piątek, 19 sierpnia 2016

Rozdział XXXIV

Ten rozdział dedykuje wspaniałej Watashi wa Hentai, której komentarze są taak cudowne, że mogłabym się z nimi ożenić.  

Rozdział zawiera scenę +18, więc jeżeli nie lubisz czegoś takiego to omiń. Dziękuję i zapraszam ;)

Elsa
Kiedy umierało jakieś dziecko płakałam cały dzień, a potem całą noc siedziałam na parapecie i patrzyłam na widok za oknem. Potem zbierałam się, szłam na pogrzeb i żyłam dalej.
Chciałam położyć się na ziemi i płakać, ale poczułam jak unoszą mnie czyjeś ramiona. Wtuliłam się w chłodne ciało i zapłakałam głośno. Chwilę potem leżałam już na łóżku w objęciach Jack'a. Głaskał mnie po plecach i całował w głowę. To było przyjemne. Ale ból po stracie Liana nie zelżał.
Dziękowałam mu w myślach, że nic nie mówił. Gdyby zacząłby mnie uspokajać zdecydowanie by mi to nie pomogło. Ale on wiedział doskonale co robić. Dawał mi możliwość wypłakania się i byłam mu za to bardzo wdzięczna.
Czas mijał, a moje łzy powoli schły. Byłam osłabiona i dosłownie osuwałam się w ramionach chłopaka. Moje ciało się odwodniło szczególnie, że nie piłam tego dnia nic poza filiżanką kawy. Nie miałam siły nic zrobić. Wpatrywałam się w przestrzeń. W mojej głowie przewijał się tylko obraz uśmiechniętego chłopca, który lubił dżem truskawkowy i miał przenikliwe, jasne oczy. Zawsze, kiedy nimi na kogoś patrzył, wydawały się błyszczeć białą poświatą. Dzieci pytały go, czy inaczej widzi przez te oczy. On odpowiadał, że nie. Ale widział świat na swój własny, magiczny sposób. Kiedyś powiedział, że kiedy za oknem pada deszcz on wyobraża sobie, że jest niewyobrażalnie mały, a te odgłosy to tysiące małych mróweczek. Kiedy grzmiało, jakiś człowiek deptał ich malutki świat. Byłam pewna, że gdyby mógł dorosnąć zostałby pisarzem.
Poczułam jakiś ruch obok siebie. Nie poruszyłam się, ale wróciłam do rzeczywistości. Kątem oka dostrzegłam, że Jack podnosi się i wychodzi. Nie miała siły podążać za nim wzrokiem. Byłam zbyt zmęczona.
Po kilku minutach wrócił. Z jakąś tacą. A potem usiadł na przeciwko mnie i złapał za dłonie.
-Elsa-zaczął powoli-musisz się czegoś napić. I coś zjeść. Możesz się odwodnić. Przez 6 godzin się nie ruszyłaś. Musisz się nawodnić.
Pokiwałam lekko głową, ale jego słowa nie dotarły do mnie. Nie wiedziałam co powiedział. Ale wtedy on podał mi kubek pełen herbaty. Upiłam łyk i poczułam, jak przepływa przeze mnie ciecz. Upiłam jeszcze jeden i poczułam mdłości. Na widok kanapek, które Jack podstawił mi pod nos, odwróciłam głowę i położyłam się.
-Daj mi spokój. Chcę odpocząć-powiedziałam tylko nim zasnęłam.
Kiedy się obudziłam za oknem zachodziło słońce. Czułam się dużo lepiej. Byłam głodna, ale wypoczęta. Jack'a nie było obok mnie, ale kanapki, które wcześniej mi przygotował nadal stały obok łóżka. Rzuciłam się na nie wygłodniała.
PO skończonym posiłku Jack nadal się nie pojawił. Postanowiłam wziąć prysznic. Zawsze to pomagało mi w zapomnieniu. Woda spływała po mnie mocząc moje włosy. Jeżeli w moich oczach pozostały jakieś łzy, popłynęły wraz z wodą. Nie szlochałam już głośno, a jedynie uwalniałam się ze szpon smutku.
Kiedy wyszłam spod prysznica owinęłam się grubym ręcznikiem. Wytarłam włosy, a kiedy przeschły, rozpuściłam je. Spodziewałam się, że spędzę ten wieczór na parapecie, z kubkiem kakao w dłoniach i otulającym mnie sweterkiem.
Zdziwiłam się więc, kiedy zobaczyłam, że Jack siedzi na moim łóżku. Kiedy mnie zobaczył zamarł, a jego wzrok zaczął błądzić po moim ciele. Od nóg, pokrytych bliznami, po ramionach, którymi ciasno obejmowałam ręcznik, aż w końcu kończąc na mojej twarzy. Uniósł się i klęknął na kolana.
-Elsa...-mruknął-podejdź tu.
Jego zachrypnięty głos sprawił, że nie mogłam mu odmówić. Kiedy się zbliżyłam, złapał mnie w talii i przyciągnął.
-Powiedz stop, kiedy przekroczę granicę.-szepnął, zanim wpił się w moje usta.
Jego usta przesuwały się po moich błyskawicznie, jakby brakowało mu czasu. Jakby chciał mnie zjeść. Poczułam jak odchyla się do tyłu, a ja ląduje na nim. Jedną rękę zsunął z mojej talii i przeniósł się na nagie udo. Sapnęłam, kiedy dotknął mojej blizny. A wtedy on odwrócił się zgrabnie i teraz to on leżał na mnie.
-Nawet nie wiesz, jak na mnie działasz.-powiedział, a jego usta zsunęły się na kącik moich ust, potem na szczękę, aż zaczął tworzyć szlak pocałunków na mojej szyi. Z moich uleciał cichy jęk, kiedy zaczął całować mój dekolt. Tymczasem jego druga ręka wsunęła się pod mój ręcznik.
Zadrżałam i zamarłam, a on podniósł głowę, patrząc na mnie pożądliwie.
-Mam przestać?
Chciałam odpowiedzieć tak. Ale nie dlatego, ze nie byłam gotowa. Nie dlatego, że byłam dziewicą. Nie dlatego, że nie chciałam tego z Jack'iem. Nie dlatego, że mu nie ufałam. Więc dlaczego? Nie znałam odpowiedzi. Moje ciało i ja chciało tego.
Pokręciłam przecząco głową, a wtedy on rozsunął mój ręcznik.
Całował każdy skrawek mojej skóry. Powtarzał, że jestem piękna. Ze mnie wielbi. Kiedy docierał do jakiejś blizny, całował ją czule i mówił:"Przepraszam", jakby to była jego wina.
W końcu i on się rozebrał. Nieśmiało przesuwałam palcami po jego mięśniach, a one napinały się pod moim dotykiem. Jego skóra była tak niesamowicie zimna. I choćbym chciała, nie mogła bym oderwać dłoni.
Kiedy we mnie wszedł poczułam niewyobrażalną rozkosz. Krzyknęłam głośno, a on nie przestawał mnie całować. Kiedy zaczął się poruszać w moim wnętrzu, wydawało mi się, że straciłam przytomność. Jakbym była w innym świecie.  W świecie, gdzie byłam tylko ja i Jack.
Jack
Widok płaczącej Elsy na ziemi łamał mi serce. Od razu do niej odbiegłem i objąłem ją. Wydawała się być zaskoczona, ale kiedy ją podniosłem przylgnęła do mnie zaczęła płakać jeszcze bardziej.
Zaniosłem ją do sypialni, gdzie położyłem ją i przytuliłem. Nie musiałem nic mówić. To by i tak nie pomogło. Pozwoliłem jej po prostu płakać. Dla uspokojenia głaskałem ją po plecach. Kiedy wybuchała płaczem i trzęsła się, całowałem ją po głowie. Potrzebowałem tego. Potrzebowałem wiedzieć, że robię wszystko, co mogę.
Kiedy powoli zaczęła się uspokajać, zaczęła również słabnąć. Nie jadła dziś zbyt wiele i jeszcze mniej piła. PO takiej ilości wypłakanych łez była wykończona. Musiała się czegoś napić i zjeść. Powoli odsunąłem ją delikatnie i ustawiłem, by było jej wygodnie. Czułem się trochę tak, jakbym zajmował się marionetką.
Wszedłem do kuchni. Zrobiłem jej mrożoną herbatę. Gorąca najprawdopodobniej by ją zabiła. Chciałem przygotować jej prawdziwy obiad, ale domyślałem się, że może nie chcieć jeść w ogóle. Przygotowałem jej tylko kanapki i zaniosłem wszystko na tacy do pokoju.
-Elsa-złapałem ją ostrożnie za dłonie. - Musisz się czegoś napić. I coś zjeść. Możesz się odwodnić. Przez 6 godzin się nie ruszyłaś. Musisz się nawodnić.
Pokiwała niemrawo głową. Sądziłem, że chyba nawet nie zrozumiała o czym do niej mówię. Podałem jej kubek, a ona złapała go i upiła łyk. Chciałem jej wcisnąć jedzenie, ale natychmiast odwróciła głowę i się położyła.
-Daj mi spokój. Chcę odpocząć-powiedziała. Rozumiałem to doskonale. Wolałem jednak by coś zjadła.
Westchnąłem, kiedy tylko zasnęła. Twarz miała spokojną ale rozmazany makijaż i zaczerwieniona twarz świadczyły o tym, że płakała.
Pogłaskałem ją po policzku. Podejrzewałem, że będzie spała przez następne godziny.  W tym czasie postanowiłem dużo zmienić. A właściwie zmienić wszystko.
Poleciałem na biegun.
Chciałem być tam i z powrotem jak najszybciej to możliwe. Chciałem, by pierwsze, co ujrzy Elsa po przebudzeniu była moja twarz. Zamierzałem zabrać z Bieguna moje ubrania i przeprowadzić się do niej. Chciałem z nią mieszkać. Chciałem ją witać każdego ranka. Mówić "Dobranoc" każdego wieczoru. Opiekować się nią i troszczyć. Chciałem, by była moja.
Kiedy wpadłem do sali głównej powitał mnie głos Northa.
-Jack, dzięki Księżycowi, jesteś. Już się bałem, że coś się stało!-ryknął radośnie kiedy mnie zobaczył. Nie miałem czasu na jego gadaninę, wiec od razu poszedłem do swojego pokoju.-Jeżeli tak bardzo ci zależy, żeby święta spędzić gdzieś indziej, niech będzie. Jakoś to wszystko pogodzimy. Zaraz...co...co ty robisz?-zapytał, kiedy pakowałem jakieś ciuchy do torby.
-Pakuję się.-odpowiedziałem obojętnie.
-Zaraz, zaraz, gdzie ty się pakujesz?!
-Będę mieszkał gdzieś indziej. Przynajmniej przez jakiś czas.
-Gdzie "gdzieś indziej"?! Jack, postradałeś zmysły?! Tu jest twój dom! Poznałeś kogoś?
Zamarłem. Musiałem dobrze zastanowić się nad tym co odpowiem. Oni nigdy nie lubili Elsy. Mimo, że ja umierałem z bólu kiedy zniknęła, oni byli zadowoleni. Nie mogłem im powiedzieć, ze się do niej przeprowadzam.
-Nie-powiedziałem twardo.-A ciebie nie powinno to obchodzić. Ale skoro tak się martwisz, powiem ci: Znalazłem cudowne miejsce, w którym chciałbym mieszkać. I jeśli cię to interesuje, to chcę mieszkać SAM.
Wyraz ulgi na jego twarzy utwierdził mnie w przekonaniu, że nie chce, bym był szczęśliwy z kobietą u boku.
Nie powiedział już nic do mojego wyjścia.
Kiedy wróciłem do domu Elsy rzuciłem torbę na kanapę w salonie i przeszedłem do sypialni. Nie było w niej dziewczyny. Przestraszyłem się, ale od razu uspokoiłem, kiedy usłyszałem wodę lecącą w łazience. Zjadła kanapki, które jej zostawiłem, więc byłem jeszcze bardziej spokojniejszy i szczęśliwy.
Położyłem się na łóżku i czekałem na nią. Musiałem z nią porozmawiać o moim zamieszkaniu tutaj. Nie chciałem, żeby była sama. JA nie chciałem być sam.
Ale mój plan rozmowy poszedł się srać, kiedy ujrzałem platynowo-włosą piękność w samym ręczniku. Wyglądała jak anioł. Jak seksowny anioł. Spoglądała na mnie niewinnym wzrokiem. Miała boskie nogi. Żadne blizny nie mogły sprawić, że byłby mniej idealne. Wiedziałem, że pod ręcznikiem jest naga. I to mnie rajcowało. Ale to jej twarz i spojrzenie zaprowadziły mnie do ostateczności. Spoglądała na mnie niewinnym, uroczym spojrzeniem. Mokre włosy pociemniały i przyklejały się do skroni. Boże, była taka piękna.
Miałem ochotę dotknąć jej boskości. Uklęknąłem na kolana na krańcu łóżka.
 -Elsa...-mruknąłem, nie do końca pewien swoich słów.-podejdź tu.
Kiedy podeszła do mnie ulegle poczułem dziką satysfakcje. Złapałem ją za talię i przyciągnąłem aż miękki materiał ręcznika całkowicie do mnie przylegał.
-Powiedz stop, kiedy przekroczę granicę.-szepnąłem, by miała pewność, że zawsze możemy przestać.
Wpiłem się w jej usta i zachłannie całowałem. Czułem, jakby brakowało mi czasu. Nie chciałem tracić ani sekundy bycia z nią. Ani sekundy tych jej słodkich warg ocierających się o moje. Jej niewinność mnie nakręcała i nie mogłem przestać.
Odchyliłem nas do tyłu, tak by całkowicie się na mnie położyła. Nieświadomie się o mnie ocierając sprawiła, że cierpiałem katusze. Zsunąłem rękę w dół i dotknąłem jej uda w miejscu, gdzie znajdowała się jedna z blizn. Sapnęła, a ja zacząłem oddychać szybciej. Odwróciłem nas szybko tak, że teraz ja leżałem na niej.
-Nawet nie wiesz, jak na mnie działasz.-powiedziałem i zacząłem wędrówkę w dół. Całowałem ją, powoli smakując jej delikatne ciało. Jej ciche jęki, jakie wydawała, kiedy zszedłem na szyje i dekolt, podniecały mnie do granic możliwości. Żadna kobieta nie działała na mnie tak jak Elsa.
Nie do końca panowałem nad tym co robię. Wsunąłem jej rękę pod ręcznik. Zadrżała, co mi się spodobało, ale potem zamarła. Od razu zatrzymałem się z jakimkolwiek działaniem i spojrzałem na nią.
-Mam przestać?-zapytałem. Pragnąłem, by powiedziała nie. Ale gdyby powiedziała tak pocałowałbym ją jeszcze raz i położył się obok niej. Mogliśmy leżeć i się przytulać, a ja i tak byłbym zadowolony.
Kiedy pokręciła przecząco głową padły wszystkie bariery jakie do tej pory nas otaczały.
Naga piękność, jaką była Elsa, leżała pode mną i niech mnie ktoś zabije, jeżeli to nie był najbardziej podniecający widok na świecie.
Całowałem jej gładką skórę, a ona wiła się pode mną i niemo błagała o więcej. Ilekroć moje usta napotkały bliznę całowały to miejsce z dwukrotną czułością. Przepraszałem za każdą bliznę. Za każdą ranę, jak a powstała z mojej bezsilności.
W końcu rozebrałem się, niechętnie się od niej odsuwając. A wtedy ona mnie dotknęła. Przesunęła palcami po mięśniach brzucha. Chłód jaki temu towarzyszył sprawił, że nie wytrzymałem. Wszedłem w nią, a ona jęknęła z rozkoszy. Najwspanialszy dźwięk na świecie. Pozwoliłem, by przyzwyczaiła się wtedy do mnie i zacząłem się poruszać. A to przeważyło szalę.


