środa, 17 sierpnia 2016

Rozdział XXXII

Elsa
Kiedy tylko wkroczyliśmy do budynku powitała nas pani Loreen. Byłam pewna, ze nie wpuściłaby tam nikogo nieporządnego. Kiedyś prawie pobiła gościa, który przywoził dostawę świeżych warzyw i owoców do kuchni. Z nią nie było żartów.
-Nie wpuszczam gości.-powiedziała rzeczowo wpatrując się w Jack'a. Pod jej spojrzeniem uciekłabym gdzie pieprz rośnie. On jednak stał i uśmiechał się delikatnie i przyjaźnie.
-Wiem, ale ten tu nie jest gościem. To Jack. Chce byś stażystą.
-Znalazłaś go na ulicy?-spytała wprost, a ja musiałam uratować tą sytuację .
-Och, oczywiście, ze nie! Znamy się z dawnych lat. Chodziliśmy do tej samej szkoły. Niestety ja wyjechałam i straciliśmy kontakt.
-Jest taki jak ty?-zapytała, a ja poczułam jak Jack sztywnieje. To pytanie dla nas dwóch wydawało się być dwuznaczne, ale chodziło o coś zupełnie innego.
-Tak. Potrafi złapać kontakt z dzieciakami bardzo szybko. Kiedy chodziliśmy do szkoły pomagał w przedszkolu. Jego ciocia tam pracowała, a on przychodził i zabawiał dzieci.
-Nie mieliśmy tu jeszcze faceta opiekującego się dziećmi. Elsa, ty zawsze wprowadzisz jakieś zmiany-Rozpromieniła się. Tak naprawdę była cudowną, żartobliwa kobietą. Ale odgrywanie groźnego policjanta wychodziło jej doskonale. Nachyliła się do chłopaka i przybrała jedną z tych swoich groźnych min.-Ale jeśli okażesz się pedofilem, gwałcicielem, albo mordercą osobiście cię uduszę.-popatrzyła na mnie z uśmiechem.-Idź Elso, dzieciaki jeszcze śpią, wcześnie dziś jesteś. Trzeba będzie je niedługo obudzić.-znów odwróciła się do niego.-A na ciebie, Jack, będę miała oko.
Kiedy tylko się oddaliła podążyłam do przodu, a chłopak był zaraz za mną.
-Boże, jesteś dobra!-szepnął ucieszony. Spojrzałam na niego. Uśmiechał się szeroko.
-Byłoby mi łatwiej, gdybym nie musiała mówić całego twojego CV.
Zaśmiał się.
-No tak. Sorry. Ale kurde, nadawałaś, jakbyś robiła to od zawsze. Często wpuszczasz tu jakiegoś kolesia.
-Em...średnio siedem razy w tygodniu. A teraz chodź.
Poprowadziłam go do szpitalnego mieszkania. W środku była już Sophie-jak zawsze z resztą, a także Amber. To jedyny pracownik, który za mną nie przepadał. Nie wchodziłyśmy sobie w drogę, aby nie robić zamieszania.
-Kto to?-spytała "prosto z mostu". Sophie przyglądała się Jack'owi tylko nieufnie.
-To Jack...Nasz nowy...stażysta? Jest tu tylko na próbę. To mój stary znajomy. Jack, to Amber, a to Sophie.-przedstawiłam im sobie. Chłopak kulturalnie podał rękę każdej.
-Elsa...em...mogłabym z tobą porozmawiać? Na...osobności-powiedziała Sophie patrząc na mnie poważnie. Nie powiem, zmartwiłam się. Nie wiedziałam, o co mogło chodzić.
-Jasne.-zgodziłam się.
-Chodź Jack-powiedziała Amber.-My też "pogadamy".
Byłam wdzięczna Amber, że go wzięła. Skoro Sophie chciała pogadać na osobności, musiało chodzić o coś poważnego.
-O co chodzi?-zapytałam, kiedy wyszli. Dopiero teraz zaczęłam ściągać płaszcz
-Elsa, wiem, że nie chcesz o tym rozmawiać, ale...muszę spytać. Czy...czy to on cię katował?
