Elsa
Płacz nie jest czymś fajnym. Upokarza, niszczy, przypomina o tym, że na świecie istnieje zło. Ale nie da się NIE płakać. Łzy oczyszczają. Sprawiają, że wraz z wodą i solą usuwamy złe wspomnienia. Chciałam to zrobić. Chciałam wymazać to z pamięci. Więc płakałam.
Nie chciałam go kochać. Nie chciałam o nim myśleć. Nie chciałam czuć zimna. Ale stało się. Kochałam go. Myślałam o nim. I pragnęłam jego zimna jak nigdy niczego dotąd.
Nie wiem ile tak siedziałam. Otoczona swoją rozpaczą i samotnością. Aż w końcu do mojego pokoju wpadła Anka.
-Och, Elsuś...-powiedziała rozmarzonym głosem. Jej oczy błyszczały, a policzki były lekko zaróżowione. Zakochała się. Spojrzała na mnie i jej mina zrzedła.-Co się stało?
Odwróciłam wzrok. Musiałam wyglądać okropnie. Ale jeszcze gorzej się czułam.
-Elsa, powiedz mi, dlaczego płaczesz?-spytała jeszcze raz i usiadła naprzeciwko mnie.
-Ania...-zaczęłam, ale słysząc jak bardzo zachrypnięty i drżący jest mój głos przestałam. Odchrząknęłam. Zaczęłam od nowa.-Pamiętasz Petera, prawda?
-Elsa...
-Nie. Daj....po prostu daj mi skończyć. Pamiętasz go i wiesz jak bardzo go kochałam. I jak bardzo on kochał mnie.-uśmiechnęłam się smutno.-Myślałam, że nie będzie innego. Że to on skradł mi serce. Ale wiesz co? Jack uzupełnił to brakujące miejsce. Dał mi nadzieję. Pozwolił znów pokochać. A zdajesz sobie sprawę, co dziś zrobił? Zerwał ze mną! Nie chce mnie, rozumiesz?!
-O Boże, Elsa...tak...tak mi przykro....-mówiła Anka.-Ja...nie wiedziałam. Przepraszam...Czekaj, dzwonię po dziewczyny.
-Nie, Anka, jest noc. One śpią!-próbowałam na próżno zatrzymać siostrę. Ale ona zniknęła już w korytarzu.
Znów dopadły mnie przerażające myśli. Bałam się samej siebie. To, jakie emocje wywoływał u mnie Jack zniszczyło mnie. Myślenie o nim bolało. A był to ból najgorszej wagi. Takiej, na którą nie pomogą żadne leki.
Dziewczyny zjawiły się pół godziny potem. Mimo iż był środek nocy żadna nie marudziła. Nie ziewała. Nie narzekała. Nie pieprzyła pocieszających tekstów, byle by tylko szybko sobie pójść. Po prostu siedziały i przytulały się do mnie. Głaskały. Karmiły lodami. Pododawały chusteczki. Wystarczyła mi ich obecność. W końcu jedna z nich przerwała ciszę, która stawała się zbyt niezręczna.
-Usuń go z telefonu.-powiedziała Punzie. Złapałam telefon i zrobiłam to w ciągu sekundy. Oddałabym wszystko, bym mogła zrobić tak w prawdziwym życiu. Klik! i ból znika. Tymczasem on był nadal. Wiercił dziury w mojej klatce piersiowej i pozostawiał na mojej duszy niezniszczalne otwory.
-Naprawdę go kochałam.-szepnęłam spuszczając wzrok, by ukryć łzy.-Naprawdę, naprawdę, naprawdę, NAPRAWDĘ go kochałam. To śmieszne nie?-zaśmiałam się i spojrzałam na przyjaciółki, w których oczach malował się smutek.-Pokochałam go, chociaż znam go tak niedługo. Pewnie, że to śmieszne. I dlatego to tak boli. To bardzo boli. Bo naprawdę go kochałam.
Znów mnie przytuliły. Ale nawet ich przyjacielska miłość nie potrafiła mnie załatać.
Rano wygoniłam dziewczyny do szkoły. Nie chciały się zgodzić. Ale nie mogły opuszczać szkoły. Szczególnie Roszpunka, ze stuprocentową frekwencją. A ja potrzebowałam chwili spokoju.
Elisabeth i Tim nawet nie weszli do mojego pokoju spytać o samopoczucie. Nie winiłam ich, ale brakowało mi rodzinnego ciepła. Kiedy poszli do pracy zeszłam na dół. Ubrałam się wcześniej w fioletową koszulkę i luźne spodnie. Nie czesałam włosów. Nie miałam na to siły. Po prostu związałam je na czubku głowy.
