niedziela, 7 sierpnia 2016

Rozdział XXVIII

                            DWA LATA PO ZNIKNIĘCIU ELSY
Elsa
Siedziałam na parapecie okna w obszernym, szarym swetrze z kubkiem ciepłego kakao. Za oknem robiło się ciemno, a ja z mojego domu miałam niesamowity widok na zachód słońca. Oglądałam go jak co wieczór starając się przypomnieć co się tak właściwie działo.
Wzięłam łyk pysznego napoju i zamknęłam oczy.
Ostatnie to pamiętam z tamtego miejsca to ból i słowa Mroka:
-KIEDY TY WRESZCIE PRZESTANIESZ?!
Potem z pewnością zemdlałam, ale kiedy otworzyłam oczy byłam już tutaj-w małym mieszkaniu na obrzeżach miasta. Pamiętam, że obudziłam się na podłodze. Obolała i w kałuży własnej krwi, ale wolna. Nie wiem ile tak przeleżałam, ale w końcu podniosłam się. Wszystko mnie bolało, a ubrania zaczęły przyklejać się do wciąż otwartych ran. Szybko znalazłam łazienkę, do której drzwi były otwarte. Jakby ktoś wiedział, że będę jej szukać. 
Doczołgałam się do wanny i napuściłam wody. Potem zdjęłam z siebie wszystko. Odrywanie materiału było okropne. Większość ran się otworzyła i na nowo zaczęła cieknąć z nich krew. Ale w końcu udało mi się wykąpać. 
Długo potem dochodziłam do siebie. Byłam wychodzona, bałam się, że do ran dostaną się zarazki i spałam całymi dniami i nocami. Ale mimo wszystko rany zaczęły goić się szybciej niż powinny. Poza tym, wydawało mi się, że po takiej dawce batów powinnam być martwa, a tu proszę, wracałam do zdrowia szybciej niż w szpitalu. Miała wrażenie, że to dzięki temu, że jestem nieśmiertelna. 
A potem znalazłam list. List, który wyjaśniał wszystko. 
"Elso,
Nie zadawaj pytań, bo i tak nie poznasz odpowiedzi. Wyjaśnię ci wszystko jak najlepiej umiem, ale resztę wątpliwości zachowaj dla ciebie. Jesteś bezpieczna. On cię już nie znajdzie. Nigdy nie opowiadaj nikomu co się wydarzyło. To zbyt niebezpieczne. Dostałaś drugą szansę... Żyj."
List napisany był niezbyt wyraźnym pismem, jakby osoba, która go pisała, śpieszyła się. Podpis był pomazany i nie była w stanie go odczytać. Ale wtedy dotarło do mnie jedno. Byłam wolna. 
Otworzyłam oczy i znów wypiłam łyk kakao. Chciałam wiedzieć kto mnie uratował. Chciałam wiedzieć, jak się stamtąd wydostałam. Chciałam wiedzieć dlaczego to wszystko zrobił...
Jakiś czas później po tym, jak prawie wszystkie rany przestały krwawić i zamieniły się w strupy spojrzałam w lustro. Pożałowałam tego i już nigdy nie chciałam widzieć tego znów.
Miałam zapadnięte policzki. Oczy zmatowiały, a zawsze wyregulowane brwi zarosły. Włosy, nie czesane od dawna, były długie i bez połysku. A moje ciało...Widać mi było żebra. Mimo, iż brzuch zawsze był oszczędzany, znalazło się na nim  kilka ran. Plecy za to...Blizna na bliźnie. Strup na strupie. Ból na bólu. Nogi ręce wyglądały podobnie. No może odrobinę mniej drastycznie. 
Pamiętam, jak długo wtedy płakałam. Zostałam pozbawiona swojej urody. Zostałam pozbawiona swojego ciała. 
Otworzyłam gwałtownie oczy i wstałam. Nie chciałam pamiętać przeszłości. Ale nie potrafiłam zapomnieć. Nie potrafiłam powstrzymać się przed wspominaniem.
Ale lubiłam wspominać JEGO. Mojego Jack'a. Chodź nigdy nie należał do mnie. Pamiętam jak się droczyliśmy.
-To się nazywa blurb.
-Co?
-Blurb. Ten opis z tyłu książki tak się nazywa.
-Zawsze jesteś taka mądra?
-Zawsze jesteś taki niededukowany?
-Zawsze używasz słów, których nie rozumiem?
-Zawsze odpowiadasz pytaniem na pytanie?
-Zawsze jesteś taka wścibska?
-Zawsze musisz wszystko wiedzieć?
Pamiętam, jak nazywał mnie słońcem.
-Dzień dobry, Słońce.-powiedział zachrypniętym głosem.
-Dzień dobry, Jack.-odpowiedziałem.
-Nie jesteś snem, prawda?-zapytał i przytulił mnie tak mocno, że zabrakło mi tchu.
-Nie.
I pamiętam, jak obiecywał.
-A jeżeli ciebie też stracę?-szepnęłam, spuszczając głowę.