Zamarłam. Na początku nie rozumiałam o czym ona plecie. Zrozumiałam dopiero po chwili. Kiedyś, kiedy zaczynałam tu pracować, zapomniałam założyć bransoletek na nadgarstek. Dziewczyny to zauważyły i zaczęły snuć różne niestworzone teorie. Musiałam to przerwać, zanim to zaszłoby za daleko, ale nie mogłam też powiedzieć prawdy. Skłamałam, że katował mnie chłopak. Powiedziałam też, że to było dla mnie straszne przeżycie i nie chcę o tym więcej wspominać. To była akurat prawda. I nigdy ten temat nie pojawił się miedzy nimi.
Usiadłam na kanapie obok dziewczyny. Patrzyła na mnie zmartwionym spojrzeniem.
-Nie...Jack...on nigdy by mnie nie skrzywdził. Tamten...potwór nigdy mnie nie znajdzie. Poza tym, naprawdę myślałaś, że wpuściłabym do dzieci takiego bestiala jakim był mój były?
-Przepraszam...Ja tylko...Nie chcę, żeby coś ci się stało, okej? Jack nie wygląda na kogoś, kto mógłby bić kobietę bez oporów, ale...sama rozumiesz, przestraszyłam się. Mógł cię zmusić, albo zagrozić, że jeżeli go nie wpuścisz...O Boże, przepraszam... Za dużo naczytałam się książek. Nie miej mi tego za złe...
Przytuliłam ja bez wahania. Nie byłam na nią zła. Była moją przyjaciółką. Nawet jeżeli za bardzo wariowała.
-Nic się nie stało. Naprawdę. Nie gniewam się.
-Dziękuję. Leć już do niego. Pewnie Amber już go owinęła sobie wokół palca.
Na tą myśl zrobiło mi się niedobrze. Jack nigdy nie był mój, tym bardziej teraz, ale myśl, że mógłby być z Amber napawała mnie gniewem. Byłam o niego zazdrosna. A to znaczyło, że nadal musiałam go kochać.
Prawie wybiegłam z pomieszczenia na korytarz. Bałam się, że jeśli ich tam nie zastanę...nie, nie mogłam tak myśleć. Zdążyłam już zacząć żałować, że Amber go odciągnęła.
Pełna obaw wyleciałam na korytarz. Byli tam. Rozmawiali. Odetchnęłam z ulgą.
-Och, Elsa. Słyszałam chyba jakiś płacz w sali 8.-powiedziała neutralnie Amber.
-Tak, już idę. Jack...Idziesz ze mną?-spytałam, pełna nadziei, że się zgodzi i odciągnę go od dziewczyny.
-Pewnie.-odpowiedział, ale kiedy odchodził Amber złapała go za ramię.
-Zadzwoń, jeżeli będziesz potrzebował rady.-puściła do niego oczko i odeszła. Zacisnęłam zęby. Flirtowała z nim. A on nic sobie z tego nie robił. Odechciało mi się z nim rozmawiać, dlatego szybkim krokiem zmierzałam do sali 8, o której mówiła ta zołza. Wcześniej już za sobą nie przepadałyśmy, ale teraz przesadziła.
-Elsa, czekaj!-chłopak dogonił mnie, ale ja nie zwalniałam.-Dlaczego się zdenerwowałaś?
-Idź zapytaj Amber o radę.-mruknęłam.
-Dlaczego miałbym to robić? Co się stało?-złapał mnie za ramiona i przytrzymał.
-Flirtowała z tobą.-spuściłam wzrok na swoje stopy.
-Naprawdę? Nie zauważyłem.-złapał mój podbródek i uniósł go tak, bym na niego spojrzała.-Za bardzo TY mnie interesujesz.
Poczułam jak pieką mnie policzki. Przez chwilę poczułam się jak nastolatka. Jakbym miała normalne życie.
A wtedy ktoś zapłakał z sali obok nas.
-Dobra, koniec tych komplementów. Musimy się zająć dzieciakami.
