czwartek, 4 sierpnia 2016

Rozdział XXVII

Elsa
Nie wiem ile czasu minęło.
Pamiętam tylko ból.
Rozgrzany bat na moich plecach.
I ciągłą ciemność.
Czasami wydaje mi się, że słyszę czyjeś głosy.  Że czuje igły wbijające się w moje ręce i brzuch.
Czasami udaje mi się otworzyć oczy.
Czasami nie widzę nic.
Czasami widzę ich twarze....
Budzę się. A właściwie zostanę wybudzona. Nie tak brutalnie jak zawsze. Dziewczyna delikatnie trącała moim ramieniem tak, jakby uważała, by coś mnie nie zabolało. Spoglądam ponad ramieniem dziewczyny, by uniknąć jej zbolałego wzroku.
Tuż za nią stał chłopak. Miał skrzyżowane ręce na piersi, a jego spojrzenie było zimne.
-Kazał cię do niego przyprowadzić.-odezwała się spokojnie dziewczyna. Jej głos był spokojny i delikatny. Zupełnie tutaj nie pasował.
-A co, potężnemu władcy nie chce się ruszyć tłustej dupy do ofiary?-warknęłam, a mój głos był zachrypnięty i pozbawiony dawnej melodyjności.
Dziewczyna spojrzała na chłopaka, a ten podszedł do niej i złapał za rękę. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie zrobił tego z niemal namacalną czułością.
-Musimy jej pomóc.-szepnęła dziewczyna patrząc spokojnie na jego twarz.-Spójrz na nią. Nie widzisz jak cierpi?
-Jeżeli Mrok się dowie, ze chociażby ją dotknęliśmy bez jego pozwolenia-zabije nas.
-Ona jest ważniejsza, nie rozumiesz?
-Dlaczego tak się o nią martwisz? Dlaczego ON ją tak traktuje. Przecież to tylko zwykły człowiek.
-Musi być bezpieczna-powiedziała dziewczyna i spojrzała na mnie. Nie miałam pojęcia o co chodzi, więc tylko siedziałam tam, gdzie wcześniej, a moje powieki opadały coraz bardziej.
-Ty musisz być bezpieczna-powiedział chłopak i musnął kciukami jej policzki. Jack też tak robił...
Odsunęła jego dłonie od twarzy i uklękła przede mną.
-Woła cię-powiedziała.-Wytrzymaj ostatni raz. Obiecuję, tylko proszę, wytrzymaj ten jeden raz.
Nadal mój umysł nie ogarniał sytuacji. Teraz jednak poczułam strach. Kolejne spotkanie z nim miało przynieść mi kolejne rany na moim zmaltretowanym ciele. Strach zawładnął moim ciałem, kiedy zaczęłam brać krótkie płytkie oddechy.
Wzięli mnie od ręce i zaczęli mnie prowadzić w nieznanym kierunku. NIGDY nie wychodziłam poza swój loch. Teraz byłam na zewnątrz niego.
Miejsce wydawało mi się obce. Długi, mroczny korytarz. Zamknęłam oczy powłócząc nogami. Po prawej była jadalnia...Ta myśl pojawiła mi się w głowie. Skąd to wiedziałam. I skąd wiedziałam, że tuż obok jadalni znajdowała się ogromna, przestronna kuchnia z jednym oknem...?
Moje myśli zostały przerwane przez przerażenie, kiedy weszliśmy do pomieszczenia gdzie znajdował się ON.
Może dziś mnie nie uderzy. Może da mi spokój...
Wyraźnie uśmiechnął się na mój widok. Ale nie był to najprzyjemniejszy uśmiech. Wstał, zarzucając swoją szatą.
Szatą na której nigdy nie było śladów krwi.
-Nadal mówisz nie?-spytał po prostu podchodząc do stolika. Wiedziałam, co tam jest.
Wiedziałam, ze wykorzysta to na mnie.
-Nie-wyszeptałam i zacisnęłam powieki oczekując na ból.
Zawsze używał bata. Pragnęłam, by był to skórzany, długi bat, taki, którym pogania się zwierzęta. Bat, którego on używał, zakończony był haczykami, które często były rozgrzane.
Poczułam pierwsze uderzenie. Ramię, połowa pleców. Cztery. Nauczyłam się to liczyć bardzo szybko. I zawsze liczyłam. To mi pomagało przetrwać do utraty przytomności.
Kolejne smagnięcie batem. Drugie ramię. Znów połowa pleców. Tym razem tylko trzy.
Czułam pieczenie, ból i niewyobrażalne cierpienie. Byłam jak pies, dręczony przez swojego pana. Jak zniewolone zwierzę.
To tak  bardzo bolało.
Zaczął się śmiać. Często to robił. Ale wiedziałam, że kiedy zaczynał się śmiać, jego ruchy stawały się szybsze i doprowadzał mnie do stanu uśpienia.
Ale tym razem jego bat nie uderzył mnie ponownie.
Proszę, skończ to już. Proszę, proszę...
-KIEDY TY WRESZCIE PRZESTANIESZ?!-ryknął.
Niech już przestanie. Niech to się skończy...