Heeeeej!!!
Spóźniłam się. I to tak hardo. Przepraszam, ale miałam dość...dziwny dzień. Ale do rzeczy...
Mam wrażenie, ze ten rozdział jest tak dziwnie paradoksalny. Elsa miała bardziej męskie podejście niż Jack o_O: Pieprzyliśmy się. No spoko.
Ale jej perspektywę pisałam przez spotkaniem z przyjaciółką, a Jacka po. Moze to dlatego ta zmiana.
Aczkolwiek rozdział jest i kończymy nim maraton. A ja robię krótki urlop ;P
Pozdrawiam ;*

czwartek, 18 sierpnia 2016

Rozdział XXXIII

Elsa
Kiedy wróciliśmy do domu miałam ochotę tylko na łóżko. Ledwie weszłam do domu, rozebrałam się, włożyłam piżamę i padłam twarzą na pościel. A potem zasnęłam w mgnieniu oka, nie zważając na wszystko co się dzieje wokół mnie.
Obudził mnie szelest. Coś jak powolne kroki zbliżające się ku mnie. Uchyliłam jedno oko, ale nie zobaczyłam nic. Wszędzie było ciemno. Zbyt ciemno, a przecież sypialnie zawsze oświetlał księżyc. Podniosłam się na łóżku. Na moich kolanach siedział królik. Był jasny i doskonale widoczny. Skąd się tu wziął? Ktoś go przyniósł? Spoglądał na mnie. Chciałam go pogłaskać, a wtedy z ciemności wynurzyła się ręka i złapała królika za futro. Znałam tą rękę. Niemal poczułam ogień, który ją otaczał. Ciemność, do której należała. Mrok. Pojawiła się jego druga ręka, a mnie zmroziło krew. Nie mógł wrócić. To nie mogło się dziać... Wtedy w jego dłoni pojawił się nóż. Zupełnie taki sam, jaki widziałam w innych snach. Wiedziałam, co chce zrobić. Chciałam krzyknąć, zrobić cokolwiek by pomóc biednemu zwierzęciu, ale było za późno. Ostrze wbiło się w biedne ciało. Białe futro zostało naznaczone czerwoną krwią. Dłonie opuściły martwe zwierzę na moje kolana. Poczułam, jak jego krew przesiąka kołdrę i plami mi nogi. Ale nie to było najgorsze. Najgorsze było to, co zdarzyło się potem. Zobaczyłam jego twarz. Uśmiechniętą i złowrogą. Zapragnęłam uciec. Ale nie mogłam się ruszyć. Mogłam tylko wpatrywać się w jego martwe oczy i wściekłe spojrzenie.
-Znajdę cię.-powiedział tylko.
Otworzyłam oczy. Tak naprawdę. Usiadłam na łóżku. Czułam się spocona i przerażona. Oddychałam z trudem i cały czas szlochałam. To nie było przyjemne. Zacisnęłam powieki, aby się uspokoić, ale straszny sen nadal nawiedzał moje myśli.
-Nie ma go tu, nie ma go tu, nie ma go tu...-powtarzałam bezustannie, jakby to miało mnie uspokoić. I robiłabym tak dalej, gdybym nie poczuła przyjemnego chłodu otulającego mnie niczym chmura.
-Ciii...spokojnie. Już dobrze-powiedział dobrze mi znany głos.
-Jack...-załkałam przytulając go jeszcze mocniej.-tak bardzo się boję. Proszę, nie zostawiaj mnie...
-Nie zamierzam. Jestem przy tobie. Będę już zawsze.
Ucałował czubek mojej głowy głaszcząc mnie po plecach i ramionach. Powoli zaczynałam się uspokajać.
-Co ci się śniło?-szepnął po chwili chłopak. Jego oddech owiał moje ramiona, a ja zadrżałam.
-Mrok. On mi się śnił. Zabił...zabił królika i położył go na moich kolanach.  A potem...potem powiedział, że mnie znajdzie...Nie chcę, proszę, nie pozwól mu mnie zabrać. Nie chcę tam wracać...
Wtuliłam się w niego jeszcze mocniej.
-Boże, co on ci zrobił...?-szepnął Jack, jakby sam do siebie. Potem odsunął się odrobinę, by spojrzeć w moje oczy.-Powiedz mi, błagam. Umieram myśląc, że choćby cię dotknął, ale muszę wiedzieć.-przesunął palcami po moim ramieniu. Kiedy przejeżdżał po bliznach zacisnęłam oczy. Nie chciałam, żeby widział, jak bardzo zniszczona jestem.
Nie wiedziałam, czy mu powiedzieć. Nie wiedziałam nawet, czy chcę to zrobić. Ale jego zbolały wzrok i palce poruszające się po moim nagim ramieniu rozpraszały moje myśli.
-Na początku...-zaczęłam. Mówienie o tym bolało. Ale mówienie tego Jack'owi było niewyobrażalnie bolesne.- Na początku było dobrze. To znaczy na tyle dobrze, na ile może być w zamknięciu. On...pokazywał mi różne wizje. Że...że spotykasz się z Anką, że ją zabijasz na moich oczach, że zabijasz mnie...Ale to były tylko iluzje. Bajki, które były na tyle realistyczne, że myślał, ze w nie uwierzę. Po tym jak...jak wykrzyczałeś mi w twarz, ze nie chcesz mnie znać...on się zmienił.
-Dlaczego go zabiłaś?-spytał płaczliwym tonem, ale ja nie wiedziałam, o co chodzi.
-Kogo?
-Tego chłopca. W dzień, w którym spotkaliśmy się po raz ostatni. Wyprowadziłaś chłopca na drogę i przejechało go auto.
Spojrzałam na niego. Po chwili zrozumiałam. To właśnie to pokazał mu Mrok.
-Więc to ci pokazał-powiedziałam.-jak zabijam dziecko. Sukinsyn. Jack, nigdy nie zabiłam dziecka. Nigdy. To była wizja. Sprawdzałeś, kim był ten dzieciak?
Jego mina mówiła, że nie.
-No właśnie. On nie istniał. Zmanipulował cię.
-Kurwa!-krzyknął, a się wzdrygnęłam. Nie lubiłam, kiedy krzyczał, ani kiedy przeklinał.-Przepraszam. Już nie będę. Po prostu...przepraszam cię. Nie wierzę, że on to zrobił. Mogłem...mogłem cię uratować, a zachowałem się jak tchórz.
-Nie gniewam się. Było minęło. Już nic tego nie zmieni.
Miałam nadzieję, ze temat moich blizn przeszedł w niepamięć i że nie będę musiała tego mówić. Wtedy on podniósł nadgarstek i ucałował jedną ze szram. Przeszedł mnie dreszcz. W tamtych miejscach skóra była wrażliwsza, więc odczuwałam ten pocałunek dwa razy bardziej.
-Opowiadaj dalej.
-Więc...Kiedy powiedziałam mu, ze nadal cię kocham, przechyliłam szalę. Uderzył mnie wtedy po raz pierwszy. Miał...bat. To był metalowy bat, a uderzenia....bolały dwa razy bardziej. Czasami...rozgrzewał go i...
Nie chciałam kończyć. Poczułam jak Jack ściera z policzka łzę, która popłynęła. Nie chciałam płakać, ale nie potrafiłam się opanować.
-Jak dużo tego masz?-spytał.
-Bił mnie i poniżał tak często, że...że traciłam  przytomność. Moje plecy..nie ma na nich już kawałka wolnej skóry. Ramiona i nogi wyglądają lepiej, a brzuch jest nietknięty.
Czułam, jak napina mięśnie. Byłam odrażająca. Moje zniszczone ciało już nigdy nie będzie go pociągało. Wiedziałam o tym doskonale, ale nadal nie potrafiłam się z tym pogodzić.
-Nie chcę byś na mnie patrzył. Jestem brzydka, odrażająca. On pozbawił mnie mojego ciała. Już nigdy nie będę taka sama...
Spuściłam wzrok, jednak nie trwało to długo, bo złapał mnie za podbródek i uniósł do góry. Jego oczy wyrażały troskę, a na ustach formował się delikatny uśmiech.
-Nic się nie zmieniło. Pragnę cię tak samo, jak pragnąłem dwa lata temu. Nawet, jeżeli miałbym codziennie całować każdą z tych blizn, moje uczucia się nie zmienią.
-One nie znikną, rozumiesz?-rozpłakałam się. Jego słowa były cudnowne, ale to były tylko słowa.-Będę je nosiła do końca życia. Przyniosę ci wstyd...
-Nigdy tego nie zrobisz, rozumiesz? Jesteś wspaniałą, cudowną, piękną kobietą. Blizny. Nic. Nie. Zmieniają.
W tym momencie mogłabym dla niego zabić. . Tak bardzo pragnęłam to usłyszeć. A to, że on to powiedział napawało mnie niewyobrażalną radością. Wpiłam się w jego usta nie mogąc już dłużej wytrzymać
Szybko przejął kontrole nad pocałunkiem. Przesunął językiem po mojej dolnej wardze, a ja wpuściłam go do środka z radością. Kiedy muskał językiem mój, wydałam z siebie zduszony jęk, a on nachylił się i położył mnie na łóżku. Wsunął mi rękę pod koszulkę i gładził delikatnie brzuch. Intensywność dreszczy, które mnie przechodziły wzrosła do maximum. Musiałam to przerwać, zanim zaszlibyśmy za daleko.
-Jack, musimy przestać.-powiedziałam nadal muskając jego wargi. Były zbyt pociągające bym przestała.
-Dobrze-zgodził się najbardziej seksownym tonem głosu jaki słyszałam.-Ale któregoś dnia do tego wrócimy. -Położył się obok mnie i przyciągnął do siebie.-Idź spać. Będę tu cały czas. Nie pozwolę już by coś cię przestraszyło.
Pocałował mnie w czoło, a ja zamknęłam oczy. Leżąc tu obok niego byłam szczęśliwa. Byłam na swoim miejscu. Zamknęłam oczy i ponownie odpłynęłam.
 Kiedy się obudziłam natrafiłam na niebieskie oczy wpatrujące się we mnie z zachwytem.
-Dzień dobry-powiedziałam nieśmiało się uśmiechając.
-Dzień dobry słońce.
Uśmiechnęłam się. Chciałabym by za każdym razem, kiedy otwieram oczy widziała jego twarz.
   Cały ranek minął nam na radosnej atmosferze. Jack zaproponował, ze wieczorem zabierze mnie do kina. A gdy zapytałam się, czy to randka, odpowiedział, że jedna z wielu. Cieszyłam się jak dziecko. A właściwie jak nastolatka. Dobry humor dopisywał mi aż do przyjścia do ośrodka.
  Panował tam harmider, a ja dowiedziałam się, ze wszystkie dzieciaki obudziły się wcześniej i czekają na Jacka. Przebraliśmy się szybko i ruszyliśmy do sali.
-Lubią cię bardziej ode mnie. Chyba jestem zazdrosna.-zażartowałam.
-Może i lubią mnie bardziej, ale ciebie z pewnością kochają.
Zachichotałam. Przede mną pojawiła się Lisa.
-Elsa, bo Li się nie chce obudzić.-powiedziała obrażonym tonem.
-Jak to nie chce się obudzić?-zapytałam zmartwiona, bo wiedziałam, co to może oznaczać.
-No nie chce. PO prostu leży i się nie rusza.
Popędziłam do sali, w której leżał Liam. Podbiegłam do niego. Nie oddychał. Nie czułam tętna. Nie żył.
Zacisnęłam oczy. Kolejne niewinne dziecko umarło. Ucałowałam go w czółko i przykryłam kołdrą. Z całej siły zacisnęłam zęby, by się nie rozpłakać.
-Jack, zabierz dzieci i zawołaj Sophie-powiedziałam bezbarwnym tonem.
Tylko się nie rozpłacz, tylko się nie rozpłacz, tylko się nie rozpłacz...
Sophie stwierdziła zgon. Powiedziała, żebym udała się do domu. Że dziś dzieci wytrzymają beze mnie. Nie chciałam ich zawieść, ale nie mogłam wytrzymać. Zabrałam płaszcz i pobiegłam do domu. Kiedy tylko przekroczyłam jego próg, opadłam na kolana i gorzko zapłakałam.
Jack
Widziałem zmęczenie w oczach Elsy kiedy dotarła do domu. Chciałem dać jej czas, przestrzeń, ale pragnienie, by ją zobaczyć zwyciężyło.
Okno jej sypialni znów było otwarte. Wślizgnąłem się przez nie. Nie zamierzałem jednak iść do kuchni. Chciałem tam zostać i napatrzeć się na śpiącą piękność. Usiadłem na krawędzi łóżka. Leżała na boku, a włosy zasłaniały je twarz. Nie spodobało mi się to. Wyciągnąłem rękę i odsunąłem jej z twarzy kilka kosmyków. Ale nie takiego widoku się spodziewałem.
  Miała zmarszczone brwi i ściągniętą twarz. Wiele razy widziałem coś takiego. Coś niedobrego jej się śniło. Ale nie mogłem nic zrobić. Musiałem poczekać, aż sama się obudzi.
Kiedy zaczęła się wiercić i szlochać przez sen pękało mi serce. Ocierałem jej łzy i gładziłem po policzku.
W pewnym momencie podniosła się gwałtownie. Z trudem próbowała wziąć oddech, nadal szlochając. Bałem się, że się zapowietrzyła i może jej się coś stać. W kółko powtarzała "Nie ma go tu" a ja nie wiedziałem co robić. Byłem przerażony. Zadziałałem instynktownie i wziąłem ją w ramiona. Musiała być bezpieczna. Była bezpieczna.
-Ciii...spokojnie. Już dobrze-powiedziałem, starając się ją uspokoić.
-Jack...-zapłakała i wtuliła się we mnie.-Tak bardzo się boję. Proszę, nie zostawiaj mnie...
-Nie zamierzam. Jestem przy tobie. Będę już zawsze.
I to była prawda. Choćbym miał złamać wszystkie zasady, musiałem przy niej być. Bo ona była moim słońcem, a bez słońca nie da się żyć.
Pocałowałem ją w czubek głowy nadal głaszcząc czule. Jej oddech stawał się spokojniejszy, a ja cieszyłem się, że się uspokajała.
-Co ci się śniło?-musiałem zapytać. To nie dawało mi spokoju. Zadrżała.
-Mrok. On mi się śnił. Zabił...zabił królika i położył go na moich kolanach.  A potem...potem powiedział, że mnie znajdzie...Nie chcę, proszę, nie pozwól mu mnie zabrać. Nie chcę tam wracać...
Jej przerażony, łamiący się głos i błagalny ton sprawiły, że zakuło mnie w sercu.
-Boże, co on ci zrobił...?-szepnąłem, nie mogąc wytrzymać.-Powiedz mi, błagam. Umieram myśląc, że choćby cię dotknął, ale muszę wiedzieć.
Przesunąłem palcami po bliznach na ramieniu. Teraz mogłem je oglądać z bliska. Skóra tam była nierówna i delikatna. Pragnąłem, by zniknęły. By ona nie musiała pamiętać tego bólu.
-Na początku... Na początku było dobrze. To znaczy na tyle dobrze, na ile może być w zamknięciu. On...pokazywał mi różne wizje. Że...że spotykasz się z Anką, że ją zabijasz na moich oczach, że zabijasz mnie...Ale to były tylko iluzje. Bajki, które były na tyle realistyczne, że myślał, ze w nie uwierzę. Po tym jak...jak wykrzyczałeś mi w twarz, ze nie chcesz mnie znać...on się zmienił.
Nie chciałem pamiętać tego dnia. Byłem idiotą, ale patrzenie na śmierć tego chłopaka....
-Dlaczego go zabiłaś?-zapytałem bardziej zbolałym głosem niż bym tego chciał.
-Kogo?
-Tego chłopca. W dzień, w którym spotkaliśmy się po raz ostatni. Wyprowadziłaś chłopca na drogę i przejechało go auto.
Spojrzała na mnie. Jej piękne oczy były zaczerwienione i opuchnięte.
-Więc to ci pokazał. Jak zabijam dziecko. Sukinsyn. Jack, nigdy nie zabiłam dziecka. Nigdy. To była wizja. Sprawdzałeś, kim był ten dzieciak?
Odpowiedź brzmiała:nie. Przejąłem się nim, a nawet nie sprawdziłem jak miał na imię.
-No właśnie. On nie istniał. Zmanipulował cię.
-Kurwa!-krzyknąłem z frustracji. Ten skurwysyn pokazał mi coś czego nie było, a ja w to uwierzyłem. To ja sprawiłem, że Elsa cierpiała. To była MOJA wina. Opanowałem się, bo widziałem jak się wzdrygnęła. Nie chciałem krzyczeć, ale nie mogłem już wytrzymać.-Przepraszam. Już nie będę. Po prostu...przepraszam cię. Nie wierzę, że on to zrobił. Mogłem...mogłem cię uratować, a zachowałem się jak tchórz.
-Nie gniewam się. Było minęło. Już nic tego nie zmieni.
Miała rację. Już nic tego nie zmieni, choć zrobiłbym wszystko, by to się nigdy nie wydarzyło.
Ale chciałem wiedzieć o jej bliznach więcej. Pocałowałem jedną z nich tuż nad nadgarstkiem. Doskonale widziałem i czułem, jak przechodzi nią intensywny dreszcz. Cieszyłem się jak głupi, że tak na nią działałem.
-Opowiadaj dalej.-poprosiłem
-Więc...Kiedy powiedziałam mu, ze nadal cię kocham, przechyliłam szalę. Uderzył mnie wtedy po raz pierwszy. Miał...bat. To był metalowy bat, a uderzenia....bolały dwa razy bardziej. Czasami...rozgrzewał go i...
Nie chciałem, nie mogłem tego słuchać. Myśl, że ona cierpiała, a ja nie mogłem zrobić nic pozbawiała mnie zmysłów. Miałem ochotę znaleźć tego, który był za to odpowiedzialny i sprawić, by umarł w męczarniach. Otarłem łzę, która spłynęła po policzku Elsy.
-Jak dużo tego masz?-spytałem.
-Bił mnie i poniżał tak często, że...że traciłam  przytomność. Moje plecy..nie ma na nich już kawałka wolnej skóry. Ramiona i nogi wyglądają lepiej, a brzuch jest nietknięty.
Nie...Nie mogła mieć tego tak dużo. Boże, przecież to musiało być okropne. Ból...który ona przeżywała...Pragnąłem, by tego nie było. Błagałem w myślach, by to nie było prawdą.
-Nie chcę byś na mnie patrzył. Jestem brzydka, odrażająca. On pozbawił mnie mojego ciała. Już nigdy nie będę taka sama...
Nie rozumiałem o czym ona mówi. Myślała, że się nią brzydzę? Zmusiłem ją, by na mnie spojrzała i uśmiechnąłem się lekko.          
-Nic się nie zmieniło. Pragnę cię tak samo, jak pragnąłem dwa lata temu. Nawet, jeżeli miałbym codziennie całować każdą z tych blizn, moje uczucia się nie zmienią.
-One nie znikną, rozumiesz?-rozpłakała się, jakby nie wierzyła w to, co mówię.-Będę je nosiła do końca życia. Przyniosę ci wstyd...
-Nigdy tego nie zrobisz, rozumiesz? Jesteś wspaniałą, cudowną, piękną kobietą. Blizny. Nic. Nie. Zmieniają.
Zaskoczyła mnie, kiedy poczułem jej usta na moich. Nie to, ze mi się nie podobało, bo podobało mi się. Bardzo. Pragnąc więcej, przesunąłem językiem po jej dolnej wardze, a ona niemal natychmiast rozsunęła usta. Oszalałem, kiedy jęknęła. Nie mogłem się powstrzymać, więc położyłem ją na łóżku przykrywając swoim ciałem. Chciałem  więcej. Wsunąłem rękę na jej brzuch, napawając się jej gładką skórą. .
-Jack, musimy przestać.-powiedziała, ale nie przestawała mnie całować, mimo, ze intensywność jej pocałunków zelżała.
-Dobrze-zgodziłem się.-Ale któregoś dnia do tego wrócimy. -Położyłem się obok, jak najbliżej jej i przytuliłem.-Idź spać. Będę tu cały czas. Nie pozwolę już by coś cię przestraszyło.
Pocałowałem ją jeszcze w czoło na dobranoc i już wkrótce słuchałem jej miarowego oddechu.
Była taka piękna. I silna. I wspaniała. Nie zasługiwałem na kogoś tak idealnego jak ona. Ale nie mógłbym odejść. Byłem za bardzo samolubny.
Nie chciałem spać, wolałem przypatrywać się piękności obok mnie, ale wkrótce powieki zaczęły mi same opadać. I zasnąłem.
   Chciałem zrobić wszytko, by była szczęśliwa. Rano, właśnie taka była. Jej uśmiechnięta twarz była czymś więcej niż tylko nagrodą. Była najlepszą rzeczą jaką widziałem. Z radosną atmosferą udaliśmy się do ośrodka cały czas żartując.
  A potem wszystko się popsuło. Jedno z tych dzieci umarło. Liam. Chłopak, który wygrał ostatnio w chowanego. Umarł przez cholerne geny.
Widziałem załamanie w oczach Elsy. Widziałem jak całuje zmarłego chłopca w czoło. Widziałem, jak wychodzi z ośrodka w otępieniu. Widziałem jak wchodzi do domu. Widziałem jak pada na kolana.

