poniedziałek, 28 marca 2016

Rozdział XVII

ŻADNE Z GRAFIK NIE JEST MOJE!
Elsa
Widziałam ciemność. Czułam pustkę. Nie słyszałam nic. Byłam wypruta z jakichkolwiek emocji i wspomnień. Nie pamiętałam kim byłam i kim jestem. Istniałam i nic poza tym. Po chwili poczułam przebłysk. To było jak otwarcie oczu, po bardzo długim śnie. Poczułam przypływ wspomnień. Zamrugałam kilka razy i usiadłam, zauważając, że wcześniej leżałam. Nazywałam się Elsa. Miałam siostrę, Annę. Moi rodzice nie żyją. Poznałam chłopaka Jack'a. Miał taką samą moc jak ja. Moc. Uniosłam rękę do góry. Poruszyłam palcami i nadgarstkiem. Chciałam uwolnić moc i...nic się nie stało. Spróbowałam znowu i nic. Pozbyłam się jej. Uśmiechnęłam się. Opuściłam dłoń. Nie miałam mocy. Nie miałam już jak krzywdzić. Byłam szczęśliwa, ale czułam pustkę. Od zawsze potrafiłam panować nad lodem i śniegiem. A teraz...brakowało mi tego. Brakowało mi czegoś, co niszczyło mi życie. Brakowało mi kawałka siebie.
Poczułam ciepło. Przyjemne ciepło. Odwróciłam się i ujrzałam światło. Nie takie jak światło żarówki, ani takie jak pociąg. Jasne, ciepłe światło tak mocne, że musiałam odwrócić wzrok. Było jak słońce. Nagle poczułam jak ciepło oplata mnie. To było niesamowicie piękne uczucie. Zamknęłam oczy i zaśmiałam się. Wtedy coś do mnie dotarło. Umierałam. Szłam do nieba. Kiedyś zastanawiałam się jak to jest. I było to zdecydowanie przyjemne uczucie. Słyszałam głosy. Moich rodziców. Śmiali się i cieszyli, gotowi przyjąć mnie do siebie. Wyciągnęłam ręce do przodu i zatrzymałam się. Otworzyłam zamknięte oczy. Głosy oddalały się, a ja spadałam. Z każdą chwilą przybierałam tempa. Upadek będzie bolesny. Bardzo bolesny.
Leciałam tak szybko, że wydawało mi się, że moja świadomość rozpada się na kawałki i ulatuje. Znów zostałam pozbawiona wspomnień i emocji. Szykując się na upadek skuliłam się i zamknęłam oczy.
Poczułam moc uderzenia. Wszystko mnie bolało. Każdy oddech sprawiał trudność. Nie mogłam się poruszyć. Nie mogłam NIC zrobić.
-Żyje-usłyszałam beznamiętny głos.-Przyprowadzić go tu.
Potem zasnęłam. A przynajmniej tak mi się wydawało.
Obudziło mnie zimno. Czułam jak moja ręka jest zimna i zapragnęłam natychmiast otworzyć oczy. Okazało się to trudniejsze niż się tego spodziewałam. Próbowałam podnieść powieki, które okazały się nad wyraz ciężkie. Kiedy w końcu mi się to udało oślepiło mnie światło. Syknęłam, bo poczułam ból głowy.
-Leż spokojnie-usłyszałam zachrypnięty, męski głos. Należał do Jack'a. tego samego, który miał moc taką jak ja. I tego samego, o którego wypytywał ten facet. Ta straszna istota.
-Nic mu nie powiedziałam-powiedziałam od razu. Mój głos jednak nie brzmiał tak, jak to zaplanowałam. W odpowiedzi zaśmiał się tylko i spuścił głowę z rozbawienia.A potem spojrzał na mnie uśmiechnięty szeroko. Co mu się stało? Spojrzałam na swoją rękę, która nadal była zimna. Trzymał mnie. Trzymał mnie za rękę. Czy on oszalał?! Przecież....on mnie nie chce. Po co mnie trzyma? Z litości? Współczucia?
 Chcąc oderwać się myślami od chłopaka rozejrzałam się dookoła. Byłam w pustym pomieszczeniu. Nie było tam nic.
-Gdzie jestem?-spytałam.
-Wszystko ci opowiem.-w końcu odważyłam się spojrzeć na niego.- Obiecuję. Ale ty też musisz opowiedzieć mi o sobie.-uśmiechnął się. O co mu do cholery chodziło?! Zamknęłam oczy i zdałam sobie sprawę z tego, co tak naprawdę się stało.
-Kim była ta istota?-zaczęłam i pochłonął mnie wir pytań.-Czego ode mnie chciała? Ca z ranami? Masz taką samą moc jak ja?! Kim ty w ogóle jesteś?! Co ja tu robię?! Gdzie jestem?!
-Spokój!-powiedział. Był...rozbawiony. Co?! Już chciałam na niego nawrzeszczeć, kiedy on zaczął mówić.- Nie jestem tym, za kogo mnie uważasz. Jesteśmy...w miejscu, gdzie spędzałem każdy weekend.
-U twojej rodziny?!-zdziwiłam się. Spędzał weekendy u jakiejś rodzinki z obsesją na punkcie świąt. Jasne...
-Mówię ci przecież, że nie jestem tym za kogo mnie bierzesz. To nie moja rodzina. To znaczy...nie łączą nas pokrewieństwa krwi.-Puścił moją rękę i wstał. Podniosłam się do pozycji siedzącej i wodziłam wzrokiem za Jackiem-Widzisz ja jestem Strażnikiem.
-Kim?-spytałam głupkowato.
-Strażnikiem. A dokładnie to Strażnikiem Zabawy. A rodzina, do której jeździłem, a właściwie leciałem, to również Strażnicy. Mikołaj, Wróżka Zębowa, Piaskowy Ludek i Zając Wielkanocny. Jesteśmy nieśmiertelni. Wszyscy.
Okej...spotykałam się z niezrównoważonym psychicznie chłopakiem.
-Jasne...-odpowiedziałam niepewnie i zaczęłam się rozglądać za jakąś ewentualną drogą ucieczki. Tuż za nim znajdowały się drzwi. Bingo!
-Nie jestem wariatem, Elso. Widziałaś już Mroka, widziałaś moją moc, widzisz to miejsce. Musisz mi uwierzyć.
-Mroka?-spytałam, nie wiedząc o co chodzi.
-Mroka. Porwał cię. Nie pamiętasz?
-Nie, nie. Pamiętam. Tylko nie przedstawił mi się.
-Jasne.-prychnął pogardliwie.-Dobra, wróćmy do Strażników. Widzę, ze nie chcesz mi uwierzyć. Spróbuj wstać, to ci to udowodnię.
Ruszyłam stopami i przekręciłam się tak, że nogi zwisały mi z...no właśnie czego? Leżałam na jakimś blacie. Pff...Nawet nie mieli łóżka. Gdzie on mnie przytachał?!
Chcąc się wydostać stąd jak najszybciej stanęłam na nogach. Niestety zbyt szybko. Zakręciło mi się w głowie. Złapałam za nią i już miałam upaść, kiedy poczułam jak oplatają mnie czyjeś silne ręce.
-Wszystko w porządku?-zapytał zatroskany.
Spojrzałam w górę. Napotkałam nienaturalnie błękitne oczy.
-Jest okej.-powiedziałam i wyswobodziłam się z jego ramion. Miałam doskonałą szansę na ucieczkę. Nadal jednak czułam ból w okolicach brzucha, ramion i nóg. Czyli w sumie...wszędzie. Byłam poraniona. Wiedziałam to. Nie miałabym szans na ucieczkę. Mogłam tylko zostać tu z Jackiem i nie dać się mu zabić w napadzie szaleństwa. Ruszył przed siebie, a ja podążyłam za nim. Pchnął drzwi, które były moją drogą ucieczki przepuścił mnie. A ja po raz drugi dziś doznałam szoku.
 Znajdowałam się w ogromnym pomieszczeniu, z ogromnym globusem pośrodku. Wszystko tam było jak we śnie. Tego...tego nawet nie da się opisać słowami. To było jak...jak ogromne centrum dowodzenia światem w klimacie MOCNO świątecznym. Moja daleka ciotka też miała obsesje na punkcie Bożego Narodzenia, ale to była gruba przesada.  Wszystko w czerwono-zielonych kolorach, wszędzie ozdoby, bombki skarpety. Poczułam ucisk w głowie. Odwróciłam się i doznałam szoku. Znowu?!
Obok chłopaka stał wysoki, barczysty mężczyzna, ogromny królik, dziewczyna ze skrzydłami i niski złoty mężczyzna. Okej, albo szaleństwo Jack'a jest zaraźliwe, albo miałam przed sobą Mikołaja, Zająca Wielkanocnego, Wróżkę Zębową i Piaskowego Ludka. Ucisk w głowie nasilił się, a ja znów ujrzałam ciemność.
Obudziłam się w zupełnie innym miejscu niż poprzednio. Tym razem pierwsze co zauważyłam, a raczej poczułam to łóżko. Leżałam na najwygodniejszym łóżku na ziemi. Było tak miękkie i puchate, że dosłownie się w nim zapadałam. Podniosłam się powoli i znów poczułam ból głowy, mniejszy niż poprzednio. Miałam już dość tych wszystkich "szoków".
Rozejrzałam się szybko po miejscu w którym byłam. Przypuszczałabym, że to pokój, ale sądząc po wielkości na pewno nim nie był. Gdzie ja znowu jestem?!
-To pokój Jack'a-odezwał się jakiś głos. Dopiero teraz zauważyłam, że przy oknie stoi...Mikołaj. Okej, muszę się do tego przyzwyczaić.
-A myślałam, że to ja mam duży pokój-mruknęłam przekornie.
-Byłaś umierająca-zaczął, a ja przestraszyłam się jego ostrego tonu.-A właściwie umarłaś. Jack błagał nas o to, żebyśmy cię ratowali. Rozumiesz? Błagał nas.-odwrócił się do mnie.- Twoje rany były nie do wyleczenia. Wiedzieliśmy to odkąd tu przybyłaś. Uratowaliśmy cię. Wiesz w jaki sposób?
Pokręciłam głową. Mikołaj nie powinien wywoływać takich emocji, nie?
-Sprawiliśmy, ze jesteś nieśmiertelna.
I co teraz poczułam? SZOK! Znowu...Cholerne deja vu...
-Nie ekscytuj się tak-powiedział beznamiętnym tonem, który przyprawiał o dreszcze.-Nie możesz nikomu powiedzieć. Jack nie wie i tak ma pozostać. Jeżeli za dokładny rok nadal będziesz chciała komuś powiedzieć, będziesz mogła. Rok.
-Zaraz, zaraz, zaraz...co znaczy...nieśmiertelna?
-Jak to co?-oburzył się.-Żyjesz wiecznie, trudno cię zabić, rany goją ci się szybciej...-wymieniał. Kiedy to do mnie dotarło przełknęłam głośno ślinę. Będę żyła wiecznie. Anna...wezbrał się we mnie gniew.
-Jak śmieliście bez mojej zgody robić coś takiego?!-huknęłam.
-A co mieliśmy zrobić?!-odpowiedział tym samym.-Umierałaś! Patrząc na to, jak jesteś niewdzięczna mogliśmy pozwolić ci umrzeć!
W moich oczach pojawiły się łzy. Spuściłam głowę i usłyszałam trzaśniecie drzwiami. Wyszedł. Ukryłam twarz w dłoniach. Moje życie się skończyło. Nie tak naprawdę. Ale po części tak. Zdałam sobie sprawę, ze będę patrzyła na śmierć najbliższych. Anna...Roszpunka...Merida...Astrid...A Jack nie mógł o tym wiedzieć.