Kolejne smagnięcie. Kolejne rany. Kolejny ból.
I znów.
I znów.
I znów...
Jack
Rok.
Aż rok.
Rok, od kiedy widziałem jej uśmiech. Rok, odkąd dotykałem jej twarzy. Rok, odkąd słyszałem jej śmiech. Rok, odkąd mnie zwyzywała. Rok, odkąd widziałem ją po raz ostatni.
Teraz byłem pozbawiony uczuć. Nie czułem smutku, złości, ani nawet miłości do niej. Bo do miłości potrzebne jest serce, a moje zniknęło razem z nią.
Wiele razy próbowałem zastąpić ją jakąś inną dziewczyną. Znalazłem jedną, całkiem podobną. Te same włosy, podobne oczy. Ale zupełnie inny głos. Nienaturalnie pełne wargi. Brak talii osy.
Nie wymawiałem już jej imienia. Nie chciałem tego robić. To za bardzo bolało. Stała się "nią". Nawet Ania tak mówiła.
Wyprowadziła się z domu. Było ciężko, bo nie była pełnoletnia, ale przekonałem jej rodziców, ze jest wystarczająco zraniona i wystarczająco dorosła, by móc mieszkać bez rodziców. Jej matka padła na kolana i płakała, by jej ukochana córka została. Zarzekała się, że kocha tylko ją. Ale Ania nie tego pragnęła. Pragnęła by matka kochała je obie.
Więc się wyprowadziła. Na razie do kuzynki-Roszpunki. Ale za dwa lata skończy 18 lat. A wtedy miała zamiar zamieszkać z Kristoffem. Z resztą-już prawie tam mieszka. Spędza tam większość czasu, czasami zostaje na noc.
Kiedy ONA zniknęła, Ania stała się swoim zupełnym przeciwieństwem. Zaczęła kłamać. Nie uśmiechała się już swoim szerokim uśmiechem. Nie promieniała. I często się wściekała.
Prosiła mnie, bym często ją odwiedzał. Ale nie mogłem robić tego tak często jak ona by chciała. Za bardzo przypominała mi siostrę. Te same rysy twarzy. Te same usta. Ten sam nos...Opuściłem swoje mieszkanie już na zawsze. Szwędałem się po świecie. Może wgłębi duszy miałem nadzieję na to, że ją odnajdę. Może po prostu chciałem o niej zapomnieć.
Ale nie zapomniałem. Nie zapomniałem ani jednej sekundy z naszych spotkań. Odtwarzałem je w głowie tysiące razy.
Wróciłem na Biegun. Zaszyłem się w swoim pokoju i tam odpoczywałem. A kiedy miałem już dość przytulania poduszki przez sen, myśląc, że to ona, wylatywałem. Znikałem na tygodnie, czasami miesiące...a potem wracałem i znów zaszywałem się w pokoju. Błędne koło.
Leżałem na łóżku wpatrując się w sufit. Tym razem zostałem tu wezwany. Rzadko się to zdarzało, a jeżeli już, nie interesowało mnie to.
Drzwi mojego pokoju się otworzyły. Stanęła w nich Wróżka. Ona jedyna jakby akceptowała tą sytuacje. Akceptowała JĄ. Patrzyła na mnie ze współczuciem.
-Wszyscy już czekają, Jack-powiedziała i usiadła na skraju łóżka.
-Pff..niech czekają. Ja im nie każę mnie wzywać.-prychnąłem i odwróciłem od niej wzrok.
-Przede mną nie musisz udawać zimnego dupka, Jack. Ja wiem, że za nią tęsknisz.
-Nie waż się o niej wspominać! To wcale nie o nią chodzi!-gwałtownie wstałem. Jasne, ze chodziło o nią, ale czy ona to musiała wiedzieć?
Uśmiechnęła się smutno i również wstała. Wszystko co robiła, robiła z gracją. Czasami doprowadzało mnie to do szału. Na przykład teraz.
-Wiem, że to przez nią, Jack. Nie możesz się tak zamykać. Nie możesz być sam. To, że ona odeszła...Musisz zacząć żyć. Musisz się nauczyć żyć bez niej.
-Nie!-ryknąłem, a ona się wzdrygnęła.-Nie chcę bez niej żyć rozumiesz?! Ona była moim wszystkim! Była czymś, czego ja nie miałem! Była moim słońcem! Nie ma świata bez słońca. Chcę by ono wróciło. By słońce oświetliło mi duszę. I żeby zwróciło mi moje serce.
Spuściłem wzrok na swoje gołe stopy. Już dawno zrezygnowałem z butów. Jej to przeszkadzało. Zawsze mi przypominała, żebym założył buty. Kiedy odeszła...nie potrzebowałem ich.
Niespodziewanie poczułem jak małe ciało Wróżki otula moje. Od razu odwzajemniłem uścisk. Czułem się jak pięciolatek, który potrzebuje po prostu przytulenia. A ona mi go dała.
Poczułem, jak łzy spływają po moich policzkach, ale Strażniczka przytula mnie mocniej.
-Tęsknię za nią-wyszeptałem-Tęsknię za moją Elsą.


