wtorek, 16 sierpnia 2016

Rozdział XXXI

-Gadać, gdzie ona jest?! 
Cisza.
Uderzenie. 
Jęk. 
-Powiedz kochanie, gdzie ją do cholery wywiozłaś?! Gdzie ją schowałaś? Nie ukryjesz jej wiecznie. Znajdę ją. 
Cisza. 
Uderzenie. 
Jęk. 
-Zostaw ją! Zostaw ją, ona nic nie zrobiła! To był mój pomysł!
-NIE!!! Doskonale wiem, że to jej inwencja twórcza. I nie broń jej. Jest tylko zwykłą suką. A dopóki nie powie mi, gdzie ona jest, będzie traktowana jak suka. 
Cisza. 
Uderzenie. 
Jęk. 

Elsa
Tego wieczoru wszystko wykonywałam niemal mechanicznie. Rozebrałam się, wykąpałam i położyłam do łóżka. Pierwszy raz nie ubrałam tradycyjnie sweterka, nie zrobiłam kakao, nie usiadłam na parapecie i nie wspominałam. Położyłam się do łóżka i zasnęłam. Nawet nie chodziło o zmęczenie. Chciałam zasnąć i nie musieć myśleć o tej całej sytuacji. Bo nie rozumiałam.
Obudził mnie zapach kawy. Odwróciłam się w stronę poduszki. Mogłam jeszcze zamknąć oczy i zasnąć choćby na kilka  minut...Zaraz?! Kawa?!
Zerwałam się gwałtownie. Ktoś tu był. Złodziej? Morderca? Gwałciciel?
 Co robił? Boże, robił kawę idiotko! Ale dlaczego złodziej miałby robić kawę w moim domu.
Założyłam długi szlafrok i powoli wstąpiłam do kuchni.
Zamarłam.
-Dzień dobry słońce. Wyspałaś się?-spytał Jack.
Siedział na blacie i pił kawę. Spojrzałam na zegarek. 5:18. CO on tu robił tak wcześnie?
Otworzyłam usta, aby o coś go zapytać, ale nie mogłam się zdecydować które zadać. Było zbyt dużo niewiadomych. Skąd się tu wziął? Co tu robił? Dlaczego pił kawę w mojej kuchni? Jak się tu dostał? Czy był tu całą noc?
-Co tu robisz?-spytałam w końcu. Chociaż to nie było pytanie, na które najbardziej chciałam znać odpowiedź.
-O nie, nie bawię się tak.-zeskoczył z blatu i podszedł do mnie. Chciał mnie pocałować? Nie dam mu się. Wczoraj poniosło mnie. Dziś nie zamierzałam tak łatwo się poddać.-Nie unikasz moich pytań, więc ja nie będę unikał twoich. Będziesz mnie mogła spytać o co chcesz, ale za to ja będę chciał usłyszeć odpowiedzi od ciebie. Więc...spytałem, czy się wyspałaś?
-Em...tak. Teraz ja. Co tu robisz?
Na jego ustach pojawił się złośliwy uśmieszek. Bawiłam go?
-Hmm...-zamyślił się.-Przed chwilą piłem kawę. A tak ogólnie to cię odwiedzam. Co robiłaś przez te dwa lata?
Byłam zirytowana, zmęczona i zdezorientowana. Jego ta sytuacja bawiła, a ja nie wiedziałam co się dzieje. Nie znałam odpowiedzi na jego pytanie.
-No cóż....sama konkretnie nie wiem...Przez większość czasu byłam...tam...a potem znalazłam się tutaj. Nie wiem jak, więc nie pytaj. Jak się tu wszedłeś?
-Przez okno. Co to za miejsce, w którym wczoraj byłaś?
Irytował mnie. Bardziej niż kiedykolwiek. Odpowiadał zdawkowo, a ja potrzebowałam odpowiedzi.
-To...szpital. Albo ośrodek. Jak wolisz. Dla dzieci.
-Wyjaśnij.
-To nie jest pytanie. Poza tym teraz moja kolej. PO co tu jesteś?
-Żeby poznać odpowiedzi. A teraz opowiedz mi o tym miejscu. Proszę.
Wywróciłam oczami i przeszłam do salonu. Było tego dużo. Skoro chciał wiedzieć, musiałam mu powiedzieć. Lubiłam mówić o tym miejscu. To był mój drugi dom.
Przyszedł za mną i usiadł na kanapie. Ja usiadłam na parapecie i oparłam się o poduszki.