-Elsa?-usłyszałam zatroskany głos Jack'a. Nie podnosiłam wzroku, a kiedy poczułam jak mnie obejmuje, wtuliłam się w niego.
-Chcę już stąd iść.-powiedziałam nadal płacząc. Widocznie się spiął. Coś było nie tak.
-Elsa...nie możesz jeszcze wrócić do domu.
-Co?-podniosłam się i napotkałam jego wzrok. Szczękę miał zaciśniętą, a wzrok nieobecny.
-Rany nie zagoiły się jeszcze do końca. A potem...musisz zacząć się bronić. To znaczy musisz się nauczyć bronić przed Mrokiem. Nie wiem czy będzie chciał ci coś zrobić, ale mimo wszystko chcę, byś była bezpieczna.
-Nie chcę tutaj być.-rzuciłam, przez zaciśnięte zęby.-Nie chcę i koniec.
Odetchnął ciężko i głęboko. Wstał i przeszedł się krótko po pokoju.
-No dobrze-powiedział w końcu, a ja odetchnęłam z ulgą.-Wyjedziemy stąd jak najszybciej będziesz chciała. Po lewej masz łazienkę. Masz dwie godziny.
I wyszedł. Trochę zbiło mnie to z tropu, ale nie chciałam teraz o tym myśleć. Najważniejsze było to, że opuszczałam to miejsce. Wstałam powoli z łóżka i skierowałam się na lewo, do łazienki. Łazienki, pff...! To było jakieś prywatne spa, a nie łazienka! Duża wanna, prysznic, lustra...Wow...
Odkręciłam wodę i dodałam pierwszego lepszego olejku. Spojrzałam w lustro. Nie byłam w swoich ubraniach. Ktoś mnie musiał przebrać i miałam nadzieję, ze to nie sprawka Jack'a. Zdjęłam ubrania i bandaże tak, że zostałam tylko w bieliźnie. Znów spojrzałam w ogromne lustro i gorzko zapłakałam. Musiałam oprzeć się o umywalkę by nie zemdleć.
Odkąd pamiętam byłam powodem zazdrości wszystkich dziewczyn. Miałam idealne ciało. Po mamie. Nie pojawiałam się na plażach, czy basenach. Ale to nie znaczy, że ukrywałam swoje ciało. O nie.Często występowałam w różnych pokazach mody czy konkursach piękności w szkole. Może to było puste zachowanie, ale skoro natura tak mnie obdarzyła chciałam z tego skorzystać. Dziewczyny zawsze mówiły mi, że zostanę modelką.
Teraz wszystko zostało zaprzepaszczone. Moje ciało było bestialsko zniszczone. Ideał przerwany. Zostałam oszpecona. Popatrzyłam na brzuch i dotknęłam rany. Zabolało. Odwróciłam wzrok. Ściągnęłam bieliznę i weszłam do wanny. Piekło, ale zdecydowanie było warto. Przyjemna woda rozluźniała moje mięśnie. Oczywiście nie kąpałam się w CIEPŁEJ wodzie. Nigdy. Byłam przeciwieństwem człowieka. Ciepło mnie zabijało, a zimna nie czułam. No...dopóki nie pojawił się Jack.
Kiedy wyszłam z kąpieli zorientowałam się, że nie mam żadnych ubrań. Świetnie. Spojrzałam na owiniętą w ręcznik siebie w lustrze. Dawno tego nie robiłam, ale...Potarłam palce. To pozwalało mi się skupić. Machnęłam kilka razy ręką. Mój ręcznik zaczynał pokrywać się drobnymi kryształkami lodu. Poruszyłam palcami. Moje włosy zafalowały i spięły się z tyłu delikatną, lodową broszką. Na powiekach osiadł niebieski kolor, a na ustach fioletowy.
 Spojrzałam w dół. Miałam na sobie zwiewną sukienkę. Błękitna na górze, z długimi rękawami. Lekko opinająca w talii, rozchodzącą się ku dołowi przechodząca w fiolet. Dotknęłam swoich nagich stóp, na których od razu pojawiły się niebieskie baleriny. Znów spojrzałam w lustro. Sukienka zakrywała KAŻDĄ ranę, a oto mi chodziło, I nie wyglądałam też, jakbym odwaliła się na imprezę, tylko jak na normalny dzień w szkole. Przynajmniej dla mnie. Wyrzuciłam swoje stare ubrania do kosza i wyszłam z łazienki.
Nie wiem ile czasu w niej siedziałam. Nigdzie nie było zegarka. Ale chciałam już stąd zniknąć. Teraz.
Skierowałam się więc do drzwi. Pchnęłam je, a moim oczom ukazał się chaos. Ale nie taki straszny i niepotrzebny, a przyjemny i świąteczny. Uśmiechnęłam się mimowolnie. Gdybym nie czuła się tu tak nieswojo cieszyłabym się jak małe dziecko. Myślę, że moim kolejnym marzeniem, właśnie w tej chwili, zostało spędzenie tu radosnych chwil. Zeszłam po schodach oglądając nadal wszystko dookoła i zachwycając się. W końcu dostrzegłam Jack'a. Przypatrywał się mi z otwartą buzią. Stanęłam przed nim i zachichotałam. Potrząsnął głową i również się uśmiechnął.
-Pięknie wyglądasz-powiedział i złapał mnie pod ramię. I wtedy dostrzegłam wrogie spojrzenia utkwione we mnie. Wpatrywali się we mnie jakbym kogoś zabiła. Wszyscy oprócz tej dziewczyny. Ona nie spoglądała na mnie z pogardą, a jedynie smutkiem i współczuciem.
-Chodźmy już stąd.-szepnęłam, bojąc się, że jeżeli powiem to na głos któryś z nich się na mnie rzuci. W końcu miałam przed sobą ogromnego zająca, mięśniaka i...okej, Pisakowy Ludek nie wyglądał zbyt groźnie. Ale ta dwójka zdecydowanie tak.
Bez słowa ruszyliśmy do przodu. Kiedy doszliśmy do ogromnych drzwi chłopak po prostu je pchnął. Moim oczom ukazał się mój raj. Śnieg i mróz. Mój żywioł. Spojrzałam dookoła. Wiedziałam gdzie byłam.
-Jesteśmy na Biegunie Północnym?!-krzyknęłam. Zawsze chciałam się tu znaleźć. W końcu...to było jak mój drugi dom.
-No...tak-odpowiedział i oparł sobie jakąś laskę o ramię.-Wiesz...Mikołaj, fabryka zabawek...dzieckiem nie byłaś?
-Byłam. Jasne, że byłam. Tyko wiesz...w końcu przestaje się być dzieckiem i takie rzeczy okazują się nieprawdą.
-Niech ci będzie-mruknął.
-To jak dostaniemy się stąd do...gdzie my w ogóle zmierzamy?
-Polecimy-odpowiedział tylko i zaśmiał się.
-CO?!
-No wiesz...uniesie nas wiatr.
Byłam w sukience. Jeżeli mówił prawdę nie mogłam tak lecieć.
-Serio?-spytałam.
-Nie.-powiedział sarkastycznie.-Widziałaś Mikołaja i ogromnego kangura. Dziewczyno! Musisz zrozumieć, że to wszystko jest normalne. Naprawdę.
-Okej.-wzruszyłam ramionami. Potarłam palce i machnęłam ręką. Moja sukienka zmieniła się w błękitną bluzkę i fioletowe spodnie. Z ust Jack'a wyrwało się ciche "Wow" na co zaśmiałam się.
-No to co? Lecimy?-zapytałam podpierając boki. Znów potrząsnął głową i uśmiechnął się przebiegle.
-Obejmij mnie-powiedział pewnie.
-Że co?
-Obejmij mnie. To ja potrafię latać. Poza tym jesteś ranna.
Zmrużyłam oczy. Niedoczekanie. Założyłam ręce na piersi. A wtedy poczułam, jak łapie mnie za szyję i nogi i ciągnie do góry. Czując wiatr smagający mnie po twarzy i widząc jak szybko zwiększamy wysokość zaczęłam piszczeć wniebogłosy. Jack natomiast tylko się śmiał. Nie miałam wyjścia. Oplotłam rękami jego szyję. Zamknęłam oczy. Nie lubiłam wysokości. Ale zimno, jakie czułam, promieniujące od Jacka zdecydowanie mnie uspokajało. Starałam się unormować oddech i skupiać się na boskim zapachu chłopaka.
Nie wiem ile tak lecieliśmy, ale kiedy wylądowaliśmy wcale nie chciałam odchodzić od Jack'a. Ale musiałam. Powoli postawiłam nogi na ziemi, a kiedy już stałam otworzyłam oczy. I napotkałam rozbawione spojrzenie chłopaka.
-Boje się wysokości-syknęłam.
-Okej-podniósł ręce w geście niewinności-chodź, pokażę ci dom.
Odwróciłam się do niego plecami. Przede mną znajdował się ogromny domek na drzewie. Zawsze marzyłam, żeby mieć coś takiego w ogródku i mieszkać tam.
-Ładnie się urządziłeś...-powiedziałam nie spuszczając wzroku z chatki.
-No wiem. Chodź pokaże ci wnętrze.
Już chciałam za nim pójść, ale zdałam sobie z czegoś sprawę.
-Czekaj-rzekłam, a on się  odwrócił.-Nie mam tu żadnych ubrań. Proszę...leć do mojego domu. Do Ani. Niech spakuje mi jakieś ubrania. I powiedz jej, ze nic mi nie jest.
-Dobrze. Masz tu klucze i obejrzyj sobie wszystko. Potem wszystko ci opowiem-powiedział i podał mi pęk kluczy. Wyminął mnie i już miał polecieć, kiedy go zatrzymałam.
-Poczekaj.-nie wiedziałam, co robię. To bardziej był impuls.-Powiedz jej też, żeby dała ci fioletowe pudełko spod mojego łóżka.
Zamknęłam oczy. Co ja do cholery robiłam?! Kiwnął głową i odleciał. To może być fatalne w skutkach, ale w końcu musiałam stanąć twarzą w twarz z prawdą. Szczególnie teraz, kiedy moje życie było zagrożone.
Weszłam na górę i otworzyłam drzwi. Widok był boski. Wszystko z drewna w połączeniu z nowoczesnością dawało przytulny wygląd. Usiadłam na kanapie w salonie. Była tak niesamowicie miękka. Nie chciałam spać, ale kiedy moje powieki zaczęły opadać, oddałam się przyjemnemu uczuciu i zasnęłam.
Jack
Wpatrywali się we mnie jak w idiotę. Trzymałem na rękach martwą...Elsę. Mikołaj chciał już odejść, kiedy podleciała do niego Wróżka i położyła mu rękę na ramieniu.
-North?-spojrzał na nią.-Proszę.
Odetchnął głęboko i potarł twarz. Byłem wściekły. Już chciałem ich zbluzgać, kiedy Mikołaj odebrał mi Elsę z rąk i wyszedł z pomieszczenia. Oczywiście, chciałem iść za nimi, ale zatrzymał mnie Zając.
-O nie-powiedział.-Ty nie idziesz. Siedź tu grzecznie. Idź...pobaw się z elfami?-zadrwił, a ja miałem ochotę walnąć go w mordę, ale on już zniknął. Osunąłem się po ścianie na podłodze. Wsunąłem ręce we włosy i pociągnąłem je. Ona umierała. Było bardzo, bardzo źle. Jak mogłem do tego dopuścić?! Jak mogłem pozwolić na skrzywdzenie jej?!
Naciągnąłem kaptur na głowę i popatrzyłem wysoko w niebo.
-Błagam.-szepnąłem.-Błagam. Pomóż jej. Błagam.
Spuściłem głowę.