UWAGA! W rozdziale ukryty jest spojler. Zwycięzcy otrzymają...wzgląd na przyszłość :D

Heeeeej......Wiem, że niektóre mają ochotę mnie zabić, że nie posunęłam się nimi dalej, ale został jeszcze jeden rozdział maratonu ;) Będzie bardzo emocjonalny. Obiecuje >:D
Dziękuję za każdy komentarz.
Pozdrawiam ;*

środa, 17 sierpnia 2016

Rozdział XXXII

Elsa
Kiedy tylko wkroczyliśmy do budynku powitała nas pani Loreen. Byłam pewna, ze nie wpuściłaby tam nikogo nieporządnego. Kiedyś prawie pobiła gościa, który przywoził dostawę świeżych warzyw i owoców do kuchni. Z nią nie było żartów.
-Nie wpuszczam gości.-powiedziała rzeczowo wpatrując się w Jack'a. Pod jej spojrzeniem uciekłabym gdzie pieprz rośnie. On jednak stał i uśmiechał się delikatnie i przyjaźnie.
-Wiem, ale ten tu nie jest gościem. To Jack. Chce byś stażystą.
-Znalazłaś go na ulicy?-spytała wprost, a ja musiałam uratować tą sytuację .
-Och, oczywiście, ze nie! Znamy się z dawnych lat. Chodziliśmy do tej samej szkoły. Niestety ja wyjechałam i straciliśmy kontakt.
-Jest taki jak ty?-zapytała, a ja poczułam jak Jack sztywnieje. To pytanie dla nas dwóch wydawało się być dwuznaczne, ale chodziło o coś zupełnie innego.
-Tak. Potrafi złapać kontakt z dzieciakami bardzo szybko. Kiedy chodziliśmy do szkoły pomagał w przedszkolu. Jego ciocia tam pracowała, a on przychodził i zabawiał dzieci.
-Nie mieliśmy tu jeszcze faceta opiekującego się dziećmi. Elsa, ty zawsze wprowadzisz jakieś zmiany-Rozpromieniła się. Tak naprawdę była cudowną, żartobliwa kobietą. Ale odgrywanie groźnego policjanta wychodziło jej doskonale. Nachyliła się do chłopaka i przybrała jedną z tych swoich groźnych min.-Ale jeśli okażesz się pedofilem, gwałcicielem, albo mordercą osobiście cię uduszę.-popatrzyła na mnie z uśmiechem.-Idź Elso, dzieciaki jeszcze śpią, wcześnie dziś jesteś. Trzeba będzie je niedługo obudzić.-znów odwróciła się do niego.-A na ciebie, Jack, będę miała oko.
Kiedy tylko się oddaliła podążyłam do przodu, a chłopak był zaraz za mną.
-Boże, jesteś dobra!-szepnął ucieszony. Spojrzałam na niego. Uśmiechał się szeroko.
-Byłoby mi łatwiej, gdybym nie musiała mówić całego twojego CV.
Zaśmiał się.
-No tak. Sorry. Ale kurde, nadawałaś, jakbyś robiła to od zawsze. Często wpuszczasz tu jakiegoś kolesia.
-Em...średnio siedem razy w tygodniu. A teraz chodź.
Poprowadziłam go do szpitalnego mieszkania. W środku była już Sophie-jak zawsze z resztą, a także Amber. To jedyny pracownik, który za mną nie przepadał. Nie wchodziłyśmy sobie w drogę, aby nie robić zamieszania.
-Kto to?-spytała "prosto z mostu". Sophie przyglądała się Jack'owi tylko nieufnie.
-To Jack...Nasz nowy...stażysta? Jest tu tylko na próbę. To mój stary znajomy. Jack, to Amber, a to Sophie.-przedstawiłam im sobie. Chłopak kulturalnie podał rękę każdej.
-Elsa...em...mogłabym z tobą porozmawiać? Na...osobności-powiedziała Sophie patrząc na mnie poważnie. Nie powiem, zmartwiłam się. Nie wiedziałam, o co mogło chodzić.
-Jasne.-zgodziłam się.
-Chodź Jack-powiedziała Amber.-My też "pogadamy".
Byłam wdzięczna Amber, że go wzięła. Skoro Sophie chciała pogadać na osobności, musiało chodzić o coś poważnego.
-O co chodzi?-zapytałam, kiedy wyszli. Dopiero teraz zaczęłam ściągać płaszcz
-Elsa, wiem, że nie chcesz o tym rozmawiać, ale...muszę spytać. Czy...czy to on cię katował?
Zamarłam. Na początku nie rozumiałam o czym ona plecie. Zrozumiałam dopiero po chwili. Kiedyś, kiedy zaczynałam tu pracować, zapomniałam założyć bransoletek na nadgarstek. Dziewczyny to zauważyły i zaczęły snuć różne niestworzone teorie. Musiałam to przerwać, zanim to zaszłoby za daleko, ale nie mogłam też powiedzieć prawdy. Skłamałam, że katował mnie chłopak. Powiedziałam też, że to było dla mnie straszne przeżycie i nie chcę o tym więcej wspominać. To była akurat prawda. I nigdy ten temat nie pojawił się miedzy nimi.
Usiadłam na kanapie obok dziewczyny. Patrzyła na mnie zmartwionym spojrzeniem.
-Nie...Jack...on nigdy by mnie nie skrzywdził. Tamten...potwór nigdy mnie nie znajdzie. Poza tym, naprawdę myślałaś, że wpuściłabym do dzieci takiego bestiala jakim był mój były?
-Przepraszam...Ja tylko...Nie chcę, żeby coś ci się stało, okej? Jack nie wygląda na kogoś, kto mógłby bić kobietę bez oporów, ale...sama rozumiesz, przestraszyłam się. Mógł cię zmusić, albo zagrozić, że jeżeli go nie wpuścisz...O Boże, przepraszam... Za dużo naczytałam się książek. Nie miej mi tego za złe...
Przytuliłam ja bez wahania. Nie byłam na nią zła. Była moją przyjaciółką. Nawet jeżeli za bardzo wariowała.
-Nic się nie stało. Naprawdę. Nie gniewam się.
-Dziękuję. Leć już do niego. Pewnie Amber już go owinęła sobie wokół palca.
Na tą myśl zrobiło mi się niedobrze. Jack nigdy nie był mój, tym bardziej teraz, ale myśl, że mógłby być z Amber napawała mnie gniewem. Byłam o niego zazdrosna. A to znaczyło, że nadal musiałam go kochać.
Prawie wybiegłam z pomieszczenia na korytarz. Bałam się, że jeśli ich tam nie zastanę...nie, nie mogłam tak myśleć. Zdążyłam już zacząć żałować, że Amber go odciągnęła.
Pełna obaw wyleciałam na korytarz. Byli tam. Rozmawiali. Odetchnęłam z ulgą.
-Och, Elsa. Słyszałam chyba jakiś płacz w sali 8.-powiedziała neutralnie Amber.
-Tak, już idę. Jack...Idziesz ze mną?-spytałam, pełna nadziei, że się zgodzi i odciągnę go od dziewczyny.
-Pewnie.-odpowiedział, ale kiedy odchodził Amber złapała go za ramię.
-Zadzwoń, jeżeli będziesz potrzebował rady.-puściła do niego oczko i odeszła. Zacisnęłam zęby. Flirtowała z nim. A on nic sobie z tego nie robił. Odechciało mi się z nim rozmawiać, dlatego szybkim krokiem zmierzałam do sali 8, o której mówiła ta zołza. Wcześniej już za sobą nie przepadałyśmy, ale teraz przesadziła.
-Elsa, czekaj!-chłopak dogonił mnie, ale ja nie zwalniałam.-Dlaczego się zdenerwowałaś?
-Idź zapytaj Amber o radę.-mruknęłam.
-Dlaczego miałbym to robić? Co się stało?-złapał mnie za ramiona i przytrzymał.
-Flirtowała z tobą.-spuściłam wzrok na swoje stopy.
-Naprawdę? Nie zauważyłem.-złapał mój podbródek i uniósł go tak, bym na niego spojrzała.-Za bardzo TY mnie interesujesz.
Poczułam jak pieką mnie policzki. Przez chwilę poczułam się jak nastolatka. Jakbym miała normalne życie.
A wtedy ktoś zapłakał z sali obok nas.
-Dobra, koniec tych komplementów. Musimy się zająć dzieciakami.
Wejście do sali pełnej brykających dzieciaków rano, tuż po śniadaniu, kiedy miały najwięcej energii było niczym wejście do paszczy lwa. Rano wygoniłam Jack'a do pomocy w kuchni bo dzieci się przy nim peszyły, a nie chciałam, aby źle go przyjęły. Ale po śniadaniu postanowiłam przetestować chłopaka.
Jedno przekrzykiwało drugie, pytali o Jack'a, o to, co będziemy dziś robić i o wszystko, co im tylko przyszło do głowy. Widziałam, przestraszoną minę chłopaka. Wiedziałam, że ich nie przekrzyczę. Nigdy tego nie robiłam. Postanowiłam więc zastosować swoją tajną broń-magię.
Poruszyłam palcami i wokół dzieci zatańczyły śnieżynki.  Uniosłam je do góry, a potem sprawiłam, że spadły na dół drobnymi płatkami przypominającymi brokat. Umilkły i wpatrywały się w zjawisko z otwartymi buziami. Najśmieszniejsze było to, że Jack wyglądał tak samo.
-Kochani [#GFDarwin X'D]-zaczęłam, a dzieciaki popatrzyły na mnie.-To jest Jack. Jack uwielbia się bawić. I bardzo chce was poznać.
Nie wszystko szło jednak po mojej myśli. Dzieci wstydziły się nowej osoby,. Nie dziwiłam im się, praktycznie nikt ich nigdy nie odwiedzał. Jack patrzył na nie ze zbolałą miną. Zajęłam się zabawą z nimi, ale chłopak nie dawał mi spokoju.
-Dobrze, kochani. Pobawimy się w chowanego. My z Jack'iem wyjdziemy i policzymy do dwudziestu, a wy się tu schowacie.
Wszystkie radośnie przytaknęły szukając ukradkiem kryjówki.
-Jack, co jest?-spytałam, kiedy tylko wyszliśmy na korytarz.
-No bo...Elsa, nie mogę pozbyć się myśli, że one umrą. Wyglądają...tak normalnie. Ale umierają. To okropnie niesprawiedliwe.
-Posłuchaj, nie możesz odnosić się do nich w ten sposób. Będę kazała ci wyjść, jeżeli będziesz tak myślał. Musisz myśleć przede wszystkim o nich. O dzieciach, które chcą się bawić, chcą korzystać z życia jak tylko mogą. Musisz traktować je NORMALNIE. Jak zwykłe dzieciaki.
-Masz rację. Przepraszam...
-Nie przepraszaj. Po prostu to napraw. One się ciebie boją, bo cię nie znają. A ty nie ułatwiasz sprawy siedząc z boku jakby ktoś uderzył twojego szczeniaczka.
Niespodziewanie roześmiał się. Tęskniłam za tym, i kiedy tylko to zrobił, sama się roześmiałam. Poczułam, jakbym śmiała się po raz pierwszy od dwóch lat. I chyba właśnie tak było.
Już miałam powiedzieć, że powinniśmy wracać, kiedy poczułam, jak ramiona chłopaka mnie oplatają. Nie było w tym geście nic pożądliwego, tylko czułe objęcie. Poczułam się tak dobrze, że przymknęłam oczy i napawałam się zapachem Jack'a. Mogłabym zostać w tej pozycji już na zawsze, ale musieliśmy wracać. Już dawno powinniśmy doliczyć do dwudziestu. Odsunęłam się delikatnie i otworzyłam drzwi.
-Mogę przejąć inicjatywę?-spytał z uśmiechem. Nie wiem co na niego tak podziałało, może moje słowa, a może ten przytulas, ale wydawał się mieć zupełnie inne podejście niż kilka minut temu.
Pokiwałam głową. Oparłam się o ścianę, założyłam ręce na piersi i czekałam na rozwój wydarzeń.
-Elsa, jesteś pewna, że weszliśmy do odpowiedniej sali?-spytał głośno, a ja uśmiechnęłam się.
-Oczywiście.
-Nie mogę uwierzyć! Jeszcze przed chwilą było tu 18 wspaniałych dzieci, a teraz? Nie ma ani jednego! Niesamowite, jak potrafią się schować.
Oczywiście to było drobne kłamstwo, bo zaciekawione dzieci wystawiały główki ze swoich kryjówek. Niektóre było po prostu widać.
-O! Coś widzę!-kontynuował swój teatralny monolog Jack.-TO chyba...tak, to nóżka!
Podszedł do zasłony, za którą chowała się Lisa. Faktycznie, jej stopy było widać.
Odkrył zasłonę i złapał dziewczynkę w tali. Pokręcił ją kilka razy, na co zaśmiała się radośnie.
-Znalazłem cię!-ucieszył się chłopak.-Powiedz, jak masz na imię, piękna księżniczko!
-Lisa...-odparła nieśmiało.
-W takim razie Liso-posadził ją na swoich ramionach.-usiądź na tronie i pomóż mi znaleźć kolejną osobę!
   To niesamowite, jak szybko złapał z nimi kontakt. Jeszcze niedawno bały się na niego choćby spojrzeć, a teraz biegały razem z nim po całej sali. Jack znajdował każdą kolejną osobę i nosił ją "na barana" dopóki nie znalazł kolejnej. Aż w końcu znalazł wszystkich.
   Potem przez cały dzień dzieci nie odstępowały go na krok. Najbardziej jednak spodobało im się malowanie po tablicy. A właściwie zamazywanie tego, co narysowaliśmy z chłopakiem. Potem zgadywaliśmy, co powstało z bazgrołów.
  Aż w końcu nadszedł wieczór. Dzieci zaczęły ziewać i przecierać oczka. Wiedziałam co to oznaczało-Rządek Dobranocny.
-No dobrze kochani, ustawiamy się w Dobranocny rządek-powiedziałam.
-Czy Jack przyjdzie tu jutro?-spytał Tom.
-Jego zapytajcie...
-Przyjdziesz, Jack, przyjdziesz...-odezwały się wszystkie na raz.-Prosimy...
-No jasne że przyjdę!-powiedział radośnie chłopak, a ja się uśmiechnęłam.
-No to już! Robimy rządek!-zarządziłam.
Dzieciaki wybiegły na korytarz i złapały się za rączki.
-Co to jest Rządek Dobranocny?-spytał Jack zakładając ręce na piersi i patrząc na mnie z ciekawością.
-Chodź. Zobaczysz.
  Stanął jako ostatni łapiąc za rękę Liv. Jak co wieczór mówiliśmy każdemu "Dobranoc". Z radością zauważyłam, ze Jack zapamiętał imiona wszystkich osiemnastu dzieci. Byłam dumna i zadowolona. W końcu ostatnie dziecko poszło spać, a ja wróciłam do sali, gdzie trzeba było pozmazywać tablice i uprzątnąć zabawki. Cieszyłam się, że obeszło się dziś bez bajki. Byłam wykończona.
-Wiesz, ze to niesamowite co robisz?-spytał Jack wchodząc za mną. Oparł się o framugę i obserwował moje ruchy.