-Dzieci, które tam są chorują na chorobę Candlerra. Zajmujemy się nimi, usypiamy, rozmawiamy, bawimy...Takie całodobowe przedszkole.
-Co to za choroba, na którą chorują?
-Adam Candlerr był lekarzem. Kardiochirurgiem. Ożenił się bardzo wcześnie. Kochał swoją żonę, a kiedy zaszła w ciążę kochał ją jeszcze bardziej. Urodziła im się prześliczna dziewczynka. Dla Candlerra była księżniczką, córeczką tatusia, wymarzonym dzieckiem. Ale pewnego dnia coś się stało. Ich córka leżała bezwładnie na trawie. Tak po prostu biegła, a w pewnym momencie upadła. Przestała oddychać, a jej serce przestało bić. Przerażeni rodzice próbowali robić wszystko, a kiedy stracili nadzieje, dziewczynka nagle wstała i zaczęła się bawić. Jakby to nigdy nie nastąpiło. Candlerr potem badał ją. Odkrył, że jej serce starzeje się bardzo szybko. I kiedy dziewczynka miała 7 lat, jej serce liczyło około 70 lat. Aż w końcu któregoś dnia zasnęła i już się nie obudziła. Jej serce się zatrzymało. Potem miał jeszcze dwóch synów, ale żaden nie był chory jak ich siostra.
Jack wpatrywał się we mnie. Nie wiedziałam, czy zrozumiał. Ja rozumiałam. To była tylko legenda, w każdej opowieści inaczej opowiadana, ale wierzyłam, że jest prawdziwa.
-W tej placówce jest osiemnaścioro dzieci. Trzeba być przy nich całymi dniami i nocami, bo zaledwie z czworgiem z nich zostali rodzice. I to nie zawsze oboje. Rzadko przybywa ktoś nowy, ale dość często odchodzi. Kiedy przyszłam do ośrodka cała grupa miała 21 dzieciaków. Nie ma reguły kiedy zginą...
-Czyli...-odezwał się w końcu. Wiedziałam, że to dla niego ciężkie. Dzieci były jego życiem.- One żyją po to, żeby umrzeć?
-Każdy żyje by umrzeć, Jack.
Nie była to do końca prawda. On nie umrze. Ja nie umrę. Ale wolałabym umierać każdego dnia niż pozwolić, by te dzieci nie dożywały 16 roku życia.
Wstałam i weszłam do sypialni. Wzięłam telefon i sprawdziłam telefon. 6:23. Na 8 musiałam się zebrać do szpitala. Nie zamierzałam wypraszać Jack'a. Wiedziałam, że i tak by nie wyszedł. Kiedy weszłam do salonu on nadal siedział na kanapie w tej samej pozycji wpatrując się w jeden punkt. Wstrząsnęła go ta informacja.
Postanowiłam dać mu czas na przyswojenie jej. Wyszykowałam się do pracy, kiedy on ie poruszył się nawet o centymetr.
-Jack.-powiedziałam cicho i usiadłam obok niego spokojnie.-Jack, muszę iść do pracy. Nie mogę cię tu zostawić.
Spojrzał na mnie powoli. Wyglądał jakby był naćpany. Nie kontaktował. Jedyne co go zdradzało to niewyobrażalny żal w jego oczach.
-No tak...-powiedział, a jego głos był zachrypnięty.-Praca...Dzieciaki...mogę...Mogę iść z tobą?
-Czy to nie będzie dla ciebie za wiele? Jack...
-Elso, proszę. Pozwól mi iść.
Spojrzałam na niego. Przypominał mi zagubionego chłopca proszącego o pomoc. Nie mogłam mu odmówić. Nie miałam na tyle siły.
-Nie wiem, czy cię wpuszczą, ale spróbuję...Powiem, że chciałbyś być stażystą. Ja dzięki zajęciom z psychologii miałam lepszy dostęp do tej roboty, ale ty nie masz nawet tego. Możesz...być sprzątaczem? Albo pomagać w kuchni. Nie mogę obiecać ci nic innego...
-Nie ważne. Chcę tam być.
-No to chodź.-powiedziałam i ruszyłam do wyjścia. Przez całą drogę nie odzywał się i znów był zamyślony. Nie chciałam, by czuł się źle, ale sam chciał to wiedzieć. Mimo wszystko czułam się winna...
Jack
Latałem dopóki Księżyc nie zaczynał się obniżać. Byłem zmęczony, bo nie spałem już od dawna, ale nie zamierzałem spać. Nie teraz.
Znów znalazłem się przed jej domem. Musiałem dostać się do środka. Chciałem już ją zobaczyć. Miałem tyle pytań...Mógłbym dostać się do niej przez drzwi, ale to zbyt proste. Zero zabawy.