Nie wiem ile tam siedziałem. Dla mnie była to wieczność. Ale w końcu zobaczyłem, jak podlatuje do mnie Zębuszka.
-Idź do niej.-uśmiechnąłem się pokrzepiająco.-Już wszystko dobrze.
Poczułem jak uchodzi ze mnie powietrze. Czy to znaczy, że ona jednak żyje?
Poszedłem za Wróżką. Nigdy nie byłem w tym pomieszczeniu. Było niewielkie, puste, a jedyne co tam było to duże okno na samej górze i stół, na którym leżała Elsa. Jej klatka piersiowa poruszała się w górę i w dół. Oddychała. Żyła.
-Co jej zrobiliście?-zapytałem, a kiedy nie usłyszałem odpowiedzi znów zadałem pytanie.-Dlaczego nie mogliście zrobić tego wcześniej?
-To nie jest ważne.-warknął Mikołaj, który zmierzał do wyjścia.-Ona żyje. Zrobiliśmy to, co chciałeś.
A potem wyszedł z całą resztą. Podszedłem do dziewczyny i uśmiechnąłem się przez łzy. Złapałem ją za rękę i poczułem zimno. Nie ciepło, czy gorąco, ale niesamowite zimno. Naprawdę wszystko było z nią dobrze. Nadal nie wiedziałem jak to możliwe, że jeszcze kilka minut temu ona umierała, a teraz minęła gorączka.
Spojrzałem na jej twarz. Powieki zaczęły się poruszać co oznaczało, że chciała otworzyć oczy. Nareszcie ujrzę jej oczy.
Po chwili otworzyła je i od razu zamknęła je z sykiem. Próbowała się podnieść, ale od razu jej tego zabroniłem.
-Leż spokojnie-powiedziałem. Znów się położyła i spojrzała na mnie. Wyglądała na przestraszoną.
-Nic mu nie powiedziałam-powiedziała mocno zachrypniętym głosem. No tak, tylko ona była zdolna do mówienia czegoś takiego. Zaśmiałem się i spuściłem głowę w przypływie rozbawienia. Znów na nią spojrzałem. Patrzyła na mnie jakbym był psychicznie chory. Spojrzała szybko na nasze splecione dłonie i otworzyła szeroko oczy. A potem rozejrzała się dookoła. Nie wyglądała na zachwyconą.
-Gdzie jestem?-spytała nadal nie patrząc na mnie. Nie było tu dużo do oglądania, więc chciałem, by w końcu spojrzała na mnie. Może i byłem samolubny, ale nie widziałem jej pięknych, błyszczących oczu od kilku dni.
-Wszystko ci opowiem.-zacząłem. A kiedy spojrzała w końcu na mnie utonąłem w jej oczach.-  Obiecuję. Ale ty też musisz opowiedzieć mi o sobie.-uśmiechnąłem się. Na początku wyglądała na zdziwioną, ale chyba sobie wszystko przypomniała, bo zaczęła mnie zasypywać pytaniami.
-Kim była ta istota? Czego ode mnie chciała? Ca z ranami? Masz taką samą moc jak ja?! Kim ty w ogóle jesteś?! Co ja tu robię?! Gdzie jestem?!
Okej, mimo, że to było zabawne, że tak się wkręciła musiałem jej przerwać, bo jeszcze by się dziewczyna zapędziła i zaczęła pytać o swoje dane osobowe.
-Spokój!-powiedziałem. Spojrzała na mnie pytająco, a potem wyglądała na wkurzoną. Nie mogłem pozwolić na to, żeby znowu zaczęła mnie o coś pytać.- Nie jestem tym, za kogo mnie uważasz. -już mi się nie podobało to, co mówię.-Jesteśmy...w miejscu, gdzie spędzałem każdy weekend.
-U twojej rodziny?!-jej oczy szeroko się otworzyły, ale nie wyglądała na przekonaną.
-Mówię ci przecież, że nie jestem tym za kogo mnie bierzesz.-nie chciałem tego mówić, ale obiecałem jej to.- To nie moja rodzina. To znaczy...nie łączą nas pokrewieństwa krwi.-wstałem, puszczając jej rękę. To było przyjemne i rozpraszało mnie. Jej dotyk mnie rozpraszał, a ja musiałem mieć trzeźwy umysł, kiedy jej to mówiłem-Widzisz ja jestem Strażnikiem.
-Kim?
-Strażnikiem. A dokładnie to Strażnikiem Zabawy. A rodzina, do której jeździłem, a właściwie leciałem, to również Strażnicy. Mikołaj, Wróżka Zębowa, Piaskowy Ludek i Zając Wielkanocny. Jesteśmy nieśmiertelni. Wszyscy.
Nie podobało mi się to, jak na mnie patrzyła. Powiedziałem jej prawdę, a ona zachowywała się jakbym opowiedział jej jakąś zabawną historię, która wcale nie jest zabawna.
-Jasne...-przeciągnęła to słowo. Nagle zaczęła się niepewnie i szybko rozglądać. Kiedy jej wzrok odnalazł drzwi za mną uśmiechnęła się nieznacznie. Chciała uciec...O nie...Ona myślała, że oszalałem i gadam głupoty.
-Nie jestem wariatem, Elso.-zapewniłem ją.- Widziałaś już Mroka, widziałaś moją moc, widzisz to miejsce. Musisz mi uwierzyć.
-Mroka?-zapytała. Zaraz...nie pamiętała go? Może to lepiej...
-Mroka. Porwał cię. Nie pamiętasz?
-Nie, nie. Pamiętam.-ach, czyli jednak pamięta tego sukinsyna- Tylko nie przedstawił mi się.
-Jasne.-prychnąłem. Wielki pan mroku nawet nie chciał powiedzieć jak się nazywa swojej ofierze.-Dobra, wróćmy do Strażników. Widzę, ze nie chcesz mi uwierzyć. Spróbuj wstać, to ci to udowodnię.
Chyba spodobał jej ten pomysł, bo natychmiast ruszyła się do pozycji siedzącej. Stanęła na nogach i zachwiała się. Instynktownie złapałem ją.
-Wszystko w porządku?-zapytałem, a ona spojrzała na mnie z dołu. Podobało mi się to, jak na mnie patrzyła.
-Jest okej.- mruknęła i szybko wstała. Skrzywiła się, najprawdopodobniej z bólu. Miałem ochotę wziąć ją na ręce i zanieść wszędzie tam, gdzie będzie chciała, ale wiedziałem, że to uraziło by jej dumę. Zamiast tego więc, ruszyłem do przodu i wiedziałem, że ona zrobiła to samo. Otworzyłem drzwi, którymi weszliśmy i przepuściłem ja. Ale ona zamiast iść stanęła w miejscu i z otwartymi ustami patrzyła na wszystko.
Kiedy ona oglądała podeszła do mnie reszta Strażników. Wyglądali na niezadowolonych. A szczególnie Kangurek i Mikuś.
Po chwili Elsa odwróciła się do nas, a jej oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej, chociaż nie wiem jak to było możliwe. Lustrowała nas wzrokiem, a chwilę później uniosła oczy do góry tak, ze widać było tylko białka i osunęła się na podłogę. Oczywiście znów zdążyłem ją złapać.
-Elsa?-klepnąłem ją delikatnie w policzek-Hej, Elsa?
Oddychała, więc żyła. Ale zemdlała.
-Często będzie jej się to zdarzać?-spytałem biorąc dziewczynę na ręce. Wszyscy parzyli na mnie z dziwnymi, niepokojącymi wyrazami twarzy. Nikt się nie odzywał. Zaraz...czy oni się obrazili?! Nie no,  nie byli dwulatkami, którzy strzelają fochami na lewo i prawo! W końcu Zając prychnął.
-Wiesz, jeszcze niedawno jakiś gość ją pociął, potem budzi się w jakimś innych miejscu i widzi co? Wielkiego faceta, ogromnego zająca, dziewczynę z piórami i piaskowego gościa! Sam bym zemdlał...
-Zamknij się.-warknąłem.-Zaniosę ją do mojego pokoju.
Położyłem ją na moim łóżku i odgarnąłem włosy z twarzy. Kiedy poczułem zimno uśmiechnąłem się. Uwielbiałem to uczucie. Spojrzałem na nią z góry. Jej jasne włosy rozsypane były na ciemnej poduszce tworząc kontrast. Jej twarz nie była już ściągnięta, a spokojna. Równomierny oddech sprawiał, że wydawało się że wszystko jest dobrze. W rzeczywistości nic nie było dobrze. Mimowolnie dotknąłem jej brzucha i westchnąłem.
-Jack-w drzwiach pojawił się North.-Idź się wykąpać, zjeść coś...
-Zostanę przy niej.-powiedziałem stanowczo.
-Idź, Jack.-jego ton głosy nie znosił sprzeciwu.-Do pokoju gościnnego. Ja przy niej posiedzę.
Nie chciałem iść, ale co mogłem zrobić? On zawsze dostawał to czego chciał. Podszedłem do szafy, złapałem pierwsze lepsze ciuchy i bieliznę i udałem się do pokoju gościnnego. Wziąłem szybki prysznic i zbiegłem na dół do kuchni. Oczywiście tutaj zawsze, szczególnie przed świętami, panował zamęt. I wszędzie walały się ciastka. Usiadłem na stole i złapałem jedno. Ugryzłem je i w tym momencie do pomieszczenia weszła Zębuszka. Spojrzała na mnie przelotnie i zaczęła udawać ogromne zainteresowanie procesem tworzenia masy.
-Co ty ukrywasz?-spytałem sięgając po kolejnego piernika. Zbrzydły mi one, ale chciałem się czymś zająć.
-Ja?-spojrzała na mnie.
-Nie, Święty Mikołaj. Chociaż czekaj...to jest możliwe!-uśmiechnąłem się.
Ona również to to zrobiła. Patrzyła na mnie jak zawsze-z matczyną troską.
-Lubię, kiedy jesteś taki radosny-powiedziała i położyła mi rękę na ramieniu.-Ona...to dzięki niej, prawda?
Skinąłem lekko głową.
-Posłuchaj, cokolwiek będzie się działo pamiętaj, że jesteśmy twoją rodziną i że wszystko co robimy robimy dla twojego dobra.
Prychnąłem. Nie chciałem jej obrazić, ale onie nie zachowywali się, jakby im na mnie zależało. I byli wrogo nastawieni do Elsy. Co ona im zrobiła? To JA ją tu przyniosłem, JA prosiłem o pomoc, JA byłem za nią odpowiedzialny. Zeskoczyłem ze stołu i ruszyłem na górę. Minąłem się z Northem, który nadal wyglądał groźnie. Miałem już tego dość.
Wszedłem do pokoju i zobaczyłem szlochającą Elsę. Kurde, Mikołaj miał być miłym dziadkiem, a nie sprawiać, że kobiety przez niego płakały.
-Elsa?-powiedziałem, a kiedy nie odpowiedziała po prostu ją przytuliłem. Mając jej niewielkie ciało w moich ramionach miałem wrażenie, ze jestem dokładnie tam, gdzie powinienem.
-Chcę już stąd iść.-powiedziała cichutko. O nie. Jeżeli teraz odejdzie nie odzyskam jej. Nie mogłem na to pozwolić. Musiałem sprawić, by dała mi jeszcze jedną szansę. By znów mi zaufała. By znów pozwoliła mi być blisko.
-Elsa...-zacząłem.-nie możesz jeszcze wrócić do domu.
-Co?-poruszyła się. Patrzyłem gdzieś w dal i zastanawiałem się jak ją przekonać, by ze mną została.
-Rany nie zagoiły się jeszcze do końca.-powiedziałem, a w mojej głowie pojawił się plan idealny.- A potem...musisz zacząć się bronić. To znaczy musisz się nauczyć bronić przed Mrokiem. Nie wiem czy będzie chciał ci coś zrobić, ale mimo wszystko chcę, byś była bezpieczna.
-Nie chcę tutaj być.-wysyczała.-Nie chcę i koniec.
Westchnąłem. Nie chciała tu być, bo moja "rodzina" traktowała ją jak mordercę. Przeszedłem się po pokoju, bo jej dotyk znów mnie rozpraszał. Musiałem ją stąd zabrać. Do mojego mieszkania nie, bo byłaby blisko domu i szkoły, przez co zaraz by chciała spotkać się z przyjaciółmi i iść do szkoły. A wtedy na pewno nie będzie chciała mnie znać.
-No dobrze. Wyjedziemy stąd jak najszybciej będziesz chciała. Po lewej masz łazienkę. Masz dwie godziny.
 Wyszedłem. Nie miałem ochoty z nikim rozmawiać. Kiedy mijałem pozostałych Strażników rzuciłem tylko:
-Za dwie godziny jej tu nie będzie.
Złapałem laskę i wyszedłem na zewnątrz. Latanie zawsze mi pomagało. Wiatr był moim przyjacielem, który zawsze mnie słuchał.
Nie wiedziałem ile to trwało. Zawsze traciłem rachubę czasu. Kiedy wróciłem zauważyłem jak dziewczyna uśmiechnięta schodzi po schodach. Ubrana była w prześliczną sukienkę. Nie chodziło o krój, czy kolor. Chodziło o materiał. Pierwszy raz widziałem coś tak przepięknego. Wydawało się, że sukienka zbudowana była z niewielkich, błyszczących kryształków połączonych w całość. To dziwne, ze miała coś takiego na sobie, bo nie mieliśmy czegoś takiego tutaj. Była też umalowana i uczesana, ale nie dostała ani kosmetyków, ani szczotki. Jak ona to wszystko zrobiła?!  Spostrzegłem, że na mnie patrzy i potrząsnąłem głową. Jack, ogarnij się idioto.
-Pięknie wyglądasz-powiedziałem zgodnie z prawdę i złapałem ją pod ramię. Uśmiechała się ciepło i była zadowolona. Podziwiała wszytko dookoła. Ale kiedy zobaczyła Strażników spięła się momentalnie
-Chodźmy już stąd.-wyszeptała, a ja szybko spełniłem jej prośbę. Złapałem laskę i otworzyłem drzwi. Kiedy wyszliśmy na zewnątrz jej usta otworzyły się.
-Jesteśmy na Biegunie Północnym?!-krzyknęła zachwycona. Nie wiem, jak ona to rozpoznała, ale spodziewałem się tego po niej. Była nieprzeciętnie mądra.
-No...tak-powiedziałem i oparłem kij o ramię-Wiesz...Mikołaj, fabryka zabawek...dzieckiem nie byłaś?
-Byłam. Jasne, że byłam.-prychnęła- Tyko wiesz...w końcu przestaje się być dzieckiem i takie rzeczy okazują się nieprawdą.
-Niech ci będzie-mruknąłem. Ja nie byłem dzieckiem, a nadal w to wierzyłem
-To jak dostaniemy się stąd do...gdzie my w ogóle zmierzamy?
-Polecimy-odpowiedziałem, a widząc jej zdziwiony wyraz twarzy zaśmiałem się.
-CO?!-krzyknęła
-No wiesz...uniesie nas wiatr.
-Serio?-spytała patrząc na mnie podejrzliwie.
-Nie.-powiedziałem sarkastycznie-Widziałaś Mikołaja i ogromnego kangura. Dziewczyno! Musisz zrozumieć, że to wszystko jest normalne. Naprawdę.
-Okej.-wzruszyła ramionami jakby nigdy nic. A potem machnęła ręką, a jej sukienka zamieniła się w spodnie. Nie mogłem nie powiedzieć "Wow", a kiedy ona to usłyszała, zaśmiała się. Uwielbiałem ten dźwięk. Co ja pieprze?! Całą ją uwielbiałem!
-No to co? Lecimy?-z zamyślenia wyrwał mnie jej rozbawiony głos. Położyła ręce na biodrach i patrzyła na mnie wyzywająco. Potrząsnąłem głową.  Tak się bawimy? Uśmiechnąłem się i od razu wpadłem na genialny pomysł.
-Obejmij mnie-powiedziałem wyzywająco.
-Że co?-uśmiech momentalnie zszedł z jej twarzy.
-Obejmij mnie.-powtórzyłem.- To ja potrafię latać. Poza tym jesteś ranna.
Zmrużyła oczy i założyła ręce na piersi. No nie, teraz jeszcze będzie protestować. Nie czekając długo wziąłem ją na ręce i popędziłem w górę. Zaczęła piszczeć i krzyczeć, co mnie rozbawiło. Złapała mnie za szyję i przylgnęła do mnie. Uwielbiałem, kiedy to robiła. Ale była spięta. Miała zamknięte oczy i oddychała niespokojnie.
Kiedy wylądowaliśmy, a ona ze mnie zeszła spojrzałem na nią pytająco.
-Boje się wysokości-wysyczała. Okej, była zła, a ja nie zamierzałem jej podpaść.
-Okej-podniosłem ręce w geście niewinności.-Chodź, pokażę ci dom.
-Ładnie się urządziłeś...-powiedział, kiedy zobaczyła miejsce, w którym mieliśmy się zatrzymać. Strażnicy mieli domy na całym świecie. Zawsze mogliśmy się tam zatrzymać w razie niebezpieczeństwa. Widziałem je wszystkie i ten był zdecydowanie najlepszy. Przypominał domek na drzewie, który chce mieć każde dziecko
-No wiem. Chodź pokaże ci wnętrze.-już chciałem ruszyć, kiedy gwałtownie się zatrzymała.
-Czekaj-powiedziała, więc się odwróciłem.-Nie mam tu żadnych ubrań. Proszę...leć do mojego domu. Do Ani. Niech spakuje mi jakieś ubrania. I powiedz jej, ze nic mi nie jest.
-Dobrze. Masz tu klucze i obejrzyj sobie wszystko. Potem wszystko ci opowiem-dałem jej klucze. Nie chciałem jej zostawiać. Ale faktycznie nie było jej kilka dnia, a Ani pewnie odchodziła od zmysłów.
Już chciałem lecieć, kiedy znów mnie zatrzymała.
-Poczekaj.-powiedziała.-Powiedz jej też, żeby dała ci fioletowe pudełko spod mojego łóżka.
Zamknęła oczy. Nie wyglądała na przekonaną. Kiwnąłem tylko głową i odleciałem.
Kiedy dotarłem do jej domu chciałem zapukać. Ale po chwili stwierdziłem, że to głupi pomysł. Nie wiedziałem, czy Ania była w domu, a tylko ona mogła mnie zobaczyć. Podleciałem do jej okna. Miałem szczęście. Dziewczyna siedziała na łóżku z a w ręce trzymała telefon. Wylądowałem na jej balkonie i zapukałem. Odskoczyła gwałtownie. Twarz miała zapłakaną i zmęczoną. Otworzyła gwałtownie drzwi.
-Jack, gdzie jest Elsa? Powiedz, ze wszystko jest w porządku! Uciekliście razem? Wszyscy tak myślą. Astrid twierdzi, ze to możliwe, a Merida się z nią zgadza, ale my z Punzie twierdzimy inaczej. Ona nigdy taka nie była. Nie uciekła by. To znaczy...ach, już sama nie wiem! Jack, GDZIE JEST ELSA?!
-Chodź do środka-powiedziałem. Anna wpadła w słowotok i nie mogła przestać.-Posłuchaj z Elsą wszystko jest w porządku. Żyje.
-Czyli jednak uciekła z tobą?!
-Nie, nie uciekła. Nie...nie mogę ci nic powiedzieć. Posłuchaj, musisz ja kryć. Powiedz, że wyjechaliśmy razem i że wrócimy. I musisz mi pomóc. Spakuj jej rzeczy. Nie wiem za ile wrócimy, ale daj jej tyle rzeczy ile tylko potrafisz.
Gdy tylko to usłyszała udała się do pokoju obok, a ja podążyłem za nią.
-Gdzie ona jest?-mówiła pakując rzeczy do jakiejś torby.-Jest bezpieczna? Dlaczego tak nagle zniknęła?
-Już ci mówiłem, wszystko z nią w porządku. Ona...potrzebuje czasu, okej? Kiedy wróci wszystko ci wyjaśni.
Nie spodziewałem się, że tak szybko się z tym uwinie. Podała mi torbę i spojrzała na mnie spod przymrużonych powiek. A potem mnie uderzyła.
-Za co?!-krzyknąłem pocierając szczękę.
-Zerwałeś z nią dupku! Myślałam, ze ją uprowadziłeś! Jesteś idiotą!
-Wiem, wiem...ale obiecuję, wszystko naprawię.
Już miałem iść, kiedy o czymś sobie przypomniałem.
-Aha, Elsa kazała poprosić cię o fioletowe pudełko spod jej łóżka?
Dziewczyna spojrzała na mnie z szeroko otwartymi oczami.
-Jesteś pewny?-spytała. O co do cholery chodziło im z tym pudełkiem?!
-Tak. Jestem pewien-powiedziałem lekko zirytowany.
-No dobrze.-rzekła i schyliła się pod łóżko. Wyciągnęła pudełko z rączką, przypominającą małą walizkę. Podała mi ją niepewnie.
-Muszę już iść.-powiedziałem. Chciałem wyjść oknem, ale Ania nie zareagowałaby na to dobrze. Zacząłem schodzić w dół. Kiedy znalazłem się obok drzwi usłyszałem jeszcze jej głos.
-Jak w ogóle wszedłeś na balkon.-zapytała spoglądając na mnie podejrzliwie.-Tylko nie mów, ze wspiąłeś się po drzewie, bo i tak ci nie uwierzę.
Uśmiechałem się.
-To też ci wyjaśni Elsa.-powiedziałem i ruszyłem do przodu. Byłem przy furtce, kiedy usłyszałem ciche:
-Powiedz jej, że ją kocham i tęsknię.
Kiedy zniknąłem jej z oczu poleciałem. Dotarłem do domku, gdy robiło się ciemno. Wszedłem do niego i zobaczyłem śpiącą na kanapie Elsę. Przewróciłem oczami. Znów wziąłem ją na ręce i zaprowadziłem do sypialni. Położyłem tam też jej rzeczy i wróciłem do salonu. Położyłem się na kanapie i znużony całym dniem zasnąłem.