-Niesamowite co?-spytałam odchodząc od tablicy i nachylając się po zabawki.
-To jak je traktujesz. Jakby były twoimi dziećmi.
-Kiedyś myślałam, że nigdy nie mogłabym pokochać dziecka z adopcji. Że nigdy nie mogłabym obdarzyć go prawdziwą miłością. Ale teraz....te dzieci to wszystko co mam. Kocham je jak własne, a przecież nawet nie są moje.
Spojrzałam na niego. Patrzył na mnie z jakimś dziwnym uczuciem. Nie mogłam go zidentyfikować. PO chwili mrugnął i uśmiechnął się. Ślady po tamtym uczuciu zniknęły.
Jack
Zaraz po przekroczeniu progu drogę zastąpiła nas starsza kobieta o groźnym wspomnieniu. Patrzyła na mnie wzrokiem, od którego chciałem uciec. Nie chciałem jednak zrobić złego wrażenia, więc postanowiłem tylko się uśmiechać.
-Nie wpuszczam gości.-powiedziała poważnie.
-Wiem, ale ten tu nie jest gościem. To Jack. Chce byś stażystą.
-Znalazłaś go na ulicy?-spytała, a ja poczułem się urażony. Gdyby nie zależało mi tak na wejściu do środka, kłóciłbym się.
-Och, oczywiście, ze nie! Znamy się z dawnych lat. Chodziliśmy do tej samej szkoły. Niestety ja wyjechałam i straciliśmy kontakt.
-Jest taki jak ty?
Napiąłem mięśnie. Czy ta kobieta wiedziała o naszych mocach? Elsa nie mogła jej powiedzieć...
-Tak.-odpowiedziała dziewczyna, a ja poczułem jak moje serce przyspiesza. Nikt nie mógł wiedzieć- Potrafi złapać kontakt z dzieciakami bardzo szybko. Kiedy chodziliśmy do szkoły pomagał w przedszkolu. Jego ciocia tam pracowała, a on przychodził i zabawiał dzieci.
Odetchnąłem z ulgą. Nie chodziło o nasze moce.
-Nie mieliśmy tu jeszcze faceta opiekującego się dziećmi. Elsa, ty zawsze wprowadzisz jakieś zmiany-uśmiechnęła się. No proszę, nie ,myślałem, że to potrafi. Znów przybrała groźną minę o nachyliła się ku mnie.-Ale jeśli okażesz się pedofilem, gwałcicielem, albo mordercą osobiście cię uduszę.-popatrzyła na Elsę  z uśmiechem.-Idź Elso, dzieciaki jeszcze spią, wcześnie dziś jesteś. Trzeba będzie je niedługo obudzić. A na ciebie, Jack, będę miała oko.-powiedziała jeszcze do mnie i odeszła.
Elsa zaczęła iść do przodu, a ja ją dogoniłem. Byłem pod wrażeniem jej przebiegłości.
-Boże, jesteś dobra!-szepnąłem. Byłem szczęśliwy, ze udało mi się wejść.
-Byłoby mi łatwiej, gdybym nie musiała mówić całego twojego CV.
Zaśmiałem się. Miała dobry humor odkąd tu weszła, a to znaczyło, że mój też się poprawił.
-No tak. Sorry. Ale kurde, nadawałaś, jakbyś robiła to od zawsze. Często wpuszczasz tu jakiegoś kolesia.
-Em...średnio siedem razy w tygodniu.-zażartowała.-A teraz chodź.
Weszliśmy przez jakieś drzwi i znaleźliśmy się w niewielkim pomieszczeniu, przypominającym niewielkie mieszkanie. Na kanapie siedziały dwie brunetki, jednak włosy jednej z nich były prawie czarne.
-Kto to?-spytała ta  z jaśniejszymi włosami. Przyglądała mi się z ciekawością, w porównaniu do tej drugiej.
-To Jack...Nasz nowy...stażysta? Jest tu tylko na próbę. To mój stary znajomy. Jack, to Amber, a to Sophie.-kiedy nas sobie przedstawiła, podałem im ręce na powitanie.
-Elsa...em...mogłabym z tobą porozmawiać? Na...osobności-powiedziała Sophie. Zmartwiłem się, bo ton jej głosu nie wskazywał nic dobrego. Nie wydawała się być źle nastawiona, ale potrzeba chronienia Elsy zapaliła mi w głowie czerwoną lampkę.
-Jasne.
-Chodź Jack. My też "pogadamy".-powiedziała Amber wyciągając mnie na korytarz.
-Co łączy cię z Elsą?-spytała od razu, gdy się tam znaleźliśmy. Oparła się o ścianę i wpatrywała się we mnie z zaintrygowaniem w oczach.
-Nie wydaje mi się, żeby to była twoja sprawa.
-Będę szczera. Zawsze jestem szczera. Elsa nie wpuściła by tu pierwszego lepszego faceta. Dlatego się pytam, co cię z nią łączy. Chcesz przelecieć tą cnotkę?
Wezbrała we mnie złość. Nikt nie mógł nazywać tak dziewczyny.
-Nie nazywaj jej tak! Co cię to w ogóle obchodzi.
-A..więc o to chodzi-powiedziała nagle, jakby nagle zrozumiała jak działa wszechświat. Odbiła się od ściany i podeszła do mnie.-Słuchaj, jesteś niezły. Taki w sam raz do schrupania. Ale skoro jesteś w nią tak ślepo zapatrzony...
Nie rozumiałem o czym ona mówi.
-Dam ci radę. Trzymaj ją, bo drugiej takiej nie znajdziesz. Ale jak puści cię z torbami...- podała mi kawałek papieru na którym zapisany był numer telefonu-...zawsze służę pomocą.
Już miałem powiedzieć, że to bez sensu, bo i tak bym nie zadzwonił, kiedy na korytarz wpadła Elsa. Miała przestraszone spojrzenie, ale kiedy nas zobaczyła, zastąpiła je ulga.
-Och, Elsa. Słyszałam chyba jakiś płacz w sali 8.-powiedziała Amber naturalnie, jakby przed chwilą nie flirtowała ze mną.
-Tak, już idę. Jack...Idziesz ze mną?-spytała, a w jej głosie zabrzmiała...nadzieja?
-Pewnie.-zgodziłem się zadowolony, że uwolnię się od brunetki. Ta jednak złapała mnie za ramię.
-Zadzwoń, jeżeli będziesz potrzebował rady.-puściła do mnie oczko i odeszła. Oczywiście, musiała mieć ostatnie słowo.
-Elsa, czekaj!-krzyknąłem, kiedy zaczęła się oddalać. Szła sztywno i zaciskała słonie. Była zła.-Dlaczego się zdenerwowałaś?
-Idź zapytaj Amber o radę.-mruknęła, a ja zrozumiałem. Była zazdrosna.
-Dlaczego miałbym to robić? Co się stało?-złapałem ją za ramiona. Może to był tylko pretekst, żeby jej dotknąć, ale musiałem to zrobić, by się zatrzymała.
-Flirtowała z toba.-opuściła wzrok.
-Naprawdę? Nie zauważyłem.-bzdura. Oczywiście, że zauważyłem. Nadal na mnie nie patrzyła więc złapałem jej podbródek zmuszając ją, by na mnie spojrzała.-Za bardzo TY mnie interesujesz.
Zaczerwieniła się, a jej wzrok złagodniał. Mógłbym się wtedy nachylić i lekko musnąć jej słodkie wargi, ale wtedy ona się odezwała.
-Dobra, koniec tych komplementów. Musimy się zająć dzieciakami.-powiedziała i weszła do pierwszej sali.
Nie mogłem jej jednak towarzyszyć, ku mojemu niezadowoleniu, ponieważ peszyłem dzieciaki. Dziewczyna wygoniła mnie jako pomocnika w kuchni. Pracowało tam dwóch mężczyzn i dziewczyna. Nie robiłem zbyt dużo, podawałem składniki, kroiłem coś coś próbowałem.
Ale w końcu Elsa zawołała mnie do sali. Dzieciaki krzyczały, zadawały pytania, kłóciły się, a ja zastanawiałem się, jak można ogarnąć taki zwierzyniec.
A wtedy dziewczyna poruszyła palcami, a wokół nich zatańczyły śnieżynki. Używała mocy. Pokazywała swoje umiejętności dzieciom. Opadła mi szczęka. Naprawdę to robiła. I co najważniejsze-działało. Siedziały cicho wpatrując się w niesamowite zjawisko. Nagle, śnieżynki uniosły się w górę i zamieniły się w drobny pyłek, który spadał powoli w dół.
-Kochani -zaczęłam, a dzieciaki popatrzyły na mnie.-To jest Jack. Jack uwielbia się bawić. I bardzo chce was poznać.
Nie były jednak takie chętne, by mnie poznać. Ja też zresztą nie. To, ze one umierały napawało mnie smutkiem i ilekroć o tym pomyślałem, chciałem uciec i nigdy nie wracać.
Elsa jednak radziła sobie doskonale. Uwielbiały ją.
-Dobrze, kochani.-powiedziała nagle, wyrywając mnie z transu.-Pobawimy się w chowanego. My z Jack'iem wyjdziemy i policzymy do dwudziestu, a wy się tu schowacie.
Wszystkie z podekscytowaniem w oczach zaczęły rozglądać się za miejscem, w którym mogły się schować.
My w tym czasie udaliśmy się na korytarz.
-Jack, co jest?-spytała mnie dziewczyna.
-No bo...-zacząłem, nie wiedząc co powiedzieć.-Elsa, nie mogę pozbyć się myśli, że one umrą. Wyglądają...tak normalnie. Ale umierają. To okropnie niesprawiedliwe.
-Posłuchaj, nie możesz odnosić się do nich w ten sposób. Będę kazała ci wyjść, jeżeli będziesz tak myślał. Musisz myśleć przede wszystkim o nich. O dzieciach, które chcą się bawić, chcą korzystać z życia jak tylko mogą. Musisz traktować je NORMALNIE. Jak zwykłe dzieciaki.
-Masz rację. Przepraszam...
-Nie przepraszaj. Po prostu to napraw. One się ciebie boją, bo cię nie znają. A ty nie ułatwiasz sprawy siedząc z boku jakby ktoś uderzył twojego szczeniaczka.
Roześmiałem się. To niesamowite, jaki wpływ miała na mnie Elsa. Potrafiła mną potrząsnąć, a zaraz potem rozbawić. Wiedziony instynktem przyciągnąłem ją do siebie i przytuliłem. Była taka drobna. Zapragnąłem już nigdy nie wypuszczać ją z moich ramion. W dodatku jej zapach...To był mój ulubiony zapach na zawsze. Nie byłem więc zadowolony, kiedy odsunęła się ode mnie delikatnie i weszła do sali.
Miała racje, nie mogłem traktować tych dzieci inaczej.
-Mogę przejąć inicjatywę?-spytałem podekscytowany. Pokiwała głową, a ja zacząłem zabawę.-Elsa, jesteś pewna, że weszliśmy do odpowiedniej sali?-spytałem patrząc na jej cudowny uśmiech.
-Oczywiście.-odpowiedziała.
-Nie mogę uwierzyć! Jeszcze przed chwilą było tu 18 wspaniałych dzieci, a teraz? Nie ma ani jednego! Niesamowite, jak potrafią się schować.
Zacząłem rozglądać się udając, że ni wiedzę niewielkich stópek za kotarą, wystającej pupy zza krzesełka i ciekawskich oczów zaglądających na mnie.
-O! Coś widzę!-wykrzyknąłem nagle, udając, że zauważyłem to dopiero teraz.-TO chyba...tak, to nóżka!
Odkryłem zasłonę, za którą chowała się dziewczynka. Nie wyglądała na szczęśliwą, a ja miałem zamiar to zmienić. Złapałem ją w pół i pokręciłem dookoła kilka razy.
-Znalazłem cię! Powiedz, jak masz na imię, piękna księżniczko!
-Lisa...-powiedziała cicho, ale z uśmiechem
-W takim razie Liso-posadziłem ją na swoich ramionach.-usiądź na tronie i pomóżmi znaleźć kolejną osobę!
I tak zaczęła się nasza zabawa. Każde kolejne dziecko sadzałem na ramionach w poszukiwaniu kolejnego. Dzieciaki od razu się wkręciły i kiedy znalazłem wszystkich raz po raz krzyczały, bym to właśnie je podniósł.
Cały dzień spędziliśmy na zabawie. Malowaliśmy po tablicy, biegaliśmy i śmialiśmy się. Aż nadszedł wieczór.
Dzieciaki ubrane w piżamki wyglądały na zmęczone, więc zastanawiałem się, dlaczego jeszcze nie ma ich w łóżkach.
-No dobrze kochani, ustawiamy się w Dobranocny rządek-powiedziała Elsa, na co dzieci zaczęły wstawać z miejsc i ruszać na korytarz.
-Czy Jack przyjdzie tu jutro?-spytał Tom.
-Jego zapytajcie...
-Przyjdziesz, Jack, przyjdziesz...-odezwały się wszystkie na raz.-Prosimy...
-No jasne że przyjdę!-powiedziałem. Zamierzałem tu przychodzić tak często, jak to możliwe.
-No to już! Robimy rządek!-zarządziła dziewczyna. Ja nadal nie wiedziałem, co to jest.
-Co to jest Rządek Dobranocny?-spytałem z ciekawością, zadowolony, że w końcu się tego dowiem.
-Chodź. Zobaczysz.
  Na korytarzu dzieciaki ustawiły się od najstarszego do najmłodszego łapiąc się za rączki. Na czele stanęła Elsa, a na końcu ja. Złapałem niewielką rączkę Liv w swoją dłoń, a wtedy się zaczęło.
 To niesamowite, co się wtedy działo. Ciepło, jakie towarzyszyło temu wydarzeniu wydawało się niemal namacalne. Przy każdym "Dobranoc" dzieciaki uśmiechały się sennie.
Kiedy już wszyscy byli w łóżkach, Elsa zrobiła jeszcze mały obchód i przykrywała każdego kołdrą i całowała w czoło. Traktowała je jak własne. Zastanowiłem się, jakby to było, gdyby to były nasze dzieci. Elsa jako mama nadała by się idealnie. POczułem ucisk w piersi na tę myśl. Chciałem to jeszcze zobaczyć. Ale  w domu. .
-Wiesz, ze to niesamowite co robisz?-spytałem wchodząc do sali i obserwując, jak dziewczyna zmazuje tablice.
-Niesamowite, co?-zapytała odchodząc od tablicy i schylając się po misia. Miałem doskonały widok na jej tyłek. Na jej zgrabny, zarąbisty tyłek. Prawie zapomniałem, co miałem powiedzieć.
-To jak je traktujesz. Jakby były twoimi dziećmi.
-Kiedyś myślałam, że nigdy nie mogłabym pokochać dziecka z adopcji. Że nigdy nie mogłabym obdarzyć go prawdziwą miłością. Ale teraz....te dzieci to wszystko co mam. Kocham je jak własne, a przecież nawet nie są moje.
Ona kochała je, a ja kochałem ją. Tak szalenie ją kochałem, że to bolało. Ale nie mogłem jej tego powiedzieć. Nie teraz. Było za wcześnie....