Heeeeeej.
Boże, przepraszam was po raz tysięczny(kiepska ze mnie blogerka :/) że nie  było rozdziału. Spędzałam wakacje u kuzynki, a tam nie dało się pisać.
W każdym razie...teraz ruszamy z kopyta, myślę, ze rozdziały będą pojawiały się co dwa dni(a może czasami codziennie) więc nadrobimy stratę. Potrzebuję motywacji w postaci waszych komentarzy, które naprawdę dają kopa do działania.
Kocham was ;*

2 komentarze:

  1. Super rozdział. Niewiele brakowało a bym się popłakała... Takie to... Awww, no kurde nie wiem co myśleć. To jest takie smutne, a zarazem urocze... Ta moja chora psychika... Piękny rozdział, mała przerwa nigdy nie szkodzi. Czekam tylko aż ktoś uratuje Elsę, współczuję jej i Jackowi...
    Czekam na next
    Pozdrawiam i weny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział genialny *.* Przykro mi z powodu tego ich całego miłostkowego zamieszania i cierpienia Elsy. Mam nadzieję, że wszystko się wreszcie ułoży. CZEKAM NA SZCZĘŚLIWE ZAKOŃCZENIE HALO HALO.
    Nadal nie mogę przestać po kilka razy czytać Twoich opisów, bo są genialne. Też bym tak chciała :O
    Pozdrawiam i weny! :D

    OdpowiedzUsuń