Hejjj! Przepraszam, ze tak późno. Ten rozdział wymagał więcej uwagi niż jakikolwiek inny(mam nadzieję, że to docenicie^^) Jest też długi, mam nadzieję, że nie będzie wam to przeszkadzało. Wiecie, jak już zaczęłam pisać nie mogłam przestać. Jeszcze raz bardzo was przepraszam, ze się nie wyrobiłam. Pozdrawiam was serdecznie :*

niedziela, 27 marca 2016

Bardzo ważna informacja!

PRZEPRAAAAAAAAAAAAAAAAAAASZAM!
Wiem, miał być rozdział, ale okazało się, że jest ona bardziej wymagający niż myślałam. Mam napisane jedynie perspektywę Elsy. Nie chcę spieprzyć perspektywy Jack'a, dlatego rozdział pojawi się jutro. Bardzo was przepraszam, ale sami rozumiecie, święta... Obiecuję, że w ramach przeprosin rozdział będzie długi. Macie tu małą zapowiedź (fragment):


Widziałam ciemność. Czułam pustkę. Nie słyszałam nic. Byłam wypruta z jakichkolwiek emocji i wspomnień. Nie pamiętałam kim byłam i kim jestem. Istniałam i nic poza tym. Po chwili poczułam przebłysk. To było jak otwarcie oczu, po bardzo długim śnie. Poczułam przypływ wspomnień. Zamrugałam kilka razy i usiadłam, zauważając, że wcześniej leżałam. Nazywałam się Elsa. Miałam siostrę, Annę. Moi rodzice nie żyją. Poznałam chłopaka Jack'a. Miał taką samą moc jak ja. Moc. Uniosłam rękę do góry. Poruszyłam palcami i nadgarstkiem. Chciałam uwolnić moc i...nic się nie stało. Spróbowałam znowu i nic. Pozbyłam się jej. Uśmiechnęłam się. Opuściłam dłoń. Nie miałam mocy. Nie miałam już jak krzywdzić. Byłam szczęśliwa, ale czułam pustkę. Od zawsze potrafiłam panować nad lodem i śniegiem. A teraz...brakowało mi tego. Brakowało mi czegoś, co niszczyło mi życie. Brakowało mi kawałka siebie.
Poczułam ciepło. Przyjemne ciepło. Odwróciłam się i ujrzałam światło. Nie takie jak światło żarówki, ani takie jak pociąg. Jasne, ciepłe światło tak mocne, że musiałam odwrócić wzrok. Było jak słońce. Nagle poczułam jak ciepło oplata mnie. To było niesamowicie piękne uczucie. Zamknęłam oczy i zaśmiałam się. Wtedy coś do mnie dotarło. Umierałam. Szłam do nieba. Kiedyś zastanawiałam się jak to jest. I było to zdecydowanie przyjemne uczucie. Słyszałam głosy. Moich rodziców. Śmiali się i cieszyli, gotowi przyjąć mnie do siebie. Wyciągnęłam ręce do przodu i zatrzymałam się. Otworzyłam zamknięte oczy. Głosy oddalały się, a ja spadałam. Z każdą chwilą przybierałam tempa. Upadek będzie bolesny. Bardzo bolesny.


Do zobaczenia! :*

środa, 23 marca 2016

Rozdział XVI BONUS

Jack
Leciałem jak najszybciej mogłem. Na moich ramionach spoczywało bezwładne ciało Elsy, a w głowie kotłowała się jedna myśl, sformułowana na tysiące różnych sposobów: "Ona MUSI przeżyć". Miałem ochotę znaleźć Mroka i rozszczepić go na atomy, a potem zniszczyć każdy z nich. Chciałem by cierpiał. Pragnąłem jeszcze raz usłyszeć jej głos, zobaczyć wielkie, błyszczące oczy, dotknąć zimnej skóry.
Wpadłem do siedziby Northa jak burza. Nie wywołałem za bardzo chaosu, bo zawsze tak robiłem. Ale teraz miałem na rękach zakrwawioną Elsę. Zadałem sobie sprawę, że na rękach miałem swoje szczęście. Swoje słońce.
Podbiegłem do jednego z Yetich zajętego malowaniem zabawek.
-Wołaj natychmiast Northa!-warknąłem.-Do mojej kwatery. Już!
Pobiegłem na piętro, gdzie znajdował się mój pokój. Chociaż pokój to trochę zbyt małe słowo. To było mieszkanie wielkości małego domku.
Kopnąłem w drzwi, a te z hukiem się otworzyły. Położyłem Elsę delikatnie na moim łóżku uważając, żeby nie sprawić jej większej krzywdy. Pogłaskałem jej czoło, które już teraz sprawiało, że czułem gorąco. Westchnąłem ciężko i uklęknąłem. W tym momencie do pokoju wpadł North.
-Jack! Jestem zajęty.-krzyknął od wejścia patrząc na jakąś tabliczkę.-Jeżeli to coś mało ważnego, to chyba...-nie skończył. Z jego rąk wyleciał długopis i tabliczka, a on od razu podbiegł do łóżka.-Boże, Jack! Co się jej stało?!
-Nie co, tylko kto.-rzuciłem przez zaciśnięte zęby nie spuszczając wzroku z twarzy dziewczyny.-Mrok wrócił.
Nastała cisza. Miałem wrażenie, że Mikołaj wstrzymał oddech. No tak. Nie spodziewał się tego.
-Co z nią?-spytał nagle zmieniając to na łagodny i troskliwy.
Zaśmiałem się bez cienia radości.
-Ten zwyrodnialec użył na niej czegoś gorącego. Mam wrażenie, że to był nóż, ale nie jestem pewien.
-Ile tego jest?
-Nie wiem. Nie...bałem się sprawdzać. Widziałem tylko cztery na ramionach, dwa na nogach i...i jeden na brzuchu.
Znów nastała cisza. Miałem wrażenie, że tracimy czas. Dlatego musiałem się odezwać.
-North, ona jest taka jak ja. Ciepło...-przełknąłem ślinę.-...ją zabija. To...
-Wiem. Zdejmij z niej bluzę. Muszę przywołać Wróżkę i Zająca. Zaraz wracam.
Pierwszy raz dzisiaj spojrzałem na niego. Jego twarz wyrażała smutek i troskę. Trzymał ją za rękę i delikatnie głaskał. Wyglądał jak dziadek martwiący się o wnuczkę. Chyba wyczuł, że mu się przyglądał, bo wstał i wyszedł pośpiesznie.
Wstałem z klęczek i złapałem za brzeg mojej bluzy. Zacząłem ją z niej ściągać starając się nie patrzeć na przerażające rany ukrywające się pod nią. Nie byłem mięczakiem, ale bałem się, że mógłbym nie wytrzymać i zacząć szukać Mroka. A ja Musiałem tu zostać. I być z nią cały czas.
Odrzuciłem bluzę w kąt pokoju i znów uklęknąłem.
-Zapłaci mi za to.-wyszeptałem.-Obiecuję.
Pocałowałem jej skroń. Była tak ciepła, że miałem wrażenie, że się poparzyłem. Ale to było teraz nie ważne. Ona była ważna. Tylko ona.
Ściągnąłem jej buty, które odrzuciłem tam, gdzie wcześniej bluzę. Nie wiedziałem, czy ma ją przykryć, czy rozebrać, więc po prostu usiadłem na łóżku i głaskałem ją po rozgrzanej rączce. Wpatrywałem się w nią. To była moja wina. Zostawiłem ją, a on to wykorzystał. I ją skrzywdził. Nie mogłem nigdy więcej na to pozwolić. Przysiągłem sobie, że kiedy ona się obudzi nie będę odstępował jej na krok. Będę jej pilnował. Będę dbał i troszczył się. Ona nie będzie musiała nic robić. Teraz musiała przeżyć.
Moje rozmyślania przerwały przerażone westchnięcia. Spojrzałem stronę drzwi i zobaczyłem stojącą w nich Zębuszkę. Trzymała w dłoni niewielkie pudełeczko, a drugą zakrywała sobie usta.
rany dziewczyny z wielką uwagą. To właśnie w niej lubiłem. Ona nie pytała, nie zastanawiała się. Od razu działała. Zagwizdała cichutko i zaraz do pokoju wleciały malutkie Mleczuszki.
-Jack-wyszeptała nie spoglądając na mnie.-idź na dół po bandaże. Będziemy ich potrzebowali. Nie bierz nic innego z apteczki. Potem będziesz musiał pomóc jej swoją mocą.
-Muszę z nią zostać.-powiedziałem stanowczo.
-Jack, wiem, że...ci na niej zależy, ale nic jej nie zrobię. Po za tym muszę ją przebrać. A wątpię, by ona chciała, żeby oglądał ją nago.
Westchnąłem ciężko. Zostawienie jej tutaj było bezpieczne, ale nie chciałem spuszczać z niej wzroku ani na chwilę. Nawet mruganie było dla mnie zbyt długim czasem na nie patrzenie na nią.
Wstałem i udałem się do drzwi, ale przystanąłem w ostatnim momencie.
-Uratujesz ją?-spytałem, ale ona nie odpowiedziała.
   Wyszedłem z pokoju i udałem się na dół. Włożyłem ręce do kieszeni i spuściłem głowę. Usłyszałem, jak North kuci się z Zającem.
-Co roku to samo!-krzyczał Mikołaj.-Będzie Wielkanoc, to będę ci pomagał!
-Taaa...jasne!-odezwał się Zając.-Nie wpuszczę się do mojej nory! To miejsce dla doświadczonych.
Uśmiechnąłem się mimowolnie. Zawsze się kłócili, gdy szło o Święta Bożego Narodzenia. To było jak tradycja. Nie słyszałem dalszej rozmowy, bo zająłem się swoją "misją". Kucnąłem obok jednego z elfów.
-Cześć-powiedziałem przyjaźnie.-Potrzebne mi są bandaże. Wszystkie jakie mamy.
Pomocnik Mikołaja zadzwonił radośnie i zniknął w tłumie innych. Wstałem i zauważyłem, że Mikołaj i Zając przestali się kłócić i wpatrują się we mnie.
-To co...-zaczął North.-Może jakoś wyjaśnisz nam co tu się właściwie dzieje?
Nie miałem ochoty tego wszystkiego mówić, ale chciałem mieć już spokój i móc wrócić do Elsy.
-Elsa ma taką samą moc jak ja-tłumaczyłem.-Mrok ją porwał i pociął ją czymś.
-Mrok?-zapytał Zając.
-Tak, Kangurku, Mrok. Ten sukinsyn wrócił i pierwsze co zrobił to wyżył się na niewinnej dziewczynie!-krzyknąłem poirytowany. Poczułem jak coś ciągnie mnie za nogawkę spodni więc uklęknąłem  i zabrałem bandaże, które dzielnie niósł mały elf.-A teraz przepraszam was, ale muszę do niej wracać.-powiedziałem i zacząłem się cofać.
 Kiedy dotarłem do swojej kwatery oparłem się o framugę drzwi i przypatrywałem się Wróżce jak smaruje rany dziewczyny. Elsa była już przebrana w krótką bluzkę i spodenki w kolorze białym. Podszedłem do miejsca, w którym wcześniej klękałem.
-Nie sądzisz, że biały zaraz się pobrudzi?-zapytałem, żeby przerwać ciszę.
-Jeżeli coś będzie się działo-powiedziała lekko się uśmiechając.-Na białym będzie widać od razu, dzięki czemu będziemy mogli od razu zareagować. Musisz pomóc mi założyć bandaże.
-No...dobrze, tylko...ja nigdy tego nie robiłem.
-Nie szkodzi. To proste, zaraz się na uczysz spójrz...
Tak jak powiedziała Zębuszka nauczyłem się błyskawicznie. Mimo iż skóra Elsy nadal była ciepła, dotykanie jej sprawiało mi przyjemność.
-Posłuchaj Jack-powiedziała, kiedy skończyliśmy.-musisz sprawić, by jej ciało wróciło do dawnej temperatury. Ma wysoką gorączkę nawet jak na zwykłego człowieka. Wiesz, jak bardzo to niebezpieczne dla niej. Nie chcę cię okłamywać Jack. Jej stan jest bardzo poważny. Przykro mi, ale ona może nie przeżyć.
-Jak to?-poczułem jak w moich oczach zbierają się łzy.
-Jeżeli gorączka nie spadnie nie ma mowy o zasklepieniu się ran i tym samym powrotu do zdrowia.
-Więc wystarczy ją ochłodzić?
-Nie Jack, ale to dobra droga. Nie mogę podać jej żadnych leków, bo i tak nie pomogą.
Nie odzywałem się już więcej. Z zaciśniętymi zębami wpatrywałem się w zmęczoną twarz Elsy. Usłyszałem, jak drzwi zamykają się. Ściągnąłem buty i rzuciłem je obok łóżka. Potem położyłem się na łóżku obok dziewczyny. Oparłem się na łokciu i wpatrywałem intensywnie, śledząc każdy szczegół jej twarzy. Nie mogąc się oprzeć dotknąłem jej policzka.
-Musisz przeżyć-wyszeptałem.-Jak już się obudzisz, opowiem ci wszystko. Wyjaśnię, kim jestem, powiem całą prawdę.-odgarnąłem jej kosmyk z czoła badając krzywizny jej twarzy.-Ale musisz przeżyć, rozumiesz? Musisz.
Złapałem ją za rękę i uwolniłem swoją moc. Czułem, jak delikatnie się wzdryga, co uznałem za dobre. Uśmiechnąłem się delikatnie. Wierzyłem, ze będzie dobrze. Musiało być.
Przez kilka dni gorączka nie chciała się obniżyć ani odrobinę. Zmienialiśmy jej opatrunki regularnie i cały czas staraliśmy się, a właściwie ja starałem się ją ochłodzić. Niestety nie było żadnej poprawy. Tak cholernie się bałem, że jej nie odzyskam.
Aż tu nagle jej stan poprawił się nagle. Gorączka zaczęła spadać, a oddech wracać do normy. Cieszyłem się jak głupek. Elsa do mnie wracała. Wiedziałem to. W przeciwieństwie do mnie Wróżka była dziwnie milcząca. Nie uśmiechała się, nie mówiła zbyt wiele. Martwiłem się o nią. Bałem się, że coś ukrywa.
Obudziłem się obok dziewczyny jak zawsze. Pomyślałem, że już niedługo zobaczę jej oczy i usłyszę głos. Uśmiechnąłem się mimowolnie. Dotknąłem jej ręki i odskoczyłem gwałtownie. Była gorąca. Bardzo gorąca.
-Elsa, słońce, co się dzieje?!-zapytałem idiotycznie, bo przecież nie mogła mi odpowiedzieć. Zobaczyłem jak jej usta się otwierają, a ona wydycha powietrze. Potem jej serce przestało bić. Przestała oddychać. A to oznaczało tylko jedno.-Boże, Elsa. Nie! Nie zostawiaj mnie. Elsa!
Wziąłem ją na ręce i błyskawicznie zbiegłem na dół. Poczułem łzy na policzkach.
-North, pomóż mi! Ona....ona...przestała oddychać! Błagam, zrobię wszystko, tylko uratuj ją. Błagam!