Obleciałem dom dookoła. Bingo! Jedno okno było otwarte. Wślizgnąłem się cicho i znalazłem się...w jej sypialni.
Jej jasne włosy, rozsypane na poduszce wyglądały jak poświata. Jej spokojna twarz wydawała się nie zmienić przez te dwa lata. W ogóle jej wygląd się nie zmienił. Była zakryta kołdrą, ale jedna ręka wystawała. W dzień ubrana była w długi rękaw, co w sumie nie było do niej podobne. Zawsze przecież nosiła jak najmniej rzeczy. Nie przeszkadzało jej zimno. Ale kiedy przyjrzałem się bliżej, mimo ciemności, ujrzałem powód, dla którego zakrywała swoje ciało. Blizna.
Potworna blizna ciągnąca się przez nadgarstek. Miała tego więcej? Mógłbym odkryć kołdrę i się przekonać, ale nie zamierzałem naruszać jej prywatnej przestrzeni. Powie mi, jak będzie gotowa.
Pocałowałem ją w głowę. Przy okazji poczułem jej nieziemski zapach, który zawsze jej towarzyszył. Uśmiechnąłem się i wyszedłem z sypialni.
Kawa. Potrzebowałem kawy. Starałem się zachowywać cicho i chyba byłem niezły, bo Elsa się nie obudziła. Boże, tak cudownie było znów wypowiadać jej imię bez tępego bólu...
Usiadłem na blacie i czekałem, aż wzejdzie słońce. Wiedziałem, że kiedy słońce wstawało, ona też. Zaskoczyło mnie jednak, kiedy wstała jeszcze zanim pierwsze promyki przebiły się przez okna.
Weszła do kuchni ubrana w długi, bordowy szlafrok. Kurde, miałem nadzieję, że będzie ubrana bardziej...skąpo. Zobaczył bym wtedy, czy na jej ciele nie ma więcej śladów po ranach.
Zamarła i spojrzała na mnie. Wyglądała niesamowicie uroczo z zaczerwienionymi policzkami i roztrzepaną fryzurą.
-Dzień dobry słońce. Wyspałaś się?-spytałem biorąc łyka kawy. Musiałem ukryć uśmiech, który cisnął mi się na twarz. Sam jej widok sprawiał, że byłem szczęśliwy.
Otwarła usta i zamknęła. Wyglądała na zdezorientowaną, no ale cóż, sam bym nie wiedział co powiedzieć, gdyby nagle w mojej kuchni pojawił się jakiś koleś, który spokojnie pił sobie kawę.
-Co tu robisz?-spytała w końcu. Serio? Kurde, spodziewałem się innego nawału pytań. Ale zamierzałem poznać dziś odpowiedzi na nurtujące mnie pytania.
-O nie, nie bawię się tak.-zeskoczyłem z blatu i zbliżyłem się do Elsy. Wydawała się zadrżeć, a oczekiwanie i opór w jej oczach sprawił, że wyglądała na przestraszoną. A to zdecydowanie nie to, co chciałem osiągnąć. Postanowiłem przystopować.-Nie unikasz moich pytań, więc ja nie będę unikał twoich. Będziesz mnie mogła spytać o co chcesz, ale za to ja będę chciał usłyszeć odpowiedzi od ciebie. Więc...spytałem, czy się wyspałaś?
-Em...tak. Teraz ja. Co tu robisz?
Znów na usta cisnął mi się uśmiech. Starałem się go ukryć, ale chyba nie za bardzo mi to wyszło.
-Hmm...-udawałem zamyślonego. Chciałem się z nią podroczyć. Tak jak kiedyś.-Przed chwilą piłem kawę. A tak ogólnie to cię odwiedzam. Co robiłaś przez te dwa lata?
-No cóż....sama konkretnie nie wiem...Przez większość czasu byłam...tam...a potem znalazłam się tutaj. Nie wiem jak, więc nie pytaj. Jak się tu wszedłeś?
To była dziwna odpowiedź. Była "tam", a potem "znalazła się" tutaj? Coraz więcej pytań...
-Przez okno. Co to za miejsce, w którym wczoraj byłaś?
-To...szpital. Albo ośrodek. Jak wolisz. Dla dzieci.
To to sam wiedziałem.
-Wyjaśnij.
-To nie jest pytanie. Poza tym teraz moja kolej. PO co tu jesteś?
O tak, w końcu zaczynało się robić ciekawie.
