Elsa
Od kilku dni Anka zachowywała się, jakby była podtruta. Nie mówiła za dużo, nie uśmiechała się tak często jak zawsze, często wpatrywała się w przestrzeń i myślała. Zachowywała się zupełnie tak jak...ja. Nie chciałam, żeby tak było. Nie dlatego, że czuję się jakaś wyjątkowa. Chodziło o to, że ona nigdy taka nie była. I nie chciałam, by teraz była jak ja. To było dla niej niezdrowe.
Ale chciałam być przy niej. Zawsze. Miałam nadzieję, że jej przejdzie i w końcu zobaczę jej promienny uśmiech. Tymczasem moja natura postanowiła mnie zaskoczyć.
Kiedy obudziłam się rano poczułam ogromny ucisk podbrzusza. Nadeszły moje dni w miesiącu. A właściwie nie można nazwać tego "w miesiącu", bo od ostatniego "ataku" minęły jakieś 4 miesiące. Ale w końcu ten czas nadszedł, a ja dosłownie zdychałam na łóżku.
-Elsa...?-spytała Anka wchodząc do mojego pokoju. Rozchyliłam mocno zaciśnięte powieki.
-Daj mi umrzeć...-jęknęłam i z powrotem je zamknęłam.
-Elsuś...-pogłaskała mnie po głowie.-Czyli idę dziś do szkoły sama?
Jęknęłam w odpowiedzi.
-Zaraz przyniosę ci coś na ten ból.
-Czekolady kobieto! To jedyne co mnie może uratować.
Zaśmiała się. Brakowało mi tego. Bardzo brakowało. Ale nie mogłam się ruszyć i jej tego powiedzieć, co doprowadziło mnie do nerwów, a to do jeszcze większego bólu.
Gdy Ania wróciła i podała mi dwie tabletki połknęłam je nawet nie popijając. Miałam gdzieś, ze to niezdrowe. Ból przyćmiewał mi mój mózg przez co nie potrafił racjonalnie myśleć. Opadłam twarzą do poduszki.
-Zaraz przyjdzie Jack-powiedziała głaszcząc mnie po włosach.-Co mam mu powiedzieć?
-Że chcę umrzeć w spokoju...
-Dobra, powiem, że go pozdrawiasz-krzyknęła na odchodnym. Nie miałam już siły się z nią kłócić.
Nie wiem ile tak leżałam. Może minutę, a może godzinę. Tabletki, które połknęłam jeszcze nie zaczęły działać. Poczułam jak moje łóżko się ugina.
-Anka, powiedziałam, że chcę umrzeć w spokoju.-wyjęczałam w poduszkę.
-Po pierwsze-rozległ się głos Jacka-nie zmienię dla ciebie imienia, a po drugie, jeżeli umierasz, na pewno nie zrobisz tego samotnie.
Nie wiem dlaczego, ale wydawało mi się, że słyszę w jego głosie rozbawienie. Wkurzyło mnie to. Bardzo.
-Co ty tu robisz, idioto?-warknęłam.
-Przyszedłem się tobą opiekować, słońce.
-Nie potrzebuję niańki. Potrzebuję topora. Ewentualnie noże, który ukróci moje męki.
-Ej, chyba nie jest aż tak źle, co?
-Nie. Jest gorzej. Boli jak diabli. Nie mogę wytrzymać.-z moich oczu popłynęły łzy. Dobrze, że nadal byłam odwrócona do poduszki, bo nie chciałam, by mój chłopak na to patrzył.
-No to niezbyt ciekawie. Współczuję, że musisz przechodzić to co miesiąc.
Ból stał się nie do zniesienia. To co mówiłam potem wydaje się być tylko snem. Serio, to chyba był sen. W końcu jaki chłopak byłby w stanie wysłuchiwać jęków dziewczyny.
-Nie co miesiąc.
-Nie? Wydaje mi się, że tak to się zwykle odbywa.
Śmieję się. Czuję, jak sen całkowicie mnie pochłania.
-Nie. Ja jestem inna. Widzisz, ja nie mogę mieć dzieci. To, że dostaję takich ataków raz na pół roku, na jeden dzień jest tego skutkiem ubocznym.