Wejście do sali pełnej brykających dzieciaków rano, tuż po śniadaniu, kiedy miały najwięcej energii było niczym wejście do paszczy lwa. Rano wygoniłam Jack'a do pomocy w kuchni bo dzieci się przy nim peszyły, a nie chciałam, aby źle go przyjęły. Ale po śniadaniu postanowiłam przetestować chłopaka.
Jedno przekrzykiwało drugie, pytali o Jack'a, o to, co będziemy dziś robić i o wszystko, co im tylko przyszło do głowy. Widziałam, przestraszoną minę chłopaka. Wiedziałam, że ich nie przekrzyczę. Nigdy tego nie robiłam. Postanowiłam więc zastosować swoją tajną broń-magię.
Poruszyłam palcami i wokół dzieci zatańczyły śnieżynki.  Uniosłam je do góry, a potem sprawiłam, że spadły na dół drobnymi płatkami przypominającymi brokat. Umilkły i wpatrywały się w zjawisko z otwartymi buziami. Najśmieszniejsze było to, że Jack wyglądał tak samo.
-Kochani [#GFDarwin X'D]-zaczęłam, a dzieciaki popatrzyły na mnie.-To jest Jack. Jack uwielbia się bawić. I bardzo chce was poznać.
Nie wszystko szło jednak po mojej myśli. Dzieci wstydziły się nowej osoby,. Nie dziwiłam im się, praktycznie nikt ich nigdy nie odwiedzał. Jack patrzył na nie ze zbolałą miną. Zajęłam się zabawą z nimi, ale chłopak nie dawał mi spokoju.
-Dobrze, kochani. Pobawimy się w chowanego. My z Jack'iem wyjdziemy i policzymy do dwudziestu, a wy się tu schowacie.
Wszystkie radośnie przytaknęły szukając ukradkiem kryjówki.
-Jack, co jest?-spytałam, kiedy tylko wyszliśmy na korytarz.
-No bo...Elsa, nie mogę pozbyć się myśli, że one umrą. Wyglądają...tak normalnie. Ale umierają. To okropnie niesprawiedliwe.
-Posłuchaj, nie możesz odnosić się do nich w ten sposób. Będę kazała ci wyjść, jeżeli będziesz tak myślał. Musisz myśleć przede wszystkim o nich. O dzieciach, które chcą się bawić, chcą korzystać z życia jak tylko mogą. Musisz traktować je NORMALNIE. Jak zwykłe dzieciaki.
-Masz rację. Przepraszam...
-Nie przepraszaj. Po prostu to napraw. One się ciebie boją, bo cię nie znają. A ty nie ułatwiasz sprawy siedząc z boku jakby ktoś uderzył twojego szczeniaczka.
Niespodziewanie roześmiał się. Tęskniłam za tym, i kiedy tylko to zrobił, sama się roześmiałam. Poczułam, jakbym śmiała się po raz pierwszy od dwóch lat. I chyba właśnie tak było.
Już miałam powiedzieć, że powinniśmy wracać, kiedy poczułam, jak ramiona chłopaka mnie oplatają. Nie było w tym geście nic pożądliwego, tylko czułe objęcie. Poczułam się tak dobrze, że przymknęłam oczy i napawałam się zapachem Jack'a. Mogłabym zostać w tej pozycji już na zawsze, ale musieliśmy wracać. Już dawno powinniśmy doliczyć do dwudziestu. Odsunęłam się delikatnie i otworzyłam drzwi.
-Mogę przejąć inicjatywę?-spytał z uśmiechem. Nie wiem co na niego tak podziałało, może moje słowa, a może ten przytulas, ale wydawał się mieć zupełnie inne podejście niż kilka minut temu.
Pokiwałam głową. Oparłam się o ścianę, założyłam ręce na piersi i czekałam na rozwój wydarzeń.
-Elsa, jesteś pewna, że weszliśmy do odpowiedniej sali?-spytał głośno, a ja uśmiechnęłam się.
-Oczywiście.
-Nie mogę uwierzyć! Jeszcze przed chwilą było tu 18 wspaniałych dzieci, a teraz? Nie ma ani jednego! Niesamowite, jak potrafią się schować.