Wypiłam kawę i przeszłam się po domu. Czułam się zamknięta. Jak zwierzę w klatce. Ubrałam kurtkę i wyszłam na dwór. Owiało mnie powietrze. Odetchnęłam. Wydawało mi się, że nie oddychałam tak długo.
Nie myśląc dużo ruszyłam się z miejsca. Szłam przed siebie mijając domy, ludzi, dzieci. Ale i tak czułam się, jakbym była sama. Tylko ja i moje myśli. Myśli o chłopaku, którego kochałam. Którego miałam w pamięci. Którego dotyk osiadł na mojej skórze i nie chciał zejść. Którego zapach czułam przez cały czas. Otoczyłam się rękami w talii. Łzy znów chciały płynąć, ale im nie pozwoliłam. Uniosłam wzrok znad moich butów.
Rany znów zaczęły krwawić. Łzy znów zaczęły płynąć. Ból zaczął mnie pochłaniać. Wspomnienia pochłaniały. A sprawca tego stanu stał przede mną. Dumny i silny jak zawsze. Jego oczy świdrowały mnie na wylot. Zaciśnięte usta trzymały niewypowiedziane usta. Włosy w nieładzie prosiły się o dotknięcie.
Ale ja tylko stałam. Stałam i patrzyłam na osobę, która mnie zniszczyła. Która pozbawiła mnie powietrza. i która teraz szła w moją stronę. Wzdrygnęłam się i ruszyłam przed siebie. Wyminęłam go. I poczułam inną emocje.
Gniew zastąpił smutek. Totalna wściekłość ogarnęła moim ciałem i umysłem. Poczułam pieczenie w palcach i zaczęła mi się robić gorąco. To jego wina. Wszystko było jego winą. Miałam ochotę zacisnąć paznokcie w jego tchawicy, a potem rozciąć klatkę piersiową i wyrwać jego serce. Bo on zrobił to mi. Chciałam by cierpiał. By go bolało tak bardzo, jak to bolało mnie. Byłam w tym momencie nieludzka. Ale wtedy zobaczyłam coś w jego oczach. Coś, co sprawiło, że uciekłam.
Walczyłam z pokusą by tam wrócić i go zabić. Walczyłam z samą sobą. Coś wewnętrznie kazało mi wrócić. Szeptało bym sprawiła mój ból.
Czułam, jakbym się topiło. Ściągnęłam kurtkę i spojrzałam na palce. Paradoksalnie pokrywały się lodem.
Nie. Pomyślałam po prostu: Nie. Wytrzymałam tyle czasu. Myślałam, że to znikło. Że nie powróci. Że jestem bezpieczna. Ale teraz wszystko wróciło. Pochłaniało mnie. Przez mgłę zobaczyłam jeziorko. Gorąco, które mnie ogarniało, otępiało mnie. Nie myśląc zbyt dużo weszłam do wody. Chłód, który ogarnął moje kostki sprawił, że przeszył mnie dreszcz. CZUŁAM chłód, ale nie zimno. Nie czułam tego, co czułam z nim.
Nawet nie zdałam sobie sprawy, że moje nogi zdecydowały iść dalej. Usłyszałam jak ktoś krzyczy moje imię. Chwilę potem ogarnęła mnie ciemność.
Kojarzycie takie uczucie podczas snu, kiedy wydaje wam się, że spadacie, a kiedy się budzicie aż się wzdrygacie? Właśnie tak się teraz czułam. Jakbym spadała. Jakbym traciła siebie. Jakby moje spadanie nie miało końca. Moje pozbawione tlenu płuca napełniały się wodą. Moja głowa sprawiała wrażenie odciętej. Ale uczucie gorąca znikało. Ból znikał. Wściekłość znikała. JA znikałam.
A potem poczułam silny uścisk. Jakby ręce Boga oplatające mnie w talii. Czułam bezpieczeństwo. Moje płuca znów oddychały. Głowa wracała na swoje miejsce. A ja leżałam. Leżałam i czułam, że muszę coś zamrozić. Muszę uwolnić moc. Położyłam dłoń na trawie, która zamieniła się w lodowe sopelki. Poczułam zalewającą mnie ulgę. To pomagało. A jednocześnie przerażało. Przez jakieś cztery lata nie czułam tego, co czułam teraz. Przez cztery lata nie używałam mocy. A teraz to był dosłownie wybuch. Niekontrolowany wybuch. Otworzyłam oczy, które przez cały czas były zamknięte. I ujrzałam twarz. Doskonałą, jasną, boską. Jego twarz.