Hej! Tym razem nie w weekend ^^ Jestem chora więc postanowiłam napisać taki bonusowy rozdział. Gdyby ktoś nie zrozumiał, dlaczego nie ma perspektywy Elsy-jest nieprzytomna. Mogłam sobie odpuścić ten rozdział, ale pomyślałam, że napiszę, skoro i tak siedzę w domu.
Pozdrawiam was baaardzo serdecznie i widzimy się w weekend :*

sobota, 19 marca 2016

Rozdział XV

Elsa
Jeszcze nigdy w życiu nie bałam się tak bardzo. Miejsce w którym byłam wydawało się być koszmarem sennym. Leżałam na zimnej posadzce otoczona przez ciemność. Byłam bezbronna. No, prawie. Miałam jeszcze swoją moc, ale nie używałam jej tak dawno, że zapomniałam już jak to jest.
Cały smutek i wściekłość uszła ze mnie momentalnie. Jedyne oparcie jakie miałam to była bluza Jack'a, do której kurczowo się przytulałam.
Nagle istota pojawiła się przede mną. Cały czas zabójcza. Cały czas przerażająca. Uśmiechała się i gdyby nie jej wygląd, uznałabym, że jest to ciepły uśmiech. Jego żółtawe oczy połyskiwały, kiedy spoglądał na mnie z ciekawością.
Podszedł do mnie i złapał mnie za podbródek. Zaczął oglądać moją twarz z każdej strony delikatnie ją przekręcając.
-Ładna, zdrowa, młoda...-zaczął wymieniać, kiedy odsunął się ode mnie.
-Czego chcesz?-zapytałam ostro mimo, że w środku dygotałam ze strachu. Kiedyś tato powiedział mi, ze nie mogę okazywać strachu. Nigdy. Więc tak właśnie robiłam.
-Och, Elso...-zaśmiał się. Dźwięk odbił się w moich uszach powodując nieprzyjemny dreszcz.-Przysięgam, nic ci nie zrobię, jeżeli będziesz współpracować.
-Współpracować?-uniosłam jedną brew.
-Tak, Elso. Współpracować. Powiedz mi, znasz Jack'a dobrze, prawda?
A więc o to mu chodziło. O niego.
-Tak...-odpowiedziałam niepewnie spoglądając na niego podejrzliwie.
-Wiem, że cię zranił. Jack jest niesfornym chłopakiem, nieprawdaż?
-Okej, przestań. Kim do cholery jesteś i czego chcesz?!
-Zranił cię-kontynuował.-Dlatego mam dla ciebie propozycję-zemsta. Pomogę ci zranić go równie mocno, jak on ciebie, w zamian za kilka informacji.
-Jakich informacji?-spytałam. Oczywiście, że nie chciałam zdradzić Jack'a, ale musiałam się dowiedzieć, czego chce ten psychol.
-Słabe punkty, tajemnice, miejsce zamieszkania...wszystko co wiesz o nim.
-A co jeśli się nie zgodzę?
Zaśmiał się, jakbym powiedziała jakiś żart.
-Posłuchaj, kochanie. Masz niesamowicie potężną moc. W połączeniu z moją stworzymy coś niesamowitego. Dołącz do mnie. Pokonamy Jack'a. Sprawimy by cierpiał.
-A jaki TY masz w tym interes?
-Och, żaden! Po prostu ten chłopak nie może ranić sobie każdej dziewczyny. Chcę ci tylko pomóc.
Jaaaaasne...Dobrze wiedziałam, że ma w tym jakiś interes. Tylko...nie wiedziałam jaki. Wstałam i stanęłam dumnie unosząc podbródek do góry.
-Ty i ja?-uśmiechnęłam się przeciwko.-Przeciwko temu dupkowi?
Też się uśmiechnął. Zwycięsko. Idiota, myślał, że się mu tak po prostu oddam. Może moja moc nie była stworzona do dobra, ale na pewno nie będę jej wykorzystywała. Nie tego chcieli moi rodzice.
-Pieprz się.-wysyczałam, na co on tylko prychnął. Klasnął w dłonie.
  Po chwili z cienia wyłoniła się dziewczyna. Nie była tak przerażająca i odrażająca jak on. Była ładna. Ba, piękna. Idealne rysy twarzy, pełne usta, piękne ciemne włosy i nienaturalnie jasne oczy. Wyraz jej twarzy był zupełnie obojętny. Nie spoglądała na mnie. Ani na niego. Ani na to, co trzymała w zgrabnych dłoniach. Patrzyła w ciemność. W nieistniejący punkt.
  W czasie, kiedy ja przyglądałam się jej, postać zgarnęła z tacy, którą trzymała dziewczyna nóż. Wyglądał na ostry, wykończony przepiękną rękojeścią. Postać przyglądała się chwilę ostrzu, po czym spojrzał na mnie i pstryknął palcami. Po jego lewej stronie pojawiła się znikąd druga postać. Chłopak. Uśmiechający się złowieszczo, jak dziecko szczęśliwe, że dostało zabawkę. To było trochę dziwne. Ale w sumie, był dość przystojny. Kwadratowa szczęka, równe zęby, ciemne włosy i  ciemne oczy.
Postawił na ziemi jakiś kociołek. Założył ręce na piersi i znów się zaśmiał. Może to wyda się dziwne, ale byłam pewna, że dziewczyna stojąca po prawej stronie przewróciła oczami. Kiedy jednak na nią spojrzałam, znów miała obojętny wyraz twarzy.
  Powróciłam do teraźniejszości. W kotle, który przyniósł chłopak znajdowały się rozżarzone węgle. Dla mnie dodatnia temperatura była zabójcza. Pamiętam jak kiedyś dotknęłam jeszcze ciepłego ciastka. Rana goiła się przez dwa miesiące. Taki kocioł mógł mnie zabić. Przestraszyłam się jeszcze bardziej. Zaczęłam drżeć. Widząc to, postać uśmiechnęła się i włożyła ostrze do kociołka. Potem podeszła do mnie.
-To konieczność, kochanie.-wyszeptał.-Zdjąć z niej bluzę!-krzyknął.
Poczułam się, jakby ktoś zabrał mi ostatnią deskę ratunku. Ochronę. Zostałam jedynie w koszulce. Nie czułam zimna, ale dziwny rodzaj wstydu. Bluza zakrywała mnie i czułam się bezpiecznie. Teraz byłam odkryta. To było dziwne. Ale jeszcze dziwniejsze było to, że nie zniszczyli jej. Dziewczyna trzymała ją tak, jakby był to jakiś uroczysty strój. Co oni kombinowali?
Jakby w odpowiedzi poczułam palący ból na brzuchu. Potem na ramieniu, udach, rękach. Chciałam zgiąć się wpół, położyć na ziemi, zwinąć w kłębek. Ale zostałam ustawiona do pionu. Znów włożyli mi bluzę Jack'a. Znów czułam się  bezpiecznie. Ale ból narastał. Pulsował we mnie i otępiał.
-Wyprowadzić ją!-krzyknęła postać.-Kochaś już idzie!
Kiedy poczułam, że postać wyszła, padłam na kolana. Ale znów ktoś podniósł mnie tak, że stałam na nogach. Podniosłam wzrok.
-Spróbuj chociaż drgnąć, a pożałujesz!-wysyczał chłopak. Pociągnął mnie do przodu. Nie widziałam, gdzie idę, ani co robię. Poczułam jednak powiew wiatru. Byliśmy na dworze. Otoczyłam się rękami w pasie, jakby to miało mi pomóc i spojrzałam przed siebie. Wytężyłam wszystkie otępione zmysły, by tylko dowiedzieć się, co się dzieje.
To, co zobaczyłam przekroczyło poziom dziwności na dziś.
Jack. Był tam. Był i walczył z postacią. Krzyczał coś. Docierały do mnie tylko pojedyncze słowa. "Mrok". "Zabiję cię". "Po co". Miałam wrażenie, że Jack posługuje się MOJĄ mocą. Widziałam jak atakuje go mrozem, a on się broni. Wytężyłam wzrok i zagryzłam wargę. To...to nie były moje chore wyobrażenia. Jack naprawdę miał MOJĄ moc. WŁADAŁ LODEM TAK JAK JA. JACK MA TAKĄ SAMĄ MOC JAK JA?!
-Jack...-wyszeptałam, bo nie było mnie stać na nic więcej. Nawet nie spojrzał w moją stronę. Nie chciał mnie. Ale mógł mi pomóc. Musiał mi pomóc. Był moją ostatnią deską ratunku.-Jack...-powtórzyłam szept. Tym razem spojrzał na mnie. Odwrócił głowę. Ale nie podszedł. Znów zaatakował postać. Znów coś krzyczał. Otworzyłam usta, by znów ponowić zawołanie, ale wtedy ból się nasilił. Musiałam zemdleć bo nic nie pamiętałam. Tylko ciemność. I ból.
Jack
Kiedyś, zanim zostałem Strażnikiem, kiedy dzieci jeszcze mnie nie widziały latałem każdej nocy, każdego dnia. Ale żaden lot nie był tak długi jak teraz. Latałem już ponad pięć godzin. Chciałem o niej zapomnieć. Mówiłem sobie: "Jack, znasz ją od niedawna. To nie jest miłość." Ale miałem wrażenie, że im bardziej tak myślałem, tym bardziej się w niej zakochiwałem. A to, że ma moją moc? To nie mógł być przypadek. To BYŁO przeznaczenie.
Wylądowałem na jednym z dachów. Przeszedłem kawałek do przodu i usiadłem. Co ja miałem do cholery zrobić?! Westchnąłem głośno i spojrzałem w dół. Moim oczom ukazał się Koszmar. Patrzył na mnie tak, jakby rzucał mi wyzwanie. Uniosłem pytająco brwi. Koń zarżał na swój własny przerażający sposób poruszył łbem. Okej, to było co najmniej dziwne. Zleciałem w dół i stanąłem tuż przed nim. Musiałem go usunąć. Dlaczego się nie bronił? Wysunąłem laskę w jego stronę, a on znów poruszył łbem i ruszył przed siebie.
-Hej!-krzyknąłem.-Zaczekaj!
Pobiegłem za Koszmarem nie ogarniając sytuacji. Dotarłem do jakiegoś ciemnego zaułka. Hm...sądząc po moich przygodach z takimi miejscami to nie może skończyć się dobrze. Już miałem się cofać, kiedy usłyszałem kroki.
-Znów się spotykamy.-kiedy tylko usłyszałem ten głos i zdałem sobie sprawę, że znam ten głos przeszedł mnie dreszcz.
-Mrok?-spytałem, bo nie widziałem jego postaci. W końcu jednak wyłonił się z cienia tak, jak tylko on potrafił.
-No witam.-powiedział kpiąco.-Dawno cię nie widziałem. Cóż, sądzę, że nie przyłączysz do mnie i tym razem?
-Skopałem ci dupę raz, zrobię to po raz drugi.
-Och, po co te wulgaryzmy? Nie chcę z tobą walczyć. Chcę ci tylko coś...oddać.
Spojrzałem na niego pytająco, kiedy wskazał swoją prawą stronę. Spojrzałem tam i zamarłem. Stała tam Elsa. Wyglądała tak, jakby coś ją bolało. Ubrana była w moją za dużą bluzę, w której dosłownie tonęła. Ten skurczysyn coś jej zrobił!
-Coś ty jej zrobił?!-krzyknąłem i zaatakowałem go. Osłonił się z łatwością.
-Och, daj spokój.
-Zabije cię, rozumiesz?! Jeżeli ujrzę choć jeden siniak na niej będziesz cierpiał, rozumiesz?! Po co w ogóle wracałeś?!
Znów zaatakowałem. Atakowałem bez opamiętania, a on za każdym razem zgrabnie się bronił. Spojrzałem na niego z furią. Nie atakował. Nie odgryzał się. PO prostu tam stał i się bronił. To nie było w jego stylu.
-Skończyłeś?-spytał spokojnie.
-Jack...-usłyszałem jej zachrypnięty szept. Spojrzałem w jej stronę. Obejmowała się rękami w talii i oddychała ciężko. Ja go zabiję!!!
-Mrok!-krzyknąłem i znów zaatakowałem.-Ty skurczysynu! Zabiję cię, rozumiesz?! Utłukę cię jak psa!!!
Spojrzałem na Elsę w tym samym momencie, kiedy osunęła się na kolana. Podbiegłem w ostatniej chwili i złapałem ją.
-Masz szczęście, że ona jest ważniejsza niż takie nic nie warte coś jak ty!-wysyczałem do niego. On tylko się zaśmiał i zniknął.
Spojrzałem na twarz Elsy. Jej oddech stawał się coraz płytszy.
-Elsa, słońce-mówiłem głaszcząc ją po twarzy.-obudź się, nie zostawiaj mnie. Elsa, kochanie wróć do mnie.
Złapałem ją mocniej, a wtedy ona sapnęła. Przeraziłem się i odsłoniłem dół mojej bluzy. To co tam zobaczyłem przyprawiło mnie o łzy. Na jej brzuchu widniała okropna rana cięta, z której leciała krew. Widziałem już taką ranę. A właściwie podobną. Kiedyś dotknąłem gorącej szklanki, a rana goiła się długo i wyglądała identycznie. Ten psychol pociął ją gorącym nożem?! Ona była taka jak ja. To była dla niej zabójcza rana. Dotknąłem jej czoła. Było ciepłe. Nie powinno być ciepłe.
Ale to nie było wszystko. Zahaczyłem jak materiał mojej bluzy nasiąka krwią na rękawach. To samo działo się na jej spodniach. Ona...ona była jedną wielką raną. Nie miałem pojęcia co robić. Gorączka była dla niej śmiertelna a te rany? Nie wiem, czy w ogóle dało się je wyleczyć.
-Elsa-znów dotknąłem jej gorącej twarzy i pogłaskałem po włosach.-uratuje cię, rozumiesz?! Przeżyjesz! Musisz...inaczej nie wybaczę sobie tego.
Zwykli lekarze nie mogli by jej pomóc. Musiałem zabrać jej do jedynego miejsca, w którym musieli jej pomóc. Do domu Northa. Na północ.