Oczywiście to było drobne kłamstwo, bo zaciekawione dzieci wystawiały główki ze swoich kryjówek. Niektóre było po prostu widać.
-O! Coś widzę!-kontynuował swój teatralny monolog Jack.-TO chyba...tak, to nóżka!
Podszedł do zasłony, za którą chowała się Lisa. Faktycznie, jej stopy było widać.
Odkrył zasłonę i złapał dziewczynkę w tali. Pokręcił ją kilka razy, na co zaśmiała się radośnie.
-Znalazłem cię!-ucieszył się chłopak.-Powiedz, jak masz na imię, piękna księżniczko!
-Lisa...-odparła nieśmiało.
-W takim razie Liso-posadził ją na swoich ramionach.-usiądź na tronie i pomóż mi znaleźć kolejną osobę!
   To niesamowite, jak szybko złapał z nimi kontakt. Jeszcze niedawno bały się na niego choćby spojrzeć, a teraz biegały razem z nim po całej sali. Jack znajdował każdą kolejną osobę i nosił ją "na barana" dopóki nie znalazł kolejnej. Aż w końcu znalazł wszystkich.
   Potem przez cały dzień dzieci nie odstępowały go na krok. Najbardziej jednak spodobało im się malowanie po tablicy. A właściwie zamazywanie tego, co narysowaliśmy z chłopakiem. Potem zgadywaliśmy, co powstało z bazgrołów.
  Aż w końcu nadszedł wieczór. Dzieci zaczęły ziewać i przecierać oczka. Wiedziałam co to oznaczało-Rządek Dobranocny.
-No dobrze kochani, ustawiamy się w Dobranocny rządek-powiedziałam.
-Czy Jack przyjdzie tu jutro?-spytał Tom.
-Jego zapytajcie...
-Przyjdziesz, Jack, przyjdziesz...-odezwały się wszystkie na raz.-Prosimy...
-No jasne że przyjdę!-powiedział radośnie chłopak, a ja się uśmiechnęłam.
-No to już! Robimy rządek!-zarządziłam.
Dzieciaki wybiegły na korytarz i złapały się za rączki.
-Co to jest Rządek Dobranocny?-spytał Jack zakładając ręce na piersi i patrząc na mnie z ciekawością.
-Chodź. Zobaczysz.
  Stanął jako ostatni łapiąc za rękę Liv. Jak co wieczór mówiliśmy każdemu "Dobranoc". Z radością zauważyłam, ze Jack zapamiętał imiona wszystkich osiemnastu dzieci. Byłam dumna i zadowolona. W końcu ostatnie dziecko poszło spać, a ja wróciłam do sali, gdzie trzeba było pozmazywać tablice i uprzątnąć zabawki. Cieszyłam się, że obeszło się dziś bez bajki. Byłam wykończona.
-Wiesz, ze to niesamowite co robisz?-spytał Jack wchodząc za mną. Oparł się o framugę i obserwował moje ruchy.
-Niesamowite co?-spytałam odchodząc od tablicy i nachylając się po zabawki.
-To jak je traktujesz. Jakby były twoimi dziećmi.
-Kiedyś myślałam, że nigdy nie mogłabym pokochać dziecka z adopcji. Że nigdy nie mogłabym obdarzyć go prawdziwą miłością. Ale teraz....te dzieci to wszystko co mam. Kocham je jak własne, a przecież nawet nie są moje.
Spojrzałam na niego. Patrzył na mnie z jakimś dziwnym uczuciem. Nie mogłam go zidentyfikować. PO chwili mrugnął i uśmiechnął się. Ślady po tamtym uczuciu zniknęły.
Jack
Zaraz po przekroczeniu progu drogę zastąpiła nas starsza kobieta o groźnym wspomnieniu. Patrzyła na mnie wzrokiem, od którego chciałem uciec. Nie chciałem jednak zrobić złego wrażenia, więc postanowiłem tylko się uśmiechać.
-Nie wpuszczam gości.-powiedziała poważnie.
-Wiem, ale ten tu nie jest gościem. To Jack. Chce byś stażystą.