-Nie możesz mieć dzieci?
-Nie.-odpowiadam To słowo prześladuje sen. Nie.-Bardzo chciałabym móc wychować takiego małego bobasa. Ale nie mogę.
-Ale wiesz, że zawsze możesz adoptować dziecko, nie?
Parsknęłam. Czułam, jak ból znika. Może to naprawdę się działo. Jeśli nie, dobrze, że przynajmniej w snach miałam spokój.
-Mogę, ale dzieci potrzebują miłości. Muszą się nią wypełniać by nie wyrosły na takich jak ja. A ja nie wiem, czy mogłabym pokochać dziecko, które urodziła inna kobieta. Nie, zaraz ja znam odpowiedź: nie potrafiłabym.
Potem Jack ze snu jest cicho. Może mój sen miał mi o czymś mówić. A może to po prostu wynik bólu. W każdym razie, kiedy się budzę jest noc. Nie ma przy mnie Jack'a, co jeszcze bardziej utwierdza mnie w tym, że to był sen. Ale ból zniknął. Przespałam cały dzień, ale to już koniec mojej męki.
Jack
Od kilku dni widziałem, że Elsa robi się coraz bardziej smutna. Próbowałem ją rozśmieszyć, kiedy szliśmy do szkoły. Pomagało na chwilę, ale potem patrzyła na swoją siostrę i mina znów jej rzedła. Z tego, co było mi wiadomo jej siostra pokłóciła się z chłopakiem, bo zakochała się w innym, ale z nim nie zerwała, bo się zastanawia, a chłopak w którym się zakochała nie interesuje się nią. Zagmatwane to jak cholera i nic z tego nie rozumiem, ale przynajmniej znam powód jej smutku. Polubiłem ją, szczególnie wtedy, kiedy się uśmiechała. Miałem ochotę skopać dupę temu kolesiowi, który jej ten uśmiech zabrał. Tylko był jeden problem-nie wiedziałem, który to. I w ten sposób nie mogłem pomóc Elsie. Nie mogłem też znieść, że była smutna.
Tego dnia znów stałem przed drzwiami jej domu. Kiedy zadzwoniłem do drzwi zamiast, jak zwykle, Elsy zobaczyłem twarz Ani.
-Cześć...-powiedziałem niepewnie, bo jej twarz też tak wyglądała.
-Cześć, Jack. Wchodź.
-Co jest? Coś nie tak z Elsą?-zapytałem zaniepokojony.
-Nie, z Elsą okej. To oznaczy nie okej, ale spokojnie! Z nią okej. To znaczy...och...-ukryła twarz w dłoniach. -Dostała okresu. Dość...specyficznie to przechodzi.
-Aha...jest u siebie?-spytałem będąc na schodach.
-Tak, ale...co ty robisz?
-Idę do niej. Muszę się z nią zobaczyć.
-No dobra tylko...uważaj na siebie.
Kiwnąłem głową i ruszyłem na górę. Nie mogło być przecież tak źle. Najciszej jak potrafiłem otworzyłem drzwi jej pokoju. Leżała na boku z twarzą zwróconą do poduszki. Obok leżała jej ręka, która była zaciśnięta w pięść. Jej sylwetka idealnie rysowała się pod cienką kołdrą. Włosy, zawsze idealnie ułożone teraz rządziły się swoimi prawami. Cały ten widok był po prostu piękny. Pierwszy raz, widząc kobietę w łóżku nie uznałem widoku za podniecający, ale najprawdziwiej piękny.
-Anka, powiedziałam, że chcę umrzeć w spokoju.-jęknęła, a ja się uśmiechnąłem i usiadłem na jej łóżku.
-Po pierwsze nie zmienię dla ciebie imienia-powiedziałem, ale nie byłem tego taki pewien-a po drugie, jeżeli umierasz, na pewno nie zrobisz tego samotnie.
-Co ty tu robisz, idioto?-nie powiedziała tego żartobliwie. Była wkurzona. Mogłem się tego spodziewać.
-Przyszedłem się tobą opiekować, słońce.-położyłem swoją dłoń na jej zaciśniętej dłoni, ale chyba tego nie poczuła.