Złapał mój podbródek i uniósł do góry tak, bym na niego spojrzała.
-Nawet tak nie mów. Nie stracisz mnie, bo ja nie stracę ciebie. Kocham cię, Elso.
Z moich oczy popłynęły łzy. Tak bardzo za nim tęskniłam...Ale musiałam powiedzieć STOP.
TERAZ toczyło się moje życie. Teraz byłam kimś innym. Inną sobą.
Świadectwo szkoły załatwiłam internetowo. Napisałam podanie, z prośbą o wysoką dyskrecję, bym otrzymała świadectwo ukończenia szkoły, z powodu moich bardzo dobrych ocen i wzorowego zachowania. Nie ukończyłam szkoły, ale w końcu udało mi się je otrzymać.
Potem przez czysty przypadek zostałam zatrudniona jako stażystka w szpitalu dla dzieci z chorobą Candlerra*.
Ściągnęłam sweter, pod którym była piżama. Odstawiłam kubek do kuchni i udałam się do sypialni. Musiałam iść już spać, ponieważ rano szłam do pracy. Do moich ukochanych dzieci.
Jack
-Teraz ja teraz ja!-krzyczała mała dziewczynka o imieniu Lisa. Bawiłem się właśnie z nią i innymi dzieciakami. Podnosiłem je i okręcałem wokół siebie. Dziewczynki miały karuzele, a chłopcy samolot. Zniszczyłbym im dzieciństwo mówiąc, że to jedno i to samo.
Zaśmiałem się.
-Samolot pasażerski Max 2000 właśnie ląduje!-wykrzyknąłem udając głos pilota i powoli odstawiłem śmiejącego się dzieciaka.-Zapraszamy panią do karuzeli.-powiedziałem łapiąc dziewczynkę pod pachami.
-To karuzela z kucykami!-krzyknęła, kiedy zacząłem ją kręcić.-Łi...!
W końcu odstawiłem ją i padłem na ziemię, oddychając ciężko. Najwyraźniej dzieciakom jeszcze było mało, bo usiadły na mnie krzycząc moje imię.
-Spokój spokój-zaśmiałem się ściągając ich powoli z siebie i kładąc obok. W tym momencie usłyszeliśmy krzyk jednej z mam dzieciaków.
-Nie chcę jeszcze iść-jęknął Max.
-Spotkamy się jutro-obiecałem.
-A co jeśli nie?-spytała cichutko Cassie.
-Obiecuję. A teraz lećcie do domków. A potem szybko do łóżka, be inaczej nic wam się nie przyśni.
Pożegnały się ze mną szybko i  zniknęły za drzwiami domów.
Trochę im zazdrościłem. Zawsze miały gdzie wrócić.DO miejsca, gdzie ktoś będzie na nich czekał.
Ogarniętymi tymi myślami poleciałem w górę.
Wiatr szumiący w moich uszach i to, że byłem z dala od innych ludzi pozwalało mi się uwolnić od wszystkiego. Od zmartwień.
Nie wiem ile czasu spędziłem w powietrzu. Nie obchodziło mnie gdzie lecę. Ważne było to, że moje stopy nie dotykały ziemi.
Ale nie ważne jak bardzo starałem się nie myśleć, zawsze lądowałem w tym samym miejscu.
Była to ta polana. NASZA polana. Nikt nie miał prawa tu być. To miejsce było nietknięte. Nie naruszone. Na środku stał lodowy posąg. Sam go zrobiłem w przypływie frustracji. Przedstawiał on ją. Elsę. Moje słońce. Usiadłem na przeciwko niej. Często do niej przychodziłem i rozmawiałem. A właściwie tylko mówiłem. Może już oszalałem z tęsknoty, ale nadal miałem nadzieję, że on mnie słyszy.
-Cześć, Słońce.-powiedziałem.-Wiesz, jak ostatnio tu byłem wydawałaś mi się bardziej uśmiechnięta. Nie no, tylko żartuję. Nic się nie zmieniłaś. Czy...czy w rzeczywistości też tak jest? Czy nadal masz takie piękne oczy? Czy twoje włosy nadal kręcą się na końcach? Czy nadal masz taki piękny głos? Tak dawno go nie słyszałem... Gdybyś tu była, na pewno byś mi coś zaśpiewała, nie? Albo zagrała na gitarze. Ale mogłabyś tu po prostu siedzieć i się nie odzywać. Wtedy tez byłbym szczęśliwy. Byle byś tylko tu była.


*choroba wymyślona na potrzeby opowiadania. Szczegółów dowiecie się w kolejnych rozdziałach.

Heeeej. No trochę się pozmieniało. Przy Jacku straciłam wenę totalnie, ale mam nadzieję, że nie wyszło tak źle, co?
Pozdrawiam ;*

1 komentarz:

  1. No już sama nie wiem co mam napisać... To jest takie smutne... Napewno Ania tęskni za siostrą. Smutno mi z powodu Jacka i Elsy... Mam nadzieję, że niedługo będą razem :)
    Czekam na next
    Pozdrawiam i weny :)

    OdpowiedzUsuń