Heeeeeeej! Chciałam tylko powiedzieć, że jestem chora (znowu D:) i dlatego ten rozdział może być nie dopracowany. Jeżeli nie pójdę do szkoły w poniedziałek to dostaniecie rozdział w tygodniu. I tutaj też jest pytanie do was: czy macie jakieś pytania do mnie? Odpowiem na każdą ilość tym bardziej, że nie jestem w stanie ruszyć się z łóżka ;)
Pozdrawiam was bardzo serdecznie i dziękuję, że jesteście :*

sobota, 12 marca 2016

Rozdział XIV

Elsa
  Płacz nie jest czymś fajnym. Upokarza, niszczy, przypomina o tym, że na świecie istnieje zło. Ale nie da się NIE płakać. Łzy oczyszczają. Sprawiają, że wraz z wodą i solą usuwamy złe wspomnienia. Chciałam to zrobić. Chciałam wymazać to z pamięci. Więc płakałam.
   Nie chciałam go kochać. Nie chciałam o nim myśleć. Nie chciałam czuć zimna. Ale stało się. Kochałam go. Myślałam o nim. I pragnęłam jego zimna jak nigdy niczego dotąd.
   Nie wiem ile tak siedziałam. Otoczona swoją rozpaczą i samotnością. Aż w końcu do mojego pokoju wpadła Anka.
-Och, Elsuś...-powiedziała rozmarzonym głosem. Jej oczy błyszczały, a policzki były lekko zaróżowione. Zakochała się. Spojrzała na mnie i jej mina zrzedła.-Co się stało?
Odwróciłam wzrok. Musiałam wyglądać okropnie. Ale jeszcze gorzej się czułam.
-Elsa, powiedz mi, dlaczego płaczesz?-spytała jeszcze raz i usiadła naprzeciwko mnie.
-Ania...-zaczęłam, ale słysząc jak bardzo zachrypnięty i drżący jest mój głos przestałam. Odchrząknęłam. Zaczęłam od nowa.-Pamiętasz Petera, prawda?
-Elsa...
-Nie. Daj....po prostu daj mi skończyć. Pamiętasz go i wiesz jak bardzo go kochałam. I jak bardzo on kochał mnie.-uśmiechnęłam się smutno.-Myślałam, że nie będzie innego. Że to on skradł mi serce. Ale wiesz co? Jack uzupełnił to brakujące miejsce. Dał mi nadzieję. Pozwolił znów pokochać. A zdajesz sobie sprawę, co dziś zrobił? Zerwał ze mną! Nie chce mnie, rozumiesz?!
-O Boże, Elsa...tak...tak mi przykro....-mówiła Anka.-Ja...nie wiedziałam. Przepraszam...Czekaj, dzwonię po dziewczyny.
-Nie, Anka, jest noc. One śpią!-próbowałam na próżno zatrzymać siostrę. Ale ona zniknęła już w korytarzu.
   Znów dopadły mnie przerażające myśli. Bałam się samej siebie. To, jakie emocje wywoływał u mnie Jack zniszczyło mnie. Myślenie o nim bolało. A był to ból najgorszej wagi. Takiej, na którą nie pomogą żadne leki.
    Dziewczyny zjawiły się pół godziny potem. Mimo iż był środek nocy żadna nie marudziła. Nie ziewała. Nie narzekała. Nie pieprzyła pocieszających tekstów, byle by tylko szybko sobie pójść. Po prostu siedziały i przytulały się do mnie. Głaskały. Karmiły lodami. Pododawały chusteczki. Wystarczyła mi ich obecność. W końcu jedna z nich przerwała ciszę, która stawała się zbyt niezręczna.
-Usuń go z telefonu.-powiedziała Punzie. Złapałam telefon i zrobiłam to w ciągu sekundy. Oddałabym wszystko, bym mogła zrobić tak w prawdziwym życiu. Klik! i ból znika. Tymczasem on był nadal. Wiercił dziury w mojej klatce piersiowej i pozostawiał na mojej duszy niezniszczalne otwory.
-Naprawdę go kochałam.-szepnęłam spuszczając wzrok, by ukryć łzy.-Naprawdę, naprawdę, naprawdę, NAPRAWDĘ go kochałam. To śmieszne nie?-zaśmiałam się i spojrzałam na przyjaciółki, w których oczach malował się smutek.-Pokochałam go, chociaż znam go tak niedługo. Pewnie, że to śmieszne. I dlatego to tak boli. To bardzo boli. Bo naprawdę go kochałam.
Znów mnie przytuliły. Ale nawet ich przyjacielska miłość nie potrafiła mnie załatać.
   Rano wygoniłam dziewczyny do szkoły. Nie chciały się zgodzić. Ale nie mogły opuszczać szkoły. Szczególnie Roszpunka, ze stuprocentową frekwencją. A ja potrzebowałam chwili spokoju.
  Elisabeth i Tim nawet nie weszli do mojego pokoju spytać o samopoczucie. Nie winiłam ich, ale brakowało mi rodzinnego ciepła. Kiedy poszli do pracy zeszłam na dół. Ubrałam się wcześniej w fioletową koszulkę i luźne spodnie. Nie czesałam włosów. Nie miałam na to siły. Po prostu związałam je na czubku głowy.
  Wypiłam kawę i przeszłam się po domu. Czułam się zamknięta. Jak zwierzę w klatce. Ubrałam kurtkę i wyszłam na dwór. Owiało mnie powietrze. Odetchnęłam. Wydawało mi się, że nie oddychałam tak długo.
   Nie myśląc dużo ruszyłam się z miejsca. Szłam przed siebie mijając domy, ludzi, dzieci. Ale i tak czułam się, jakbym była sama. Tylko ja i  moje myśli. Myśli o chłopaku, którego kochałam. Którego miałam w pamięci. Którego dotyk osiadł na mojej skórze i nie chciał zejść. Którego zapach czułam przez cały czas. Otoczyłam się rękami w talii. Łzy znów chciały płynąć, ale im nie pozwoliłam. Uniosłam wzrok znad moich butów.
   Rany znów zaczęły krwawić. Łzy znów zaczęły płynąć. Ból zaczął mnie pochłaniać. Wspomnienia pochłaniały. A sprawca tego stanu stał przede mną. Dumny i silny jak zawsze. Jego oczy świdrowały mnie na wylot. Zaciśnięte usta trzymały niewypowiedziane usta. Włosy w nieładzie prosiły się o dotknięcie.
  Ale ja tylko stałam. Stałam i patrzyłam na osobę, która mnie zniszczyła.  Która pozbawiła mnie powietrza. i która teraz szła w moją stronę. Wzdrygnęłam się i ruszyłam przed siebie. Wyminęłam go. I poczułam inną emocje.
  Gniew zastąpił smutek. Totalna wściekłość ogarnęła moim ciałem i umysłem. Poczułam pieczenie w palcach i zaczęła mi się robić gorąco. To jego wina. Wszystko było jego winą. Miałam ochotę zacisnąć paznokcie w jego tchawicy, a potem rozciąć klatkę piersiową i wyrwać jego serce. Bo on zrobił to mi. Chciałam by cierpiał. By go bolało tak bardzo, jak to bolało mnie. Byłam w tym momencie nieludzka. Ale wtedy zobaczyłam coś w jego oczach. Coś, co sprawiło, że uciekłam.
  Walczyłam z pokusą by tam wrócić i go zabić. Walczyłam z samą sobą. Coś wewnętrznie kazało mi wrócić. Szeptało bym sprawiła mój ból.
 Czułam, jakbym się topiło. Ściągnęłam kurtkę i spojrzałam na palce. Paradoksalnie pokrywały się lodem.
  Nie. Pomyślałam po prostu: Nie. Wytrzymałam tyle czasu. Myślałam, że to znikło. Że nie powróci. Że  jestem bezpieczna. Ale teraz wszystko wróciło. Pochłaniało mnie. Przez mgłę zobaczyłam jeziorko. Gorąco, które mnie ogarniało, otępiało mnie. Nie myśląc zbyt dużo weszłam do wody. Chłód, który ogarnął moje kostki sprawił, że przeszył mnie dreszcz. CZUŁAM chłód, ale nie zimno. Nie czułam tego, co czułam z nim.
  Nawet nie zdałam sobie sprawy, że moje nogi zdecydowały iść dalej. Usłyszałam jak ktoś krzyczy moje imię. Chwilę potem ogarnęła mnie ciemność.
  Kojarzycie takie uczucie podczas snu, kiedy wydaje wam się, że spadacie, a kiedy się budzicie aż się wzdrygacie?  Właśnie tak się teraz czułam. Jakbym spadała. Jakbym traciła siebie. Jakby moje spadanie nie miało końca. Moje pozbawione tlenu płuca napełniały się wodą. Moja głowa sprawiała wrażenie odciętej. Ale uczucie gorąca znikało. Ból znikał. Wściekłość znikała. JA znikałam.
  A potem poczułam silny uścisk. Jakby ręce Boga oplatające mnie w talii. Czułam bezpieczeństwo. Moje płuca znów oddychały. Głowa wracała na swoje miejsce. A ja leżałam. Leżałam i czułam, że muszę coś zamrozić. Muszę uwolnić moc. Położyłam dłoń na trawie, która zamieniła się w lodowe sopelki. Poczułam zalewającą mnie ulgę. To pomagało. A jednocześnie przerażało. Przez jakieś cztery lata nie czułam tego, co czułam teraz. Przez cztery lata nie używałam mocy. A teraz to był dosłownie wybuch. Niekontrolowany wybuch. Otworzyłam oczy, które przez cały czas były zamknięte. I ujrzałam twarz. Doskonałą, jasną, boską. Jego twarz.
  Wpatrywał się we mnie ze strachem i zachwytem. Tak, jakby odkrył potężny skarb. I zdałam sobie sprawę, co tak właściwie się stało. Jack odkrył mój sekret. Odkrył moją moc. Odkrył, że jestem świruską. Jeżeli ogłosiłby to światu...to nie mogło by się stać. Odgarnęłam mokre włosy z czoła. Byłam ubrana w granatową bluzę. JEGO bluzę. Przeniosłam wzrok na niego. Otworzył usta, by coś powiedzieć.
-Nie-powiedziałam ostrym tonem.-Nikomu nigdy o tym nie powiesz. A teraz idź stąd. Już!
  Wyglądał tak, jakby się nie zgadzał. Jasne, zawsze musiał mieć swoje zdanie. Pieprzony idiota. Widząc moją minę zacisnął usta, złapał jakiś patyk i wybiegł z miejsca, w którym leżałam. Kiedy zniknął z mojego pola widzenia rozejrzałam się. W miejscu, w którym powinnam mieć serce poczułam ból. Była w miejscu, gdzie ze mną zerwał. Gdzie się całowaliśmy. Gdzie chciałam się mu oddać. Wstałam pośpiesznie i ruszyłam do wyjścia.
  Kiedy stanęłam na drodze poczułam ciężar bluzy, którą miałam na sobie. W pewnym stopniu czułam, jakby mnie przytulał. Czułam jego zapach. Jego siłę.
  Usłyszałam szelest. Nie byłam panikarą, ale przestraszyłam się.
   Przed moimi oczami ukazał się wysoki, chudy mężczyzna z oczami w niepokojącym żółtawym odcieniu. Uśmiechał się ukazując zęby. Wiedziałam jedno-nie był człowiekiem. Czekałam na jego ruch. Modliłam się, żeby nie chodziło o mnie. Żeby istota, którą miałam przed sobą pomyliła mnie z kimś. Przez chwilę przebiegło mi przez myśl, że to Jack mógł go wezwać. A potem usłyszałam głos. Tak przerażający i straszny. Niepokojący i niski.
-Witaj, Elso.-powiedział. A potem pochłonęła mnie ciemność. I uczucie otępienia.
Jack
Czułem się jak dupek. Zachowywałem się jak dupek. Byłem dupkiem. Ale robiłem to dla Elsy. By mogła być szczęśliwa. Bym mógł patrzeć na jej szczęście. Bo ją kochałem. Bo ją wielbiłem. Bo była moją boginią. Bo była moim słońcem.
  Mój świat istniał nadal. Nie było tak jak w tych wszystkich romansidłach, że kiedy tracisz ukochaną osobę twój świat się rozsypuje. Mój był nadal. Brakowało tylko jednego. Słońca, które witało by nowy dzień. Słońca, które oświetlałoby mój świat. Słońca, którym była Elsa. Bez niej nie miałem po co rano wstawać. Czułem, jakbym cały czas byłbym we śnie. Jakbym spał.
  Leżałem na łóżku drugą godzinę wpatrując się w sufit. Nie mogłem spać. Nie chciałem jeść. Nie wstawałem. Pragnąłem znów ją zobaczyć. Poczuć jej usta na moich. Doznać uczucia zimna. Z mojego oka popłynęła łza. Nie płakałem. Nigdy. Ale dziś, kiedy zdałem sobie sprawę, że naprawdę ją straciłem. Wstałem gwałtownie. Złapałem laskę stojącą w kącie i ruszyłem na zewnątrz. Nie wiem ile czasu chodziłem dookoła. Ile minęło do czasu kiedy ją zobaczyłem. Stanąłem w miejscu, kiedy uderzyło mnie jej piękno. Zawsze była, jest i będzie piękna. Najpiękniejsza. I nigdy moja. Nigdy. Kiedy uniosła wzrok i spotkał się z moim poczułem tak potężny ból, że moje kolana zadrżały. Jej oczy wydawały się tak smutne. Wydawała się być zmęczona. Zmęczona smutkiem. Jej wzrok mówił: boli. Nie chciałem tego. Nie chciałem, by przeze mnie z jej oczu popłynęła choćby jedna łza. Ale nie było wyjścia. Ja i tak bym zniknął z jej życia. I tak bym musiał. Im szybciej tym lepiej. Ruszyłem do przodu. Ona też. Wyminęła mnie.
  Szedłem prosto. Nie odwracaj się. Nie odwracaj się. Nie. Odwracaj. Się. Powtarzałem to sobie. Ale ja nie słucham nikogo. Nawet siebie. Spojrzałem za siebie. Biegła. Uciekała. Ode mnie. Nie biegnij za nią. Nie. Biegnij. Za. NIĄ. Znów nie posłuchałem. Coś kazało mi biec.
  Dotarłem na polanę. Z tym miejscem wiązały się same bolesne. I wtedy  zobaczyłem ją. Stała w wodzie, która sięgała jej już do pasa.
-Elsa!-krzyknąłem przerażony, kiedy się zanurzyła. Woda na brzegach zaczęła zamarzać. Pierwsze, co próbowałem zrobić, to oczywiście zatrzymać lód. Ale nie mogłem. Nie potrafiłem zatrzymać żywiołu, nad którym zwykle panowałem. Wiedziałem, że lód może pokryć jeziorko zamykając Elsę wewnątrz. Musiałem działać. Niewiele myśląc ściągnąłem bluzę i wskoczyłem do wody. Nienawidziłem pływać. Woda kojarzyła mi się tylko z jednym-śmiercią. Najpierw zabrała mnie. Nie mogła zabrać też Elsy. Kiedy tylko ją zobaczyłem oplotłem ją ramionami w talii i zacząłem wyciągać z wody. Kiedy widziałem, jak oddycha próbując napełnić płuca położyłem ją delikatnie na trawie. Była mokra i przemarznięta. Naciągnąłem na nią moją bluzę. W moich ciuchach wyglądała na taką niewielką. Na kruchą. Po chwili wykonała zawrotnie szybki ruch ręką. Położyła ją na trawie i...zatkało mnie. Od jej ręki trawa robiła się zamrożona. Biała. Pokryta szronem. ELSA POKRYWAŁA TRAWĘ LODEM. Wydawało mi się, że życie daje mi z liścia. ELSA MA TAKĄ SAMĄ MOC JAK JA?! Odpowiedź brzmiała: tak.
 Otworzyła oczy. Spojrzała na mnie z przerażeniem. Bała się? Czego? Przecież byliśmy tacy sami. Ach, no tak Jack, ona o tym nie wie. Nie wie, że jesteś taki sam.
-Nie-powiedziała, a strach w jej oczach zamienił się w desperacką wściekłość.-Nikomu nigdy o tym nie powiesz. A teraz idź stąd. Już!
  Chciałem krzyknąć: Elsa! Kocham się! Jesteśmy tacy sami! Chciałem ją pocałować. Chciałem jej dotknąć. Ale zamiast tego wszystkiego po prostu wstałem, złapałem laskę i wybiegłem stamtąd. Chciałam by mnie nienawidziła. Osiągnąłem cel.