Wpatrywał się we mnie ze strachem i zachwytem. Tak, jakby odkrył potężny skarb. I zdałam sobie sprawę, co tak właściwie się stało. Jack odkrył mój sekret. Odkrył moją moc. Odkrył, że jestem świruską. Jeżeli ogłosiłby to światu...to nie mogło by się stać. Odgarnęłam mokre włosy z czoła. Byłam ubrana w granatową bluzę. JEGO bluzę. Przeniosłam wzrok na niego. Otworzył usta, by coś powiedzieć.
-Nie-powiedziałam ostrym tonem.-Nikomu nigdy o tym nie powiesz. A teraz idź stąd. Już!
Wyglądał tak, jakby się nie zgadzał. Jasne, zawsze musiał mieć swoje zdanie. Pieprzony idiota. Widząc moją minę zacisnął usta, złapał jakiś patyk i wybiegł z miejsca, w którym leżałam. Kiedy zniknął z mojego pola widzenia rozejrzałam się. W miejscu, w którym powinnam mieć serce poczułam ból. Była w miejscu, gdzie ze mną zerwał. Gdzie się całowaliśmy. Gdzie chciałam się mu oddać. Wstałam pośpiesznie i ruszyłam do wyjścia.
Kiedy stanęłam na drodze poczułam ciężar bluzy, którą miałam na sobie. W pewnym stopniu czułam, jakby mnie przytulał. Czułam jego zapach. Jego siłę.
Usłyszałam szelest. Nie byłam panikarą, ale przestraszyłam się.
Przed moimi oczami ukazał się wysoki, chudy mężczyzna z oczami w niepokojącym żółtawym odcieniu. Uśmiechał się ukazując zęby. Wiedziałam jedno-nie był człowiekiem. Czekałam na jego ruch. Modliłam się, żeby nie chodziło o mnie. Żeby istota, którą miałam przed sobą pomyliła mnie z kimś. Przez chwilę przebiegło mi przez myśl, że to Jack mógł go wezwać. A potem usłyszałam głos. Tak przerażający i straszny. Niepokojący i niski.
-Witaj, Elso.-powiedział. A potem pochłonęła mnie ciemność. I uczucie otępienia.
Jack
Czułem się jak dupek. Zachowywałem się jak dupek. Byłem dupkiem. Ale robiłem to dla Elsy. By mogła być szczęśliwa. Bym mógł patrzeć na jej szczęście. Bo ją kochałem. Bo ją wielbiłem. Bo była moją boginią. Bo była moim słońcem.
Mój świat istniał nadal. Nie było tak jak w tych wszystkich romansidłach, że kiedy tracisz ukochaną osobę twój świat się rozsypuje. Mój był nadal. Brakowało tylko jednego. Słońca, które witało by nowy dzień. Słońca, które oświetlałoby mój świat. Słońca, którym była Elsa. Bez niej nie miałem po co rano wstawać. Czułem, jakbym cały czas byłbym we śnie. Jakbym spał.
Leżałem na łóżku drugą godzinę wpatrując się w sufit. Nie mogłem spać. Nie chciałem jeść. Nie wstawałem. Pragnąłem znów ją zobaczyć. Poczuć jej usta na moich. Doznać uczucia zimna. Z mojego oka popłynęła łza. Nie płakałem. Nigdy. Ale dziś, kiedy zdałem sobie sprawę, że naprawdę ją straciłem. Wstałem gwałtownie. Złapałem laskę stojącą w kącie i ruszyłem na zewnątrz. Nie wiem ile czasu chodziłem dookoła. Ile minęło do czasu kiedy ją zobaczyłem. Stanąłem w miejscu, kiedy uderzyło mnie jej piękno. Zawsze była, jest i będzie piękna. Najpiękniejsza. I nigdy moja. Nigdy. Kiedy uniosła wzrok i spotkał się z moim poczułem tak potężny ból, że moje kolana zadrżały. Jej oczy wydawały się tak smutne. Wydawała się być zmęczona. Zmęczona smutkiem. Jej wzrok mówił: boli. Nie chciałem tego. Nie chciałem, by przeze mnie z jej oczu popłynęła choćby jedna łza. Ale nie było wyjścia. Ja i tak bym zniknął z jej życia. I tak bym musiał. Im szybciej tym lepiej. Ruszyłem do przodu. Ona też. Wyminęła mnie.