-Nie potrzebuję niańki. Potrzebuję topora. Ewentualnie noże, który ukróci moje męki.
Znów się uśmiechnąłem
-Ej, chyba nie jest aż tak źle, co?
-Nie. Jest gorzej. Boli jak diabli. Nie mogę wytrzymać.-jej ton przypominał płacz. Nie chciałem, by płakała. A na pewno nie przeze mnie.
-No to niezbyt ciekawie. Współczuję, że musisz przechodzić to co miesiąc.
-Nie co miesiąc.-wyszeptała, ale to usłyszałem.
-Nie? Wydaje mi się, że tak to się zwykle odbywa.
Zaśmiała się, chociaż zabrzmiało to trochę histerycznie.
-Nie. Ja jestem inna. Widzisz, ja nie mogę mieć dzieci. To, że dostaję takich ataków raz na pół roku, na jeden dzień jest tego skutkiem ubocznym.
Wryło mnie w podłogę.
-Nie możesz mieć dzieci?
-Nie.Bardzo chciałabym móc wychować takiego małego bobasa. Ale nie mogę.
-Ale wiesz, że zawsze możesz adoptować dziecko, nie?-zapytałem wciąż zaskoczony tematem na jaki zeszła nasza rozmowa.
Poruszyła się niespokojnie.
-Mogę, ale dzieci potrzebują miłości. Muszą się nią wypełniać by nie wyrosły na takich jak ja. A ja nie wiem, czy mogłabym pokochać dziecko, które urodziła inna kobieta. Nie, zaraz ja znam odpowieć: nie potrafiłabym.
Westchnąłem ciężko. Było mi jej szkoda.
-Dlaczego o tym ze mną rozmawiasz?-spytałem, ale nie usłyszałem odpowiedzi. Słyszałem za to jej równomierny oddech. Zasnęła.
Miałem czas na myślenie. W mojej głowie trwała właśnie bitwa. A wszystko kręciło się wokół jednej dziewczyny.
Kiedyś kiedy spotykałem jakąś laskę nie myślałem o niej. Była dla mnie tylko zabawką na chwilę. Nie obchodziły mnie jej uczucia, charakter, ani to, kim jest. Uciekałem od jej problemów, bo nie były moje. Ale teraz? Nie chciałem opuścić jej pokoju. Nie chciałem, by płakała. Chciałem, by była bezpieczna. By się uśmiechała. By była szczęśliwa. Zdałem sobie sprawę, że żywię do niej uczucie. Że ją kocham. Nie wiedziałem, czy Strażnik może w ogóle się zakochać, ale Elsa była dla mnie wszystkim. Zależało mi na niej.
Zdałem sobie sprawę, że wyrządzam jej potworną krzywdę. Niedługo miałem zniknąć bez słowa. Nie chciałem, by się martwiła. Nie mogła wiedzieć kim jestem. Nie chciałem, jej okłamywać. Ale mogłem ją tylko skrzywdzić. Ona musiała o mnie zapomnieć. Nie mogła mnie kochać. Nie mogła nawet mnie lubić. Musiała mnie znienawidzić. Raz, na zawsze.
Spała cały dzień. Budziła się tylko czasami i coś mamrotała. Kiedy wieczorem przyszłą Anka opuściłem ich dom bez słowa. Musiałem przemyśleć następny krok. Nie mogłem sprawić, by Elsa cierpiała.
Hejjjjj!!! Wiem, rozdział trochę beznadziejny i krótki. Strasznie tragicznie się go pisało, bo czytam teraz książkę z narracją pierwszoosobową i mylą mi się czasy, a w piątek spędziłam 7 przed komputerem (na prośbę dyrektora o_O) i moje oczy wysiadały. AL uwierzcie mi od następnego rozdziału BĘDZIE SIĘ DZIAŁO. Planuje zawrócić odrobinę życiem naszych bohaterów.
Super rozdział. Elsa... Współczuję ci. Jack, gdzie ty niby masz zniknąć co? Ani mi się warz!
OdpowiedzUsuńCzekam na nexta
Pozdrawiam i weny<3 :-*