-Żeby poznać odpowiedzi. A teraz opowiedz mi o tym miejscu. Proszę.
Wywróciła oczami, a ja zdołałem pomyśleć tylko, jak bardzo za tym tęskniłem. Poszła do salonu, a ja podążyłem za nią. Kiedy rozsiadła się wygodnie na parapecie pełnym poduszek, ja zająłem kanapę oczekując na jej słowa.
-Dzieci, które tam są chorują na chorobę Candlerra. Zajmujemy się nimi, usypiamy, rozmawiamy, bawimy...Takie całodobowe przedszkole.
Kiedy o tym mówiła, oczy je błyszczały. Kochała tę pracę. Widziałem to w jej oczach.
-Co to za choroba, na którą chorują?
Nie podobało mi się to. Sama myśl o tym, że te dzieciaki na coś chorują była straszna. A to, że nie wiedziałem co to za choroba sprawiało, że poczułem niepokój.
-Adam Candlerr był lekarzem. Kardiochirurgiem. Ożenił się bardzo wcześnie. Kochał swoją żonę, a kiedy zaszła w ciążę kochał ją jeszcze bardziej. Urodziła im się prześliczna dziewczynka. Dla Candlerra była księżniczką, córeczką tatusia, wymarzonym dzieckiem. Ale pewnego dnia coś się stało. Ich córka leżała bezwładnie na trawie. Tak po prostu biegła, a w pewnym momencie upadła. Przestała oddychać, a jej serce przestało bić. Przerażeni rodzice próbowali robić wszystko, a kiedy stracili nadzieje, dziewczynka nagle wstała i zaczęła się bawić. Jakby to nigdy nie nastąpiło. Candlerr potem badał ją. Odkrył, że jej serce starzeje się bardzo szybko. I kiedy dziewczynka miała 7 lat, jej serce liczyło około 70 lat. Aż w końcu któregoś dnia zasnęła i już się nie obudziła. Jej serce się zatrzymało. Potem miał jeszcze dwóch synów, ale żaden nie był chory jak ich siostra.
Nie byłem pewien, co właśnie usłyszałem. CO jakiś koleś z przeszłości miał do teraźniejszości?
-W tej placówce jest osiemnaścioro dzieci. Trzeba być przy nich całymi dniami i nocami, bo zaledwie z czworgiem z nich zostali rodzice. I to nie zawsze oboje. Rzadko przybywa ktoś nowy, ale dość często odchodzi. Kiedy przyszłam do ośrodka cała grupa miała 21 dzieciaków. Nie ma reguły kiedy zginą...
-Czyli...-powiedziałem czując, jak gardło mi się zaciska- One żyją po to, żeby umrzeć?
-Każdy żyje by umrzeć, Jack.
Wydawało mi się, że przeniosłem się do innego świata. Te niewinne dzieci umierały, nie mając przy sobie nikogo bliskiego. Nie mogłyby dorosnąć. N ie mogły się zakochać. Nie mogły żyć. Nie pojmowałem, jak można pozwolić na coś takiego. Nie było na to lekarstwa? Przeszczepów? Czegokolwiek, co pozwoliłoby im żyć. Miałem ochotę paść na kolana i płakać. Płakać, ponieważ byłem cholernym Strażnikiem, a nie potrafiłem im pomóc. Znów byłem bezsilny. Znów nie mogłem zrobić nic.
Cały mój poranny nastrój wyparował. W głowie miałem tylko umierające dzieci, malutkie trumny i groby. Elsa przeżyła już śmierć trzech z nich. Ja nie byłbym wstanie znieść jednego.
-Jack.-z transu wyrwał mnie melodyjny i spokojny głos Elsy.-Jack, muszę iść do pracy. Nie mogę cię tu zostawić.
Odwróciłem głowę w jej stronę. Cały czas myślałem o tych dzieciach,. Czy one o tym wiedziały? Czy były inne? Czy ta choroba miała jakieś objawy?
Dotarło do mnie, ze mówiła coś o pracy. Musiała do nich iść. Potrzebowały jej...
-No tak...-powiedziałem, nie będąc pewnym co właściwie mógłbym zrobić.-Praca...Dzieciaki...mogę...Mogę iść z tobą?
-Czy to nie będzie dla ciebie za wiele? Jack...
-Elso, proszę. Pozwól mi iść.
Spojrzała na mnie, a jej wzrok stał się miękki i pełen troski.
-Nie wiem, czy cię wpuszczą, ale spróbuję...Powiem, że chciałbyś być stażystą. Ja dzięki zajęciom z psychologii miałam lepszy dostęp do tej roboty, ale ty nie masz nawet tego. Możesz...być sprzątaczem? Albo pomagać w kuchni. Nie mogę obiecać ci nic innego...