Szedłem prosto. Nie odwracaj się. Nie odwracaj się. Nie. Odwracaj. Się. Powtarzałem to sobie. Ale ja nie słucham nikogo. Nawet siebie. Spojrzałem za siebie. Biegła. Uciekała. Ode mnie. Nie biegnij za nią. Nie. Biegnij. Za. NIĄ. Znów nie posłuchałem. Coś kazało mi biec.
Dotarłem na polanę. Z tym miejscem wiązały się same bolesne. I wtedy zobaczyłem ją. Stała w wodzie, która sięgała jej już do pasa.
-Elsa!-krzyknąłem przerażony, kiedy się zanurzyła. Woda na brzegach zaczęła zamarzać. Pierwsze, co próbowałem zrobić, to oczywiście zatrzymać lód. Ale nie mogłem. Nie potrafiłem zatrzymać żywiołu, nad którym zwykle panowałem. Wiedziałem, że lód może pokryć jeziorko zamykając Elsę wewnątrz. Musiałem działać. Niewiele myśląc ściągnąłem bluzę i wskoczyłem do wody. Nienawidziłem pływać. Woda kojarzyła mi się tylko z jednym-śmiercią. Najpierw zabrała mnie. Nie mogła zabrać też Elsy. Kiedy tylko ją zobaczyłem oplotłem ją ramionami w talii i zacząłem wyciągać z wody. Kiedy widziałem, jak oddycha próbując napełnić płuca położyłem ją delikatnie na trawie. Była mokra i przemarznięta. Naciągnąłem na nią moją bluzę. W moich ciuchach wyglądała na taką niewielką. Na kruchą. Po chwili wykonała zawrotnie szybki ruch ręką. Położyła ją na trawie i...zatkało mnie. Od jej ręki trawa robiła się zamrożona. Biała. Pokryta szronem. ELSA POKRYWAŁA TRAWĘ LODEM. Wydawało mi się, że życie daje mi z liścia. ELSA MA TAKĄ SAMĄ MOC JAK JA?! Odpowiedź brzmiała: tak.
Otworzyła oczy. Spojrzała na mnie z przerażeniem. Bała się? Czego? Przecież byliśmy tacy sami. Ach, no tak Jack, ona o tym nie wie. Nie wie, że jesteś taki sam.
-Nie-powiedziała, a strach w jej oczach zamienił się w desperacką wściekłość.-Nikomu nigdy o tym nie powiesz. A teraz idź stąd. Już!
Chciałem krzyknąć: Elsa! Kocham się! Jesteśmy tacy sami! Chciałem ją pocałować. Chciałem jej dotknąć. Ale zamiast tego wszystkiego po prostu wstałem, złapałem laskę i wybiegłem stamtąd. Chciałam by mnie nienawidziła. Osiągnąłem cel.
Heeeeeeeeeeeeeej! Wiem, wiem-kiiiiiiitowy rozdział. Miał być depresyjny i smutny, ale mam dziś tak niesamowicie dobry humor... W moim życiu ostatnio tak dużo się dzieje. Byłam dziś na dniach otwartych w mojej nowej szkole i jestem po prostu zachwycona. W poniedziałek mam próbne egzaminy. Stres... itd.
Ale w sumie chyba budzi napięcie nie? W sensie rozdział.
No nic zostawiam kwestię oceny wam. Bo to, co ostatnio się dzieje w sekcji komentarzy przekracza moje najśmielsze oczekiwania. Kocham was! :*
No więc tak... genialne!! Dziewczyno gdzie Ty się nauczyłaś tak pisać?! Twoje rozdziały zawsze wzbogacają moje nudne dni. I choć są długie (czyli takie jakie lubię) po przeczytaniu zawsze mam niedosyt. Współczuję Elsie :/ tak choćby mało problemów miała to jeszcze pojawiają się nowe. Jack też mógłby ogarnąć d*pe i zawalczyć. Przepraszam za to jak się wyrażam, ale bardzo to przeżywam :D Dobra jeszcze raz cudowny rozdział. Ciepło pozdrawiam i weny!
OdpowiedzUsuńAlissa
Muszę zgodzić się z powyższym komem. Genialne. Od początku kręciła mi się łezka w oku ale kiedy doszłam do momentu, w którym z oka Jacka wyleciała łza... Mi też wyleciała z oka pojedyńcza łezka. Super. Pięknie wszystko opisane, cudowne emocje, dużo zastanowień i akcja. To kocham
OdpowiedzUsuńCzekam na nexta
Pozdrawiam i weny