-Znalazłaś go na ulicy?-spytała, a ja poczułem się urażony. Gdyby nie zależało mi tak na wejściu do środka, kłóciłbym się.
-Och, oczywiście, ze nie! Znamy się z dawnych lat. Chodziliśmy do tej samej szkoły. Niestety ja wyjechałam i straciliśmy kontakt.
-Jest taki jak ty?
Napiąłem mięśnie. Czy ta kobieta wiedziała o naszych mocach? Elsa nie mogła jej powiedzieć...
-Tak.-odpowiedziała dziewczyna, a ja poczułem jak moje serce przyspiesza. Nikt nie mógł wiedzieć- Potrafi złapać kontakt z dzieciakami bardzo szybko. Kiedy chodziliśmy do szkoły pomagał w przedszkolu. Jego ciocia tam pracowała, a on przychodził i zabawiał dzieci.
Odetchnąłem z ulgą. Nie chodziło o nasze moce.
-Nie mieliśmy tu jeszcze faceta opiekującego się dziećmi. Elsa, ty zawsze wprowadzisz jakieś zmiany-uśmiechnęła się. No proszę, nie ,myślałem, że to potrafi. Znów przybrała groźną minę o nachyliła się ku mnie.-Ale jeśli okażesz się pedofilem, gwałcicielem, albo mordercą osobiście cię uduszę.-popatrzyła na Elsę  z uśmiechem.-Idź Elso, dzieciaki jeszcze spią, wcześnie dziś jesteś. Trzeba będzie je niedługo obudzić. A na ciebie, Jack, będę miała oko.-powiedziała jeszcze do mnie i odeszła.
Elsa zaczęła iść do przodu, a ja ją dogoniłem. Byłem pod wrażeniem jej przebiegłości.
-Boże, jesteś dobra!-szepnąłem. Byłem szczęśliwy, ze udało mi się wejść.
-Byłoby mi łatwiej, gdybym nie musiała mówić całego twojego CV.
Zaśmiałem się. Miała dobry humor odkąd tu weszła, a to znaczyło, że mój też się poprawił.
-No tak. Sorry. Ale kurde, nadawałaś, jakbyś robiła to od zawsze. Często wpuszczasz tu jakiegoś kolesia.
-Em...średnio siedem razy w tygodniu.-zażartowała.-A teraz chodź.
Weszliśmy przez jakieś drzwi i znaleźliśmy się w niewielkim pomieszczeniu, przypominającym niewielkie mieszkanie. Na kanapie siedziały dwie brunetki, jednak włosy jednej z nich były prawie czarne.
-Kto to?-spytała ta  z jaśniejszymi włosami. Przyglądała mi się z ciekawością, w porównaniu do tej drugiej.
-To Jack...Nasz nowy...stażysta? Jest tu tylko na próbę. To mój stary znajomy. Jack, to Amber, a to Sophie.-kiedy nas sobie przedstawiła, podałem im ręce na powitanie.
-Elsa...em...mogłabym z tobą porozmawiać? Na...osobności-powiedziała Sophie. Zmartwiłem się, bo ton jej głosu nie wskazywał nic dobrego. Nie wydawała się być źle nastawiona, ale potrzeba chronienia Elsy zapaliła mi w głowie czerwoną lampkę.
-Jasne.
-Chodź Jack. My też "pogadamy".-powiedziała Amber wyciągając mnie na korytarz.
-Co łączy cię z Elsą?-spytała od razu, gdy się tam znaleźliśmy. Oparła się o ścianę i wpatrywała się we mnie z zaintrygowaniem w oczach.
-Nie wydaje mi się, żeby to była twoja sprawa.
-Będę szczera. Zawsze jestem szczera. Elsa nie wpuściła by tu pierwszego lepszego faceta. Dlatego się pytam, co cię z nią łączy. Chcesz przelecieć tą cnotkę?
Wezbrała we mnie złość. Nikt nie mógł nazywać tak dziewczyny.
-Nie nazywaj jej tak! Co cię to w ogóle obchodzi.