-Nie ważne. Chcę tam być.
-No to chodź.-powiedziała i zaczęła się szykować do wyjścia.
Chciałem coś powiedzieć, ale nie mogłem. Nie mogłem się do niej odezwać przez całą drogę. Musiałem być twardy. Ale czułem, że Elsa czuje się nieswojo. A ja czułem się winny...


3 komentarze:

  1. Jack jako gwałciciel. Podoba mnie się ( ͡° ͜ʖ ͡°)
    TEN KOMENTARZ BĘDZIE SERIO ZBOCZONY, WIĘC JEŚLI NIE LUBISZ TAKICH KLIMATÓW, TO GO NIE CZYTAJ, żeby nie było, że nie ostrzegałam czy coś.
    Po ostatnim rozdziale czekałam na seksy, ale idą do szpitala, więc no trudno, ale jest okay, bo ONI PRZECIEŻ SĄ W JEDNYM POMIESZCZENIU, JAKIM CUDEM TO SIĘ DZIEJE, CO? Dobra, od początku:
    Ten wpis mnie niepokoi. Jejku, Mrok ją znajdzie, bo przecież nadal żyje. Oby tylko Jack sprał mu tyłek. I nie wiem dlaczego, ale lubię tych sługusów Mroka, tworzą razem dobrą parę i liczę na to, że się uwolnią. To byłoby słodkie :3
    Ten moment, kiedy Elsa twierdzi, że wczoraj ją poniosło. Ja wiem, co ją poniosło. A właściwie chciało ponieść. Prosto do sypialni na łóżko ( ͡° ͜ʖ ͡°)
    Elsa nie umrze, sialalalala. Będzie z Jackiem (dlaczego to wygląda jak polskie imię? xD) do końca, no chyba że ich nieśmiertelność się popsuje, sialalalalala. A ten bałwan patrzy i się zastanawia jak to jest, że ona się nie zmieniła ;_; Jack plz ogar. Hej tak właściwie to już minął rok, więc może mu powiedzieć :D
    Awgh, nie mam pojęcia dlaczego, ale jara mnie to, jak Jackowi jest smutno albo cierpi xD
    Pff, drzwi są dla słabych. Po co przez nie wchodzić, jak można oknem, nie Jack?
    Gorzej jak wbijasz komuś do sypialni. Wtedy jest tak trochę niezręcznie, ale spoko: pooglądasz se tego kogoś, popatrzysz i się oswoisz. Ewentualnie pójdziesz do łóżka... znaczy się do kuchni po kawę ( ͡° ͜ʖ ͡°)
    Jack chce bardziej skąpych ubrań xD Nie wiem dlaczego, ale wyje z tego. Tak btw to jak chcesz, Jack, to możesz ją rozebrać ( ͡° ͜ʖ ͡°)
    Pełno tu lenny'ego, jejku ;-;
    Oboje czują się winni. Może się pokłócą i znów Elsę coś poniesie. Do sypialni.
    Przepraszam, że ten komentarz jest taki zboczony i mam nadzieję, że się za niego nie obrazisz ;_;
    Pozdrawiam, Pieprzyć to, No co i weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wait wait wait!
      Ogarnijmy jedną kwestię: Mam zboczoną przyjaciółkę, więc przez nią sama jestem zboczona(stworzyła potwora >:D) także absolutnie mi to nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie-bardzo śmieszy.
      Teraz kwestia ogólnego komentarza. Kuźwa, jak go zobaczyłam, to pomyślałam: Ło boziu, ktoś mnie kocha *o*
      I śmieję się jak głupia do teraz.
      Kolejna kwestia: spokojnie, bez nerw...będą seksy i to nawet niedługo (w tym maratonie *-*)
      I jeszcze kolejna kwestia (mówię to, bo długość tego komentarza i sam komentarz zasługuje na nagrodę): Co do "sługusów" Mroka... kolejna...opowieść, którą mam zamiar napisać będzie właśnie o nich, ale o tym już ani mru mru...
      Takze wiesz...kocham bardzo mocno... <3

      Usuń
  2. Czemu mam wrażenie, że na tym blogu piszę najsztywniejsze komy ever?! (Bo tak jest XD) Super rozdział. Powiem szczerze, że myślałam, że ten rozdział inaczej się potoczy XD Super rozdział.
    Czekam na next
    Pozdrawiam i weny

    OdpowiedzUsuń