Heeeeeeeeeeeeeej! Wiem, wiem-kiiiiiiitowy rozdział. Miał być depresyjny i smutny, ale mam dziś tak niesamowicie dobry humor... W moim życiu ostatnio tak dużo się dzieje. Byłam dziś na dniach otwartych w mojej nowej szkole i jestem po prostu zachwycona. W poniedziałek mam próbne egzaminy. Stres... itd.
Ale w sumie chyba budzi napięcie nie? W sensie rozdział.
No nic zostawiam kwestię oceny wam. Bo to, co ostatnio się dzieje w sekcji komentarzy przekracza moje najśmielsze oczekiwania. Kocham was! :*

sobota, 5 marca 2016

Rozdział XIII

Żadne ze zdjęć umieszczone tutaj nie należy do mnie!!!
Elsa
Czas mijał. Spędzałam z Jack'iem dużo czasu. Zaczęłam się do niego nie tylko przyzwyczajać. Zaczynałam czuć się przy nim tak swobodnie, jak przy Peterze...
  Peter był moją pierwszą miłością. Pierwszą prawdziwą. Kochałam go bardziej niż jakiegokolwiek człowieka na ziemi. Traktowałam go jak moją przyszłość. Był mój. A ja byłam jego. A potem wypadek. Amnezja. Wszystko zostało zniszczone przez moją samolubność.
  Nie miałam się nigdy więcej z nikim wiązać. Nie na stałe. Ale odkąd pojawił się Jack...wszystko się zmieniło. Kiedy był przy mnie czułam motyle w brzuchu. Kiedy dotykał czułam zimno. Coś, czego nie czułam nigdy. Z nikim. Nie wiedziałam, czy to coś znaczy. Jak bardzo to moja wina.
  Ale działo się coś niedobrego. Kiedy z nim byłam wydawał się zamyślony. Smutny. Przygnębiony. Martwiłam się, że coś działo się w jego rodzinie. Coś niedobrego. Ale nie pytałam. Wiedziałam, że i tak by mi nie odpowiedział.
  Była sobota. Leżałam na łóżku i czytałam książkę. Jack był u rodziny, zresztą tak jak w każdy weekend, więc nigdzie się dziś nie wybierałam. Anka poszła na imprezę z Punzie. Wysłałam z nimi jeszcze Meridę, bo z nią na pewno nic by się im nie stało. Wiedziałam, że moja siostra idzie tam tylko dla Kristoffa. Ostatnio mówiła tylko o nim.
  Zamknęłam książkę i potarłam wewnętrzne kąciki oczu. Postanowiłam, że pójdę spać. To nie tak, że było późno, ale i tak nie miałam co robić. Wstałam z łóżka, żeby iść po piżamę, kiedy zabrzmiała moja komórka.
Odblokowałam ją natychmiast. Spodziewałam się, że to Anka. Ale to nie była ona. Napisał do mnie Jack, co było dziwne, bo jeszcze nigdy tego nie robił. Odblokowałam szybko telefon.
"Spotkaj się ze mną"
I tyle?
"Okej"-odpisałam.
O co chodziło. Najpierw do mnie pisze, a potem chce się spotkać? W WEEKEND? Coś było bardzo nie tak.
Odpowiedź przyszła niemal za chwilę.
"Będę za 15 minut."
CO?! Był w mieście?! Nie...nie rozumiałam, co się dzieje? On...powinien być u rodziny. CO tu robił?
Podeszłam do szafy. Nie po piżamę. Po coś...normalnego. Musiałam się też umalować i uczesać. I miałam na wszystko 15 minut.
  Wyciągnęłam z szafy szarą koszulkę na ramiączkach ze zwisającymi falbanami i czarne leginsy. Przebrałam się jak najszybciej umiałam. Nie miałam czasu na pełny makijaż, dlatego umalowałam tylko rzęsy i nałożyłam na usta różową, matową szminkę. Ubrałam jeszcze naszyjnik z ciemną zawieszką i bransoletkę do kompletu.
  Włosy wyprostowałam i spięłam po bokach. Wyglądałam...w miarę. Tym bardziej, że wyrobiłam się w 15 minut. Złapałam za telefon i ruszyłam na dół. Założyłam wygodne baleriny, złapałam skórzaną kurtkę i wtedy rozległ się dzwonek. Jack. Otworzyłam drzwi z uśmiechem.
-Hej-powiedziałam radośnie.
-Przejdziemy się?-spytał tylko, a kiedy przytaknęłam złapał mnie za rękę i ruszył przed siebie.
   Przez kilka minut szliśmy w milczeniu. Patrzyłam na nasze splecione palce. Żadnych wyjaśnień. Musiałam dowiedzieć się, co się z nim dzieje.
-Jack?-spytałam niepewnie. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się, jakby dopiero zauważył, że tam byłam.-Dlaczego nie jesteś u rodziny? Coś....coś nie tak?
-Nie.-powiedział natychmiast.-Nie potrzebowali mnie dziś. Postanowiłam, że wybierzemy się na spacer.
-Okej...Ale...
-Ciii...chodź, chcę ci coś pokazać.
I zaczął się wygłupiać. W jednej chwili się nie odzywa, a w drugiej skacze po drzewach. Gdyby nie był facetem posądziłabym go o okres. Ale jednak to nie wchodziło w grę. Roześmiałam się, kiedy stanął przy latarni i udawał....panią lekkich obyczajów. Odciągnęłam go, bo ludzie zaczęli się gapić. Przez te kilka sekund już widziałam wzrok dwóch dziewczyn wpatrzonych w MOJEGO Jack'a. On też się zaśmiał i wrócił do wygłupów.
  Kiedy miasto się skończyło, a drzewa stały się wyższe znów znalazł się przy mnie.
-Co robiłaś?-spytał nagle.-Słońce, założę się, że czytałaś te swoje książki.
-Co?-spytałam głupkowato.
-Zanim po ciebie przyszedłem? Co robiłaś?
-Masz rację. Czytałam.-uśmiechnęłam  się.
-Wiedziałem.-uśmiechnął się triumfalnie i splótł nasze palce.
-Jestem aż taka przewidywalna?
Parsknął w odpowiedzi, na co ja się oburzyłam.
-Co?!-spytałam.
-Wczoraj ględziłaś mi o tej książce cały czas. Mam wgląd na całą fabułę, a nawet nie przeczytałam tego opisu książki.
-To się nazywa blurb.
-Co?
-Blurb. Ten opis z tyłu książki tak się nazywa.
-Zawsze jesteś taka mądra?
-Zawsze jesteś taki niedoedukowany?
-Zawsze używasz słów, których nie rozumiem?
-Zawsze odpowiadasz pytaniem na pytanie?
-Zawsze jesteś taka wścibska?
-Zawsze musisz wszystko wiedzieć?
-Zawsze...-zawiesił się. Wygrałam. Uśmiechnęłam się.
Zwróciłam wzrok przed siebie.
-Hej, ja znam to miejsce-powiedziałam. To tu zostawił mnie kiedyś Jack.
-Tak. Znasz je. Wtedy...-speszył się.-nie dokończyłem czegoś. Chodź.
Pociągał mnie w stronę jakichś krzaków. Okej, ufałam mu, ale nie chciałam się nimi zranić. Stanęłam gwałtownie.
-Elsa?-spojrzał na mnie pytająco. Odetchnął i pogłaskał mnie po policzku.-Zamknij oczy.
  Spojrzałam na niego. Nie wyglądał na psychopatę zaciągającą obce panienki w krzaki. Jego oczy hipnotyzowały i mówiły "Zamknij oczy. Zamknij oczy". Zamrugałam kilka razy i wykonałam polecenie. Poczułam, że jack znów mnie ciągnie do przodu. Oczekiwałam, że poczuję jakieś gałęzie i krzaki. Tymczasem nie czułam nic. Zupełnie jakbym szła po asfalcie. Nie było dołów, kamieni. Niczego.
  Nagle stanęliśmy.
-Otwórz oczy.-powiedział. Był tak blisko mnie. Czułam jego oddech. Przeszedł mnie dreszcz.
Podniosłam powieki. Staliśmy na środku niewielkiej polanki. Wokół rozciągały się różnorodne drzewa. Po lewej stronie natomiast znajdowało się jeziorko. Nie było ogromne, ale wydawało się głębokie. W tafli odbijał się księżyc.
-Wow...-ten widok zaparł mi dech w piersiach. Obróciłam się i ujrzałam Jack'a leżącego na trawie i wpatrującego się w niebo. Położyłam się koło niego. Na niebie znajdowało się tyle gwiazd...Układały się w nieznane i znane mi konstelacje, które mogłam oglądać bez końca. Mogłabym tu zostać na zawsze. Zamrugałam i zobaczyłam, że Jack opiera się na łokciach i patrzy na mnie przenikliwie.
-Nie przeszkadzaj sobie-powiedział poważnie. Uśmiechnęłam się i wróciłam do oglądania gwiazd.
  Zastanawiałam się, jak to jest latać. Czy widzi się wtedy gwiazdy bliżej? Czy księżyc uśmiecha się do ciebie, kiedy jesteś otulana przez wiatr? Od zawsze chciałam latać. To było moje marzenie, odkąd mama opowiedziała mi bajkę o Rosabelli. Była księżniczką o złotych oczach. Mieszkała w pięknym zamku otoczona przez miłość rodziców i poddanych. Pewnego dnia stanęła w oknie, uniosła ramiona i poleciała. Bajka dla dzieci, ale kochałam ją. Mama zawsze powtarzała mi, że jeżeli kiedyś będę chciała-polecę.
-Elsa?-z zamyślenia wyrwał mnie głos chłopaka. Uniosłam się na łokciach tak jak on, by być z nim twarzą w twarz.
-Jack?-zapytałam naśladując jego głos.
  W odpowiedzi złączył swoje wargi z moimi. Kochałam momenty, kiedy mnie całował. Pochylił mnie i chwilę potem leżałam już na trawie a on pochylał się nade mną. Całował mnie tak mocno i namiętnie, że zaczęłam zastanawiać się, czy coś jest nie tak. Moje myśli zostały rozwiane, kiedy jego ręka zjechała w stronę uda i znalazła się pod moją bluzką. Przeszedł mnie dreszcz, kiedy poczułam  elektryzujące zimno. Wczepiłam swoje dłonie w jego włosy i jęknęłam kiedy jego ręka głaskała mnie po brzuchu. Znów zadrżałam, kiedy jego usta zaczęły tworzyć drogę w stronę obojczyka. Pocałował moje ramie i wrócił do ust.
Nagle odsunął się ode mnie jak oparzony.
-Jack?-spytałam zdezorientowana.
-Elsa...ja...ty....my...-jąkał się, wstał i zaczął chodzić w kółko.
-Jack. Co się dzieje? Dlaczego tak się zachowujesz? Czy...co jest nie tak?
Spojrzał na mnie. Wsadził dłonie do kieszeni.
-Nie mogę z tobą być-rzekł bez emocji.
-Co?-chyba się przesłyszałam.-Co?
-Zrywam z tobą.
I to by było na tyle. Miałam wrażenie, że złapał za kij bejsbolowy i walnął mnie nim z całej siły, a ja rozsypałam się na miliony małych kawałeczków, których nie da się już posklejać. Zamrugałam i również wstałam. Nie rozumiałam co tu się właśnie stało. W jednej chwili leżeliśmy na trawie oddając się pocałunkom, a w drugiej on mówi, że mnie nie chce? Czułam, że ulatuje ze mnie powietrze, a wraz z nim wszystkie moje emocje.
Spojrzałam na niego. Patrzył na mnie. W jego oczach malował się ból. Ale mnie nie chciał.
 Uśmiechnęłam się, a przynajmniej tak mi się wydawało.
-W takim razie-zaczęłam.-żegnaj.
  Wyszłam z tego miejsca pierwszym lepszym przejściem. Zaczęłam biec. Chciałam pozbyć się uczucia pustki, które we mnie wstąpiło. Zapomnieć o dzisiejszym dni. Upaść i płakać dopóki się nie odwodnię. Ale ja tylko biegłam. Płuca mnie piekły, a gardło zdawało się być zdarte. Ale ja biegłam.