-A..więc o to chodzi-powiedziała nagle, jakby nagle zrozumiała jak działa wszechświat. Odbiła się od ściany i podeszła do mnie.-Słuchaj, jesteś niezły. Taki w sam raz do schrupania. Ale skoro jesteś w nią tak ślepo zapatrzony...
Nie rozumiałem o czym ona mówi.
-Dam ci radę. Trzymaj ją, bo drugiej takiej nie znajdziesz. Ale jak puści cię z torbami...- podała mi kawałek papieru na którym zapisany był numer telefonu-...zawsze służę pomocą.
Już miałem powiedzieć, że to bez sensu, bo i tak bym nie zadzwonił, kiedy na korytarz wpadła Elsa. Miała przestraszone spojrzenie, ale kiedy nas zobaczyła, zastąpiła je ulga.
-Och, Elsa. Słyszałam chyba jakiś płacz w sali 8.-powiedziała Amber naturalnie, jakby przed chwilą nie flirtowała ze mną.
-Tak, już idę. Jack...Idziesz ze mną?-spytała, a w jej głosie zabrzmiała...nadzieja?
-Pewnie.-zgodziłem się zadowolony, że uwolnię się od brunetki. Ta jednak złapała mnie za ramię.
-Zadzwoń, jeżeli będziesz potrzebował rady.-puściła do mnie oczko i odeszła. Oczywiście, musiała mieć ostatnie słowo.
-Elsa, czekaj!-krzyknąłem, kiedy zaczęła się oddalać. Szła sztywno i zaciskała słonie. Była zła.-Dlaczego się zdenerwowałaś?
-Idź zapytaj Amber o radę.-mruknęła, a ja zrozumiałem. Była zazdrosna.
-Dlaczego miałbym to robić? Co się stało?-złapałem ją za ramiona. Może to był tylko pretekst, żeby jej dotknąć, ale musiałem to zrobić, by się zatrzymała.
-Flirtowała z toba.-opuściła wzrok.
-Naprawdę? Nie zauważyłem.-bzdura. Oczywiście, że zauważyłem. Nadal na mnie nie patrzyła więc złapałem jej podbródek zmuszając ją, by na mnie spojrzała.-Za bardzo TY mnie interesujesz.
Zaczerwieniła się, a jej wzrok złagodniał. Mógłbym się wtedy nachylić i lekko musnąć jej słodkie wargi, ale wtedy ona się odezwała.
-Dobra, koniec tych komplementów. Musimy się zająć dzieciakami.-powiedziała i weszła do pierwszej sali.
Nie mogłem jej jednak towarzyszyć, ku mojemu niezadowoleniu, ponieważ peszyłem dzieciaki. Dziewczyna wygoniła mnie jako pomocnika w kuchni. Pracowało tam dwóch mężczyzn i dziewczyna. Nie robiłem zbyt dużo, podawałem składniki, kroiłem coś coś próbowałem.
Ale w końcu Elsa zawołała mnie do sali. Dzieciaki krzyczały, zadawały pytania, kłóciły się, a ja zastanawiałem się, jak można ogarnąć taki zwierzyniec.
A wtedy dziewczyna poruszyła palcami, a wokół nich zatańczyły śnieżynki. Używała mocy. Pokazywała swoje umiejętności dzieciom. Opadła mi szczęka. Naprawdę to robiła. I co najważniejsze-działało. Siedziały cicho wpatrując się w niesamowite zjawisko. Nagle, śnieżynki uniosły się w górę i zamieniły się w drobny pyłek, który spadał powoli w dół.
-Kochani -zaczęłam, a dzieciaki popatrzyły na mnie.-To jest Jack. Jack uwielbia się bawić. I bardzo chce was poznać.
Nie były jednak takie chętne, by mnie poznać. Ja też zresztą nie. To, ze one umierały napawało mnie smutkiem i ilekroć o tym pomyślałem, chciałem uciec i nigdy nie wracać.
Elsa jednak radziła sobie doskonale. Uwielbiały ją.