JA.PIER.DZIE.LE.
Najdłuższy rozdział w mojej karierze X'D
Pisanie go to była istna mordęga. Przez co wyszedł jakiś denny. Ale nie mogłam go w żaden sposób skrócić. Jeszcze tylko dwa i będę mogła sobie odpocząć.

wtorek, 16 sierpnia 2016

Rozdział XXXI

-Gadać, gdzie ona jest?! 
Cisza.
Uderzenie. 
Jęk. 
-Powiedz kochanie, gdzie ją do cholery wywiozłaś?! Gdzie ją schowałaś? Nie ukryjesz jej wiecznie. Znajdę ją. 
Cisza. 
Uderzenie. 
Jęk. 
-Zostaw ją! Zostaw ją, ona nic nie zrobiła! To był mój pomysł!
-NIE!!! Doskonale wiem, że to jej inwencja twórcza. I nie broń jej. Jest tylko zwykłą suką. A dopóki nie powie mi, gdzie ona jest, będzie traktowana jak suka. 
Cisza. 
Uderzenie. 
Jęk. 

Elsa
Tego wieczoru wszystko wykonywałam niemal mechanicznie. Rozebrałam się, wykąpałam i położyłam do łóżka. Pierwszy raz nie ubrałam tradycyjnie sweterka, nie zrobiłam kakao, nie usiadłam na parapecie i nie wspominałam. Położyłam się do łóżka i zasnęłam. Nawet nie chodziło o zmęczenie. Chciałam zasnąć i nie musieć myśleć o tej całej sytuacji. Bo nie rozumiałam.
Obudził mnie zapach kawy. Odwróciłam się w stronę poduszki. Mogłam jeszcze zamknąć oczy i zasnąć choćby na kilka  minut...Zaraz?! Kawa?!
Zerwałam się gwałtownie. Ktoś tu był. Złodziej? Morderca? Gwałciciel?
 Co robił? Boże, robił kawę idiotko! Ale dlaczego złodziej miałby robić kawę w moim domu.
Założyłam długi szlafrok i powoli wstąpiłam do kuchni.
Zamarłam.
-Dzień dobry słońce. Wyspałaś się?-spytał Jack.
Siedział na blacie i pił kawę. Spojrzałam na zegarek. 5:18. CO on tu robił tak wcześnie?
Otworzyłam usta, aby o coś go zapytać, ale nie mogłam się zdecydować które zadać. Było zbyt dużo niewiadomych. Skąd się tu wziął? Co tu robił? Dlaczego pił kawę w mojej kuchni? Jak się tu dostał? Czy był tu całą noc?
-Co tu robisz?-spytałam w końcu. Chociaż to nie było pytanie, na które najbardziej chciałam znać odpowiedź.
-O nie, nie bawię się tak.-zeskoczył z blatu i podszedł do mnie. Chciał mnie pocałować? Nie dam mu się. Wczoraj poniosło mnie. Dziś nie zamierzałam tak łatwo się poddać.-Nie unikasz moich pytań, więc ja nie będę unikał twoich. Będziesz mnie mogła spytać o co chcesz, ale za to ja będę chciał usłyszeć odpowiedzi od ciebie. Więc...spytałem, czy się wyspałaś?
-Em...tak. Teraz ja. Co tu robisz?
Na jego ustach pojawił się złośliwy uśmieszek. Bawiłam go?
-Hmm...-zamyślił się.-Przed chwilą piłem kawę. A tak ogólnie to cię odwiedzam. Co robiłaś przez te dwa lata?
Byłam zirytowana, zmęczona i zdezorientowana. Jego ta sytuacja bawiła, a ja nie wiedziałam co się dzieje. Nie znałam odpowiedzi na jego pytanie.
-No cóż....sama konkretnie nie wiem...Przez większość czasu byłam...tam...a potem znalazłam się tutaj. Nie wiem jak, więc nie pytaj. Jak się tu wszedłeś?
-Przez okno. Co to za miejsce, w którym wczoraj byłaś?
Irytował mnie. Bardziej niż kiedykolwiek. Odpowiadał zdawkowo, a ja potrzebowałam odpowiedzi.
-To...szpital. Albo ośrodek. Jak wolisz. Dla dzieci.
-Wyjaśnij.
-To nie jest pytanie. Poza tym teraz moja kolej. PO co tu jesteś?
-Żeby poznać odpowiedzi. A teraz opowiedz mi o tym miejscu. Proszę.
Wywróciłam oczami i przeszłam do salonu. Było tego dużo. Skoro chciał wiedzieć, musiałam mu powiedzieć. Lubiłam mówić o tym miejscu. To był mój drugi dom.
Przyszedł za mną i usiadł na kanapie. Ja usiadłam na parapecie i oparłam się o poduszki.
-Dzieci, które tam są chorują na chorobę Candlerra. Zajmujemy się nimi, usypiamy, rozmawiamy, bawimy...Takie całodobowe przedszkole.
-Co to za choroba, na którą chorują?
-Adam Candlerr był lekarzem. Kardiochirurgiem. Ożenił się bardzo wcześnie. Kochał swoją żonę, a kiedy zaszła w ciążę kochał ją jeszcze bardziej. Urodziła im się prześliczna dziewczynka. Dla Candlerra była księżniczką, córeczką tatusia, wymarzonym dzieckiem. Ale pewnego dnia coś się stało. Ich córka leżała bezwładnie na trawie. Tak po prostu biegła, a w pewnym momencie upadła. Przestała oddychać, a jej serce przestało bić. Przerażeni rodzice próbowali robić wszystko, a kiedy stracili nadzieje, dziewczynka nagle wstała i zaczęła się bawić. Jakby to nigdy nie nastąpiło. Candlerr potem badał ją. Odkrył, że jej serce starzeje się bardzo szybko. I kiedy dziewczynka miała 7 lat, jej serce liczyło około 70 lat. Aż w końcu któregoś dnia zasnęła i już się nie obudziła. Jej serce się zatrzymało. Potem miał jeszcze dwóch synów, ale żaden nie był chory jak ich siostra.
Jack wpatrywał się we mnie. Nie wiedziałam, czy zrozumiał. Ja rozumiałam. To była tylko legenda, w każdej opowieści inaczej opowiadana, ale wierzyłam, że jest prawdziwa.
-W tej placówce jest osiemnaścioro dzieci. Trzeba być przy nich całymi dniami i nocami, bo zaledwie z czworgiem z nich zostali rodzice. I to nie zawsze oboje. Rzadko przybywa ktoś nowy, ale dość często odchodzi. Kiedy przyszłam do ośrodka cała grupa miała 21 dzieciaków. Nie ma reguły kiedy zginą...
-Czyli...-odezwał się w końcu. Wiedziałam, że to dla niego ciężkie. Dzieci były jego życiem.- One żyją po to, żeby umrzeć?
-Każdy żyje by umrzeć, Jack.
Nie była to do końca prawda. On nie umrze. Ja nie umrę. Ale wolałabym umierać każdego dnia niż pozwolić, by te dzieci nie dożywały 16 roku życia.
Wstałam i weszłam do sypialni. Wzięłam telefon i sprawdziłam telefon. 6:23. Na 8 musiałam się zebrać do szpitala. Nie zamierzałam wypraszać Jack'a. Wiedziałam, że i tak by nie wyszedł. Kiedy weszłam do salonu on nadal siedział na kanapie w tej samej pozycji wpatrując się w jeden punkt. Wstrząsnęła go ta informacja.
Postanowiłam dać mu czas na przyswojenie jej. Wyszykowałam się do pracy, kiedy on ie poruszył się nawet o centymetr.
-Jack.-powiedziałam cicho i usiadłam obok niego spokojnie.-Jack, muszę iść do pracy. Nie mogę cię tu zostawić.
Spojrzał na mnie powoli. Wyglądał jakby był naćpany. Nie kontaktował. Jedyne co go zdradzało to niewyobrażalny żal w jego oczach.
-No tak...-powiedział, a jego głos był zachrypnięty.-Praca...Dzieciaki...mogę...Mogę iść z tobą?
-Czy to nie będzie dla ciebie za wiele? Jack...
-Elso, proszę. Pozwól mi iść.
Spojrzałam na niego. Przypominał mi zagubionego chłopca proszącego o pomoc. Nie mogłam mu odmówić. Nie miałam na tyle siły.
-Nie wiem, czy cię wpuszczą, ale spróbuję...Powiem, że chciałbyś być stażystą. Ja dzięki zajęciom z psychologii miałam lepszy dostęp do tej roboty, ale ty nie masz nawet tego. Możesz...być sprzątaczem? Albo pomagać w kuchni. Nie mogę obiecać ci nic innego...
-Nie ważne. Chcę tam być.
-No to chodź.-powiedziałam i ruszyłam do wyjścia. Przez całą drogę nie odzywał się i znów był zamyślony. Nie chciałam, by czuł się źle, ale sam chciał to wiedzieć. Mimo wszystko czułam się winna...
Jack
Latałem dopóki Księżyc nie zaczynał się obniżać. Byłem zmęczony, bo nie spałem już od dawna, ale nie zamierzałem spać. Nie teraz.
Znów znalazłem się przed jej domem. Musiałem dostać się do środka. Chciałem już ją zobaczyć. Miałem tyle pytań...Mógłbym dostać się do niej przez drzwi, ale to zbyt proste. Zero zabawy.
Obleciałem dom dookoła. Bingo! Jedno okno było otwarte. Wślizgnąłem się cicho i znalazłem się...w jej sypialni.
Jej jasne włosy, rozsypane na poduszce wyglądały jak poświata. Jej spokojna twarz wydawała się nie zmienić przez te dwa lata. W ogóle jej wygląd się nie zmienił. Była zakryta kołdrą, ale jedna ręka wystawała. W dzień ubrana była w długi rękaw, co w sumie nie było do niej podobne. Zawsze przecież nosiła jak najmniej rzeczy. Nie przeszkadzało jej zimno. Ale kiedy przyjrzałem się bliżej, mimo ciemności, ujrzałem powód, dla którego zakrywała swoje ciało. Blizna.
Potworna blizna ciągnąca się przez nadgarstek. Miała tego więcej? Mógłbym odkryć kołdrę i się przekonać, ale nie zamierzałem naruszać jej prywatnej przestrzeni. Powie mi, jak będzie gotowa.
Pocałowałem ją w głowę. Przy okazji poczułem jej nieziemski zapach, który zawsze jej towarzyszył. Uśmiechnąłem się i wyszedłem z sypialni.
Kawa. Potrzebowałem kawy. Starałem się zachowywać cicho i chyba byłem niezły, bo Elsa się nie obudziła. Boże, tak cudownie było znów wypowiadać jej imię bez tępego bólu...
Usiadłem na blacie i czekałem, aż wzejdzie słońce. Wiedziałem, że kiedy słońce wstawało, ona też. Zaskoczyło mnie jednak, kiedy wstała jeszcze zanim pierwsze promyki przebiły się przez okna.
Weszła do kuchni ubrana w długi, bordowy szlafrok. Kurde, miałem nadzieję, że będzie ubrana bardziej...skąpo. Zobaczył bym wtedy, czy na jej ciele nie ma więcej śladów po ranach.
Zamarła i spojrzała na mnie. Wyglądała niesamowicie uroczo z zaczerwienionymi policzkami i roztrzepaną fryzurą.
-Dzień dobry słońce. Wyspałaś się?-spytałem biorąc łyka kawy. Musiałem ukryć uśmiech, który cisnął mi się na twarz. Sam jej widok sprawiał, że byłem szczęśliwy.
Otwarła usta i zamknęła. Wyglądała na zdezorientowaną, no ale cóż, sam bym nie wiedział co powiedzieć, gdyby nagle w mojej kuchni pojawił się jakiś koleś, który spokojnie pił sobie kawę.
-Co tu robisz?-spytała w końcu. Serio? Kurde, spodziewałem się innego nawału pytań. Ale zamierzałem poznać dziś odpowiedzi na nurtujące mnie pytania.
-O nie, nie bawię się tak.-zeskoczyłem z blatu i zbliżyłem się do Elsy. Wydawała się zadrżeć, a oczekiwanie i opór w jej oczach sprawił, że wyglądała na przestraszoną. A to zdecydowanie nie to, co chciałem osiągnąć. Postanowiłem przystopować.-Nie unikasz moich pytań, więc ja nie będę unikał twoich. Będziesz mnie mogła spytać o co chcesz, ale za to ja będę chciał usłyszeć odpowiedzi od ciebie. Więc...spytałem, czy się wyspałaś?
-Em...tak. Teraz ja. Co tu robisz?
Znów na usta cisnął mi się uśmiech. Starałem się go ukryć, ale chyba nie za bardzo mi to wyszło.
-Hmm...-udawałem zamyślonego. Chciałem się z nią podroczyć. Tak jak kiedyś.-Przed chwilą piłem kawę. A tak ogólnie to cię odwiedzam. Co robiłaś przez te dwa lata?
-No cóż....sama konkretnie nie wiem...Przez większość czasu byłam...tam...a potem znalazłam się tutaj. Nie wiem jak, więc nie pytaj. Jak się tu wszedłeś?
To była dziwna odpowiedź. Była "tam", a potem "znalazła się" tutaj? Coraz więcej pytań...
-Przez okno. Co to za miejsce, w którym wczoraj byłaś?
-To...szpital. Albo ośrodek. Jak wolisz. Dla dzieci.
To to sam wiedziałem.
-Wyjaśnij.
-To nie jest pytanie. Poza tym teraz moja kolej. PO co tu jesteś?
O tak, w końcu zaczynało się robić ciekawie.
-Żeby poznać odpowiedzi. A teraz opowiedz mi o tym miejscu. Proszę.
Wywróciła oczami, a ja zdołałem pomyśleć tylko, jak bardzo za tym tęskniłem. Poszła do salonu, a ja podążyłem za nią. Kiedy rozsiadła się wygodnie na parapecie pełnym poduszek, ja zająłem kanapę oczekując na jej słowa.
-Dzieci, które tam są chorują na chorobę Candlerra. Zajmujemy się nimi, usypiamy, rozmawiamy, bawimy...Takie całodobowe przedszkole.
Kiedy o tym mówiła, oczy je błyszczały. Kochała tę pracę. Widziałem to w jej oczach.
-Co to za choroba, na którą chorują?
Nie podobało mi się to. Sama myśl o tym, że te dzieciaki na coś chorują była straszna. A to, że nie wiedziałem co to za choroba sprawiało, że poczułem niepokój.
-Adam Candlerr był lekarzem. Kardiochirurgiem. Ożenił się bardzo wcześnie. Kochał swoją żonę, a kiedy zaszła w ciążę kochał ją jeszcze bardziej. Urodziła im się prześliczna dziewczynka. Dla Candlerra była księżniczką, córeczką tatusia, wymarzonym dzieckiem. Ale pewnego dnia coś się stało. Ich córka leżała bezwładnie na trawie. Tak po prostu biegła, a w pewnym momencie upadła. Przestała oddychać, a jej serce przestało bić. Przerażeni rodzice próbowali robić wszystko, a kiedy stracili nadzieje, dziewczynka nagle wstała i zaczęła się bawić. Jakby to nigdy nie nastąpiło. Candlerr potem badał ją. Odkrył, że jej serce starzeje się bardzo szybko. I kiedy dziewczynka miała 7 lat, jej serce liczyło około 70 lat. Aż w końcu któregoś dnia zasnęła i już się nie obudziła. Jej serce się zatrzymało. Potem miał jeszcze dwóch synów, ale żaden nie był chory jak ich siostra.
Nie byłem pewien, co właśnie usłyszałem. CO jakiś koleś z przeszłości miał do teraźniejszości?
-W tej placówce jest osiemnaścioro dzieci. Trzeba być przy nich całymi dniami i nocami, bo zaledwie z czworgiem z nich zostali rodzice. I to nie zawsze oboje. Rzadko przybywa ktoś nowy, ale dość często odchodzi. Kiedy przyszłam do ośrodka cała grupa miała 21 dzieciaków. Nie ma reguły kiedy zginą...
-Czyli...-powiedziałem czując, jak gardło mi się zaciska- One żyją po to, żeby umrzeć?
-Każdy żyje by umrzeć, Jack.
Wydawało mi się, że przeniosłem się do innego świata. Te niewinne dzieci umierały, nie mając przy sobie nikogo bliskiego. Nie mogłyby dorosnąć. N ie mogły się zakochać. Nie mogły żyć. Nie pojmowałem, jak można pozwolić na coś takiego. Nie było na to lekarstwa? Przeszczepów? Czegokolwiek, co pozwoliłoby im żyć. Miałem ochotę paść na kolana i płakać. Płakać, ponieważ byłem cholernym Strażnikiem, a nie potrafiłem im pomóc. Znów byłem bezsilny. Znów nie mogłem zrobić nic.
Cały mój poranny nastrój wyparował. W głowie miałem tylko umierające dzieci, malutkie trumny i groby. Elsa przeżyła już śmierć trzech z nich. Ja nie byłbym wstanie znieść jednego.
-Jack.-z transu wyrwał mnie melodyjny i spokojny głos Elsy.-Jack, muszę iść do pracy. Nie mogę cię tu zostawić.
Odwróciłem głowę w jej stronę. Cały czas myślałem o tych dzieciach,. Czy one o tym wiedziały? Czy były inne? Czy ta choroba miała jakieś objawy?
Dotarło do mnie, ze mówiła coś o pracy. Musiała do nich iść. Potrzebowały jej...
-No tak...-powiedziałem, nie będąc pewnym co właściwie mógłbym zrobić.-Praca...Dzieciaki...mogę...Mogę iść z tobą?
-Czy to nie będzie dla ciebie za wiele? Jack...
-Elso, proszę. Pozwól mi iść.
Spojrzała na mnie, a jej wzrok stał się miękki i pełen troski.
-Nie wiem, czy cię wpuszczą, ale spróbuję...Powiem, że chciałbyś być stażystą. Ja dzięki zajęciom z psychologii miałam lepszy dostęp do tej roboty, ale ty nie masz nawet tego. Możesz...być sprzątaczem? Albo pomagać w kuchni. Nie mogę obiecać ci nic innego...
-Nie ważne. Chcę tam być.
-No to chodź.-powiedziała i zaczęła się szykować do wyjścia.
Chciałem coś powiedzieć, ale nie mogłem. Nie mogłem się do niej odezwać przez całą drogę. Musiałem być twardy. Ale czułem, że Elsa czuje się nieswojo. A ja czułem się winny...


poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Rozdział XXX


Elsa
Stał tam i patrzył. Mnie brakowało tchu, a on patrzył. Dlaczego się nie odzywał? Dlaczego nie podszedł? Dlaczego tylko tam stał i patrzył na mnie z tak ogromnym bólem i utęsknieniem w oczach, że zrobiło mi się słabo? Nie rozumiałam tego na początku. Ale potem dotarła do mnie prawda. Bolesna prawda. Nie chciał mnie znać. To, że mnie zobaczył, to przypadek. On mnie nie chce. I mimo, że moje ciało lgnęło do niego, musiałam się uspokoić, ponieważ on mnie nie chciał.
Wróciłam do zbierania zabawek. Przecież nie mogłam zachować się jak rozchwiana emocjonalnie nastolatka. Chociaż bardzo chciałam do  niego podbiec i przytulić. Ułożyłam wszystkie zabawki na półkach w sali z zabawkami, podczas gdy on, nie ruszył się choćby o centymetr.
Idź już sobie. Błagam.
Szybko uciekłam do mieszkania szpitalnego. Ociągałam się z ubieraniem i błagałam w myślach, by sobie poszedł. Musiał sobie iść. Patrzenie na niego było zbyt bolesne. Gdyby...gdyby chciał się odezwać...Nie, nie chciałam o tym myśleć.
-Halo-o? Ziemia do Elsy...-mignęła mi przed oczami dłoń Sophie.
-Przepraszam, zamyśliłam się. -powiedziałam i wróciłam do ubierania.
-Stoisz tu dobre kilka minut i zapinasz ze cztery guziki. Widzę, że coś jest nie tak.
-Nie, wszystko okej. Ja tylko...zastanawiałam się nad czymś.-powiedziałam ostrożnie, unikając jej wzroku.
-Posłuchaj, ja wiem, ze nie zastanawiałabyś się nad czymś w ten sposób. Czy chcesz o tym...
-Nie! To znaczy...muszę już iść. Widzimy się jutro. Pa!
Świetnie.
Najpierw musiałam uciekać przed Jack'iem, a teraz jeszcze przed Sophie. Boże! Ten dzień nie mógł być gorszy. Na szczęście kiedy wyszłam na korytarz, Jack'a już nie było. Odetchnęłam z ulgą i wysiliłam się na uśmiech, by pożegnać panią z portierni. Nie było jej tam jednak. To dlatego chłopak dostał się tutaj. Pani Loreen nie wpuszczała tutaj byle kogo. Nawet rodzice musieli mieć przepustki. Taki ktoś jak Jack zostałby przegoniony w pierwsze 10 sekund.
Kiedy wyszłam na chłodne powietrze odetchnęłam głęboko. Jedyne o czym marzyłam to ciepła herbata, sweter i parapet... Ale oczywiście nigdy nie możemy mieć tego, czego pragniemy. Na chodniku, centralnie przed drzwiami stał Jack.
Jeszcze bardziej świetnie.
Nakazałam sobie zachować spokój i po prostu go zignorować. Jednak jego palący wzrok zdecydowanie mi przeszkadzał. Nie miałam auta, bo o wiele bardziej wolałam robić sobie spacery do pracy, szczególnie, że nie miałam aż tak daleko. Ale teraz przeklinałam się, że go nie mam. Chciałam jak najszybciej uciec spod oczu chłopaka, więc szybko podążyłam do domu. A on podążyła za mną.
Czego on chciał?! Nie mógł zostawić mnie w spokoju? Dlaczego podążał za mną krok w krok, ale nie odezwał się oni słowem?
W końcu stanęłam przed bramą domu. A on stał tuż za mną. Odwróciłam się do niego.
Z jego twarzy nie mogłam wyczytać żadnych emocji. Był wobec mnie zupełnie obojętny.  Przyszedł tu, by się zemścić? By wygarnąć mi, jaka jestem beznadziejna?
-No co?-spytałam w końcu. Zamrugał szybko, a mi wydawało się, że jakaś emocja przemknęła po jego oczy, ale potem znów nałożył swoją maskę. No proszę, cóż za ironia losu, kiedyś to ja nakładałam maskę zimnej suki, a teraz robił to on.
-No co?-odezwał się wreszcie, a przez moje ciało przebiegł dreszcz w reakcji na głos, którego nie słyszałam tak dawno.-No co?! Minęły dwa lata! Dwa. Pieprzone. Lata! A ty tu stoisz i po prostu pytasz: "NO CO?"?!
-Czego ode mnie chcesz?!
-Czego chcę?! Elsa, znajduje cię po dwóch latach, a ty mnie pytasz, czego chcę?!
-Założę się, że w ogóle nie szukałeś. Z resztą...i tak byś mnie nie znalazł. Mrok dobrze mnie ukrył...
-Nie wymawiaj jego imienia w mojej obecności!-ryknął, a ja się wzdrygnęłam.
-Jak śmiesz?! Uwięził mnie, katował, nie wypuszczał na powietrze, a ty masz czelność mi mówić, żebym nie przypominała jego imienia?! Nie rób z siebie ofiary, którą nie jesteś!
-Możesz przestać?!
-Przestać co, Jack?! Co mam przestać?!
-Przestań mi mówić, jak bardzo cierpiałaś! Przestań wypominać mi, jak bardzo głupi byłem. Przestań ukazywać mi moją bezsilność...
Wmurowało mnie. O czym on gadał?! Najpierw zjawia się znikąd, potem robi aferę w środku nocy przed moim domem, a teraz jeszcze gada o swojej bezsilności? Totalnie go przez ten czas porąbało?
-Wiesz co?-odezwał się nagle, wyrywając mnie z transu.-Pieprzyć to wszystko.
Zanim się obejrzałam jego usta gwałtownie wpiły się w moje. To było jak odnalezienie czegoś z przeszłości. Czegoś tak wspaniałego i nieziemskiego, że nie mogłam oddychać.
Jego usta delikatnie poruszały się na moich powodując uczucie zimna. Przebiegły mnie przyjemne dreszcze na to uczucie. Westchnęłam cicho oddając się przyjemnemu chłodowi. Dłoń Jack'a wylądowała na moim policzku, gładząc go delikatnie kciukiem. Druga zaś oplotła mnie w tali przyciągając mnie jeszcze bliżej.
-Nigdy...-powiedział Jack odrywając się od moich ust na kilka milimetrów, więc gdy mówił ocierał się o nie swoimi-...więcej...-musnął mnie mocniej.-...mnie...-prawie uznałam to za całus-...nie zostawiaj.-Teraz znów pocałował mnie naprawdę.
Musnął językiem moją dolną wargę, a ja otworzyłam usta i splotłam jego język z moim. Tak bardzo go pragnęłam. Tak bardzo pragnęłam Jack'a. Nie wiedziałam co się dzieje. Nie rozumiałam sytuacji w jakiej się znaleźliśmy, ale dłoń chłopaka głaszcząca mnie po policzku i jego język w moich ustach stanowczo zabraniały mi myśleć. W tamtej chwili po prostu go pragnęłam.
Ale wtedy on oderwał się ode mnie. Oddychaliśmy ciężko, a nasze oddechy się mieszały.
-Musimy przestać.-szepnął w końcu Jack. Pokiwałam głową, ponieważ mój umysł nadal przyćmiony był pożądaniem.-Teraz pocałuję cię po raz ostatni. A potem odlecę. Ale już cię nie zostawię. Wrócę rano. A ty śpij. Musisz się wyspać.
Znów pokiwałam głową, a on znów mnie pocałował. Teraz robił to powoli, nieśpiesznie i czule. Jakby chciał dokładnie mnie zapamiętać. Wiedziona jakąś odwagą wplotłam dłonie w jego włosy. Poczułam drobne śnieżki, które mimo dwóch lat nadal się tam utrzymywały.
-Dobranoc.-wyszeptał odrywając się ode mnie. Cmoknął mnie jeszcze w nos i odleciał.
Jack
Oczekiwałem krzyków, płaczu, jakichkolwiek słów....Kurde, chociażby jakiegoś uderzenia!
A ona po prostu kontynuowanie sprzątania. No ja pierdziele! Spotykamy się po dwóch latach, a ona nie mówi i nie robi kompletnie nic?! Całkowicie mnie olewa?!
Moje serce biło tak szybko, że bałem się, że przebije mi klatkę piersiową. A kiedy zniknęła w jakimś pomieszczeniu zatrzymało się gwałtownie. Co miałem robić? Czekać? Odejść? Nie... Nie zamierzałem odchodzić. Nie zamierzałem jej zostawić. Nie teraz, kiedy wreszcie ją odnalazłem.
W głowie miałem za dużo myśli, za dużo pragnień, za dużo obrazów. Musiałem odetchnąć. Musiałem przemyśleć kolejny krok.
Prawie wybiegłem na zewnątrz, Kiedy uderzył mnie porywisty wiatr poczułem ulgę. Mój organizm zdołał unormować się całkowicie. Nadal jednak nie wiedziałem co robić. Jej widok po dwóch latał bolał. Bolał tak bardzo, że moje płuca nie potrafiły się poruszać. Były ściśnięte, a ja miałem wrażenie, że w moim gardle rośnie gula. Musiałem coś zrobić. Musiałem wziąć się do działania. Musiałem ją odzyskać.
Ale ona nie wychodziła. Nie było jej. Na myśl, że mogła wyjść jakimś tylnym wyjściem, albo uciec przede mną przez okno ścisnęło mnie w żołądku. Nie mogła mi tego zrobić. Nie mogłem stracić jej po raz kolejny. Już miałem odlecieć i zacząć jej szukać, kiedy ona wyszła z budynku. Poczułem jak fala ulgi zalewa moje ciało.
Ale zaraz tą ulgę przyćmiła niezręczność. NO bo co ja miałem jej powiedzieć? "Hej, wiem, nie widzieliśmy się przez dwa lata, a ja straciłem nadzieję i zachowałem się jak dupek, ale chciałbym do ciebie wrócić. Pójdziemy na kawę?"? To było głupsze niż ja sam.
Zignorowała mnie i zaczęła iść do przodu w nieznanym mi kierunku. Przysięgam, chyba z 10 razy starałem się do niej odezwać. Ale każdy kolejny pomysł był głupszy od poprzedniego. Więc jak cień podążałem za nią krok w krok. Wiedziałem, że ona zdaje sobie z tego sprawy, bo była spięta i szła sztywno.
W końcu dotarliśmy do jakiegoś niewielkiego domu. Zdałem sobie sprawę, że to musi być jej dom. Czy mieszkała tu z kimś czy sama? Czy był tam jakiś mężczyzna, który na nią czekał? Czy znalazła sobie kogoś lepszego ode mnie? Boże, każdy był lepszy!
-No co?-to były jej pierwsze słowa od dwóch lat. NO.CO. Wstąpiło we mnie nieznane uczucie.
-No co?-spytałem, nie dowierzając jej słowom. -No co?! Minęły dwa lata! Dwa. Pieprzone. Lata! A ty tu stoisz i po prostu pytasz: "NO CO?"?!
-Czego ode mnie chcesz?!
Sam nie wiedziałem, więc jak miałem jej powiedzieć?
-Czego chcę?! Elsa, znajduje cię po dwóch latach, a ty mnie pytasz, czego chcę?!
-Założę się, że w ogóle nie szukałeś. Z resztą...i tak byś mnie nie znalazł. Mrok dobrze mnie ukrył...
Poczułem, jak narasta we mnie gniew. Na wspomnienie tego sukinsyna poczułem jak moje mięśnie się napinają.
-Nie wymawiaj jego imienia w mojej obecności!-ryknąłem, a ona się wzdrygnęła. O cholera, nie chciałem jej wystraszyć.
-Jak śmiesz?! Uwięził mnie, katował, nie wypuszczał na powietrze, a ty masz czelność mi mówić, żebym nie przypominała jego imienia?! Nie rób z siebie ofiary, którą nie jesteś!
Nigdy nie byłem ofiarą. Ona nią była. A nigdy na to nie zasłużyła.
-Możesz przestać?!
-Przestać co, Jack?! Co mam przestać?!
-Przestań mi mówić, jak bardzo cierpiałaś! Przestań wypominać mi, jak bardzo głupi byłem. Przestań ukazywać mi moją bezsilność...
Boże, naprawdę byłem beznadziejny. Nie potrafiłem jej ochronić. Nie uratowałem jej, kiedy miałem okazję. Przez dwa lata katowałem się myślą, że jej tam dobrze. Lepiej beze mnie. Tymczasem ona...
Miałem dość. Rosnąca frustracja i gniew przerodził się w ogromną tęsknotę i pożądanie.
-Wiesz co?-powiedziałem, a ona na mnie spojrzała.-Pieprzyć to wszystko.
Nie czekałem na jej reakcje. Jeszcze mogłaby mnie powstrzymać. Przycisnąłem gwałtownie moje usta do jej. Tak bardzo tęskniłem za uczuciem zimna. Za tym przyjemnym chłodem, które ogarniało moje wargi. Ale to było dla mnie za mało. Podniosłem rękę i objąłem jej policzek. Jej skóra nadal była tak delikatna i gładka jak kiedyś. Nadal czułem zimno i wiedziałem, że ona też to czuła. Ale mimo, że staliśmy tak blisko siebie, nadal była za daleko. Dzieliło nas zbyt dużo. Złapałem ją w talii i przyciągnąłem tak blisko, jak tylko mogłem.
-Nigdy...-powiedziałem, odsuwając twarz od niej tylko o tyle, bym mógł mówić.-...więcej...-chciałem ją już pocałować, ale musiałem coś powiedzieć.-...mnie...-za każdym razem drżała jeszcze bardziej-...nie zostawiaj.-W końcu znów ją pocałowałem tak mocno i namiętnie jak tylko potrafiłem.
Ale to nadal było za mało.
Wysunąłem język i musnąłem jej dolną wargę. Nie chciałem, by ode mnie uciekła, ale pragnąłem czegoś więcej. Zaskoczyło mnie, kiedy otworzyła usta i splotła nasze języki. To było jak ucieczka stąd, z tego miejsca, do raju. Smakowała jak lody-słodkie i zimne. To było wystarczająco uzależniające, bym ściągnął z niej ubrania i kochał się z nią do nieprzytomności.
Ale byliśmy w miejscu publicznym. PO drodze jechały auta, a w oknach byli sąsiedzi. Musiałem przestać. Natychmiast.
Oderwanie się od niej było niemal tak samo trudną decyzją jak depilacja brwi. Ale nie miałem wyjścia. Poza tym, nie chciałem robić tego teraz. Chciałem, by ona już na zawsze była przy mnie.
-Musimy przestać.-szepnąłem. Pokiwała niemrawo głową, a jej półprzymknięte powieki wskazywały, że czuła się tak samo jak ja.-Teraz pocałuję cię po raz ostatni. A potem odlecę. Ale już cię nie zostawię. Wrócę rano. A ty śpij. Musisz się wyspać.
Nie zamierzałem lecieć daleko. Zamierzałem spędzić pod jej oknem cała noc. Nawet, gdyby okazało się, że to będzie bezsenna noc.
Ale najpierw musiałem ochłonąć. Polatać i ochłonąć.
Kiedy znów pokiwała głową nachyliłem się i musnąłem delikatnie jej drobne wargi. Robiłem to tak powili jak tylko mogłem, aby przedłużyć tą chwilę w nieskończoność. Ale kiedy wsunęła dłonie we włosy to było dla mnie za wiele. Zbyt bardzo jej pragnąłem, by jej na to pozwolić.
-Dobranoc.-szepnąłem. Pocałowałem ją jeszcze w ten jej uroczy, mały nosek i odleciałem. Tym razem szczęśliwy.
Bo odnalazła się moja Elsa.

