.
-Jack, rzadko cie o coś proszę. Ale teraz proszę cię, ja MUSZĘ wiedzieć. Musimy go znaleźć. Musimy dowiedzieć się prawdy.
-Nie...
-Tak. I nawet się ze mną nie kłóć.
Czułem jak powoli mięknę. Położyłem swoje dłonie na jej i ucałowałem.
-A jak coś ci się stanie?-spytałem, bojąc się, że znów ją stracę.
-Nie pozwolisz na to.-uśmiechnęła się uroczo i pocałowała mnie w policzek.
-Dobrze. Dobrze, zgadzam się. Ale masz trzymać się mnie. Nawet na sekundę masz mnie nie zostawiać.
-Jasne. To...kiedy idziemy go szukać?
-Teraz. Masz piętnaście minut na przebranie się. Ubierz coś ciemnego. Chcę mieć to za sobą.
Cmoknęła mnie szybko i zniknęła w sypialni. Co ta kobieta ze mną robiła... Ale w sumie lubiłem, kiedy to ze mną robiła. Należałem do niej. Byłem jej sługą do końca świata. Wystarczył jeden grymas tych jej usteczek i już byłem gotowy zrobić dla niej wszystko.
Złapałem swoją ciemną bluzę i zacząłem ją zakładać. W miejscu, gdzie się wybieraliśmy było ciemno, a my musieliśmy stać się jak najbardziej niewidzialni. Podniosłem wzrok i zobaczyłem moją seksowną narzeczoną. Ubrana była w czarne, obcisłe ciuchy. Wyglądała jak kobieta-kot, albo jak moja kolejna fantazja. Przełknąłem ślinę.
-Wyglądasz...słońce, czy ty chcesz go poderwać?-spytałem.
-Nie. Ale moze chce poderwać ciebie?-podeszła do mnie kołysząc biodrami i położyła swoje dłonie na mojej klatce piersiowej. Ja swoje umieściłem na blisko jej pośladków, co z pewnością nie uszło jej uwadze, ale najwyraźniej jej to pasowało.
-Ty już mnie masz. Jestem cały twój.-powiedziałem i pocałowałem ją by udowodnić moje słowa.
-Gdzie go znajdziemy?-spytała, kiedy już się od siebie oderwaliśmy.
-Tam, gdzie zawsze przesiaduje ten szczur- w podziemiach.
  Choć nie chciałem, wróciłem do kryjówki mojego największego wroga. To było jak podanie się na tacy, ale Elsa tego chciała. Co nie zmieniało tego, że zamierzałem ją chronić maksymalnie.
Ruszyliśmy z Jack'iem do wyjścia, a już chwilę później lecieliśmy w przestworzach. Obawiałam się tego spotkania, ale wiedziałam, że muszę to zrobić.
-Zostań tutaj.-powiedziałem do niej, kiedy staliśmy nad głęboką dziurą.-Wskoczę do środka. Jeżeli będzie bezpiecznie to cię zawołam.
-To kryjówka Mroka i jego morderczych koni. Tam nie może być bezpiecznie. A poza tym co z tym "masz trzymać się mnie"?-założyła ręce na piersi, a ja zacząłem żałować, ze nie jesteśmy w domu.
-Nie kwestionuj moich decyzji kochanie.-powiedziałem, całując ją przelotnie i uspokajając trochę mój głód do niej.
Skoczyłem do środka, gdzie było wyjątkowo ciemno i cicho. Obszedłem kilka korytarzy, ale nie natknąłem się ani na Mroka, ani na jego konie. Musiał stamtąd odejść dawno temu, bo wszystko pokryte było kurzem i ziemią, a nie które ściany całkowicie się zawaliły. Wyleciałem na zewnątrz.
-Nie ma go-powiedziałem, lądując przed nią.-Nie pozostawił tu nic. Wygląda na to, że opuścił to miejsce już dawno temu.
-Wygląda na to, że jednak tu coś zostawił-mruknęła.- Przed chwilą był tu jeden z jego koni. Chyba uciekł.
Poczułem niepokój ściskający moje gardło
-Nic ci nie jest? Nie zaatakował cię?-mimowolnie złapałem ją za ramiona.
-Nie, ale jak na drugi raz stwierdzisz, że rozdzielenie się jest mądrym pomysłem, to cię kopnę.
-Jasne.-zaśmiałem się składając całusa na jej nosie- Nie zmienia to faktu, że go nie ma. Jeżeli ten koń uciekł, Mrok będzie poinformowany, ze go szukamy. Wystarczy tylko czekać...
-Nie! Nie ma mowy!-zaprotestowała.- Nie mogę już czekać. Kiedy mnie porwał z pewnością nie byłam tutaj. Tamto miejsce... Poznałam je wtedy. Nigdy bym tego nie zrobiła.
-Co to za miejsce...?
-Pałac Mare zu Pane. Mój dawny dom.
-Dlaczego miał by tam być? Elsa, to się kupy nie trzyma.
-Jack, zaufaj mi okej?
-A jeżeli go tam nie ma?
-To wrócimy i zapomnimy o całej sprawie.  Proszę cię, spróbujmy...
Westchnąłem, opierając swoje czoło o jej.
-A jeśli coś ci się stanie? Jeżeli on znów cię porwie? Jeśli...
-Nic takiego się nie stanie. Nie pozwolisz na to.-pocałowała mnie przekonywająco.