-Dobrze, kochani.-powiedziała nagle, wyrywając mnie z transu.-Pobawimy się w chowanego. My z Jack'iem wyjdziemy i policzymy do dwudziestu, a wy się tu schowacie.
Wszystkie z podekscytowaniem w oczach zaczęły rozglądać się za miejscem, w którym mogły się schować.
My w tym czasie udaliśmy się na korytarz.
-Jack, co jest?-spytała mnie dziewczyna.
-No bo...-zacząłem, nie wiedząc co powiedzieć.-Elsa, nie mogę pozbyć się myśli, że one umrą. Wyglądają...tak normalnie. Ale umierają. To okropnie niesprawiedliwe.
-Posłuchaj, nie możesz odnosić się do nich w ten sposób. Będę kazała ci wyjść, jeżeli będziesz tak myślał. Musisz myśleć przede wszystkim o nich. O dzieciach, które chcą się bawić, chcą korzystać z życia jak tylko mogą. Musisz traktować je NORMALNIE. Jak zwykłe dzieciaki.
-Masz rację. Przepraszam...
-Nie przepraszaj. Po prostu to napraw. One się ciebie boją, bo cię nie znają. A ty nie ułatwiasz sprawy siedząc z boku jakby ktoś uderzył twojego szczeniaczka.
Roześmiałem się. To niesamowite, jaki wpływ miała na mnie Elsa. Potrafiła mną potrząsnąć, a zaraz potem rozbawić. Wiedziony instynktem przyciągnąłem ją do siebie i przytuliłem. Była taka drobna. Zapragnąłem już nigdy nie wypuszczać ją z moich ramion. W dodatku jej zapach...To był mój ulubiony zapach na zawsze. Nie byłem więc zadowolony, kiedy odsunęła się ode mnie delikatnie i weszła do sali.
Miała racje, nie mogłem traktować tych dzieci inaczej.
-Mogę przejąć inicjatywę?-spytałem podekscytowany. Pokiwała głową, a ja zacząłem zabawę.-Elsa, jesteś pewna, że weszliśmy do odpowiedniej sali?-spytałem patrząc na jej cudowny uśmiech.
-Oczywiście.-odpowiedziała.
-Nie mogę uwierzyć! Jeszcze przed chwilą było tu 18 wspaniałych dzieci, a teraz? Nie ma ani jednego! Niesamowite, jak potrafią się schować.
Zacząłem rozglądać się udając, że ni wiedzę niewielkich stópek za kotarą, wystającej pupy zza krzesełka i ciekawskich oczów zaglądających na mnie.
-O! Coś widzę!-wykrzyknąłem nagle, udając, że zauważyłem to dopiero teraz.-TO chyba...tak, to nóżka!
Odkryłem zasłonę, za którą chowała się dziewczynka. Nie wyglądała na szczęśliwą, a ja miałem zamiar to zmienić. Złapałem ją w pół i pokręciłem dookoła kilka razy.
-Znalazłem cię! Powiedz, jak masz na imię, piękna księżniczko!
-Lisa...-powiedziała cicho, ale z uśmiechem
-W takim razie Liso-posadziłem ją na swoich ramionach.-usiądź na tronie i pomóżmi znaleźć kolejną osobę!
I tak zaczęła się nasza zabawa. Każde kolejne dziecko sadzałem na ramionach w poszukiwaniu kolejnego. Dzieciaki od razu się wkręciły i kiedy znalazłem wszystkich raz po raz krzyczały, bym to właśnie je podniósł.
Cały dzień spędziliśmy na zabawie. Malowaliśmy po tablicy, biegaliśmy i śmialiśmy się. Aż nadszedł wieczór.
Dzieciaki ubrane w piżamki wyglądały na zmęczone, więc zastanawiałem się, dlaczego jeszcze nie ma ich w łóżkach.
-No dobrze kochani, ustawiamy się w Dobranocny rządek-powiedziała Elsa, na co dzieci zaczęły wstawać z miejsc i ruszać na korytarz.
-Czy Jack przyjdzie tu jutro?-spytał Tom.
-Jego zapytajcie...
-Przyjdziesz, Jack, przyjdziesz...-odezwały się wszystkie na raz.-Prosimy...