OFICJALNIE ROZPOCZĘLIŚMY MARATON!
Kolejny rozdział już jutro około 16:00!
Mam nadzieję, że jesteście zadowolone z ich spotkania. W końcu jakaś konkretniejsza scena miłosna.  Po tylu latach!!!! xD
Pozdrawiam i widzimy się jutro! ;*

sobota, 13 sierpnia 2016

Kolejny rozdział? Maraton?

Heeeeej!
Już dawno nie wstawiałam takiego luźnego posta. POstanowiłam zrobić to dziś. Ale do rzeczy...
Aktualnie jestem chora(nie polecam chorować w wakacje) i niestety mimo, że nie jest to coś poważnego mój organizm jest strasznie osłabiony. Każdą chorobę tak przechodzę, więc nie martwcie się. NOALE do czego zmierzam. W kolejny weekend mnie nie będzie z racji tego, nie będzie też rozdziałów. Potem nie wiem jak to wszystko się wydarzy, ale nie chcę robić takich mego dużych przerw. Dlatego wymyśliłam, że w tym tygodniu mogłabym zrobić maraton. Nie będzie to jakoś dużo rozdziałów, ale zawsze więcej. Myślę, że możemy spokojnie do 5 dolecieć. Mogłabym je wstawiać codziennie po jednym, bądź wszystkie na raz...Albo może 2 dziennie? No nie wiem, piszcie jakbyście wolały.
CO do kolejnego rozdziału...moje zmysły są na razie otępiałe przez chorobę, a chciałabym, żeby spotkanie Jacka i Elsy po dwóch latach było napisane naprawdę dobrze i "z uczuciem". Także pisanie idzie mi znacznie wolniej, niż bym tego chciała.
Martwi mnie też liczba komentarzy, chociaż bardzo dziękuję Watashi wa Hentai za gorliwie wstawiane komentarze i ciepłe słowa ;*. Nie chcę nic wymuszać, bo sama tego nie lubię. Więc nie odbierajcie tego jako granie ofiary!
No...takze nie wiem co jeszcze mogłabym napisać. Chyba teraz wy się wykażcie twórczością XD
Pozdrawiam ;*

środa, 10 sierpnia 2016

Rozdział XXIX

Elsa
Obudziły mnie promienie słońca. Zawsze, mimo wszystko wstawałam wraz z nimi. To dobrze, przynajmniej nie potrzebowałam wkurzającego budzika. Wstałam i przeciągnęłam się. Miałam na sobie tylko koszulkę z krótkim rękawem i krótkie spodenki, więc z całych sił starałam się nie patrzyć na swoje ciało.
Wstałam i udałam się do łazienki. Po porannej toalecie poszłam coś zjeść. Nigdy rano nie jadłam dużo, nie od kiedy wróciłam stamtąd. Napiłam się tylko kawy i przegryzłam jakąś kanapkę przeglądając portale społecznościowe. Nie wchodziłam na swojego Facebooka, Instagrama ani nigdzie, gdzie byłam znana pod swoim imieniem i nazwiskiem. Spokojnie za to przeglądałam Tumblr'a, YouTube, a nawet zajrzałam na Wattpada. Wszędzie miałam założone nowe konta. Chciałam pozostać niezauważona.
W końcu nadszedł czas, bym się ubrała, a także umalowała. Pozbyłam się z domu wszystkich niepotrzebnych, dużych luster. Miałam tylko jedno, małe, na toaletce. Potrzebowałam go tylko do makijażu. Na twarz mogłam patrzeć-nie była zniszczona jak reszta ciała.
Założyłam dżinsy i koszulkę z długim rękawem. Na nadgarstki założyłam bransoletki, a na szyje naszyjnik. Chciałam zakryć jak największą ilość ciała. Zniszczonego ciała, którego przestraszyłyby się dzieciaki. A tego nie chciałam.
Nie malowałam się tak, jak wtedy kiedy chodziłam do szkoły. Teraz nakładałam zaledwie jakiś jasny cień do powiek, albo malowałam usta. Tusz do rzęs był zbędny, bo mimo, iż moje rzęsy zawsze były gęste i ciemne, teraz stały się długie.
Włosy spinałam zazwyczaj  tak, by nie przeszkadzały mi przy zabawie. Nie byłam już nastolatką, mimo, że nadal miałam taki wygląd.
Kiedy byłam gotowa, złapałam jeszcze swoją ogromną torbę i wyszłam z domu, uprzednio zamykając go na klucz.
Dzieciaki, z którymi pracowałam, były wyjątkowymi przypadkami. Te dzieci....po  prostu umierały. Choroba Candlerra atakowała organizmy małych dzieci zaraz po urodzeniu. Była praktycznie nie do rozpoznania. Maluchy bawiły się i rozwijały jak zdrowe, ale tak naprawdę ich serce było przygotowane do wcześniejszej śmierci. Nie dożywały szesnastych urodzin. Najstarsze dzieci, jakie poznałam do tej pory miały trzynaście i czternaście lat. Najmłodsze-zaledwie trzy.
Ich śmierć z pewnością nie była bolesna. PO prostu szyły spać, a potem już nigdy nie otwierały oczu. Niektóre z nich miały rodziców, którzy ich odwiedzali, kochali i dbali, ale większość była porzucona. Dorośli nie chcą dziecka, które żyło tylko po to, by umrzeć. Te dzieci potrzebowały miłości i szczęścia każdego dnia, bo nigdy nie było wiadomo, kiedy odejdą.
Przekroczyłam drzwi kliniki. Przywitały mnie radosne śmiechy dzieci, więc wiedziałam, że niektóre z nich już nie śpią. Ale byłam przekonana, że nie wszystkie, bo było za cicho.
-Cześć!-przywitałam się z pracownicami. Były tam pielęgniarki, sprzątaczki, kucharki i niańki. Ja byłam czymś w rodzaju tym trzecim. Mówili na mnie przedszkolanka, bo tylko ja potrafiłam ogarnąć je wszystkie w jednej sali.
-No hej! Nareszcie przyszłaś. Obudziły się już maluszki. Od rana rozrabiają i pytają się, kiedy wrócisz.-powiedziała Sophie, kiedy się rozbierałam.-Powinnaś tu zamieszkać.
Sophie była puszystą kobietą, którą natura obdarzyła fajnym tyłkiem i piersiami. Jej włosy były prawie czarne, a grzywka opadała na ciemne oczy. Była niańką. Zaprzyjaźniłyśmy się, kiedy tu przyszłam. Pomogłam jej ogarnąć trójkę rozbrykanych dzieciaków i wtedy dostałam tę prace.
-Mam swój dom.-powiedziałam, uśmiechając się do niej-Poza tym, niańki nocne nie lubią towarzystwa. Potrzebują "spokoju"-nakreśliłam palcami cudzysłów, na co ona się zaśmiała.
-ELSIA!-usłyszałyśmy krzyk dziewczynki. Wydawało mi się, ze to Olivia, ale nie byłam pewna.
-No idź już!-popędziła mnie z uśmiechem na ustach.
Kiedy wychodziłam z pokoju, który był naszym małym mieszkaniem na czas pobytu tutaj, na moje nogi wpadła dziewczynka. Miałam racje-to była Olivia.
-Elsia!-krzyknęła Liv i wyciągnęła rączki w górę. Podniosłam ją i posadziłam sobie na biodrze idąc w stronę sali sypialnej.-Naleście jeśteś!-sepleniła była tutaj najmłodsza, więc wszyscy ją uwielbiali.
-Jestem i ty, jako moja dzisiejsza pomocnica musi pomóc mi dobudzić wszystkie dzieciaczki.
-Taaak!-krzyknęła, a ja się roześmiałam.
  Cały dzień spędziłam na zabawie z podopiecznymi. Zależało mi, żeby wszyscy się dogadywali, więc wciągałam w zabawy i te starsze i młodsze dzieci. Było ich tu zaledwie osiemnastu, więc utworzyła się niesamowita grupka pełna przyjaźni. To straszne, że nie mieli dorosnąć, znaleźć miłość, założyć rodziny...
  Nie chciałam o tym myśleć. To było przygnębiające i realne, ale musiałam skupić się na tym, by odchodziły z uśmiechem na ustach. Urządzałam więc im przeróżne zabawy. Dziś padło na "Pluszakową bitwę". Pluszowe misie leżały w każdym możliwym pomieszczeniu. Nawet nie spodziewałam się, ze może ich być tak dużo. Spędziliśmy całe popołudnie na obrzucaniu się i uciekaniu przed nimi.
Kiedy nadszedł wieczór, dzieci musiały iść kłaść się spać. Ale gdy tylko wspomniałam coś o spaniu zaczęły jęczeć i marudzić. Musiałam znaleźć kompromis.
-To zróbmy tak: opowiem wam pewną niesamowitą historię, a potem wszyscy pójdziecie ładnie do łóżeczek, dobrze?.
Dzieciaki niemrawo pokiwały głowami i poszły do sali głównej, gdzie zawsze opowiadałam im bajki. W tym czasie moje koleżanki ścieliły łóżka i sprzątały. Niestety wiedziałam, że pluszaki będę musiała posprzątać sama.
-Więc historia zaczyna się w odległej krainie, w której rządziła piękna i mądra księżniczka Olivia.-Wyczarowałam koronę z lodu i włożyłam ją na głowę dziewczynki, której oczy się rozświetliły.-Niestety, została ona porwana, przez okropnie złego potwora. Król i królowa byli zrozpaczeni. Wysłali wieść o porwanej królewnie do wszystkich sąsiednich królestw. Niestety, królewicze przestraszeni opowieściami o potworze nawet nie próbowali ratować biednej księżniczki. Wtedy pojawił się dzielny książę Oscar.-Wyczarowałam lodowy miecz i wręczyłam go chłopakowi. Nie bez powodu wybrałam Oscara. Ewidentnie kleił się do Liv i było to zaskakująco urocze. Chłopak uśmiechnął się i spojrzał na dziewczynkę, która wpatrywała się w niego z zachwytem.
-Jestem rycerzem i obronię cię przed złym smokiem, Liv!-krzyknął i przyjął bohaterską pozę, na co dziewczynka zachichotała i klasnęła w dłonie.
-Siadaj!-pociągnął go za bluzkę James, najlepszy przyjaciel rycerza.-Niech Elsa skończy opowiadać, potem się będziesz wygłupiał. Chłopak zaczerwienił się i posłuchał kolega.
-Przybył on z dalekiej krainy, której nie znał żaden człowiek w królestwie.-kontynuowałam opowieść.- Szukał przygód i taka mu się trafiła. Kiedy ujrzał urodę pięknej księżniczki postanowił zrobić wszystko, aby ją uratować. Kiedy zbliżał się do smoka, ten jeszcze spał. Już chciał zaatakować, kiedy potwór poruszył się. Uniósł się w niebo i zionął ogniem. Książę pomyślał, że nie pokona go, kiedy ten jest w powietrzu. Ale że był sprytny...-zatrzymałam się, by popatrzeć na te rozwarte buzie dzieci. Niesamowity widok.-...wskoczył na swojego konia, odbił się od niego i wyleciał w powietrze. Jego ostrze wbiło się w pierś smoka i stworzenie padło nieżywe. Książę Oscar wrócił z księżniczką Olivią do zamku jej rodziców. Kilka dni potem odbył się huczny ślub, a potem wszyscy żyli długo i szczęśliwie.
Dzieci zaczęły klaskać w dłonie. Zaśmiałam się, bo zawsze reagowały w ten sposób. Ale czekała mnie ostatni element opowiadania bajek.
-No dobrze, chowamy magię i idziemy do łóżek.-powiedziałam i machnęłam rękami. Wokół dzieci zaczęły pojawiać się małe śnieżynki, które pozbyły się korony i miecza, które wyczarowałam wcześniej. Przy dzieciaczkach mogłam używać magii do woli. Oczywiście nigdzie poza salą do opowiadania, która była salą bez okien, więc byłam pewna, że nie podglądnie nas żadna z pracownic. A dzieci to uwielbiały. I nawet jeżeli palnęły coś o mojej magii dorośli zbywali to dziecięcą wyobraźnią. I może to było najbardziej egoistyczne rozumowanie na świecie, ale zabierały moją tajemnice do grobu.
-Skończone-rzekłam, kiedy wszystkie śnieżynki już zniknęły.-A teraz robimy Rządek Dobranocny na korytarzu.
Mimo, że dzieciaki były zadowolone z opowieści, nie chciały iść do łóżek. Ale wstały szybko i udały się na korytarz. W sali została tylko Liv.
-Co się stało, słoneczko?-spytałam podchodząc do niej. Usta miała wywinięte w podkówkę i wyglądała na zdezorientowaną i przestraszoną.
-Smok nie polwie mnie w nocy?-spytała cichutko. Przytuliłam ją do siebie.
-Oczywiście, że nie, kochanie. To była tylko bajka. Poza tym, smok porywa tylko te niegrzeczne dzieci, a ty jesteś jak aniołek.
Nie wyglądała na przekonaną. No cóż, nie mogłam już nic więcej zrobić.
-Obiecuję, że będę cię pilnować, hm? A teraz idziemy do rządku.
Spojrzałam ku drzwiom. Całej sytuacji przyglądał się Oscar. Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć. Postanowiłam ich zostawić, ale oczywiście podsłuchałam co mówią.
-Liv, nie martw się.-powiedział chłopak łapiąc dziewczynkę za ręce.-Jeżeli przyleci tu jakiś smok, zabije go tak jak w bajce.
-Nie mas mieca-odezwała się cichutko sepleniąc.
-Jeżeli jakiś się tu znajdzie, nie będzie potrzebny mi miecz. Obronię cię Liv.-powiedział i przytulił ją. Od razu się rozpromieniła.
-Dzięki-pocałowała go w policzek, na co zaczerwienił się uroczo. To był najbardziej rozczulający widok na ziemi. Tych dwoje dzieci było dla siebie przeznaczonych. Widziałam to.
   Rządek Dobranocny był naszą tradycją. Ustanowiłam ją niedługo jak zaczęłam tu pracować. Dzieci łapały się za rączki od najmłodszego do najstarszego, a na czele stałam ja. Przechodziliśmy takim wężem po całym ośrodku mówiąc "Dobranoc" każdemu pracownikowi. Mówiliśmy też "Dobranoc" każdemu dziecku jakie szło do swojej sali sypialnej. Chciałam, by dzieci idąc spać uśmiechały się, bo o wiele łatwiej patrzy się na zmarłe dziecko, kiedy na jego ustach formuje się uśmiech. Dzisiejszej nocy też któreś z dzieciaków mogło odejść. Nigdy nie było tego wiadomo.
Kiedy ostatnie "Dobranoc" było wypowiedziane, byłam wykończona. Jak zawsze po całym dni pędzonym z tymi energicznymi dzieci. Niestety zostało mi jeszcze posprzątać pluszaki. Sale sypialne były ogarnięte, zostało tylko pozbierać te z korytarza, a było ich naprawdę dużo. Nuciłam pod nosem cicho melodię, której nawet nie kojarzyłam. Chodziło tylko o zapełnienie tej ciszy. Nagle poczułam, że ktoś mi się przygląda. Pomyślałam, ze to jedna z pracownic, więc kontynuowałam zbieranie. Wzrok tej osoby sprawiał, że czułam się nieswojo, a kark wręcz mnie palił. Już miałam to zignorować, kiedy usłyszałam jego głos.
-Elsa...-wykrztusił, a ja zamarłam. Wypuściłam pluszaki z rąk i odwróciłam się do niego.
Stał tam.
Jack.