  Kiedy tylko przekroczyłam próg domu wbiegłam do swojego pokoju i zanurzyłam się w swoim łóżku. I dopiero teraz zaczęłam płakać. Zaczynało mi brakować powietrza, ale nie potrafiłam opanować łez płynących z moich oczu. Nie potrafiłam wymazać z pamięci jego twarzy kiedy mnie całował i dotykał. Ani zapomnieć momentu, kiedy mówił, że mnie nie chce.
Jack
Elsa nigdy więcej nie wspominała o dzieciach i innych rzeczach, o których mówiła wtedy. Nie poruszałem więc tego tematu.
 Uwielbiałem, kiedy się uśmiechała. Jej twarz stawała się wtedy tak promienna i szczęśliwa, że można by powiedzieć, że była jak słońce, które wstaje rano. Była nieziemsko piękna. Mogłem patrzeć na nią i tonąć w jej oczach. Była też niesamowicie opiekuńcza. Pilnowała żebym nic sobie nie zrobił, kiedy wygłupiałem się, żeby zobaczyć jej uśmiech. Uwielbiałem też jej głos. Kiedy opowiadała zawzięcie o jakieś książce, a jej źrenice się zmniejszały, mogłem jej słuchać i słuchać i słuchać. Była  niesamowicie mądra. Często robiła zadania u mnie w mieszkaniu. Zakładała wtedy okulary, kładła się na podłodze i pisała zawzięcie w zeszytach. Zawsze jej wtedy przeszkadzałem co rusz kładąc się na niej, albo całując ją, albo ciągnąc za nogi, na co ona piszczała i śmiała się.
  Ale najbardziej uwielbiałem jej dotykać. Bo wtedy doświadczałem najbardziej niezwykłego uczucia pod słońcem. Czułem zimno. I to tak fascynujące zimno, że kiedy już je poczułem, nie mogłem przestać.
  Elsa była najpiękniejszą, najmądrzejszą i najbardziej niezwykłą kobietą pod słońcem. Nie przyjmowałem wiadomości, że nie będzie szczęśliwa. Dlatego musiałem odejść. I to jak najszybciej, zanim ona coś do mnie poczuje. Zanim będzie za późno.
  W ten weekend miałem wolne. Wolne od tak dawna. North powiedział, że i tak na nic się nie przydaję. Poczułem, że właśnie dziś muszę to zrobić. Muszę zerwać z Elsą.
   Obudziłem się w środku nocy. Spojrzałem na zegarek. 3.43. Świetnie. Podszedłem do okna i oparłem się o parapet. Zamknąłem oczy. W ciemności zobaczyłem ją. Natychmiast otworzyłem oczy. Spojrzałem na Księżyc.
-Zwariowałem nie?-powiedziałem uśmiechając się i patrząc na srebrną tarczę. Zdawało mi się, że zaśmiał się. Że zadrwił. Jakbym się mylił.-No dobra, zróbmy tak. Jeżeli zobaczę dziś najpiękniejszą rzecz na świecie to tego nie zrobię.
  Czekałem cały dzień na najpiękniejszą rzecz na świecie. Cholernie długo czekałem. Ale kiedy zaczęło zachodzić słońce uznałem sprawę za przegraną.
"Spotkaj się ze mną"-napisałem.
Odpisała tylko jedno słowo.
"Okej"
Odpisałem od razu.
"Będę za 15 minut."
Jak napisałem tak zrobiłem. Piętnaście minut później byłem już w jej drzwiach. Zadzwoniłem do drzwi. Otworzyła rozpromieniona. Teraz Jack. Masz szansę...
-Przejdziemy się?
...i straciłeś szansę idioto. Okej, spanikowałem, kiedy ją zobaczyłem. Piękna i naturalna, jak zawsze. Kiedy przytaknęła nie mogłem się oprzeć przed dotknięciem jej. Złapałem ją za rękę i ruszyłem przed siebie.
  Podczas naszej drogi myślałem tylko o tym jak z nią zerwać. I o jej zgrabnych dłoniach.
-Jack?-spytała z wtachaniem w głosie. Uśmiechnąłem się kiedy zobaczyłem zmartwienie w jej oczach.-Dlaczego nie jesteś u rodziny? Coś....coś nie tak?
-Nie.-powiedziałem.-Nie potrzebowali mnie dziś. Postanowiłem, że wybierzemy się na spacer.
-Okej...Ale...
-Ciii...chodź, chcę ci coś pokazać.
Musiałem sprawić, żeby się nie martwiła. To było jak misja. Nie czekając na jej słowa zacząłem robić to co tygryski lubią najbardziej-skakać po drzewach. Tym razem jednak nie śmiała się. Cóż, nie podziałało. Czas na plan B. Zeskoczyłem z drzewa tuż obok latarni. Oparłem się o nią. Kiedy spojrzała na mnie pytająco zacząłem raczyć ją tekstami typu: "Mam na imię Jack. Zapamiętaj to imię, bo będziesz krzyczała je całą noc." albo typowy "Bolało jak spadłaś z nieba?" i inne takie. Wokół mnie zaczęła zbierać się niezła grupka ludzi zaczęła się śmiać i odciągać od latarni. Bingo! Zaraz...Jack, idioto? MIAŁEŚ Z NIĄ ZERWAĆ, DO CHOLERY!!! Okej, jestem w tym beznadziejny.
W końcu dałem spokój i zacząłem iść obok niej. Kiedy zrobiło się dziwnie cicho postanowiłem to przerwać.
-Co robiłaś?-zapytałem od niechcenia. W rzeczywistości bardzo mnie to interesowało.-Słońce, założę się, że czytałaś te swoje książki.
-Co?-zapytała. Nie wiedziała o co mi chodzi.
-Zanim po ciebie przyszedłem? Co robiłaś?-wyjaśniłem
-Masz rację. Czytałam.
-Wiedziałem.-uśmiechnąłem się. Zawsze to robiła w wolnych chwilach. Splotłem nasze palce.
-Jestem aż taka przewidywalna?-zapytała, a ja parsknąłem rozbawiony.
-Co?!-oburzyła się.
-Wczoraj ględziłaś mi o tej książce cały czas.-powiedziałem prawdę- Mam wgląd na całą fabułę, a nawet nie przeczytałam tego opisu książki.
-To się nazywa blurb.-mruknęła.
-Co?
-Blurb. Ten opis z tyłu książki tak się nazywa.
-Zawsze jesteś taka mądra?
-Zawsze jesteś taki niedoedukowany?
Bawimy się w pytania tak? Podejmuję wyzwanie.
-Zawsze używasz słów, których nie rozumiem?
-Zawsze odpowiadasz pytaniem na pytanie?
-Zawsze jesteś taka wścibska?
-Zawsze musisz wszystko wiedzieć?
-Zawsze...-wygrała. Ten jej cięty języczek znów wygrał. Ale znów się uśmiechnęła triumfalnie, więc można było to uznać za moje zwycięstwo.
-Hej, ja znam to miejsce-powiedziała nagle.
Nie lubiłem do tego wracać. Ale...ja tego nie planowałem. Miałem z nią zerwać już dawno. Okej, byłem do dupy.
-Tak. Znasz je. Wtedy...nie dokończyłem czegoś. Chodź.
Pociągnąłem ją delikatnie, ale ona zaparła się nogami.
-Elsa?-nie wiedziałem co się dzieje. Ona się bała. Pogłaskałem ją delikatnie po policzku, by się uspokoiła.-Zamknij oczy.
Wpatrywała się chwilę we mnie, ale w końcu wykonała moje polecenie. Zaufała mi. A ja byłem stracony. Prowadziłem ją starannie odsuwając każdy krzak, każdy kamień. Wydawała mi się taka delikatna. Zbyt delikatna dla mnie. Bałem się, że mógłbym jej coś zrobić.
  Kiedy stanęliśmy na zielonej trawie przed moim ulubionym jeziorem popatrzyłem na nią jeszcze raz.
-Otwórz oczy-powiedziałem. Kiedy to zrobiła jej źrenice rozszerzyły się, a usta otworzyły. Odeszła kawałek ode mnie i wpatrywała się we wszystko. Położyłem się na trawie. Zadałem sobie sprawę, że miałem z nią zerwać. Że jestem idiotą, kiedy to zrobię. Że będę tego żałował. Ale nie zrobię tego dla siebie. Zrobię to dla niej. Bo ona musiała być szczęśliwa. Bez względu na wszystko.
  Nawet nie zauważyłem, kiedy położyła się obok mnie. Podniosłem się na łokciach i spojrzałem na jej oczy zwrócone ku niebu. Zobaczyłem to. Zobaczyłem NAJPIĘKNIEJSZĄ RZECZ NA ŚWIECIE. Od zawsze lubiłem patrzeć w gwiazdy. A kiedy latałem lubiłem sobie wyobrażać, że jestem jedną z nich. Ale kiedy zobaczyłem je odbijające się w błyszczących oczach Elsy zapomniałem jak się oddycha.
-Nie przeszkadzaj sobie-powiedziałem, kiedy zwróciła wzrok w moją stronę. Uśmiechnęła się i wróciła do poprzedniej czynności. Nigdy nie oglądałem takich gwiazd. Zdawały się świecić jeszcze bardziej. To była najpiękniejsza rzecz na świecie. W tym momencie pomyślałem tylko jedno: Pieprzyć to!
-Elsa?
-Jack?-uniosła się na łokciach naśladując mój głos.
  Więcej nie myślałem. Instynktownie dotknąłem jej pleców i pocałowałem łapczywie Najprzyjemniejsze uczucie jakie kiedykolwiek powstało. Najlepsza czynność, jaką ktokolwiek wymyślił. Po chwili leżała na trawie, a ja zjechałem jej ręką pod bluzkę. Czułem pod palcami elektryzujące zimno. Kiedy wczepiła swoje ręce w moje włosy i jęknęła czułem, że oszaleję. Choćbyśmy mieli TO zrobić tutaj-chciałem tego. Cholernie tego chciałem. Wygięła nieznacznie plecy, kiedy zacząłem zjeżdżać niżej i całować jej szczękę, szyję, obojczyk i ramiona. I wtedy do mnie dotarło co robię. Seks z nią niczego by nie rozwiązał. Skomplikowałby wszystko jeszcze bardziej. Musiałem to przerwać. Natychmiast.
-Jack?-spytała dysząc nieznacznie.
-Elsa...ja...ty....my...-wstałem. Okej. Teraz Jack. JUŻ!
-Jack. Co się dzieje? Dlaczego tak się zachowujesz? Czy...co jest nie tak?
Chciałem powiedzieć: Muszę z tobą zerwać, ale pragnę cię tak bardzo, że nie potrafię, ale muszę! Powiedziałem tylko:
-Nie mogę z tobą być.
Brawo, Jack. Co za dobór słownictwa. Co za oryginalność!
-Co?-zapytała praktycznie bez tchu.-Co?
Chciałem paść na kolana i błagać, żeby wybaczyła mi, że zachowałem się jak dupek. Ale nie mogłem.
-Zrywam z tobą.-powiedziałem. Oczekiwałem napadu złość z jej strony. Ataku histerii, spoliczkowania mnie, czegoś, co sprawi mi ogromny ból fizyczny.
  Ale nie doczekałem się tego. Jej kąciki ust drgnęły, jakby chciała się uśmiechnąć. Jakby to ją bolało. A potem powiedziała coś, co zabolało mnie.
-W takim razie...żegnaj.
I odeszła. Kiedy zniknęła mi z oczu upadłem na kolana i złapałem mocno trawy, jakby ona miała mnie uchronić przed pobiegnięciem za nią. Po moim policzku spłynęła łza.
-Kocham cię-wyszeptałem-Najbardziej na świecie.


Hee







eeeeej! Godzina 12-dodaję rozdział. Okej, przebrnęłam. I jestem super hiper mega ciekawa, co myślicie.Urozmaiciłam odrobinkę rozdział zdjęciami. Mam nadzieję, że się podoba ;) Cóż mogę jeszcze napisać...no cóż-dziękuję że jesteście. Po prostu dziękuję :* :* :*