-No jasne że przyjdę!-powiedziałem. Zamierzałem tu przychodzić tak często, jak to możliwe.
-No to już! Robimy rządek!-zarządziła dziewczyna. Ja nadal nie wiedziałem, co to jest.
-Co to jest Rządek Dobranocny?-spytałem z ciekawością, zadowolony, że w końcu się tego dowiem.
-Chodź. Zobaczysz.
  Na korytarzu dzieciaki ustawiły się od najstarszego do najmłodszego łapiąc się za rączki. Na czele stanęła Elsa, a na końcu ja. Złapałem niewielką rączkę Liv w swoją dłoń, a wtedy się zaczęło.
 To niesamowite, co się wtedy działo. Ciepło, jakie towarzyszyło temu wydarzeniu wydawało się niemal namacalne. Przy każdym "Dobranoc" dzieciaki uśmiechały się sennie.
Kiedy już wszyscy byli w łóżkach, Elsa zrobiła jeszcze mały obchód i przykrywała każdego kołdrą i całowała w czoło. Traktowała je jak własne. Zastanowiłem się, jakby to było, gdyby to były nasze dzieci. Elsa jako mama nadała by się idealnie. POczułem ucisk w piersi na tę myśl. Chciałem to jeszcze zobaczyć. Ale  w domu. .
-Wiesz, ze to niesamowite co robisz?-spytałem wchodząc do sali i obserwując, jak dziewczyna zmazuje tablice.
-Niesamowite, co?-zapytała odchodząc od tablicy i schylając się po misia. Miałem doskonały widok na jej tyłek. Na jej zgrabny, zarąbisty tyłek. Prawie zapomniałem, co miałem powiedzieć.
-To jak je traktujesz. Jakby były twoimi dziećmi.
-Kiedyś myślałam, że nigdy nie mogłabym pokochać dziecka z adopcji. Że nigdy nie mogłabym obdarzyć go prawdziwą miłością. Ale teraz....te dzieci to wszystko co mam. Kocham je jak własne, a przecież nawet nie są moje.
Ona kochała je, a ja kochałem ją. Tak szalenie ją kochałem, że to bolało. Ale nie mogłem jej tego powiedzieć. Nie teraz. Było za wcześnie....



JA.PIER.DZIE.LE.
Najdłuższy rozdział w mojej karierze X'D
Pisanie go to była istna mordęga. Przez co wyszedł jakiś denny. Ale nie mogłam go w żaden sposób skrócić. Jeszcze tylko dwa i będę mogła sobie odpocząć.

2 komentarze:

  1. Jezu nie lubię Amber. Jak ona może sobie tak brać Jacka na osobności, co? W końcu to chyba nie z nią mają być seksy, a poza tym to Bałwan jest Elsy.
    Awgh, Jack jest słodki, jak bawi się z dziećmi. w zasadzie to on jest zawsze słodki.
    Kocham panią Loreen xD Przypomniała mi trenera z Tenn Wolf, nie wiem dlaczego. Groźny policjant atakuje :P
    Zazdrosna Elsa sialalalala :P To słodkie. Mogą się pokłócić o to i ten no. Pogodzić się w łóżku ( ͡° ͜ʖ ͡°)
    Oni teraz idą do domu, prawda? Rozmawiali o dzieciach, prawda? Jack ją kocha, prawda?
    Bedo seksy ( ͡° ͜ʖ ͡°)
    W ogóle Elsa mówi, że jest wykończona a jeszcze nie wie, co ją spotka w nocy ( ͡° ͜ʖ ͡°) xD (chyba, nie jestem medium czy coś lol).
    Lubię ten rozdział. Jest taki... przyjemny ^^
    Pozdrawiam, pizza, lody czekoladowe i weny!

    OdpowiedzUsuń
  2. Super rozdział. Normalnie nie wiem co napisać bo moja poprzedniczka zrobiła to za mnie... Zresztą o wiele lepiej XD
    To...
    Czekam na next
    Pozdrawiam i weny

    OdpowiedzUsuń