Jack 
Nie wierzę, że to zrobił!
North przegiął i to na całej linii!
CO zrobił?
Uważa się za Boga, a mnie to, delikatnie mówiąc, wkurza.
Oznajmił mi dziś, że przez całe święta mam być uwiązany na Biegunie jak pies. Zwykle w Święta, jak najmniej czasu spędzałem na Biegunie, bo spędzanie Świąt w towarzystwie Northa, to jak wtargnięcie do domu pełnego ciotek traktujących cię jak małego, słodkiego chłopczyka. Nie do zniesienia. Ale on stwierdził, że CAŁE Boże  Narodzenie mam spędzić ze Strażnikami. I w sumie, może jakoś bym to zniósł gdyby nie to, że Ania mnie zaprosiła. Powiedziała, ze bardzo jej zależy bym się zjawił. Nie rozkazywała-prosiła. I choćbym miał złamać kilka zasad Strażników-miałem pojawić się na tej kolacji.
W rozładowaniu emocji jak zwykle pomagało mi latanie. Ostatnie dwa lata to było głównie latanie. 3/4 mojego czasu. Ale to było przyjemne i mnie uspokajało. Dlaczego więc miałbym tego nie robić?
W pewnym momencie poczułem, że coś jest nie tak. A właściwie...wszystko było okej, tylko...poczułem...coś. Ni potrafiłem określić tego uczucia. Coś jak...Mrowienie. Przyciąganie. Już czułem kiedyś coś takiego. Kiedy znalazłem szkołę. To było identyczne uczucie.
Zleciałem w dół. Musiałem się dowiedzieć, co się działo. Ostatnim razem, wybór szkoły był dobrym wyborem. Czy teraz też miało tak być? Poczułem dreszczyk podekscytowania, kiedy dotarłem na ziemię. Ale w tym samym momencie poczułem ogromny zawód.
Byłem przed budynkiem szpitala. Szpitala DZIECIĘCEGO. Takie miejsca były najgorsze na świecie. W takich miejscach dzieciaki leżały na łóżkach nie mogąc się bawić. To było okropne. PO co więc tu jestem. PO co to dziwne "przyciąganie" mnie tu przyprowadziło. Spojrzałem na tabliczkę widniejącą na drzwiach. "Ośrodek szpitalny dziecięcy. Choroba Candlerra" Kurde, nigdy nie słyszałem o tej chorobie, ale na myśl o jakiejkolwiek chorobie dopadającej dzieci dopadały mnie ciarki. Musiałem się dowiedzieć co to za choroba. Ale w tamtym momencie ciągnęło mnie do środka. Chciałem wejść tam, ale nie wiedziałem po co. Byłem bardziej niż zdezorientowany.
 Widok wnętrza zbił mnie z nóg. Kolorowe ściany, ogrom pluszaków na podłodze i kolorowe rysunki niedbale poprzypinane na ścianach. Czy to na pewno był szpital? Wyglądał bardziej jak przedszkole pełne szczęśliwych dzieci. Może budynek kiedyś był ośrodkiem szpitalnym? Może to naprawdę przedszkole, albo jakiś dom dziecka.
Nie wiedziałem, co tam robię, po co w ogóle wchodziłem, ale coś nie dawało mi spokoju. Coś, niewiarygodnie mnie przyciągało. Popatrzyłem w lewo. Znajdowała się tam portiernia, ale była pusta. Pokręciłem głową i spojrzałem w prawo.
Zamarłem.
Zbierała pluszaki.
Schylała się, a jej platynowe włosy spięte były tak, że tylko pojedyncze kosmyki wystawały. Wyglądała na zmęczoną. Ale stała tam. Byłem pewien, że to była ona.
I tym razem to nie była kobieta podobna do niej, tylko najprawdziwsza ona.
-Elsa...-wyszeptałem, a ona mnie usłyszała. Zamarła i upuściła misie, które trzymała w dłoniach. Potem odwróciła się do mnie przodem, bym mógł zobaczyć jej twarz i utwierdzić się w przekonaniu, że to ona.
Szukałem jej po całym pieprzonym świecie, a ona zbierała pluszaki w szpitalu dziecięcym.



Heeeeeej! To wcale nie tak, że zarywam nockę, bo dostałam weny. Nieee....
Ale się porobiło nie? Chciałam, by ich spotkanie było w rozdziale XXX, więc musiałam przerwać w takim dramatycznym momencie.
Chętnie poznam waszą opinię.
Bo zacznie się dziać, oj zacznie...
Pozdrawiam ;*

niedziela, 7 sierpnia 2016

Rozdział XXVIII

                            DWA LATA PO ZNIKNIĘCIU ELSY
Elsa
Siedziałam na parapecie okna w obszernym, szarym swetrze z kubkiem ciepłego kakao. Za oknem robiło się ciemno, a ja z mojego domu miałam niesamowity widok na zachód słońca. Oglądałam go jak co wieczór starając się przypomnieć co się tak właściwie działo.
Wzięłam łyk pysznego napoju i zamknęłam oczy.
Ostatnie to pamiętam z tamtego miejsca to ból i słowa Mroka:
-KIEDY TY WRESZCIE PRZESTANIESZ?!
Potem z pewnością zemdlałam, ale kiedy otworzyłam oczy byłam już tutaj-w małym mieszkaniu na obrzeżach miasta. Pamiętam, że obudziłam się na podłodze. Obolała i w kałuży własnej krwi, ale wolna. Nie wiem ile tak przeleżałam, ale w końcu podniosłam się. Wszystko mnie bolało, a ubrania zaczęły przyklejać się do wciąż otwartych ran. Szybko znalazłam łazienkę, do której drzwi były otwarte. Jakby ktoś wiedział, że będę jej szukać. 
Doczołgałam się do wanny i napuściłam wody. Potem zdjęłam z siebie wszystko. Odrywanie materiału było okropne. Większość ran się otworzyła i na nowo zaczęła cieknąć z nich krew. Ale w końcu udało mi się wykąpać. 
Długo potem dochodziłam do siebie. Byłam wychodzona, bałam się, że do ran dostaną się zarazki i spałam całymi dniami i nocami. Ale mimo wszystko rany zaczęły goić się szybciej niż powinny. Poza tym, wydawało mi się, że po takiej dawce batów powinnam być martwa, a tu proszę, wracałam do zdrowia szybciej niż w szpitalu. Miała wrażenie, że to dzięki temu, że jestem nieśmiertelna. 
A potem znalazłam list. List, który wyjaśniał wszystko. 
"Elso,
Nie zadawaj pytań, bo i tak nie poznasz odpowiedzi. Wyjaśnię ci wszystko jak najlepiej umiem, ale resztę wątpliwości zachowaj dla ciebie. Jesteś bezpieczna. On cię już nie znajdzie. Nigdy nie opowiadaj nikomu co się wydarzyło. To zbyt niebezpieczne. Dostałaś drugą szansę... Żyj."
List napisany był niezbyt wyraźnym pismem, jakby osoba, która go pisała, śpieszyła się. Podpis był pomazany i nie była w stanie go odczytać. Ale wtedy dotarło do mnie jedno. Byłam wolna. 
Otworzyłam oczy i znów wypiłam łyk kakao. Chciałam wiedzieć kto mnie uratował. Chciałam wiedzieć, jak się stamtąd wydostałam. Chciałam wiedzieć dlaczego to wszystko zrobił...
Jakiś czas później po tym, jak prawie wszystkie rany przestały krwawić i zamieniły się w strupy spojrzałam w lustro. Pożałowałam tego i już nigdy nie chciałam widzieć tego znów.
Miałam zapadnięte policzki. Oczy zmatowiały, a zawsze wyregulowane brwi zarosły. Włosy, nie czesane od dawna, były długie i bez połysku. A moje ciało...Widać mi było żebra. Mimo, iż brzuch zawsze był oszczędzany, znalazło się na nim  kilka ran. Plecy za to...Blizna na bliźnie. Strup na strupie. Ból na bólu. Nogi ręce wyglądały podobnie. No może odrobinę mniej drastycznie. 
Pamiętam, jak długo wtedy płakałam. Zostałam pozbawiona swojej urody. Zostałam pozbawiona swojego ciała. 
Otworzyłam gwałtownie oczy i wstałam. Nie chciałam pamiętać przeszłości. Ale nie potrafiłam zapomnieć. Nie potrafiłam powstrzymać się przed wspominaniem.
Ale lubiłam wspominać JEGO. Mojego Jack'a. Chodź nigdy nie należał do mnie. Pamiętam jak się droczyliśmy.
-To się nazywa blurb.
-Co?
-Blurb. Ten opis z tyłu książki tak się nazywa.
-Zawsze jesteś taka mądra?
-Zawsze jesteś taki niededukowany?
-Zawsze używasz słów, których nie rozumiem?
-Zawsze odpowiadasz pytaniem na pytanie?
-Zawsze jesteś taka wścibska?
-Zawsze musisz wszystko wiedzieć?
Pamiętam, jak nazywał mnie słońcem.
-Dzień dobry, Słońce.-powiedział zachrypniętym głosem.
-Dzień dobry, Jack.-odpowiedziałem.
-Nie jesteś snem, prawda?-zapytał i przytulił mnie tak mocno, że zabrakło mi tchu.
-Nie.
I pamiętam, jak obiecywał.
-A jeżeli ciebie też stracę?-szepnęłam, spuszczając głowę.
Złapał mój podbródek i uniósł do góry tak, bym na niego spojrzała.
-Nawet tak nie mów. Nie stracisz mnie, bo ja nie stracę ciebie. Kocham cię, Elso.
Z moich oczy popłynęły łzy. Tak bardzo za nim tęskniłam...Ale musiałam powiedzieć STOP.
TERAZ toczyło się moje życie. Teraz byłam kimś innym. Inną sobą.
Świadectwo szkoły załatwiłam internetowo. Napisałam podanie, z prośbą o wysoką dyskrecję, bym otrzymała świadectwo ukończenia szkoły, z powodu moich bardzo dobrych ocen i wzorowego zachowania. Nie ukończyłam szkoły, ale w końcu udało mi się je otrzymać.
Potem przez czysty przypadek zostałam zatrudniona jako stażystka w szpitalu dla dzieci z chorobą Candlerra*.
Ściągnęłam sweter, pod którym była piżama. Odstawiłam kubek do kuchni i udałam się do sypialni. Musiałam iść już spać, ponieważ rano szłam do pracy. Do moich ukochanych dzieci.
Jack
-Teraz ja teraz ja!-krzyczała mała dziewczynka o imieniu Lisa. Bawiłem się właśnie z nią i innymi dzieciakami. Podnosiłem je i okręcałem wokół siebie. Dziewczynki miały karuzele, a chłopcy samolot. Zniszczyłbym im dzieciństwo mówiąc, że to jedno i to samo.
Zaśmiałem się.
-Samolot pasażerski Max 2000 właśnie ląduje!-wykrzyknąłem udając głos pilota i powoli odstawiłem śmiejącego się dzieciaka.-Zapraszamy panią do karuzeli.-powiedziałem łapiąc dziewczynkę pod pachami.
-To karuzela z kucykami!-krzyknęła, kiedy zacząłem ją kręcić.-Łi...!
W końcu odstawiłem ją i padłem na ziemię, oddychając ciężko. Najwyraźniej dzieciakom jeszcze było mało, bo usiadły na mnie krzycząc moje imię.
-Spokój spokój-zaśmiałem się ściągając ich powoli z siebie i kładąc obok. W tym momencie usłyszeliśmy krzyk jednej z mam dzieciaków.
-Nie chcę jeszcze iść-jęknął Max.
-Spotkamy się jutro-obiecałem.
-A co jeśli nie?-spytała cichutko Cassie.
-Obiecuję. A teraz lećcie do domków. A potem szybko do łóżka, be inaczej nic wam się nie przyśni.
Pożegnały się ze mną szybko i  zniknęły za drzwiami domów.
Trochę im zazdrościłem. Zawsze miały gdzie wrócić.DO miejsca, gdzie ktoś będzie na nich czekał.
Ogarniętymi tymi myślami poleciałem w górę.
Wiatr szumiący w moich uszach i to, że byłem z dala od innych ludzi pozwalało mi się uwolnić od wszystkiego. Od zmartwień.
Nie wiem ile czasu spędziłem w powietrzu. Nie obchodziło mnie gdzie lecę. Ważne było to, że moje stopy nie dotykały ziemi.
Ale nie ważne jak bardzo starałem się nie myśleć, zawsze lądowałem w tym samym miejscu.
Była to ta polana. NASZA polana. Nikt nie miał prawa tu być. To miejsce było nietknięte. Nie naruszone. Na środku stał lodowy posąg. Sam go zrobiłem w przypływie frustracji. Przedstawiał on ją. Elsę. Moje słońce. Usiadłem na przeciwko niej. Często do niej przychodziłem i rozmawiałem. A właściwie tylko mówiłem. Może już oszalałem z tęsknoty, ale nadal miałem nadzieję, że on mnie słyszy.
-Cześć, Słońce.-powiedziałem.-Wiesz, jak ostatnio tu byłem wydawałaś mi się bardziej uśmiechnięta. Nie no, tylko żartuję. Nic się nie zmieniłaś. Czy...czy w rzeczywistości też tak jest? Czy nadal masz takie piękne oczy? Czy twoje włosy nadal kręcą się na końcach? Czy nadal masz taki piękny głos? Tak dawno go nie słyszałem... Gdybyś tu była, na pewno byś mi coś zaśpiewała, nie? Albo zagrała na gitarze. Ale mogłabyś tu po prostu siedzieć i się nie odzywać. Wtedy tez byłbym szczęśliwy. Byle byś tylko tu była.


*choroba wymyślona na potrzeby opowiadania. Szczegółów dowiecie się w kolejnych rozdziałach.

Heeeej. No trochę się pozmieniało. Przy Jacku straciłam wenę totalnie, ale mam nadzieję, że nie wyszło tak źle, co?
Pozdrawiam ;*