   Moja sprytna narzeczona miała doskonały plan. Przynajmniej w teorii. Mieliśmy się dostać do jej pokoju, potem do sypialni rodziców, przez salę konferencyjną prosto do sali tronowej. Kiedy o tym mówiła, wydawało mi się to łatwe, ale przeciśnięcie się przez malutki korytarzyk i gonienie za nią było dosyć trudne. Szczególnie, że ona znała zamek doskonale, a ja-w ogóle.
W końcu jednak dotarliśmy do sali, gdzie powitały nas...brawa.
-Brawo!-krzyknął Mrok leniwie siedzący leniwie na tronie.-No w końcu do mnie wróciłaś, słońce. Czekałem na ciebie.
Poczułem wściekłość. Jego zuchwałość i to, że nazwał MOJĄ Elsę słońcem doprowadziło do tego, że chciałem go zabić. Tylko ja miałem prawo ją tak nazywać. Już chciałem posłać tego debila do piekieł, kiedy przyszpilił mnie do ściany swoją mocą.
Jack, stojący za mną, wystrzelił do przodu, w jego stronę, warcząc groźnie. Ten jednak zacmokał i odrzucił go w bok przyszpilając do ściany.
-Ty parszywy gnoju!-krzyknąłem, wściekając się jeszcze bardziej niż zwykle.-Zabije się, słyszysz?!
-Zamknij się, Frost...-pokręcił głową, a chwilę później dostałem czymś w głowę i straciłem przytomność.
Widziałem jak Mrok zabija Elsę, a ona miota się pod jego władzą. Chwilę później schylił się ku niej i zaczął całować. Chciało mi się rzygać. Wiedziałem, że to tylko iluzja, bo jako Strażnik potrafiłem to wyczuć. Ale i tak oglądanie tego napawało mnie bólem i obrzydzeniem.
Im bardziej zaciskałem oczy, tym okropniejsze wizje widziałem. A najgorsze było to, że nie mogłem z tym nic zrobić. Wisiałem bezwładnie na ścianie miotając i krzycząc jak opętany.
Chciałem się stamtąd wydostać, ale koszmar Mroka wydawał się być silniejszy niż kiedykolwiek indziej.
W pewnym momencie poczułem jak upadam. Mój umysł wracał do rzeczywistości. Elsa leżała na podłodze zalewając się łzami, a ja łajza krążyła dookoła mnie.
-Popatrz na tę swoją Elsę...Jesteś z nią z litości? Poroniła TWOJE dziecko...
-To nie jest jej wina!-krzyknąłem chcąc zmieszać tę jego twarzyczkę z błotem.
-Chyba sam w to nie wierzysz, co? No bo w końcu tak chciałeś tego dziecka...
Zaatakowałem uważając, że słowa są zbędne. Nie dość, że się bronił, to odpierał moje ataki. Wydawał się większy, potężniejszy bardziej mroczny.
-Zapłacisz za wszystko, sukinsynu!-krzyknąłem atakując go ponownie.
-Bla, bla...słyszę tylko jakieś żałosne, irytujące brzęczenie!-warknął i posłał ku mnie ciemną kulę, która trafiła w mój brzuch. Pociemniało mi w oczach i mimowolnie krzyknąłem. Czułem się, jakby moje wnętrzności paliły się na popiół, a płucom zaczęło brakować powietrza. Naprawdę był silniejszy. Jeżeli zechce nas zabić, zrobi to.
-Możesz mnie poniżać.-usłyszałem ciężki głos Elsy.-Możesz mnie gnębić i ranić. Ale nigdy, PRZENIGDY nie wolno ci dotknąć mojej rodziny!!!
Popatrzyłem w jej stronę. Wydawało mi się, że jej skóra zamienia się w lód, a ona samo odbija światło. Ręce miała rozłożone na boki, a oczy iskrzyły się wściekłością. Mrok cofnął się kilka kroków, a potem zgiął w pół. Oddychał ciężko i świszcząco. Nagle z jego ciała zaczęły wystawać lodowe kolce.
-Co się dzieje?!-wycharczał przerażony. Jego ciało wydawało się rozdzielać i łączyć przez lód. Moja ukochana wrzasnęła, uwalniając swoją moc.
Materia, z której składał się Mrok rozdzieliła się na drobne atomy i wsiąknęła w powietrze, podłogę i ściany.
Uniosłem wzrok i ujrzałem słaniającą się Elsę. Nie zdążyłem do niej podbiec, kiedy mdlała i opadała n posadzkę.



Heeeej! Heh, nie ma jak zarwać sobie nockę.
Co mogę powiedzieć o tym rozdziale? Mega duży. Serio, nie wiem po co się tak rozpisałam, ale chciałam, żeby było  okej. Nie pisałam też przy perspektywie Jack'a planu Elsy mega dokładnie, bo myślę, że takie wdawanie się w szczegóły drugi raz jest bezsensowne. Poza tym chciałam to skończyć jak najszybciej.
Czy tylko ja mam wrażenie, ze oni się w tym rozdziale cały czas migdalą? No nie wiem dlaczego mi tak wyszło, ale trochę cukru nie zrobi z was cukrzyków nie? ;)
Wczoraj postanowiłam sobie odpuścić, ale dziś, pomimo permanentnego zmęczenia, dwóch sprawdzianów i kartkówki jutro plus jeszcze praca z polskiego, musiałam wam napisać ten rozdział. Mimo, że wyszedł trochę beznadziejnie i szczególikowo.
No dobra, nic więcej nie napiszę bo i tak jest dużo do czytania.
Kocham was bardzo
Pozdrawiam ;*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz